Reklama

Daleko od supermarketu jest farma.


Daleko od supermarketu jest farma.

Reklama

Farmer, Szkot z pochodzenia, na Wyspach uczelnię rolniczą ukończył, nauczył się ciekawego modelu biznesu rolniczego, i przybył pod słońce Kalifornii, bo w tym słońcu wszystko bardzo chce rosnąć. Tylko trzeba “dodać wody”, jak do zupki w proszku, a z tą kłopot, bo nie ma danej przez Naturę; od maja do października deszcz nie pada. Ten problem został rozwiązany przez siły inżynierskie i powstała sieć akweduktów, sztucznych rzek zasilanych wodą ze sztucznych jezior lub większych rzek. Największy akwedukt ciągnie się wzdłuż Doliny Centralnej, między Górami Nabrzeżnymi a Sierra Nevada, która to dolina jest zagłębiem rolniczym. Ogromne pola są podlewane, co na pewno nie jest tanie, ale plony wynagradzają wysiłek i koszty.

Farmer Szkot posiada dużą farmę i ma dostęp do lokalnego akweduktu. Uprawia jarzyny i owoce, hoduje kury jajeczne; hoduje wszystko, co jest potrzebne do warzenia piwa, i je warzy, w beczkach dostarcza do pubów. Ma też spory areał lawendy, zakontraktowanej z przemysłem kosmetycznym.

Farmer Szkot jakiś czas temu rozpoczął tutaj (pomysł z Wyspy) działalność, która się nazywa “community supported agriculture”, rolnictwo wspomagane przez lokalnych mieszkańców. To tłumaczenie nie oddaje istoty sprawy, a żadne inne nie przychodzi mi do głowy. Jest to “kooperatywa” – on dostarcza ludziom organicznie hodowane produkty, co pozwala odbiorcom na częściowe obejście korporacji i promowanie lokalnego biznesu.

Farmer Szkot przygotowuje pudełka dla zapisanych członków kooperatywy i je rozwozi do punktów odbioru, które są użyczonymi miejscami prywatnych posesji. Takich punktów ma kilkadziesiąt; ten nasz jest niecale 2 kilometry od domu. Paczki odbiera się w czwartki, a można się zapisać na “co tydzień” lub “co 2 tygodnie”. Pudełka mają standardową zawartość, nie mniej niż 4 i nie więcej niż 6 kg (dorzuca, co obrodziło), tych samych rzeczy, ale jest też pula torebek do “przetargowania”, coś z pudełka można wyjąć i zamienić na inną rzecz z tej puli. Pudełka trzeba zwracać przy kolejnym odbiorze.

Nie powiem, zmienia to kuchnię w domu, trzeba radzić sobie z dziwnymi rzeczami, ale paczki indywidualne to byłoby zbyt duże wyzwanie dla farmy zatrudniającej 4 osoby i obsługującej około 50 tysięcy paczek rocznie.

Czasem coś obrodzi. Farmer organizuje imprezy rodzinne na miejscu. Tam można zawsze z wizytą pojechać i połazić, pojeść truskawki z krzaczków, owoce z drzew, kury pozdrowić, ale zorganizowane imprezy mają inny urok. Brezentem zadaszony teren może przyjąć do 150 osób, stoją tam stoły i ławy. Obrodziły pomidory – było party pomidorowe. Trzeba było przywieźć swój sprzęt do gotowania, od butli z gazem do słoików, farmer dał wszystkie produkty potrzebne do wyrobu sosu pomidorowego, który ludzie na miejscu wekowali. Do picia Krwawa Mary, a kto się skusił w upałe (42 stopnie było), mógł sobie własny namiot rozbić i przenocować.

Było chili party, przerabianie ostrych papryczek w różne formy marynat, a zapowiedziane jest święto dyni. Tym razem farmer ma częstować zupą z dyni, trzeba swoje miski i utensylia przywieźć, bo organicznie, nic papierowego, nic plastikowego nie będzie. Na gotowania nie przybywało dużo ludzi, ale na zupę z dyni, free lunch, lista 150 gości jest już pełna i zamknięta.

Trzeba przywieźć jakiś deser do postawienia na stół dla wszystkich. Zrobię struclę z domowym dżemem. I tu jest prośba do Szestowa – bo tak zauważyłam, że jak Szestow jest na linii do pokłócenia się z, to mi się strucla udaje, a jak Szestowa nie ma, to kicha, zakalec. Szestow, proszę, w sobotę bądź na posterunku!


Zdjęcia są słabej jakości, robione telefonem. To pierwsze, z samochodu, pod tytułem: "W drodze na farmę".



Reklama

138 KOMENTARZE

  1. Solano

    Być może pomysł jest z Wyspy, ale stosują go i na Zachodnim – u Ciebie – i na Wschodnim Wybrzeżu – u moich znajomych.

    Nie wiem, czy to wystarczająco wynika z Twojego wpisu, ale clou całej sprawy polega na tym, że NIE WOLNO w USA sprzedawać ani kupować produktów "od chłopa", bez oficjalnego certyfikatu Food and Drug Administration. Natomiast WOLNO korzystać w ten sposób (tzn. jeść dowolne rzeczy, płody rolne, owoce, warzywa, niezależnie od tego, czy certyfikowane) ze swojej własności, czy jest się właścicielem w 100%, czy też w 0,01%.

