Reklama

Od Sylwestra chodzę niewyspany. Pierwszego stycznia wróciłem z knajpy o siódmej rano. Potem spałem do drugiej po południu i śniadanie kończyłem, kiedy szarzało.

Od Sylwestra chodzę niewyspany. Pierwszego stycznia wróciłem z knajpy o siódmej rano. Potem spałem do drugiej po południu i śniadanie kończyłem, kiedy szarzało. Dzień noworoczny upłynął w ciemnościach. Nie pierwszy raz i nie ostatni. Jak gdybym witał Nowy Rok nie w środku Europy, tylko poza kołem polarnym w pasie granicznym między Norwegią i Finlandią.

Jak co roku wiedziałem, że będę miał problemy z zaśnięciem. W nocy na drugiego stycznia czytałem do czwartej ?Dwór? Singera. Następnego dnia chodziłem niewyspany i o piątej po południu padłem. Niewybaczalny błąd. O ósmej wieczorem, kiedy się ocknąłem, myślałem, że jest ósma rano i zastanawiałem się, dlaczego nie słyszałem dzwonów z pobliskiej Apostel-Paulus-Kirche, które budzą mnie codziennie o szarym świcie?

Reklama

Wiedziałem, że znowu czeka mnie bezsenna noc. W ciągu kilku wieczorów połknąłem prawie całą powieść Singera. Po raz ostatni czytałem ją tak dawno, że prawie wszystko zdążyłem zapomnieć. Dzięki bezsenności odkryłem w niej parę smakowitych detali, które umknęły mi za pierwszym podejściem. Na przykład historię hrabiego Lucjana Jampolskiego. Piękna glossa, która trafia w sedno polskich problemów. W pobocznym wątku swojej powieści mieszkającemu na emigracji w Nowym Jorku Singerowi udało się przekazać więcej prawdy o XIX-wiecznej Polsce niż Prusowi i Żeromskiemu razem wziętym. ?W polskiej literaturze trudno doszukać się powieści, która lepiej opisywałaby atmosferę Warszawy i polskiej prowincji pod koniec XIX wieku?, powiedział o ?Dworze? Tadeusz Nowakowski.

Do zakończenia książki brakowało mi kilkunastu stron. Za mało, żeby zasnąć i za dużo, żeby wziąć się za inną. Czytałem ją po niemiecku. Dostałem ją dwa albo trzy lata temu od mojej byłej przyjaciółki. A ona dostała ją ode mnie, kiedy się rozstawaliśmy.

Była Singerem zauroczona. ?Dem geht der Stoff nie aus?, powiedziała z wyrazem niedowierzania na twarzy, z którym smakosze dzielą się swoimi przeżyciami z najlepszych restauracji. Miała na myśli to, co zaprzątało wielu innych. Jak ten Żyd to robił? Bo mało było takich pisarzy jak on nie do zdarcia, których zapasy informacji były tak niewyczerpane i którzy z taką jak on nieomylnością umieli ciągnąć swoje opowieści rozpalając wyobraźnię czytelników. Gdyby robił filmy, to jestem o tym przekonany, zdystansowałby Hitchcocka o parę długości.

Moja przyjaciółka była pięknoduchem. Zawsze coś tam pisała. Opowiadania i chyba nawet powieść, której nigdy mi nie pokazała. Po ukończeniu slawistyki przyjęli ją do Instytutu Literatury w Lipsku, który wbrew swojej nazwie jest czymś w rodzaju elitarnego seminarium dla małej grupki literackich nowicjuszy. Parę lat temu poróżniliśmy się o jakąś bzdurę. Myślę, że kryło się za nią nie to, o co poszło i że na pewno nie chodziło o ?Dwór? Singera.

Tym bardziej, że nigdy nie przywiązywałem wagi do tego, co daję innym do przeczytania. Nie lubię bibliofilów, którzy książki zbierają po to, żeby sprawdzać, czy stoją na półce. O książkach niezwróconych zapominam. To są prezenty. Cieszę się, kiedy wiem, że są czytane.

Dlatego było mi niezręcznie, kiedy po latach przesłała mi egzemplarz ?Dworu?. Chciała mi w ten sposób dać coś do zrozumienia? Nie było to kieszonkowe wydanie, wielokrotnie czytane z notatkami na marginesach, poplamione i wymięte, które jej wtedy dałem, tylko kusząca zapachem farby drukarskiej elegancko wydana książka. Kazała przeprosić za późny zwrot. Stary egzemplarz gdzieś się zapodział, ktoś go nie zwrócił. Dlatego kupiła nowy.

Dała mi także inną książkę. Autorstwa niejakiego Hansa-Ulricha Treichela, jej profesora i wykładowcy z Lipska, którego polecała mi kiedyś w rozmowie telefonicznej. Powieść nazywała się ?Der Verlorene? (?Zaginiony). Ukazała się w znanym wydawnictwie Suhrkamp Verlag. ?No tak? profesor literatury?, przeleciało mi przez głowę.

