Reklama

Janusz Wojciechowski napisał bardzo

Janusz Wojciechowski napisał bardzo inteligentny i wycelowany w sam środek sedna tekst, w którym kpi, ale też poważnie argumentuje podział naszych podatków. Gdyby przyjąć kolejną propagandową zabawę już nie ekipy Tusk, bo tej nie ma, ale samego Tuska i Ostachowicza, za punkt wyjścia, to nie sposób nie przyznać racji Wojciechowskiemu, że skoro kościoły mają utrzymywać wierni katoliccy, to stadiony powinni utrzymywać kibice. Przy wszelkiego rodzaju analogiach przeczytanych w Internecie popadam w szczególny rodzaj napięcia, ponieważ większość z tych porównań jest tak analogiczna, jak moja nieskromna osoba przypomina długonogą blondynkę. Jednak ten zestaw Wojciechowskiego precyzyjnie zwala z nóg wszelką argumentację przypisującą grupom społecznym finansowanie instytucji. Tę myśl Wojciechowskiego pociągnę we właściwym kierunku. Pomijam kościoły i stadiony i zaczynam od teatrów i filharmonii. Czy te przybytki nie powinny być finansowane przez melomanów? A takie szkoły? Dlaczego za szkoły mają płacić emeryci i bezdzietni? Baseny publiczne? Gdzie tu sprawiedliwość, że płacą za nie mieszkańcy gmin i powiatów, którzy nie potrafią i nie chcą pływać? Takich przykładów można naprodukować do woli i za każdym razem będą przykładami adekwatnymi, o ile przyjąć propagandowe hasło Tuska i Ostachowicza. Można próbować przerwać podatkowy ciąg logiczny takim argumentem, że religia jest osobistą sprawą każdego człowieka, jest kwestią i wyborem indywidualną, a za indywidualne wybory obywateli państwo nie powinno ponosić odpowiedzialności, szczególnie finansowej. Takie próby są uprawnione, ale one niczego nie wnoszą, bo jeśli przyjąć chętnie propagowaną argumentację, to wraz z kościołami do finansowej odstawki idą stadiony, opery, baseny, miejskie parki. Wszystkie te dobra publiczne wiążą się z osobistym wyborem, z osobistą preferencją obywateli. Dla mnie uczęszczanie do filharmonii, garstki ludzi, może być równie zabawne, jak dla tej garstki melomanów, chodzenie do kościoła. Finansuję pasje i przyjemności ludzi, którzy sami nie potrafią się finansowo zorganizować.

Reklama

Innym podważeniem powyższego zestawu może być tak zwana użyteczność publiczna i w tym miejscu powoli dochodzimy do punktu głównego całego programu. Szkoła jest miejscem, w którym uczą się przyszli obywatele, a jeśli szkoły zabraknie, emeryci i renciści będą zdani na jeszcze gorszych zarządzających ich emeryturami, niż ci, którzy zarządzają obecnie. Filharmonia i opera dostarcza „wyższej kultury” i jako taka w masowości popkulturowej nie ma cienia szans na samofinansowanie. A co społeczeństwu daje Kościół? Szczególnie tej części społeczeństwa, która do kościoła nie chadza, nie wierzy w Pana Boga w Trójcy Jedynego i żarty sobie robi z chodzenia po wodzie, chociaż wodę w wino chętnie by zamienili? Dokładnie to samo daje kościół co opera, co stadion, park miejski. Kościół organizuje wokół siebie potężną grupę społeczną, która realizuje swoje osobiste wybory i dzięki tym realizacjom rozwija się duchowo, intelektualnie, emocjonalnie. Ludzie chodzą do opery, kina, teatru, na basen z wielu powodów, ale jeden element jest wspólny – czują taką potrzebę. Dlatego chętnie zmienię swój stosunek do finansowania kościołów, stadionów i oper, jeśli ktoś przedstawi mi racjonalny model postępowania. Do tej pory takiego modelu nie widzę, jedyne, co widzę to model ideologiczny, model preferencji obecnych przedstawicieli władzy. Nikt mnie nie przekona, że kibicowanie jest wartością nadrzędną wobec modlitwy. Nikt mnie nie przekona, że dla dobra państwa, czy społeczeństwa ważniejszym rytuałem, kulturowym wydarzeniem, jest mecz, a nie msza. Kto mi wytłumaczy, racjonalnie, że organy kościelne grające hosannę na wysokości, mają dla państwa mniejsze znaczenie niż występy Wielkiej Orkiestry Polskiego Radia I Telewizji.