    Dlatego w przypadku farmy, z którą zaprzyjaźnieni są moi znajomi, funkcjonują udziały (shares), które się raz na rok wykupuje, a potem korzysta na zasadach opisanych przez Ciebie – co tydzień lub dwa odbiera się określoną ilość warzyw i owoców (jeżeli ktoś ma wykupione więcej udziałów, to sobie stosownie mnoży przydział). plus w przypadku urodzaju zbiera/ zrywa samemu dowolną ilość prosto z grządki, krzaka czy drzewka.

    Oni mają do wyboru – samemu pojechać w konkretny dzień tygodnia, zawsze ten sam, na farmę i odebrać, a tam jest już specjalna wiata, pod którą stoją rzeczy do odebrania plus rozpiska, ile czego przypada na jeden udział (załączam zdjęcie).

    Akurat ta "ich" farma nie jest prywatna, tylko zarządzana przez jakąś fundację, ale zasada jest b. podobna. Jakiś czas temu czytałem artykuł na ten temat, bodajże w "Wysokich Obcasach" w weekendowej Wyborczej, ale nie mogę go namierzyć.

    Do pomysłu zapaliła się Pani Quackie, w sensie żeby znaleźć takie miejsce i u nas, wykupić udziały i korzystać – częściowo ze względu na świeże, zdrowe owoce i warzywa, częściowo w przeczuciu, że za chwilę i u nas będzie problem z kupieniem czegokolwiek poza oficjalnym obiegiem. Jednak nie udało nam się znaleźć takiej farmy w promieniu kilkudziesięciu do stu km od Trójmiasta. Może jeszcze to u nas nie funkcjonuje?

    • Nie ma “certyfikacji FDA”
      Każdy biznes musi być zarejestrowany w lokalnym Chamber of Commerce (Izba Przedsiębiorczości?) i lokalne władze wydają certyfikat sanitarny.

      Każda gałąź przedsiębiorczości ma regulacje federalne (Codes of Federal Regulations), te dla leków i żywności są administrowane przez FDA. Farmer ma obowiązek stosować się do zapisów. Zapisy nie mówią, jak dokładnie wszystkie czynności muszą być wykonywane, ale stawiają wymóg, że pewien cel musi być osiągnięty. Na przykład, zapisy dotyczące produkcji i dystrybucji jajek wymagają ich czystości i zachowania niskich temperatur przechowywania (salmonella). Farmer jajka myje taką śmieszną maszyną, a dostarcza w termoizolowanym pudle z lodem. Inspektorzy z FDA są znawcami i oceniają, czy jego metoda jest bezpieczna i skuteczna. Jeśli jest, to OK. Inspekcje z FDA są wyrywkowe i statystycznie rzadkie, na bieżąco lokalne władze sanitarne robią kontrole i dopuszczają działalność czy przedłużają pozwolenie.

      Inpekcje FDA w branży leków są częste i to jest bardzo ciekawe doświadczenie. Oni sami mówią, żeby nic im nie opowiadać, tylko krótko odpowiadać na pytania. Jeśli czegoś nie wiesz, albo nie pamiętasz, to żadnych prób improwizacji, tylko: sprawdzę i udzielę odpowiedzi. Węszą podstęp w każdym słowie, wszystko protokołują, bardzo ostre głowy, żadnych pogawędek, styl czysto urzędowy. Wiadomo, że zdarzają się sytuacje nietypowe i nietypowo trzeba było coś zrobić, trzeba udokumentować co, jak i dlaczego się zrobiło. Inspektor ocenia, czy podjęte decyzje i działania były słuszne. Bardzo stresujące są inspekcje, wiele ich wyników kończy się w więzieniach. Jasne, że za przekręty, których nie brakuje.

      Mam nadzieję, że trochę wyjaśniłam, Tobie i innym, zaanagżowanym w dyskusję poniżej.
      Pozdrówko.

  2. Solano

    Być może pomysł jest z Wyspy, ale stosują go i na Zachodnim – u Ciebie – i na Wschodnim Wybrzeżu – u moich znajomych.

    Nie wiem, czy to wystarczająco wynika z Twojego wpisu, ale clou całej sprawy polega na tym, że NIE WOLNO w USA sprzedawać ani kupować produktów "od chłopa", bez oficjalnego certyfikatu Food and Drug Administration. Natomiast WOLNO korzystać w ten sposób (tzn. jeść dowolne rzeczy, płody rolne, owoce, warzywa, niezależnie od tego, czy certyfikowane) ze swojej własności, czy jest się właścicielem w 100%, czy też w 0,01%.

    Dlatego w przypadku farmy, z którą zaprzyjaźnieni są moi znajomi, funkcjonują udziały (shares), które się raz na rok wykupuje, a potem korzysta na zasadach opisanych przez Ciebie – co tydzień lub dwa odbiera się określoną ilość warzyw i owoców (jeżeli ktoś ma wykupione więcej udziałów, to sobie stosownie mnoży przydział). plus w przypadku urodzaju zbiera/ zrywa samemu dowolną ilość prosto z grządki, krzaka czy drzewka.