Zważyłem książkę w ręku i skrzywiłem się. Z góry wiedziałem, że mimo zachęty chyba do niej nie zajrzę. Nie mam dobrego zdania o współczesnej literaturze niemieckiej. Mieszkam w Niemczech i stykam się z nią czasami, ale to, z czym się stykam, na ogół wprawia mnie w senność. Położyłem ją w kuchni na lodówce, gdzie przeleżała dwa albo trzy lata.

Przypomniałem sobie o niej w nocy, kiedy skończyłem czytać Singera i przestraszyłem się, że znowu sen szybko nie nadejdzie. Westchnąłem, wykonałem parę niezdecydowanych ruchów. Chciałem zgasić światło, ale zamiast tego wstałem i poszedłem po do kuchni po książkę licząc, że pomoże mi zasnąć. Byłem jednak zbyt rozdrażniony, aby to mogło się udać. Przedzierałem się przez zdania i akapity, jak wieśniak, który chodzi po polu, które nie obrodziło. Który mści się na zgniłych kłosach mieląc je w palcach na czarną mączkę?

I rzeczywiście. Opowieść o dzieciństwie chłopca w czasach niemieckiego wirtschaftswunder, wydała mi się jałowa i wymuszona. Od pierwszego zdania irytowało mnie w niej coś, co nazwałem na własny użytek minimalizacją informacji. Wszystko było zbyt odcedzone, za często przepuszczane przez niepotrzebne filtry. Nie jestem fanem takiej literatury, a poza tym wiem, że najszybciej zasypiam, kiedy senność chcę od siebie odpędzić. Tutaj było na odwrót. Nadmiar skrótu i niedobór konkretów, które mogłyby rozpalić we mnie choćby iskierkę zainteresowania, sprawiały, że senność, nie mając o co się zaczepić, nie przychodziła.

Byłem jak wędrowiec, który usycha na pustyni i nie mogąc znaleźć oazy wpada w złość. Nerwowo przewracałem kartki. Malała nadzieja, że coś rozpali moja ciekawość. Lektura ?Zaginionego? stawała się powoli męką. ?Nie po to czytam powieść o trzeciej nad ranem, żeby zachwycać się ekwilibrystycznymi umiejętnościami autora?, powiedziałem sam do siebie.

Choć musiałem przyznać, że na tym polu Treichel był niezły. Wykazywał się cyrkową umiejętnością prezentacji motywów, po wielokroć powtarzanych i przy tym udatnie zmienianych, które u słuchaczy z wieczorków autorskich w księgarni potrafią rozbudzić sportowe emocje ? czy autorowi wyjdzie jeszcze jeden piruet?

Jeszcze jedno salto do tyłu?

I autor wiedząc doskonale, że wzbudza takie oczekiwanie, ten piruet wykonuje po mistrzowsku. Z lekkością baletnicy obraca się wokół własnej osi jeszcze raz i jeszcze raz. A potem dwa i trzy i cztery. Kręci się, zadziwia i zdumiewa. Nawet najlotniejsze umysły, które autorowi uda się wciągnąć do tej zabawy, łapią się na tym, że one by tak nie umiały.

Po sali niesie się szmer uznania. Smakosze kiwają głowami i rozdziawiają usta. Uśmiechami pokazują żonom, że zrozumieli. Od tego momentu każdy nowy piruet, każdy rondak, fiflak i salto wzbudzają coraz większe ukontentowanie.

Znam takie wieczorki literackie. Bywałem w niemieckich księgarniach i dlatego powieść Treichela czytałem z rosnącą irytacją. Denerwowały mnie podszyte Freudem monologi narratora. Naiwna opowieść urodzonego krótko po wojnie dziecięcia, które to dziecię językiem dziecięcia opowiada o losach rodziny, od początku wydawała mi się podejrzana.

Narrator dziecię czuje się odrzucony. W albumie rodzinnym znajduje zdjęcie innego dziecięcia i to inne dziecię spycha narratora na dalszy plan, gdyż w odróżnieniu od niego ono jest otoczone nabożną czcią rodziców.

Jakiego psychoanalityka nie porwałaby perspektywa analizy tak dramatycznego dzieciństwa? ?Ten chłopczyk był twoim bratem. Nazywał się Arnold i zabili go Rosjanie, podczas kiedy my z tatusiem uciekaliśmy tamtej strasznej zimy z Prus Wschodnich do Wschodniej Westfalii?, opowiada ze łzami w oczach narratorowi dziecięciu jego mama.

Innym razem narrator dziecię dowiaduje się od niej, że być może Rosjanie Arnolda nie zabili, bo nikogo przy tym nie było, ale nawet jeśli go nie zabili, popłakuje mama narratora dziecięcia, to na pewno go na śmierć zagłodzili.

