Reklama

Dwadzieścia lat temu w Japonii rozpoczęło się niezwykle rzadkie zjawisko gospodarcze – deflacja. Bezpośrednio poprzedzona ona była załamaniem się gospodarki po upadku bańki na rynku nieruchomości. Był to stan tak osobliwy, że przez dwie dekady czołowi ekonomiści nie byli w stanie opracować skutecznej strategii na ożywienie gospodarki w deflacji. Niestety, na fali obecnego kryzysu, deflacja pojawiła się już w Grecji oraz Hiszpanii. Bardzo możliwe, że rozleje się na inne kraje unijne. Rząd Stanów Zjednoczonych również u siebie zauważa tendencję deflacji.
Niestety, nadal w powszechnym mniemaniu, deflacja nie kojarzy się z niczym strasznym – to tylko spadek cen. Nic bardziej mylnego! Deflacja prowadzi do upadku gospodarki. Na szczęście ekonomiści nie lekceważą tego problemu, ale… czy proponowane przez nich podejście jest właściwe? A co takiego proponują? Otóż najpopularniejszą receptą na obecny kryzys jest wymóg prowadzenia bardzo ostrej polityki finansowej. Rządy państw w kryzysie są zmuszane do znaczących cięć wydatków. Dlatego zmniejszana jest skala prowadzenia inwestycji publicznych, redukuje się ilość pracowników budżetowych. A w celu zwiększenia swoich dochodów – rząd zwiększa podatki. Do czego to prowadzi? Sektor przedsiębiorców widząc zmniejszony popyt budżetu, również wstrzymuje swoje inwestycje. Zagrożone bezrobociem gospodarstwa indywidualne ograniczają swoją konsumpcję. A gdy jedna strona nie kupuje, to druga nie ma zysku. W rezultacie maleje dochód krajowy.
Przedsiębiorcy widząc zmniejszający się popyt na swoje produkty, starają się je rozpaczliwie sprzedać i obniżają cenę. Jednocześnie redukują swój potencjał produkcyjny, co powoduje kolejny wzrost bezrobocia. A to prowadzi do dalszego spadku konsumpcji i gospodarka wpada w błędne koło.
Większość dochodów budżetowych w stanowią podatki. W Polsce to około 90%! Rząd, próbujący za wszelką cenę utrzymać poziom tych dochodów, decyduje się na podwyżki podatków. Ale te działania nie przynoszą oczekiwanego efektu gdyż ludzie, którzy tracą pracę i bankrutujący przedsiębiorcy nie płacą podatków dochodowych. Czyli odwrotnie do oczekiwań – wpływy do budżetu państwa zmniejszają się.
Dochody budżetu państwa pochodzące z podatków są wprost proporcjonalne do wartości  Nominalnego Produktu Krajowego Brutto.
Jeżeli więc nominalny PKB maleje z powodu spadku cen, to automatycznie spadają dochody podatkowe budżetu państwa!
Wskutek pogarszającego się stanu finansów państwa, rząd wdraża kolejne pakiety oszczędnościowe, a te skutkują jeszcze szybszym spadkiem wpływów podatkowych.
Na tym przykładzie wyraźnie widać, że próby poprawy sytuacji finansowej państwa, poprzez działania zmierzające do redukcji wydatków budżetowych, w okresie deflacji, są irracjonalne. Tu działa psychologia i tzw. zdrowy rozsądek: ludzie widząc pękającą bańkę gospodarczą w swoim kraju, albo choćby spodziewając się takiego scenariusza, przygotowują się na  „gorsze czasy” – ograniczają swoje wydatki, spłacają długi, oszczędzają. Ale nawet jeżeli znacznie wzrosną indywidualne depozyty na kontach bankowych, to wartość nominalnego PKB tego kraju będzie spadała. A razem z nim spadać będzie dochód państwa. Reasumując, jeżeli wszystkie strony (państwo, przedsiębiorcy, gospodarstwa indywidualne) ograniczają swoją konsumpcję i inwestycje, to prowadzi to do szybkiego spadku przychodów podatkowych państwa. Gospodarka takiego kraju osuwa się na dno…
Dlatego nikogo nie powinna dziwić zapaść ekonomiczna, w jakiej znajdują się kraje południa Europy. To nieunikniony efekt prowadzenia błędnej strategii w walce z obecnym kryzysem.
 

Reklama