    Oni mają do wyboru – samemu pojechać w konkretny dzień tygodnia, zawsze ten sam, na farmę i odebrać, a tam jest już specjalna wiata, pod którą stoją rzeczy do odebrania plus rozpiska, ile czego przypada na jeden udział (załączam zdjęcie).

    Akurat ta "ich" farma nie jest prywatna, tylko zarządzana przez jakąś fundację, ale zasada jest b. podobna. Jakiś czas temu czytałem artykuł na ten temat, bodajże w "Wysokich Obcasach" w weekendowej Wyborczej, ale nie mogę go namierzyć.

    Do pomysłu zapaliła się Pani Quackie, w sensie żeby znaleźć takie miejsce i u nas, wykupić udziały i korzystać – częściowo ze względu na świeże, zdrowe owoce i warzywa, częściowo w przeczuciu, że za chwilę i u nas będzie problem z kupieniem czegokolwiek poza oficjalnym obiegiem. Jednak nie udało nam się znaleźć takiej farmy w promieniu kilkudziesięciu do stu km od Trójmiasta. Może jeszcze to u nas nie funkcjonuje?

    • Nie ma “certyfikacji FDA”
      Każdy biznes musi być zarejestrowany w lokalnym Chamber of Commerce (Izba Przedsiębiorczości?) i lokalne władze wydają certyfikat sanitarny.

      Każda gałąź przedsiębiorczości ma regulacje federalne (Codes of Federal Regulations), te dla leków i żywności są administrowane przez FDA. Farmer ma obowiązek stosować się do zapisów. Zapisy nie mówią, jak dokładnie wszystkie czynności muszą być wykonywane, ale stawiają wymóg, że pewien cel musi być osiągnięty. Na przykład, zapisy dotyczące produkcji i dystrybucji jajek wymagają ich czystości i zachowania niskich temperatur przechowywania (salmonella). Farmer jajka myje taką śmieszną maszyną, a dostarcza w termoizolowanym pudle z lodem. Inspektorzy z FDA są znawcami i oceniają, czy jego metoda jest bezpieczna i skuteczna. Jeśli jest, to OK. Inspekcje z FDA są wyrywkowe i statystycznie rzadkie, na bieżąco lokalne władze sanitarne robią kontrole i dopuszczają działalność czy przedłużają pozwolenie.

      Inpekcje FDA w branży leków są częste i to jest bardzo ciekawe doświadczenie. Oni sami mówią, żeby nic im nie opowiadać, tylko krótko odpowiadać na pytania. Jeśli czegoś nie wiesz, albo nie pamiętasz, to żadnych prób improwizacji, tylko: sprawdzę i udzielę odpowiedzi. Węszą podstęp w każdym słowie, wszystko protokołują, bardzo ostre głowy, żadnych pogawędek, styl czysto urzędowy. Wiadomo, że zdarzają się sytuacje nietypowe i nietypowo trzeba było coś zrobić, trzeba udokumentować co, jak i dlaczego się zrobiło. Inspektor ocenia, czy podjęte decyzje i działania były słuszne. Bardzo stresujące są inspekcje, wiele ich wyników kończy się w więzieniach. Jasne, że za przekręty, których nie brakuje.

      Mam nadzieję, że trochę wyjaśniłam, Tobie i innym, zaanagżowanym w dyskusję poniżej.
      Pozdrówko.

  3. Solano, czy Ci już mówiłam,
    Solano, czy Ci już mówiłam, że zazdroszczę? Szkoda, że u nas tak nie ma. Bardziej od naturalnych produktów (mieszkam na wsi, zatem w sezonie mam własne z przydomowego ogródka a zimą ze słoików i nie tylko) zazdroszczę wspólnego spędzania czasu. Wtedy pewnie i robienie przetworów jest o wiele mniej męczące. Od lat nie jadłam zupy z dyni. Mogę jechać z Wami?
    Pozdrawiam serdecznie bardzo.:)

  4. Solano, czy Ci już mówiłam,
    Solano, czy Ci już mówiłam, że zazdroszczę? Szkoda, że u nas tak nie ma. Bardziej od naturalnych produktów (mieszkam na wsi, zatem w sezonie mam własne z przydomowego ogródka a zimą ze słoików i nie tylko) zazdroszczę wspólnego spędzania czasu. Wtedy pewnie i robienie przetworów jest o wiele mniej męczące. Od lat nie jadłam zupy z dyni. Mogę jechać z Wami?
    Pozdrawiam serdecznie bardzo.:)

    • Graz 🙂
      Nie wiem, czy to cykliczna impreza, nie monitoruję 🙂

      W Kalifornii marycha jest legalna, jeśli przepisana przez lekarza. Na receptę :). Fakt – jest bardzo pomocna w niektórych sytuacjach. To nie zmienia jednak nielegalności na poziomie federalnym. Jeśli złapie policja (w mieście) albo szeryf (poza miastem) kogoś, kto posiada maryśkę i receptę, to jest OK. Jeśli kogoś takiego złapie agent FBI – to złapał przestępcę. Takie prawne sprawki, nie tylko w Polsce są, jak widać.