Potem pojawiają się plotki, pogłoski jakieś niepotwierdzone, że może jednak przeżył? Do świata szczęśliwego dzieciństwa narratora dziecięcia docierają listy z sierocińca w sąsiednim landzie, z których wynika, że Arnold ponoć żyje, choć pewności nie ma, czy jest on tym Arnoldem. Załapał się na ostatni transport bezdomnych sierot do Wschodniej Westfalii i być może da się go jeszcze odzyskać? Na napięciu pomiędzy narratorem, który nienawidzi Arnolda bojąc się, że jego powrót pozbawi go resztek rodzicielskiej miłości i zgryzotą rodziców, którzy marzą o powrocie zaginionego syna, zbudowana jest powieść.

Czytałem ją bardziej zniesmaczony przewidywalnością możliwych konstelacji fabularnych niż elegancją autorskich piruetów. Mimo to brnąłem dalej. Coraz bardziej zły i przeświadczony o tym, że marnotrawię swój czas.

Aż w jakimś momencie nie wytrzymałem i zacząłem chichotać. Stało się to dla mnie nieoczekiwanie. Choć w chwilę potem uświadomiłem sobie, że już wcześniej coś mi podszeptywało, jakiś głos wewnętrzny ostrzegał mnie, że to może nadejść i dlatego próbowałem się powstrzymać.

Im dłużej jednak to trwało, tym trudniej było mi się powstrzymać i tak w środku nocy, o wpół do piątej nad ranem, nie wytrzymałem i zacząłem wyć ze śmiechu, dosłownie mnie skręcało. Niewykluczone, że zbudziłem sąsiadów, ale musiałem się odreagować. Zmieniłem zdanie o Treichelu z minuty na minutę. Radykalnie.

I w chwilę potem zasnąłem.

To była dobra, a nawet bardzo dobra powieść. Gdyby Akademia Literatury w Sztokholmie przyznawała coś w rodzaju mniejszej nagrody Nobla za najlepszy fragment większej całości, to ten, który znalazłem w powieści Treichela, miałby moim zdaniem wielkie szanse. Dlatego go przetłumaczyłem. Być może o wyborze zadecydował także temat tego fragmentu. Nad wyraz aktualny temat świńskiego ryja…