W każdym z tych przypadków mówimy o guście i o preferencji, nie o zasadzie. Są ludzie, którzy uważają mecze za barbarzyństwo, a „Warszawską jesień” za sztukę, a są tacy, którzy uważają odwrotnie i dla państwa, kwestia gustu obywatela nie może być kryterium finansowania. Dyskusja na temat finansowania kościoła w oderwaniu od państwowych dotacji jako systemowego działania jest tylko i wyłącznie ideologicznym biciem piany, czego Tuskowi ani się nie udaje, ani nawet nie chce przykrywać. Możemy przyjąć dowolne założenie albo liberalne albo socjalistyczne, ale musimy być w tym konsekwentni. Finansujemy działalność sportową, kulturalną, religijną i edukacyjną, czy też nie finansujemy w ogóle i niczego? Jeśli nie finansujemy problem mamy z głowy. Natomiast jeśli chcemy finansować, to musimy się zastanowić w jaki sposób to robić, aby przyjąć racjonalne zasady, a nie kryteria ideologiczne i polityczne. Nie ma też większego sensu przetaczanie tej debaty na boczne tory, mianowicie takie, że Kościół biedny nie jest. Zgadzam się, zdecydowanie się z tym zgadzam, ja nie wierzę w tę bajkę o przymierającym z głodu dobrodzieju, nawet u mnie na wsi, gdzie bida piszczy, trzeci samochód dobrodzieja, w ciągu dwóch lat, śmiga po polnych drogach. Tylko, że to jest żaden argument, bo pan Kutz, czy pan Wajda, którzy z dotacji państwa żyli pół wieku, również biedy nie klepią, a dotowani soliści oper i główni aktorzy teatrów chleba ze smalcem raczej nie jedzą. To żadne kryterium, że biedni nie są, to raczej marksizmem zalatuje na kilometr.

Mój pomysł na finansowanie takich instytucji jest stary jak instytucje, wszystko razem jakoś się tam bilansuje. Nie chodzę do kościoła, ale chodzę na mecze, nie chodzę do opery, ale bywam w parku i na basenie. Natomiast płacę na wszystko, ale też na wszystko płacą ci, którzy chodzę do filharmonii i kościołów, a unikają stadionów. W sumie nie ma tutaj jednego beneficjenta i jednego poszkodowanego, każdy z nas finansuje swoje i nie swoje i o ile komunizm mnie nie przekonuje, to wspólny wór podatkowy jak dotąd nie znalazł dla siebie konkurencji. Nigdzie na świecie nie ma czegoś takiego jak precyzyjna dystrybucja podatków, do tych punktów, które są istotne dla podatnika. Taki system w moim przekonaniu jest utopią, technicznie nie do przeprowadzenia i przy wszystkich wadach urawniłowki podatkowej, nic lepszego dotąd nie stworzono. Państwo jest złożoną całością i jeśli chcemy państwo zachować musimy się liczyć z tym, że będziemy partycypować w całości, a nie w interesujących nas fragmentach. Co się sprawdza jako generalna zasada, czyli każdy sobie rzepkę skrobie, przy odpowiedniej skali i okolicznościach, przestaje mieć racę bytu i staje się wyjątkiem. Mam głębokie przekonanie, że finansowanie instytucji z budżetu państwa jest takim wyjątkiem. Od lat lud łożył na areny sportowe, na amfiteatry, opery, świątynie i ten wysiłek nazywa się dorobkiem ludzkości. Od piramid, które przecież były miejscem kultu, przez Akropol, „stadion” Koloseum, katedrę Notre Dame, Kaplicę Sykstyńską, aż po La Scalę, czy operę w Sydney. Tych wszystkich obiektów i całego dziedzictwa nie byłoby, gdyby przyjąć propagandową zasadę Tuska i Ostachowicza.