      Jest okazja, żeby napisać, że maryśka może być wykrywalna w ciele nawet pół roku po jednorazowym użyciu. Gromadzi się w tkance tłuszczowej, która ma powolny metabolizm. Im więcej tłuszczu, tym dłużej, szczupli się szybciej oczyszczają, ale też tygodniami. Testy na narkotyki są szeroko używane i czymś takim można nieżle spaprać sobie papiery. Nawet, jeśli się tylko paliło biernie. Co do szybkiego oczyszczania, to kokainę “polecam” :), kilka godzin.

      Serdeczności odwzajemniam.

    • Graz 🙂
      Nie wiem, czy to cykliczna impreza, nie monitoruję 🙂

      W Kalifornii marycha jest legalna, jeśli przepisana przez lekarza. Na receptę :). Fakt – jest bardzo pomocna w niektórych sytuacjach. To nie zmienia jednak nielegalności na poziomie federalnym. Jeśli złapie policja (w mieście) albo szeryf (poza miastem) kogoś, kto posiada maryśkę i receptę, to jest OK. Jeśli kogoś takiego złapie agent FBI – to złapał przestępcę. Takie prawne sprawki, nie tylko w Polsce są, jak widać.

      Jest okazja, żeby napisać, że maryśka może być wykrywalna w ciele nawet pół roku po jednorazowym użyciu. Gromadzi się w tkance tłuszczowej, która ma powolny metabolizm. Im więcej tłuszczu, tym dłużej, szczupli się szybciej oczyszczają, ale też tygodniami. Testy na narkotyki są szeroko używane i czymś takim można nieżle spaprać sobie papiery. Nawet, jeśli się tylko paliło biernie. Co do szybkiego oczyszczania, to kokainę “polecam” :), kilka godzin.

      Serdeczności odwzajemniam.

  5. zakazać!
    No to jest czysty skandal. Państwo w szeroko pojętym interesie zakazuje kupować u chłopa, a bezczelna ludność omija prawo przy pomocy szachrajstwa.
    Tak jak te słynne dopalacze, wystarczy napisać na torebce że produkt nie jest przeznaczony do spożycia i wszystko jest w porządku.
    Myślę że ta amerykańska sztuczka prawna w Polsce by nie przeszła. Tutejsze władze są niezwykle czujne i błyskawicznie reagują na obywatelskie cwaniactwo.

    • Wykazaliście się Obywatelu
      Wykazaliście się Obywatelu Chlor obywatelską postawą. Wszelkie szachrajstwa należy tępić jak imperialistyczną stonkę! Ku chwale Ojczyzny!

      A poważnie to kiedyś obiło mi się o oczy/uszy?, że u nas też można mieć współudział w krowie, żeby móc pić mleko przez nią osobiście wytwarzane. Nie pamiętam gdzie, kiedy. Nie wiem jak to odszukać w sieci.

          • Nie! Nie! Nie! Kocie. Chodzi
            Nie! Nie! Nie! Kocie. Chodzi o krowę i jej produkt finalny. Patrzyłeś jej kiedyś w oczy? Parytetami, którym jestem przeciwna, Ty mi oczu nie zamydlaj, bo jeszcze pomyślę, że jesteś ZA.;)

          • „Nie pijemy już tego paskudztwa w kartonie
            „Nie pijemy już tego paskudztwa w kartonie, dwa razy w tygodniu przyjeżdża do nas świeżutkie mleko prosto od naszej własnej krowy” – jak to było zorganizowane dawniej. Należy wykreślić slowa „naszej własnej”
            Rok 1958. Przeprowadziliśmy się do domku jednorodzinnego. Matka zainteresowala się zaopatrzeniem. Powiedziano jej, że mleko dostarcza pani B. Pani B. nazajutrz zgłosiła się sama. Była to niewysoka, krzepka gospodyni. Miala krowy, doila je o 4 rano, mleko nalewala do metalowych naczyń tzw baniek o pojemności co najmniej 20 litrów. Bańki były zawieszone na kierownicy roweru, który ta dzielna kobieta pchala przez piaszczyste wydmy od swojego gospodarstwa do osiedli w Michlinie i docierala tam w porze przygotowywania śniadania.
            Matka narzekala, że pani B. zbiera zawczasu śmietankę. Ale i tak mleko, które dostawaliśmy do picia pokrywalo się okrutnie grubym kożuchem. Czego się nie wypijalo, nastawialo się na zsiadle, nie wypite zsiadle przerabialo się na twaróg.
            Od pani B. dowiedzieliśmy się o miejscu zestrzelenia alianckiego samolotu z czasów powstania Warszawskiego (1944)
            Mówila, że jak szla rano, to lotnicy leżeli obok wraku samolotu, a jak wracala wieczorem, to nadal leżeli, ale „byli już bez butów. A jakie mieli czyste nogi” zakończyla.
            Wybraliśmy się tam. W roku 1958 szczątki samolotu jeszcze leżały. Teraz jest tam pomnik.
            http://www.opencaching.pl/viewcache.php?cacheid=160

          • Rewelacja
            ******
            I to samolot z Południowej Afryki!

            Co do mleka – historia kołem się toczy, raz “lepsze” wydaje się z kartonu, raz prosto od krowy, ze śmietanką czy bez.

