Reklama

To była sobota. Jedna z niewielu kiedy mogłem nie robić nic, co też właśnie planowałem. Żadnych zajęć, żadnej pilnej czy dodatkowej roboty. Nic.

To była sobota. Jedna z niewielu kiedy mogłem nie robić nic, co też właśnie planowałem. Żadnych zajęć, żadnej pilnej czy dodatkowej roboty. Nic. Czyste, słodkie lenistwo z dowożonym obiadem włącznie.
Ze stanu lenistwa wytrąciło mnie stukanie do drzwi – dzwonka jeszcze nie zdążyłem podłączyć.
– Bladź, kogo niesie. Pewnie sąsiad – pomyślałem – albo ta stara co zbiera na kwiaty do kościoła. Powlekłem się do drzwi. – Czym mogę – rzuciłem równocześnie z otwieraniem drzwi – słu…-zawiesiłem głos – …żyć…
– Dzień dobry. Poznaje mnie Pan?
– O kurwa! wymsknęło mi się. – Eeee, to jest przepraszam, ale…Jezu to nie możliwe. –

Na przeciw mnie stał on. Znałem go dobrze, oj i to jak dobrze. 15 może 16 lat życia. Tej gęby nie da się zapomnieć. Te kędzierzawe włosy poskręcane w loki, znałem każdy cal tego ciała. Na tę buźkę gapiłem się kilka razy dziennie w lustrze. Na przeciw mnie stałem ja sam. Ja, jakieś 30 lat i 15 kilogramów temu.

Reklama

– Proszę się nie denerwować – odrzekło ja moim głosem. Moim, tyle że świeżo po mutacji.
– Ostrzegano mnie, że tak Pan zareaguje. Zresztą, proszę mnie źle nie zrozumieć, ja też jestem – szukał właściwego słowa – w szoku – dopowiedział ściszając głos.
– Ostrzegano? A kto ostrzegał i przed czym – zapytałem jak głupek, nie mogąc wydobyć z siebie w tej sytuacji nic bardziej sensownego.
– Może wejdziemy do środka – zaproponował czy też raczej sam to zaproponowałem – wszystko wyjaśnię.

Zaprowadziłem go, czy też może się, do pokoju. – Proszę siadaj – mimowolnie przeszedłem z samym sobą na ty. – Co to za żarty? I w tym momencie mnie natchnęło. Żarty. No jasne. Lechu i Grzechu, moi przyjaciele, przypadkiem zauważyli gdzieś (ciekawe gdzie) małolata podobnego do mnie jak dwie krople wody (natura płata takie figle) i postanowili sobie zrobić ze mnie jaja. Zapłacili szczylowi, pewnie go tu podwieźli i gdzieś z oddali obserwują rozwój sytuacji, zwijając się ze śmiechu. Na pewno gnojki nagrywają wszystko kamerką.

– To nie żart, proszę pana…eee, może przejdziemy na ty, bo w końcu pan to ja, a ja to pan.
– Skąd ta pewność? – starałem się zbić smyka z tropu.
– Stąd – pokazał mi bliznę na przegubie, identyczną z tą jaką miałem od ponad 30 lat. Pamiątka po drucie kolczastym osiedlowych ogródków działkowych. Ech, te jabłka i śliwki sąsiadów.
– Takie blizny to już za moich czasów robiliśmy …eee to jest twoich czasów… to znaczy gdy miałem tyle lat co ty – odparłem, ale jakoś bez przekonania.
– Uhm – odrzekło 15 lat mojego życia – klejem Hermol. Sklejało się skórę i wyglądało to jak blizna po ranie.
– Dobra mądralo, możemy mówić sobie na ty, ale przedstawiać się po imieniu chyba nie musimy.
– No jasne – zaśmiał się. Ten uśmiech…mój uśmiech – ktoś sobie robi niezłe jaja ze mnie.
– Dobra – rzuciłem – skoro już jesteśmy na ty, to dzwoń do tych palantów i powiedz, że fajny żart, ale niech tu przyjdą i powiedzą gdzie cię znaleźli.
– Ale kto?
– Kto-sro. Te dwa dupki, które cię podpłaciły. Obaj około metr osiemdziesiąt parę, jeden szczupły, a drugi wyglądający jak mocno przerośnięty Puchatek. Zresztą – szybko dorzuciłem z cynicznym uśmiechem – skoro jesteś mną, to powinieneś ich znać misiu, czyż nie? Lechu i Grzechu.
– Ale ja naprawdę… – zaczął się plątać – no nie wiem może i znam…ale…niech pan, znaczy się jakie mają nazwiska?
– Lechu D. i Grzesiek T. mój mały.
– T? Jasne, że znam. No przecież chodziliśmy razem do przedszkola a teraz, to znaczy…dawniej do podstawówki, tyle, że do innych klas. A tego drugiego nie znam.