?(…) To, że mięso i kiełbasa nie były dla mojego ojca produktami ubocznymi zwierzęcia rzeźnego, tylko czymś jak najbardziej żywym, miało pewnie dużo wspólnego z jego chłopskim pochodzeniem. W odróżnieniu od innych handlarzy artykułami spożywczymi jego szczególnym upodobaniem cieszyły się tak zwane świeże wyroby mięsne. Uwielbiał kotlety. Świeżuteńki kotlet znaczył dla niego tyle, co świeże powietrze albo krystalicznie czysta woda. Jeszcze wyżej od świeżego kotleta cenił sobie świeży świński ryj, który pojawiał się na naszym stole dwa razy w roku, na wiosnę i jesienią. Ojciec przywoził go osobiście od chłopów, których zaliczał do grona swoich stałych dostawców. Zawsze kiedy pojawiał się u nas z zawiniętym w pergamin, jeszcze ociekającym od krwi i świeżym, to znaczy dopiero co odrąbanym od maciory świńskim ryjem, cała rodzina zbierała się w kuchni, żeby go podziwiać. Dla mnie świński ryje wyglądały zawsze tak samo, ale w oczach mojego ojca każdy świński ryj był szczególnym świńskim ryjem. Zdarzało się, że stawiając świński ryj na stole w kuchni mówił z zadowoleniem: ?Tym razem będziemy raczyć się szczególnie pięknym świńskim ryjem?. A gdy pytałem go, czym różni się szczególnie piękny ryj od mniej pięknego ryja, wyjaśniał, że szczególnie piękny ryj od mniej pięknego ryja różni się tym, że jest ryjem w pełni dojrzałym i równomiernie rozwiniętym, podczas kiedy mniej pięknego ryja poznaje się po tym, że nie osiągnął jeszcze pełnej dojrzałości i jest mniej równomiernie rozwinięty. Pamiętaj, dodawał mój ojciec, że dzięki świńskiemu ryjowi widzimy resztę maciory. Wiemy przecież, że piękny świński ryj należał kiedyś do pięknej, to jest ? pięknie umięśnionej, niezbyt tłustej i harmonijnie rozwiniętej świni. Bez świńskiego ryja, pouczał mnie mój ojciec, nie byłoby przecież świńskiej krwi, która dla niego była prawie tak samo ważna jak świński ryj. ?Świńska krew jest eliksirem życia?, mawiał i myślę, że gdyby było to w jego mocy, to jako niemowlę byłbym karmiony nie mlekiem, ale świńską krwią. Świńska krew była dowożona do naszego domu bezpośrednio po uboju z chłopskich gospodarstw w blaszanych bańkach. Kiedy ojca zatrzymywały pilne interesy w mieście, zadanie dowozu świńskiej krwi spadało na mnie. Nic nie miałbym przeciwko przewożeniu świńskiej krwi w blaszanej bańce, tym bardziej, że chętnie odwiedzałem wiejskie zagrody, gdzie przed wejściem do chłopskich domów przechodziło się obok zwierząt. Obowiązek ten zaczął mi jednak ciążyć, kiedy zobaczyłem, jak krew wlewa się do bańki. Oczywiście widziałem już nieraz, jak wlewa się krowie mleko do bańki, ale nie miałem pojęcia, jak wlewa się do niej świńską krew. Świńska krew lała się do blaszanej bańki w sposób tak przerażający, że widok ten zniosłem tylko jeden raz i podczas moich kolejnych wypraw po świńską krew tak długo nie odważyłem się wyjść z kuchni od chłopa, dopóki bańka nie była pełna. Jednorazowy widok leżącego w agonii, drgającego na całym ciele zwierzęcia oraz fontanny krwi, która tryskała z jego tętnicy, wywarł na mnie tak przygnębiające wrażenie, że od tamtego momentu tylko z najwyższą niechęcią zmuszałem się do udziału w ucztach ze świńskiego ryja i gdyby ojciec udzielił mi takiego zezwolenia, najchętniej zrezygnowałbym z nich całkowicie. Być może znosiłbym te biesiady ze świńskiego ryja w pogodniejszym nastroju, gdyby były czymś jednorazowym. Tak jednak nie było. Moja matka bowiem, osiągnęła tak wielką maestrię w przygotowywaniu potraw ze świńskiego ryja, że trzeba było spożywać je bez końca. Świński ryj był prawdziwym rogiem obfitości i każdy fragment jego anatomii stawał się kulinarnym wydarzeniem: świński policzek i świński język, świńskie uszy i świński pysk, rosół ze świńskiego ryja i pasztet ze świńskiego ryja. To wszystko mogło być także wędzone albo pieczone na rożnie, gotowane, smażone, duszone albo marynowane i wzbogacone dodatkowymi wyrobami ze świńskiej krwi, z której matka moja umiała wyczarować zupę albo kiełbasę, która świetnie nadawała się do wypieku ciasta i którą po skrzepnięciu można było także zawekować. W rzeczy samej potraw z wiosennego świńskiego ryja było tak wiele, że starczało ich prawie do jesieni, a jesienny świński ryj starczał z kolei do wiosny, tak że żywiliśmy się świńskim ryjem i potrawami ze świńskiego ryja przez okrągły prawie rok. Ale najważniejszą świąteczną potrawą ze świńskiego ryja był świński móżdżek, który trafiał na nasz stół, kiedy ojciec przywoził świńskiego ryja, a ja dowoziłem świńską krew w blaszanej bańce. To był pod pewnymi względami nasz rodzinny dzień ubojny, na który zjeżdżali się goście i który był dla mojego ojca szczególnie ważny, ponieważ przypominał mu jego dni ubojne w Prusach Wschodnich w gospodarstwie rodziców. Gdyby nie wojna, mój ojciec odziedziczyłby przecież to gospodarstwo i sam byłby chłopem, tak więc przynajmniej w te dnie, kiedy zjeżdżali się do niego na świński móżdżek członkowie rodziny i goście, czuł się tak, jak gdyby był nim naprawdę. ?Od świńskiego móżdżku zmądrzejesz?, mówił mój ojciec, a ja traciłem resztki nadziei, że uda mi się jakoś wymówić od spożycia potrawy ze świńskiego móżdżku. Widziałem to w jego oczach, że niczego mi tak nie brakuje, jak porządnej porcji świńskiego móżdżku. Zdarzało się czasem, że w przypływie łaskawości uwalniał mnie od obowiązku zjedzenia zupy ze świńskiej krwi albo ciasta ze świńskiej krwi, ale na punkcie świńskiego móżdżku był nieubłagany i nie znał żadnych kompromisów. W tym miejscu wyznam, że chociaż do świńskiego móżdżku czułem nieprzeparte obrzydzenie, to w ucztach wieczornych ze świńskiego móżdżku brałem na ogół chętnie udział, gdyż chyba nigdy w domu moich rodziców nie było tak wesoło, jak podczas świątecznego konsumowania świńskiego móżdżku. Już samo spożywanie świńskiego móżdżku pobudzał mojego ojca i zaproszonych przez niego biesiadników do wybuchów niepohamowanej wesołości. Szczególnie kiedy gościli w naszym domu znajomi mojego ojca, którzy podobnie jak on zostawili gospodarstwa na wschodzie i jak on mieli zostać chłopami, jedzeniu towarzyszyły ciągłe śmiechy. Połykając pośpiesznie miękką masę świńskiego móżdżku, która nieprzeżuta trafiała wprost do mojego przełyku, nie miałem czasu, żeby zrozumieć, co takiego wprawiało ich w aż taką wesołość? Podczas świątecznego spożywania świńskiego móżdżka mowa była prawie wyłącznie o jedzeniu, a jeśli nie było mowy o jedzeniu, to mowa była o zarzynaniu. A ponieważ większość znajomych mojego ojca trudniła się wtedy i wcześniej zarzynaniem, każdy z nich znał śmieszne opowiastki o zarzynaniu. Ma się rozumieć, na ogół dotyczyły one nie tyle zarzynania świni, co mniejszych zwierzątek ? kurczaków, królików, kaczek, gęsi i gołębi. Takie zwierzątka można bowiem zarzynać własnoręcznie, nawet kiedy ten, kto je zarzyna, nie ma gospodarstwa i mieszka w wynajętym pokoju w mieście. Rozbawienie, jakie budziły opowiastki o zarzynaniu, nie było przejawem krwiożerczości, bądź złośliwości. Było to rozbawienie poniekąd dobroduszne. Śmiech mógł wydawać się zbyt głośny, ale i do pewnego stopnia przyjazny, mrugający porozumiewawczo, kiedy na przykład ktoś opowiadał o tryskającym krwią i biegającym po podwórku kurczaku bez głowy, który wskoczył na kolana babci drzemiącej na fotelu przed domem. Po takich rozmowach przy stole nierzadko cierpiałem na bezsenność i nawiedzały mnie nocne koszmary, w których wbrew mojej woli odrąbywałem kurczakom głowy, skręcałem szyje gołębiom, dobijałem króliki młotkiem i podrzynałem nożem świńskie gardła. Inaczej reagował mój ojciec. Będąc na codzień człowiekiem gwałtownym i skłonnym do nagłych wybuchów gniewu, po spożyciu świńskiego móżdżka pokorniał, sprawiał wrażenie pogodzonego z całym światem poczciwca, a wyraz rozanielenia pojawiający się wtedy w jego oczach sprawiał, że poddawałem się złudnej nadziei, że już nigdy nie będę musiał się go bać (…)?