          • Cedzówka
            Słowem kluczowym jest cedzówka. Szmata, przez którą gospodyni przelewa świeży udój. Idealna być nie musi, ale przyzwoita, warto oblukać. Trochę bakterii nie zaszkodzi. Podobno jak jest za czysto, to się alergie robią.

          • Nie tylko mleko
            funkcjonowała jeszcze instytucja “naszej pani z jajami” jak to nazwał felietonista Michał Radgowski (chyba on). Dostarczały oprócz jaj także mięso – głównie cielęcinę, wędliny domowe, kaczki, kury, gęsi etc. To, w zależności od czasów, niekoniecznie było legalne. W naszych stronach jednak jakoś tego nie ścigali.

          • Też pamiętam 🙂
            Tymczasem muszę iść, mam sprawy do załatwienia.
            Przed wyjściem mala przekąska. Kurza komórka jajowa na twardo i produkt zepsucia się pokarmu swoistego dla cieląt, w plasterkach.

          • Wrak leżał od 1944 do 1958?
            To mamy tradycję.

            W Warszawie przy Dworcu Zachodnim, konkretnie Rondzie Zesłańców Syberyjskich (w pobliżu meczetu w budowie) jest Pomnik Angielskich Lotników. Taki mały obelisk w miejscu, gdzie się rozbił samolot z zaopatrzeniem dla powstańców.

          • W 1958
            to już nie był wrak, tylko pogięte kawałki blachy, jakieś srubki, trudno powiedzieć, co. Pamietać trzeba, że w tych latach niechętnie się mówiło zarówno o Powstaniu jak i udziale innyh państw.
            Załoga samolotu była, jak pamiętam, bardzo młoda. Około 20, może sam Van Eyssen, dowódca, był nieco starszy.

  6. zakazać!
    No to jest czysty skandal. Państwo w szeroko pojętym interesie zakazuje kupować u chłopa, a bezczelna ludność omija prawo przy pomocy szachrajstwa.
    Tak jak te słynne dopalacze, wystarczy napisać na torebce że produkt nie jest przeznaczony do spożycia i wszystko jest w porządku.
    Myślę że ta amerykańska sztuczka prawna w Polsce by nie przeszła. Tutejsze władze są niezwykle czujne i błyskawicznie reagują na obywatelskie cwaniactwo.

    • Wykazaliście się Obywatelu
      Wykazaliście się Obywatelu Chlor obywatelską postawą. Wszelkie szachrajstwa należy tępić jak imperialistyczną stonkę! Ku chwale Ojczyzny!

      A poważnie to kiedyś obiło mi się o oczy/uszy?, że u nas też można mieć współudział w krowie, żeby móc pić mleko przez nią osobiście wytwarzane. Nie pamiętam gdzie, kiedy. Nie wiem jak to odszukać w sieci.

          • Nie! Nie! Nie! Kocie. Chodzi
            Nie! Nie! Nie! Kocie. Chodzi o krowę i jej produkt finalny. Patrzyłeś jej kiedyś w oczy? Parytetami, którym jestem przeciwna, Ty mi oczu nie zamydlaj, bo jeszcze pomyślę, że jesteś ZA.;)

          • „Nie pijemy już tego paskudztwa w kartonie
            „Nie pijemy już tego paskudztwa w kartonie, dwa razy w tygodniu przyjeżdża do nas świeżutkie mleko prosto od naszej własnej krowy” – jak to było zorganizowane dawniej. Należy wykreślić slowa „naszej własnej”
            Rok 1958. Przeprowadziliśmy się do domku jednorodzinnego. Matka zainteresowala się zaopatrzeniem. Powiedziano jej, że mleko dostarcza pani B. Pani B. nazajutrz zgłosiła się sama. Była to niewysoka, krzepka gospodyni. Miala krowy, doila je o 4 rano, mleko nalewala do metalowych naczyń tzw baniek o pojemności co najmniej 20 litrów. Bańki były zawieszone na kierownicy roweru, który ta dzielna kobieta pchala przez piaszczyste wydmy od swojego gospodarstwa do osiedli w Michlinie i docierala tam w porze przygotowywania śniadania.
            Matka narzekala, że pani B. zbiera zawczasu śmietankę. Ale i tak mleko, które dostawaliśmy do picia pokrywalo się okrutnie grubym kożuchem. Czego się nie wypijalo, nastawialo się na zsiadle, nie wypite zsiadle przerabialo się na twaróg.
            Od pani B. dowiedzieliśmy się o miejscu zestrzelenia alianckiego samolotu z czasów powstania Warszawskiego (1944)
            Mówila, że jak szla rano, to lotnicy leżeli obok wraku samolotu, a jak wracala wieczorem, to nadal leżeli, ale „byli już bez butów. A jakie mieli czyste nogi” zakończyla.
            Wybraliśmy się tam. W roku 1958 szczątki samolotu jeszcze leżały. Teraz jest tam pomnik.
            http://www.opencaching.pl/viewcache.php?cacheid=160

          • Rewelacja
            ******
            I to samolot z Południowej Afryki!

            Co do mleka – historia kołem się toczy, raz “lepsze” wydaje się z kartonu, raz prosto od krowy, ze śmietanką czy bez.