W mordę nieźle go przygotowali. Nie ma co, chłopcy odwalili kawał dobrej roboty. Wiedzieli, że Grzecha znam od małego, a z Lechem, choć znałem się od ósmego roku życia, to był to kolonijny epizod znajomości, o którym – na dobre – przypomnieliśmy sobie po latach, już jako kumple ze szkoły średniej, gdzieś tak około dwudziestki. Oj cwaniaczki.
– No dobra koleś, a kto to był Puszke, hę?
– Był? No dla mnie to on jest. To ten co z T. grywa w tenisa na boisku pod blokiem i odwala taki cyrk na korcie, że pół bloku pokłada się zawsze ze śmiechu.

Cholera, gnój mówi prawdę. Puszke, starszy ode mnie i T. o dwa lata rzeczywiście grywał z T. w tenisa. Gdy obaj wychodzili na kort pół bloku zasiadało w oknach, kładąc sobie dla wygody poduszki i kocyki na parapecie. Po paru minutach piłek dla rozgrzewki rozpoczynało się przedstawienie. Puszke robił na korcie cyrk, przy którym ówczesny błazen kortu Rumun Nastase był jak małe miki. Przy każdej spieprzonej piłce Puszke kładł się na asfalcie (kort jak i całe osiedlowe boisko wylany był asfaltem) i walił łbem o glebę. Przy co drugim błędzie, zapewne dla odmiany, naparzał rakietą w drzewo lub wyrzucał ją w pobliskie dzikie róże, by po chwili rzucając chujami i kurwami szukać jej w gęstwinie. Przed każdym serwisem zapowiadał Grzegorzowi, że za chwilę z nim skończy i faktem jest, że co którąś piłkę udało mu się posłać celnie w kort, zdobywając punkty. Rósł wtedy w dumę i bredził coś o dawaniu forów przeciwnikowi. Tymczasem Grzegorz ze stoickim spokojem przyjmował połajanki głuptaka i odwdzięczał mu się określeniami w stylu: potęgo kortu, atomowa rakieto, geniuszu pierwszego serwisu, mistrzu forhendu. Tak przez godzinę lub półtorej, ku uciesze gawiedzi, odbywało się przedstawienie, które na stałe zapisało się w pamięci mieszkańców, tych starych i tych młodych.