Reklama

55 KOMENTARZE

  1. Sawo,
    obraz ojca ma u Treichela charakter pokoleniowy. Mysle, że tak rzeczywiście u niego w domu wyglądało, jak to opisał. Tyle, że w powieści chodzi także o coś innego. A mianowicie o to pokolenie Niemców, które trudniło się nieco innym… zarzynaniem.

    Dlatego ten opis jest dla mnie taki niesłychany.

    W tej chwili nie moge tego dalej rozwinąć, bo muszę wyjść z domu. Wrócę tu jutro.

    pozdrawiam

  2. Sawo,
    obraz ojca ma u Treichela charakter pokoleniowy. Mysle, że tak rzeczywiście u niego w domu wyglądało, jak to opisał. Tyle, że w powieści chodzi także o coś innego. A mianowicie o to pokolenie Niemców, które trudniło się nieco innym… zarzynaniem.

    Dlatego ten opis jest dla mnie taki niesłychany.

    W tej chwili nie moge tego dalej rozwinąć, bo muszę wyjść z domu. Wrócę tu jutro.

    pozdrawiam

  3. Sawo,
    obraz ojca ma u Treichela charakter pokoleniowy. Mysle, że tak rzeczywiście u niego w domu wyglądało, jak to opisał. Tyle, że w powieści chodzi także o coś innego. A mianowicie o to pokolenie Niemców, które trudniło się nieco innym… zarzynaniem.

    Dlatego ten opis jest dla mnie taki niesłychany.

    W tej chwili nie moge tego dalej rozwinąć, bo muszę wyjść z domu. Wrócę tu jutro.

    pozdrawiam

  4. Sawo,
    obraz ojca ma u Treichela charakter pokoleniowy. Mysle, że tak rzeczywiście u niego w domu wyglądało, jak to opisał. Tyle, że w powieści chodzi także o coś innego. A mianowicie o to pokolenie Niemców, które trudniło się nieco innym… zarzynaniem.

    Dlatego ten opis jest dla mnie taki niesłychany.

    W tej chwili nie moge tego dalej rozwinąć, bo muszę wyjść z domu. Wrócę tu jutro.

    pozdrawiam

  5. Sawo,
    obraz ojca ma u Treichela charakter pokoleniowy. Mysle, że tak rzeczywiście u niego w domu wyglądało, jak to opisał. Tyle, że w powieści chodzi także o coś innego. A mianowicie o to pokolenie Niemców, które trudniło się nieco innym… zarzynaniem.

    Dlatego ten opis jest dla mnie taki niesłychany.

    W tej chwili nie moge tego dalej rozwinąć, bo muszę wyjść z domu. Wrócę tu jutro.

    pozdrawiam

  6. Sawo,
    obraz ojca ma u Treichela charakter pokoleniowy. Mysle, że tak rzeczywiście u niego w domu wyglądało, jak to opisał. Tyle, że w powieści chodzi także o coś innego. A mianowicie o to pokolenie Niemców, które trudniło się nieco innym… zarzynaniem.