          • Cedzówka
            Słowem kluczowym jest cedzówka. Szmata, przez którą gospodyni przelewa świeży udój. Idealna być nie musi, ale przyzwoita, warto oblukać. Trochę bakterii nie zaszkodzi. Podobno jak jest za czysto, to się alergie robią.

          • Nie tylko mleko
            funkcjonowała jeszcze instytucja “naszej pani z jajami” jak to nazwał felietonista Michał Radgowski (chyba on). Dostarczały oprócz jaj także mięso – głównie cielęcinę, wędliny domowe, kaczki, kury, gęsi etc. To, w zależności od czasów, niekoniecznie było legalne. W naszych stronach jednak jakoś tego nie ścigali.

          • Też pamiętam 🙂
            Tymczasem muszę iść, mam sprawy do załatwienia.
            Przed wyjściem mala przekąska. Kurza komórka jajowa na twardo i produkt zepsucia się pokarmu swoistego dla cieląt, w plasterkach.

          • Wrak leżał od 1944 do 1958?
            To mamy tradycję.

            W Warszawie przy Dworcu Zachodnim, konkretnie Rondzie Zesłańców Syberyjskich (w pobliżu meczetu w budowie) jest Pomnik Angielskich Lotników. Taki mały obelisk w miejscu, gdzie się rozbił samolot z zaopatrzeniem dla powstańców.

          • W 1958
            to już nie był wrak, tylko pogięte kawałki blachy, jakieś srubki, trudno powiedzieć, co. Pamietać trzeba, że w tych latach niechętnie się mówiło zarówno o Powstaniu jak i udziale innyh państw.
            Załoga samolotu była, jak pamiętam, bardzo młoda. Około 20, może sam Van Eyssen, dowódca, był nieco starszy.

  7. W Europie funkcjonuje
    instytucja bazarów, mam nadzieję, że jeszcze ciągle
    W Warszawie też. Ja się zaopatruję w Falenicy. Są stragany z towarem z gieldy, ale są też stragany producentów, czyli od chlopa. Ceny przystępne, jakolwiek raczej wyrównane.
    Robienie przetworów w temperaturze ponad 40 stopni, to dopiero wyzwanie!

  8. W Europie funkcjonuje
    instytucja bazarów, mam nadzieję, że jeszcze ciągle
    W Warszawie też. Ja się zaopatruję w Falenicy. Są stragany z towarem z gieldy, ale są też stragany producentów, czyli od chlopa. Ceny przystępne, jakolwiek raczej wyrównane.
    Robienie przetworów w temperaturze ponad 40 stopni, to dopiero wyzwanie!

  9. udział w produkcji białej trutki
    Nic nie rozumiem. Mleko od krowy to biała trucizna wiec rząd zakazuje jej kupowania na wsi, jednak gdy stu podatników wykupi po jednym procencie udziału w krowie to już problem znika i mleko staje się nieszkodliwe.
    Czy nikogo nie razi to lekkie porąbanie, i gdzie jest przyczyna tego prawnego kretyństwa?

    • No tak
      Jeżeli chcesz KUPIĆ mleko od właściciela krowy – no way, nie pozwolimy ci się truć.
      Jeżeli chcesz się truć tym mlekiem jako WŁAŚCICIEL (albo współ-, wszystko jedno w jakim procencie) – twoja wola, proszę bardzo.
      Inne podejście do pojęcia (świętości) własności prywatnej, sądzę.

        • No nie wiem?
          Aczkolwiek zapewne są i tacy, co tej uprawy maku są gotowi bronić z bronią w ręku w imię świętej własności, swobód obywatelskich i ewentualnie dochodowego interesu. Nie mam pojęcia, o co tu chodzi. Być może o prawo stanowe/ federalne?

          “Nie można po prostu kupować mleka? (…) Można, tyle że nie tutaj, w stanie Wirginia. Prawo tego stanu zabrania bowiem rolnikom sprzedawania mleka prosto od krowy (niepasteryzowanego), ale nie zakazuje (bo nie może ze względu na wolności obywatelskie) picia mleka prosto od krowy, gdy się jest jej właścicielem. ”

          Rozumiesz, prawo stanowe zabrania sprzedaży mleka, ale wolności obywatelskie (konstytucja? prawo federalne?) są nadrzędne.

          A może wcale nie.

          • W szczególe to chodziło mi o
            W szczególe to chodziło mi o to, że i to, i tamto szkodliwe, ale jedno własnoręcznie krową wyprodukowane można spożywać a to drugie wręcz przeciwnie. Razi mnie brak konsekwencji. Mogę pić mleko od własnej krowy? Mogę. Mogę dawać w żyłę to, co się robi z makówek? Nie mogę. A tak by było miło gdyby inni wykupili udziały w uprawie i interes by rozkwitał jak nie przymierzając.

          • Tylko mi nie smutaj, bo się
            Tylko mi nie smutaj, bo się rozpłaczę! Wiem, że nic tak nie działa na mężczyzn (różnie) jak łzy niewieście.:) Zaznaczam, że korzystam z tej broni tylko gdy jestem zmuszona.;) Zazwyczaj wygrywam.:)
            Poczekam zatem na Solano, może mi rozjaśni zaciemnienie.:)

  10. udział w produkcji białej trutki
    Nic nie rozumiem. Mleko od krowy to biała trucizna wiec rząd zakazuje jej kupowania na wsi, jednak gdy stu podatników wykupi po jednym procencie udziału w krowie to już problem znika i mleko staje się nieszkodliwe.
    Czy nikogo nie razi to lekkie porąbanie, i gdzie jest przyczyna tego prawnego kretyństwa?