Puszke znany był także z tego, że nęcił młodszych kolegów żołnierzykami, po czym łapał ich na podrywkę, niczym Innocynt Ankoholik z książek Niziurskiego. Żołnierzyków Airfixu spuszczał z balkonu na żyłce kija spinningowego ojca. Żołnierzyki mocował do błystki i na tak uzbrojoną przynętę łapał osiedlowych gówniarzy. Dzisiaj za taki numer wylądowałby u prokuratora lub w najlepszym wypadku w TVN lub Fakcie jako zdemoralizowany psychopata. Wtedy kończyło się to na plastrach, łzach i krzyku zahaczonych, a potem straszeniem Puszkego ojcem lub starszym bratem. Ponieważ żadna z tych gróźb nie została spełniona, Puszke twórczo rozwijał nęcenie gówniarzy. Sprzyjała temu atrakcyjność przynęty – żołnierzyki jakie można było tylko kupić na Zachodzie. Nie było ich nawet w Baltonie i w Pewexie.
Przeczytawszy w jakiejś książce o tym, że Krzyżacy otoczeni we własnych warowniach, wylewali z murów smołę na wrogów, Puszke postanowił sprawdzić w praktyce skuteczność owej taktyki obronnej. Z braku odpowiedniej ilości smoły, zwabionych uprzednio smarkaczy, polewał wywarem z wrzątku i kaszy, z zamiarem siania zgrozy i oparzelin. Niestety, ponieważ mieszkał na 5 piętrze, temperatura mieszaniny na dole nie czyniła planowanej szkody. Zresztą pewien bezczelny gówniarz zabezpieczył się płaszczem przeciwdeszczowym i garnkiem na głowie, doprowadzając Puszkego do szału. Obserwując smarkacza zbierającego przynęty-żołnierzyki z trawnika i wysłuchując cynicznych uwag szczeniaka pod własnym adresem, Puszke w bezsilności rzucił w stronę zbieracza sporej wielkości ziemniakiem. Celnie. Jednocześnie rozległ się brzdęk garnka na głowie straceńca i ryk radości rzucającego. Smarkul przez dobrą minutę był zamroczony, potem z płaczem pobiegł w stronę domu.

– I co – przerwał moje wspomnienia małolat – zgadza się?
– Powiedzmy. To powiedz mi jeszcze –…i tu zapytałem go o parę szczegółów ze swojego życia, które znałem tylko ja, a dla lepszego efektu zapytałem o swoje przemyślenia, emocje i marzenia. Mój rozmówca nie pozostawił mi tym razem cienia wątpliwości – znał mnie od podszewki.
– No dobra koleś. Skąd ty jesteś? Jak się ta planeta nazywa? I pokaż – złapałem go za rękę – na prawdę macie zieloną skórę?
– Bez jaj. Mówię poważnie – odparł małoletni. Ja to ty, sprzed…ile ty, to znaczy ja mam właściwie teraz lat? I jak ty kurwa wyglądasz?
– Nie przeklinaj szczylu.
– Zawsze kląłem, nie pamiętasz?
Pamiętałem aż za dobrze. Matka mi zawsze powtarzała, że na boisku tylko mnie słychać. I to nie dlatego, że miałem donośny głos, ale dlatego, że spośród podobnych okrzyków grających w piłkę, tylko moja łacina się wyróżniała.
– Słuchaj, tak będziesz wyglądał gdy będziesz miał 44 lata – popatrzyłem na niego złośliwie – podoba ci się?
– Niespecjalnie.
– No, możesz to zmienić, skoro już wiesz co ci grozi. Ale wróćmy do sprawy, co to za numer, co? Podróż w czasie czy…
– No właśnie – wszedł mi w słowo – myślałem, że nigdy do tego nie dojdziemy. Pamiętasz Pana Luksa? Tego z pracownią przy garażach.