    Dlatego ten opis jest dla mnie taki niesłychany.

    W tej chwili nie moge tego dalej rozwinąć, bo muszę wyjść z domu. Wrócę tu jutro.

    pozdrawiam

  7. Sawo,
    obraz ojca ma u Treichela charakter pokoleniowy. Mysle, że tak rzeczywiście u niego w domu wyglądało, jak to opisał. Tyle, że w powieści chodzi także o coś innego. A mianowicie o to pokolenie Niemców, które trudniło się nieco innym… zarzynaniem.

    Dlatego ten opis jest dla mnie taki niesłychany.

    W tej chwili nie moge tego dalej rozwinąć, bo muszę wyjść z domu. Wrócę tu jutro.

    pozdrawiam

  8. Sawo,
    obraz ojca ma u Treichela charakter pokoleniowy. Mysle, że tak rzeczywiście u niego w domu wyglądało, jak to opisał. Tyle, że w powieści chodzi także o coś innego. A mianowicie o to pokolenie Niemców, które trudniło się nieco innym… zarzynaniem.

    Dlatego ten opis jest dla mnie taki niesłychany.

    W tej chwili nie moge tego dalej rozwinąć, bo muszę wyjść z domu. Wrócę tu jutro.

    pozdrawiam

  9. Dobry wieczór :))
    Przekłady podobno są wierne i brzydkie albo niewierne i piękne. Nie znam oryginału, więc trudno oceniać wierność, ale powiedzieć, że jest piękny, to mało – Tówj przekład Quelle jest FANTASTYCZNY. Wielki talent.

    Gratuluję i nisko się kłaniam.

  10. Dobry wieczór :))
    Przekłady podobno są wierne i brzydkie albo niewierne i piękne. Nie znam oryginału, więc trudno oceniać wierność, ale powiedzieć, że jest piękny, to mało – Tówj przekład Quelle jest FANTASTYCZNY. Wielki talent.

    Gratuluję i nisko się kłaniam.

  11. Dobry wieczór :))
    Przekłady podobno są wierne i brzydkie albo niewierne i piękne. Nie znam oryginału, więc trudno oceniać wierność, ale powiedzieć, że jest piękny, to mało – Tówj przekład Quelle jest FANTASTYCZNY. Wielki talent.

    Gratuluję i nisko się kłaniam.

  12. Dobry wieczór :))
    Przekłady podobno są wierne i brzydkie albo niewierne i piękne. Nie znam oryginału, więc trudno oceniać wierność, ale powiedzieć, że jest piękny, to mało – Tówj przekład Quelle jest FANTASTYCZNY. Wielki talent.

    Gratuluję i nisko się kłaniam.

  13. Dobry wieczór :))
    Przekłady podobno są wierne i brzydkie albo niewierne i piękne. Nie znam oryginału, więc trudno oceniać wierność, ale powiedzieć, że jest piękny, to mało – Tówj przekład Quelle jest FANTASTYCZNY. Wielki talent.

    Gratuluję i nisko się kłaniam.

  14. Dobry wieczór :))
    Przekłady podobno są wierne i brzydkie albo niewierne i piękne. Nie znam oryginału, więc trudno oceniać wierność, ale powiedzieć, że jest piękny, to mało – Tówj przekład Quelle jest FANTASTYCZNY. Wielki talent.

    Gratuluję i nisko się kłaniam.

  15. Dobry wieczór :))
    Przekłady podobno są wierne i brzydkie albo niewierne i piękne. Nie znam oryginału, więc trudno oceniać wierność, ale powiedzieć, że jest piękny, to mało – Tówj przekład Quelle jest FANTASTYCZNY. Wielki talent.

    Gratuluję i nisko się kłaniam.

  16. Dobry wieczór :))
    Przekłady podobno są wierne i brzydkie albo niewierne i piękne. Nie znam oryginału, więc trudno oceniać wierność, ale powiedzieć, że jest piękny, to mało – Tówj przekład Quelle jest FANTASTYCZNY. Wielki talent.

    Gratuluję i nisko się kłaniam.

  17. Też tak miałem
    dreszcze chodzą.

    Jakbym czytał o przygotowywaniu żarcia z barana w Mongolii. Albo ze świni, ale na Papui.

    A to przecież bezpośredni sąsiedzi.

    Więcej – jestem przekonany, że i po naszej stronie granicy możnaby taki przykład znaleźć.

    Kto wie? Moja rodzina od strony ojca to parę pokoleń rzeźników było. Brrrr.

  18. Też tak miałem
    dreszcze chodzą.

    Jakbym czytał o przygotowywaniu żarcia z barana w Mongolii. Albo ze świni, ale na Papui.

    A to przecież bezpośredni sąsiedzi.

    Więcej – jestem przekonany, że i po naszej stronie granicy możnaby taki przykład znaleźć.

    Kto wie? Moja rodzina od strony ojca to parę pokoleń rzeźników było. Brrrr.