    • No tak
      Jeżeli chcesz KUPIĆ mleko od właściciela krowy – no way, nie pozwolimy ci się truć.
      Jeżeli chcesz się truć tym mlekiem jako WŁAŚCICIEL (albo współ-, wszystko jedno w jakim procencie) – twoja wola, proszę bardzo.
      Inne podejście do pojęcia (świętości) własności prywatnej, sądzę.

        • No nie wiem?
          Aczkolwiek zapewne są i tacy, co tej uprawy maku są gotowi bronić z bronią w ręku w imię świętej własności, swobód obywatelskich i ewentualnie dochodowego interesu. Nie mam pojęcia, o co tu chodzi. Być może o prawo stanowe/ federalne?

          “Nie można po prostu kupować mleka? (…) Można, tyle że nie tutaj, w stanie Wirginia. Prawo tego stanu zabrania bowiem rolnikom sprzedawania mleka prosto od krowy (niepasteryzowanego), ale nie zakazuje (bo nie może ze względu na wolności obywatelskie) picia mleka prosto od krowy, gdy się jest jej właścicielem. ”

          Rozumiesz, prawo stanowe zabrania sprzedaży mleka, ale wolności obywatelskie (konstytucja? prawo federalne?) są nadrzędne.

          A może wcale nie.

          • W szczególe to chodziło mi o
            W szczególe to chodziło mi o to, że i to, i tamto szkodliwe, ale jedno własnoręcznie krową wyprodukowane można spożywać a to drugie wręcz przeciwnie. Razi mnie brak konsekwencji. Mogę pić mleko od własnej krowy? Mogę. Mogę dawać w żyłę to, co się robi z makówek? Nie mogę. A tak by było miło gdyby inni wykupili udziały w uprawie i interes by rozkwitał jak nie przymierzając.

          • Tylko mi nie smutaj, bo się
            Tylko mi nie smutaj, bo się rozpłaczę! Wiem, że nic tak nie działa na mężczyzn (różnie) jak łzy niewieście.:) Zaznaczam, że korzystam z tej broni tylko gdy jestem zmuszona.;) Zazwyczaj wygrywam.:)
            Poczekam zatem na Solano, może mi rozjaśni zaciemnienie.:)

  11. Tak jak bym tam dżemał
    Przeczytawszy Pani artykuł i dowiedziawszy się o jakże cięzkiej ale i
    z przyjemnością wykonywanej pracy Kalifornijskiego Farmera i jego dostosowanie sie do kapryśności Natury jak i Jej obfitości jaką
    doświadcza Miejscowych
    Chciał bym podpowiedzić czym Pani mogła by jeszcze bardziej dopomóc tamtejszej społeczności,ustrojonej podobnie do naszej
    Ja Bartosz jestem narodowości Lachickiej z Kraju przywiślańskiego zwanym Polandią należącego współcześnie do wielkiej RWPG owskiej
    Unii Jewropejskiej i mam konika ,podróże globo mapowe,a smakowo
    warzywno owocowy ja jest.

    Najsamprzód proponuje założyć partie która by miała swego przedstawiciela w Kalafiornijskim Kapitolomencie. Nazwa partii musi nawiązywać do ochrony środowiska,poszanowania prawa i wartości religijnych autochtonów i dżentelmeni Robotniczo Chłopskiej.

    Propnuje nazwe – Dż Dż Dż 180
    Pierwsze Dż -odnosi do dżdżownic kalifornijskich (ochrona środowiska  przyrody i stanowej Matki Ziemi)

    Drugie Dż – odnosi się do przetwórstwa tego czym nas obdarzył Najwyższy (dżemy przeciery i tym podobny pokojowy owocowo ważywny dżihad)

    Trzecie Dż- odosi się do aury pogodowej, dżdż 180 dni ( w umiarkowanej formie bez katklizmów ulew ognia i trąb wszlkiej maści)

    Jak już będzie Pani w Kapitolomencie Senatorem Solano, to pomysły kaliforniskich Farmerów wspomożone europejskim doradztwem ruszą z zdwojoną siłą ku chwale ukochanej Oczyzny.

    Jeśli by jednak doszło do sytuacji kiedy zawiedzie irygacja a susza da o sobie znać proszę by Pani wraz ze społecznością miejscową uważała z modlitwami o dżdż lub deszcz, gdyż w moim Kraju miła miejsce przypadłość taka że Parlament wniósł modły do Pana B. o pokropek celem złagodzenia posuchy,w polu i zagrodzie ,iiiii….
    przecholowali w nadmiarze próśb z czołobitnością i Bozia zsyła teraz na Polandię ulewy, w metrach na centymetry i inne trąby ,a Wodzowie nie nadążają jeździć i latać za tymi k-klizmami by je uprosić żeby opuścili granice Państwowe i paszli na Niemca albo Ruska, przy wydatnej pomocy krajowej i miejscowej Milicji.