Luks. Starszy facet, który w swojej pracowni miał warsztat z elektroniką. Naprawiał za pół darmo mieszkańcom okolicznych bloków radia, telewizory, gramofony i magnetofony. Chłopakom, którzy sprzątali mu ogródek z liści pokazywał jak jest zbudowane radio i jak działa magnetofon. Szczyle przesiadywały u niego godzinami do późnego wieczora. Gdy wracało się do domu po zmierzchu, wystarczyło powiedzieć, nie zawsze zresztą zgodnie z prawdą – byłem u Pana Luksa – i rodzice machali ręką. Dzisiaj starszym panem niechybnie zainteresowałyby się odpowiednie wydziały policji ds. nieletnich.
Warsztat starego był jak tajemnicza pracownia alchemika, którą oglądaliśmy na ilustracjach w książkach z bajkami. W pomieszczeniu stały obudowy telewizorów i radioodbiorników. Te nowsze plastykowe i drewniane i te starsze – ebonitowe. Zepsute gramofony i magnetofony szpulowe pobudzały naszą wyobraźnię – mieć taki w domu, swój i swoje płyty lub szpule magnetofonowe. Na półkach stały powtykane w styropian lampy od wzmacniaczy, radioodbiorników i telewizorów. W kącie jeden na drugim stały głośniki powyjmowane z obudowy rozebranego sprzętu. Pomiędzy tym wszystkim, zawsze w granatowym fartuchu, przemieszczał się Pan Luks. Zapach nagrzewanej lutownicy i topionej kalafonii mieszał się z tytoniem marki Kapitan, który przez cały dzień ćmił się w fajce majstra – jak nazywali pana Luksa mieszkańcy. Tytoń Kapitan był środkiem płatniczym. Za drobne naprawy, nie wymagające wkładu inwestycyjnego w postaci nowych części, pan Luks przyjmował w rozliczeniu tytoń. Kiedyś udało mi się namówić ojca, żeby kupił w Pewexie dwa opakowania Amphory, zielonej. Podarowałem je z życzeniami od siebie i starych Luksowi na imieniny. Od tego czasu miałem u niego fory. Nie za tytoń, ale za to, że pamiętałem o jego imieninach. Tytoń leżał przez lata nierozpakowany na półce obok lamp triodowych. Jak mówił majster – czekał na specjalną okazję. Na moje pytanie – jaką?, z tajemniczą miną odpowiadał – wkrótce się przekonasz, może właśnie ty będziesz pierwszy.

– Otóż Luks – ciągnął młody – skonstruował takie urządzenie. Najpierw sam przeniósł się w czasie, a potem zaproponował mi małą podróż.
– Aj waj. Herbert George Wells czasów PRL. Wehikuł czasu skonstruowany przez nawiedzonego Adama Słodowego. Osiedlowy Pomysłowy Dobromir wysyła chłopaczków w przyszłość. Młody – odrzekłem nie kryjąc zniesmaczenia – nie rozczulaj mnie. Jeżeli ty to ja, to wiesz, że takie opowiastki zawsze mnie wprawiały w dobry humor, ale nigdy nie w zaciekawienie.
– Pan Luks to przewidział i kazał ci pokazać to – młody wyjął z kieszeni mały aparat cyfrowy. – To jest aparat, który zabrał Luks ze sobą z jednej wypraw w przyszłość.
– Phi – fuknąłem. – Idiotten-kamera. Niczego to nie dowodzi ptysiu.
– Włącz nagrany film – odburknął młody.

Reklama

32 KOMENTARZE

  1. Z niecierpliwością czekam na
    Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy., który nastąpi, mam nadzieję, już bardzo wkrótce.:)
    Chyba nie chciałabym spotkać się z sobą sprzed lat. Z łatwością mogę sobie wyobrazić teksty w stylu Co ty ze mną zrobiłaś?! 😉 Tym bardziej podziwiam Twoje opanowanie. Co jest na nagraniu? Chcę dowiedzieć się już dziś.:)

  2. Z niecierpliwością czekam na
    Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy., który nastąpi, mam nadzieję, już bardzo wkrótce.:)
    Chyba nie chciałabym spotkać się z sobą sprzed lat. Z łatwością mogę sobie wyobrazić teksty w stylu Co ty ze mną zrobiłaś?! 😉 Tym bardziej podziwiam Twoje opanowanie. Co jest na nagraniu? Chcę dowiedzieć się już dziś.:)

  3. Z niecierpliwością czekam na
    Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy., który nastąpi, mam nadzieję, już bardzo wkrótce.:)
    Chyba nie chciałabym spotkać się z sobą sprzed lat. Z łatwością mogę sobie wyobrazić teksty w stylu Co ty ze mną zrobiłaś?! 😉 Tym bardziej podziwiam Twoje opanowanie. Co jest na nagraniu? Chcę dowiedzieć się już dziś.:)