  19. Też tak miałem
    dreszcze chodzą.

    Jakbym czytał o przygotowywaniu żarcia z barana w Mongolii. Albo ze świni, ale na Papui.

    A to przecież bezpośredni sąsiedzi.

    Więcej – jestem przekonany, że i po naszej stronie granicy możnaby taki przykład znaleźć.

    Kto wie? Moja rodzina od strony ojca to parę pokoleń rzeźników było. Brrrr.

  20. Też tak miałem
    dreszcze chodzą.

    Jakbym czytał o przygotowywaniu żarcia z barana w Mongolii. Albo ze świni, ale na Papui.

    A to przecież bezpośredni sąsiedzi.

    Więcej – jestem przekonany, że i po naszej stronie granicy możnaby taki przykład znaleźć.

    Kto wie? Moja rodzina od strony ojca to parę pokoleń rzeźników było. Brrrr.

  21. Też tak miałem
    dreszcze chodzą.

    Jakbym czytał o przygotowywaniu żarcia z barana w Mongolii. Albo ze świni, ale na Papui.

    A to przecież bezpośredni sąsiedzi.

    Więcej – jestem przekonany, że i po naszej stronie granicy możnaby taki przykład znaleźć.

    Kto wie? Moja rodzina od strony ojca to parę pokoleń rzeźników było. Brrrr.

  22. Też tak miałem
    dreszcze chodzą.

    Jakbym czytał o przygotowywaniu żarcia z barana w Mongolii. Albo ze świni, ale na Papui.

    A to przecież bezpośredni sąsiedzi.

    Więcej – jestem przekonany, że i po naszej stronie granicy możnaby taki przykład znaleźć.

    Kto wie? Moja rodzina od strony ojca to parę pokoleń rzeźników było. Brrrr.

  23. Też tak miałem
    dreszcze chodzą.

    Jakbym czytał o przygotowywaniu żarcia z barana w Mongolii. Albo ze świni, ale na Papui.

    A to przecież bezpośredni sąsiedzi.

    Więcej – jestem przekonany, że i po naszej stronie granicy możnaby taki przykład znaleźć.

    Kto wie? Moja rodzina od strony ojca to parę pokoleń rzeźników było. Brrrr.

  24. Też tak miałem
    dreszcze chodzą.

    Jakbym czytał o przygotowywaniu żarcia z barana w Mongolii. Albo ze świni, ale na Papui.

    A to przecież bezpośredni sąsiedzi.

    Więcej – jestem przekonany, że i po naszej stronie granicy możnaby taki przykład znaleźć.

    Kto wie? Moja rodzina od strony ojca to parę pokoleń rzeźników było. Brrrr.

  25. @ fm
    pytanie jest dla mnie nie do końca jasne. Nie wiem, czy je w ogóle rozumiem? Z jednej stronych chcesz wiedzieć, jaką książkę jej wysłałem, a z drugiej dziwisz się, dlaczego nie wysłałem jej żadnej:)

    Nie widzisz tu sprzeczności?

    Było tak, jak to zostało przeze mnie opisane w tekście. Nie wysyłałem mojej byłej przyjaciółce żadnych książek. Dałem jej jedynie do przeczytania “Dwór” Singera, który odesłała mi już z innego miasta, do którego sie przeprowadziła, i w innym egzemplarzu parę lat później.

    Właściwie to powinienem jej teraz przesłać link do bezsennej nocy i mojego tłumaczenia “świńskiego ryja” na kontrowersje.net.

    Wtedy wszystko będzie naprawdę doskonale zbudowane. Jak strzelba powieszona na ścianie w pierwszym akcie sztuki Czechowa i z której pada strzał w trzecim:)

    pozdrawiam

  26. @ fm
    pytanie jest dla mnie nie do końca jasne. Nie wiem, czy je w ogóle rozumiem? Z jednej stronych chcesz wiedzieć, jaką książkę jej wysłałem, a z drugiej dziwisz się, dlaczego nie wysłałem jej żadnej:)

    Nie widzisz tu sprzeczności?

    Było tak, jak to zostało przeze mnie opisane w tekście. Nie wysyłałem mojej byłej przyjaciółce żadnych książek. Dałem jej jedynie do przeczytania “Dwór” Singera, który odesłała mi już z innego miasta, do którego sie przeprowadziła, i w innym egzemplarzu parę lat później.

    Właściwie to powinienem jej teraz przesłać link do bezsennej nocy i mojego tłumaczenia “świńskiego ryja” na kontrowersje.net.

    Wtedy wszystko będzie naprawdę doskonale zbudowane. Jak strzelba powieszona na ścianie w pierwszym akcie sztuki Czechowa i z której pada strzał w trzecim:)

    pozdrawiam

  27. @ fm
    pytanie jest dla mnie nie do końca jasne. Nie wiem, czy je w ogóle rozumiem? Z jednej stronych chcesz wiedzieć, jaką książkę jej wysłałem, a z drugiej dziwisz się, dlaczego nie wysłałem jej żadnej:)

    Nie widzisz tu sprzeczności?