    Pozdrawiam serdecznie wszystkich Kalafiornijczyków i wszystkie Krwawe Marychy

    Mając na uwadze temat główny na stronie głównej Portalu ,pozwole sobie
    pozdrowić Wszystkich gdyż nie wiadomo czy Ja i moja Dobrodziejka
    będziemy umili operować przelewami i innymi Papay-ami,a i Zadupie Wielkie co raz bardziej uBożeje.

  12. Tak jak bym tam dżemał
    Przeczytawszy Pani artykuł i dowiedziawszy się o jakże cięzkiej ale i
    z przyjemnością wykonywanej pracy Kalifornijskiego Farmera i jego dostosowanie sie do kapryśności Natury jak i Jej obfitości jaką
    doświadcza Miejscowych
    Chciał bym podpowiedzić czym Pani mogła by jeszcze bardziej dopomóc tamtejszej społeczności,ustrojonej podobnie do naszej
    Ja Bartosz jestem narodowości Lachickiej z Kraju przywiślańskiego zwanym Polandią należącego współcześnie do wielkiej RWPG owskiej
    Unii Jewropejskiej i mam konika ,podróże globo mapowe,a smakowo
    warzywno owocowy ja jest.

    Najsamprzód proponuje założyć partie która by miała swego przedstawiciela w Kalafiornijskim Kapitolomencie. Nazwa partii musi nawiązywać do ochrony środowiska,poszanowania prawa i wartości religijnych autochtonów i dżentelmeni Robotniczo Chłopskiej.

    Propnuje nazwe – Dż Dż Dż 180
    Pierwsze Dż -odnosi do dżdżownic kalifornijskich (ochrona środowiska  przyrody i stanowej Matki Ziemi)

    Drugie Dż – odnosi się do przetwórstwa tego czym nas obdarzył Najwyższy (dżemy przeciery i tym podobny pokojowy owocowo ważywny dżihad)

    Trzecie Dż- odosi się do aury pogodowej, dżdż 180 dni ( w umiarkowanej formie bez katklizmów ulew ognia i trąb wszlkiej maści)

    Jak już będzie Pani w Kapitolomencie Senatorem Solano, to pomysły kaliforniskich Farmerów wspomożone europejskim doradztwem ruszą z zdwojoną siłą ku chwale ukochanej Oczyzny.

    Jeśli by jednak doszło do sytuacji kiedy zawiedzie irygacja a susza da o sobie znać proszę by Pani wraz ze społecznością miejscową uważała z modlitwami o dżdż lub deszcz, gdyż w moim Kraju miła miejsce przypadłość taka że Parlament wniósł modły do Pana B. o pokropek celem złagodzenia posuchy,w polu i zagrodzie ,iiiii….
    przecholowali w nadmiarze próśb z czołobitnością i Bozia zsyła teraz na Polandię ulewy, w metrach na centymetry i inne trąby ,a Wodzowie nie nadążają jeździć i latać za tymi k-klizmami by je uprosić żeby opuścili granice Państwowe i paszli na Niemca albo Ruska, przy wydatnej pomocy krajowej i miejscowej Milicji.

    Pozdrawiam serdecznie wszystkich Kalafiornijczyków i wszystkie Krwawe Marychy

    Mając na uwadze temat główny na stronie głównej Portalu ,pozwole sobie
    pozdrowić Wszystkich gdyż nie wiadomo czy Ja i moja Dobrodziejka
    będziemy umili operować przelewami i innymi Papay-ami,a i Zadupie Wielkie co raz bardziej uBożeje.

      • Tego konkretnie nie wiem
        Certyfikowałam się w lekach i małych urządzeniach medycznych, o jajkach czytałam z ciekawości.
        Mogę sobie to wyobrazić w ten sposób: mam krowę i chcę sprzedawać mleko. MUSZĘ zarejestrować dzialalność, bo będę miała przychody, oraz koszty, a podatki w tym kraju to nie żarty. Przychodzi “sanepid” i sprawdza warunki na miejscu, bada zdrowie krowy, przedstawiam mu na piśmie, jak wszystkie czynności będą wykonywane, od paszy krowiej począwszy do dystrybucji mleka i zobowiazuję się do przestrzegania tych procedur (opartych na właściwym dla mleka kodeksie FDA). I powinno być OK, mam pozwolenie na jakiś tam czas, do rutynowej następnej kontroli. A sprawdzić wpadną kiedyś znienacka.

      • Tego konkretnie nie wiem
        Certyfikowałam się w lekach i małych urządzeniach medycznych, o jajkach czytałam z ciekawości.
        Mogę sobie to wyobrazić w ten sposób: mam krowę i chcę sprzedawać mleko. MUSZĘ zarejestrować dzialalność, bo będę miała przychody, oraz koszty, a podatki w tym kraju to nie żarty. Przychodzi “sanepid” i sprawdza warunki na miejscu, bada zdrowie krowy, przedstawiam mu na piśmie, jak wszystkie czynności będą wykonywane, od paszy krowiej począwszy do dystrybucji mleka i zobowiazuję się do przestrzegania tych procedur (opartych na właściwym dla mleka kodeksie FDA). I powinno być OK, mam pozwolenie na jakiś tam czas, do rutynowej następnej kontroli. A sprawdzić wpadną kiedyś znienacka.