  4. Z niecierpliwością czekam na
    Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy., który nastąpi, mam nadzieję, już bardzo wkrótce.:)
    Chyba nie chciałabym spotkać się z sobą sprzed lat. Z łatwością mogę sobie wyobrazić teksty w stylu Co ty ze mną zrobiłaś?! 😉 Tym bardziej podziwiam Twoje opanowanie. Co jest na nagraniu? Chcę dowiedzieć się już dziś.:)

  5. Wierzę Ci że to szok, cannedzie headzie
    Dobrze? Komu, czemu wierzę -celownik. Dobrze.
    Znalazłam swój pamiętnik pisany w wieku 14 – 15 lat, tyle, że to nie 30 a 50 lat temu, a kilogramów jakieś 12, bo dbam o linię.
    Tekst dotyczy zimowiska szkolnego a później obozu wędrownego w Beskid Sądecki i Pieniny. Wątpliwości, czy to aby na pewno ja nie ma, stąd można się skupić na opisach, sposobie postrzegania rzeczywistości i na faktach.
    Dnia 05-08 -1963 roku byłam w wąwozie Homole. Do dziś nie udało mi się być tam powtórnie, a tak bardzo zawsze chciałam. Pewnie umrę już z tą tęsknotą.
    Jak przed-mówcy czekam na dalszy ciąg.

  6. Wierzę Ci że to szok, cannedzie headzie
    Dobrze? Komu, czemu wierzę -celownik. Dobrze.
    Znalazłam swój pamiętnik pisany w wieku 14 – 15 lat, tyle, że to nie 30 a 50 lat temu, a kilogramów jakieś 12, bo dbam o linię.
    Tekst dotyczy zimowiska szkolnego a później obozu wędrownego w Beskid Sądecki i Pieniny. Wątpliwości, czy to aby na pewno ja nie ma, stąd można się skupić na opisach, sposobie postrzegania rzeczywistości i na faktach.
    Dnia 05-08 -1963 roku byłam w wąwozie Homole. Do dziś nie udało mi się być tam powtórnie, a tak bardzo zawsze chciałam. Pewnie umrę już z tą tęsknotą.
    Jak przed-mówcy czekam na dalszy ciąg.

  7. Wierzę Ci że to szok, cannedzie headzie
    Dobrze? Komu, czemu wierzę -celownik. Dobrze.
    Znalazłam swój pamiętnik pisany w wieku 14 – 15 lat, tyle, że to nie 30 a 50 lat temu, a kilogramów jakieś 12, bo dbam o linię.
    Tekst dotyczy zimowiska szkolnego a później obozu wędrownego w Beskid Sądecki i Pieniny. Wątpliwości, czy to aby na pewno ja nie ma, stąd można się skupić na opisach, sposobie postrzegania rzeczywistości i na faktach.
    Dnia 05-08 -1963 roku byłam w wąwozie Homole. Do dziś nie udało mi się być tam powtórnie, a tak bardzo zawsze chciałam. Pewnie umrę już z tą tęsknotą.
    Jak przed-mówcy czekam na dalszy ciąg.

  8. Wierzę Ci że to szok, cannedzie headzie
    Dobrze? Komu, czemu wierzę -celownik. Dobrze.
    Znalazłam swój pamiętnik pisany w wieku 14 – 15 lat, tyle, że to nie 30 a 50 lat temu, a kilogramów jakieś 12, bo dbam o linię.
    Tekst dotyczy zimowiska szkolnego a później obozu wędrownego w Beskid Sądecki i Pieniny. Wątpliwości, czy to aby na pewno ja nie ma, stąd można się skupić na opisach, sposobie postrzegania rzeczywistości i na faktach.
    Dnia 05-08 -1963 roku byłam w wąwozie Homole. Do dziś nie udało mi się być tam powtórnie, a tak bardzo zawsze chciałam. Pewnie umrę już z tą tęsknotą.
    Jak przed-mówcy czekam na dalszy ciąg.