    Było tak, jak to zostało przeze mnie opisane w tekście. Nie wysyłałem mojej byłej przyjaciółce żadnych książek. Dałem jej jedynie do przeczytania “Dwór” Singera, który odesłała mi już z innego miasta, do którego sie przeprowadziła, i w innym egzemplarzu parę lat później.

    Właściwie to powinienem jej teraz przesłać link do bezsennej nocy i mojego tłumaczenia “świńskiego ryja” na kontrowersje.net.

    Wtedy wszystko będzie naprawdę doskonale zbudowane. Jak strzelba powieszona na ścianie w pierwszym akcie sztuki Czechowa i z której pada strzał w trzecim:)

    pozdrawiam

  28. @ fm
    pytanie jest dla mnie nie do końca jasne. Nie wiem, czy je w ogóle rozumiem? Z jednej stronych chcesz wiedzieć, jaką książkę jej wysłałem, a z drugiej dziwisz się, dlaczego nie wysłałem jej żadnej:)

    Nie widzisz tu sprzeczności?

    Było tak, jak to zostało przeze mnie opisane w tekście. Nie wysyłałem mojej byłej przyjaciółce żadnych książek. Dałem jej jedynie do przeczytania “Dwór” Singera, który odesłała mi już z innego miasta, do którego sie przeprowadziła, i w innym egzemplarzu parę lat później.

    Właściwie to powinienem jej teraz przesłać link do bezsennej nocy i mojego tłumaczenia “świńskiego ryja” na kontrowersje.net.

    Wtedy wszystko będzie naprawdę doskonale zbudowane. Jak strzelba powieszona na ścianie w pierwszym akcie sztuki Czechowa i z której pada strzał w trzecim:)

    pozdrawiam

  29. @ fm
    pytanie jest dla mnie nie do końca jasne. Nie wiem, czy je w ogóle rozumiem? Z jednej stronych chcesz wiedzieć, jaką książkę jej wysłałem, a z drugiej dziwisz się, dlaczego nie wysłałem jej żadnej:)

    Nie widzisz tu sprzeczności?

    Było tak, jak to zostało przeze mnie opisane w tekście. Nie wysyłałem mojej byłej przyjaciółce żadnych książek. Dałem jej jedynie do przeczytania “Dwór” Singera, który odesłała mi już z innego miasta, do którego sie przeprowadziła, i w innym egzemplarzu parę lat później.

    Właściwie to powinienem jej teraz przesłać link do bezsennej nocy i mojego tłumaczenia “świńskiego ryja” na kontrowersje.net.

    Wtedy wszystko będzie naprawdę doskonale zbudowane. Jak strzelba powieszona na ścianie w pierwszym akcie sztuki Czechowa i z której pada strzał w trzecim:)

    pozdrawiam

  30. @ fm
    pytanie jest dla mnie nie do końca jasne. Nie wiem, czy je w ogóle rozumiem? Z jednej stronych chcesz wiedzieć, jaką książkę jej wysłałem, a z drugiej dziwisz się, dlaczego nie wysłałem jej żadnej:)

    Nie widzisz tu sprzeczności?

    Było tak, jak to zostało przeze mnie opisane w tekście. Nie wysyłałem mojej byłej przyjaciółce żadnych książek. Dałem jej jedynie do przeczytania “Dwór” Singera, który odesłała mi już z innego miasta, do którego sie przeprowadziła, i w innym egzemplarzu parę lat później.

    Właściwie to powinienem jej teraz przesłać link do bezsennej nocy i mojego tłumaczenia “świńskiego ryja” na kontrowersje.net.

    Wtedy wszystko będzie naprawdę doskonale zbudowane. Jak strzelba powieszona na ścianie w pierwszym akcie sztuki Czechowa i z której pada strzał w trzecim:)

    pozdrawiam

  31. @ fm
    pytanie jest dla mnie nie do końca jasne. Nie wiem, czy je w ogóle rozumiem? Z jednej stronych chcesz wiedzieć, jaką książkę jej wysłałem, a z drugiej dziwisz się, dlaczego nie wysłałem jej żadnej:)

    Nie widzisz tu sprzeczności?

    Było tak, jak to zostało przeze mnie opisane w tekście. Nie wysyłałem mojej byłej przyjaciółce żadnych książek. Dałem jej jedynie do przeczytania “Dwór” Singera, który odesłała mi już z innego miasta, do którego sie przeprowadziła, i w innym egzemplarzu parę lat później.

    Właściwie to powinienem jej teraz przesłać link do bezsennej nocy i mojego tłumaczenia “świńskiego ryja” na kontrowersje.net.

    Wtedy wszystko będzie naprawdę doskonale zbudowane. Jak strzelba powieszona na ścianie w pierwszym akcie sztuki Czechowa i z której pada strzał w trzecim:)

    pozdrawiam