Reklama

Od kilku dni, ale dzisiaj ze szczególnym nasileniem pojawiły się opinie, że rozpoczęte właśnie rusko-białoruskie manewry, to zakamuflowany wstęp do inwazji na kogoś. Dokładnie nie wiadomo, czy na państwa bałtyckie, czy na Polskę, ale analizy są piorunujące i zatrważające.

Eksperci pracowicie wyliczają, że do zajęcia państw bałtyckich nagromadzonym wojskom potrzeba by zaledwie pięciu dni. No to w tym miejscu pochwalę się, że ja też umiem wyliczać, i wyliczyłem, że do zniszczenia dowolnej stolicy europejskiej bronią nuklearną potrzeba by było Rosji jednego dnia. No i co?

Reklama

To tzw. analiza techniczna. Prawdziwa analiza polega na odpowiedzi, czy Rosja użuje broni nuklearnej w tym celu. Odpowiedź brzmi – nie. Odpowiedź ta graniczy z pewnością, ponieważ niemalże 100% odpowiedzią NATO byłby nuklearny odwet na Rosji. Gdzie wypatrywać więc korzyści z takiego posunięcia? Z dymiących zgliszczy? Ze zrewoltowanej ludności wypruwającej flaki ocalałym od zagłady geniuszom strategicznym, którzy doprowadziliby w ten sposób całe państwo do kompletnej rujnacji? Nie sądzę.

Podobnie jest z odpowiedzią na pierwsze zagadnienie – czyli, czy Ruscy dokonają inwazji na któreś z sąsiadujących z terenem ćwiczeń państwo. Tutaj co do reakcji Zachodu pewności nie ma. Może państwa NATO solidarnie wypowiedziałyby wojnę Rosji? a może tylko niektóre? A może skuliłyby uszy po sobie i tylko ględziły o sankcjach, czy innych niemilitarnych przykrościach?

Jakie tutaj miałaby Rosja korzyści?

Powiedzmy, że reakcją byłoby pogrożenie palcem. Korzyści wielkich nie widzę, widzę natomiast olbrzymie koszty polityczne (sankcje) i ekonomiczno-militarne – w postaci konieczności utrzymania olbrzymich sił okupacyjnych na zajętym terytorium. Ruch taki miałby jedynie sens, jako wstęp do podboju kolejnych, większych kąsków w postaci Polski i Ukrainy, z których można by doić przez 20 lat, zanim źródełko by się wyczerpało. Takie jednak rachuby wymagały by tajnych porozumień przynajmniej z USA, że nie zareagują. Nic jednak nie wiadomo o żadnym nowym dilu w starym stylu. Co bowiem miałyby osiągnąć na tym Stany Zjednoczone?

Przypadek drugi, czyli wypowiedzenie wojny przez USA, Polskę, napadnięte kraje, plus szybki alians z Ukrainą, skutkowałby całkowitą klęską Rosji oraz utratą przynajmniej enklawy bałtyckiej (Kaliningrad) i czarnomorskiej (Krym). Wystarczy przyjąć straty rosyjskie, jak 2:1, żeby stwierdzić, że po roku, Rosja nie miałaby czym uzupełnić sprzętu i broni. Wszystko by zużyli, a sankcje nie pozwoliłyby na zakupy, czy lawinowe zwiększenie produkcji. Bieda w kraju wzrosła by do poziomu wszechrosyjskiego, dramatycznego głodu, co również nie pomogłoby grupie trzymającej władzę w utrzymaniu popularności.

Rozpatrywanie opcji najgroźniejszej dla Rosji, czyli wojna z całym NATO, więc i z Turcją, na przykład, to totalna klapa tego państwa nie rok, a w pół roku.

Problemem więc jest odgadnięcie, co by było, gdyby, czego Ruscy nie wiedzą. A jak nie wiedzą, to nie zagrają w ciemno wszystkim co mają, bo mają dużo, więc szkoda by było to stracić, grając na oślep. I temu służą owe manewry „Zapad-17” – są próbą określenia szans EWENTUALNEGO ataku, a nie już samym atakiem.

I tutaj wstrzemięźliwość państw NATO jest jak najbardziej godna pochwały. Nikt nic nie mówi, żadnych pogróżek, zapowiedzi, czy paniki. Czyli Ruscy wydali sporą kasę na ćwiczenia, a dowiedzieli się tylko tego, że nadal nic nie wiedzą.

Ale dobre i to – jak wiadomo filozofia grecka jest jednym z filarów naszej cywilizacji, więc uważam, że Rosjanie dobrze wydali pieniądze na te korepetycje.

Pozostanie im jedynie zdyskontowanie efektu propagandowo-mocarstwowego. Jednak ponieważ triki takie stosują od dawna, korzyści, jakie odniosą powinny być nieproporcjonalnie małe do zaangażowanych środków. I to by było na tyle, jeśli chodzi o prognozę dotyczącą ruskiej inwazji – wojny nie będzie.

————–

Foto

Reklama

2 KOMENTARZE