Gdy widać co tracimy i co zyskujemy, trzeba się dalej zastanowić jak mamy postępować. W tym konkretnym przypadku jest jeszcze jeden argument na rzecz finansowania Kościoła, a właściwie grupa argumentów. W Polsce Kościół ma szczególne zasługi dla państwa, pozwalał państwu przetrwać w najtrudniejszych okresach historii, wniósł nie byle jaki wkład do nauki i kultury, dość wspomnieć Kopernika, Skargę, czy nawet słynne występy artystów w kościołach z okresu stanu wojennego, o których artyści już nie pamiętają, chociaż, to oni wtedy zbierali na tacę. Wreszcie wracam z uporem maniaka do dwóch kotwic kościelnych, których do tej pory nikt mi racjonalnie nie podniósł. Nie widzę dla Kościoła alternatywy, nie ma konkurencji dla Kościoła, w takich dziedzinach jak organizacja życia społecznego na masową skalę, budowanie wspólnoty, ale też „dyscyplinowanie moralne”, edukowanie, utrzymywanie w ryzach wielkiej populacji, która wbrew wszelkim filozofiom i ideologiom, w swojej masie musi podlegać jakimś rygorom, bo w przeciwnym razie przerodzi się w tłuszczę. Ideolodzy i filozofowie zawsze przejmują idiotyczne warunki brzegowe: idealizm i inteligencję. W haśle: „każdemu według potrzeb” jest zawarty skrajny ludzki idiotyzm albo naiwność, wystarczy pobieżnie znać naturę ludzką, żeby wiedzieć jak się skończy taka zabawa.

Trzeba kompletnie nie mieć wyobraźni, wykluczyć ludzkie namiętności i słabości, aby wierzyć, że masowa ateizacja uszczęśliwi ludzi, których myśli, pragnienia i namiętności są na takim poziomie jakie widzimy w każdym małym miasteczku, czy wsi. Tłumaczyć tym ludziom, że piekła i nieba nie ma, że dekalog jest zabobonem, że życie jest tylko jedno i trzeba z życia wyciskać co się da, to jak stawianie niedopałka przy dystrybutorze etyliny 98. Pojęcia nie mam dlaczego ateiści i niewierzący sami sobie chcą gotować taki los, dopóki jest Kościół, to z braku poszanowania bliźniego trzeba się tłumaczyć, póki jest Kościół przynajmniej raz w tygodniu trzeba się do czysta umyć, przyzwoicie ubrać i przez godzinę grzecznie, w skupieniu posłuchać, żeby nie kraść, nie bić żony, nie zabijać, nie kłócić się o miedzę zaoraną na dwa palce. Nie ma skuteczniejszego panowania na masami od tej nauki, podpartej tajemnicą, misterium, odświętnością. Popsuć tę potęgę może tylko szaleniec. Nie w naszych realiach, nie w naszym kraju, bo tu jest jeszcze jeden argument. Osłabienie pozycji Kościoła w Polsce oznacza wzmocnienie pozycji najgorszych za najgorszych, od prowincjonalnych popkulturowych głupich Jasiów, takich jak Wojewódzki, czy Kora, aż po Czerską czerwoną diasporę. Mnie się w Kościele wiele więcej nie podoba niż w basenie, stadionie i operze, ale na łeb jeszcze nie upadłem, do osłabiania Kościoła swojej ateistycznej ręki nie przyłożę. Co więcej, jak tylko pojawi się możliwość finansowania z podatków, oddam podatek Kościołowi, bo nie widzę większej gwarancji dla ładu społecznego, dla równowagi politycznej i ideologicznej i nie widzę bezpieczniejszego schronienia na przyszłość, a przyszłość jeszcze nie jedno będzie mieć imię.

Reklama

21 KOMENTARZE

  1. Ależ oczywiście, ja też
    Od lat 1% daję na schronisko dla psów i kotów (Fundacja Azylu Pod Psim Aniołem KRS: 0000098734) i co rok boli mnie serce, że 99% idzie na zmarnowanie.

    Z dzisiejszego Uważam Rze, Ziemkiewicza:
    „W poszukiwaniu pieniędzy dla budżetu minister finansów posunął się do sposobu, z którego bodaj ostatni raz korzystano w starożytnym Rzymie
    Wszyscy czytelnicy powieści Gravesa o cezarze Klaudiuszu pamiętają zapewne, co robił Kaligula, kiedy zaczynało mu brakować pieniędzy (co zdarzało się często). Sprawdzał, czy ostatnio zmarł jakiś bogatszy arystokrata i czy w testamencie zapisał on co najmniej jedną czwartą majątku cesarzowi. Jeśli tego nie zrobił, ogłaszał niewdzięcznika wrogiem ludu i konfiskował cały spadek”

    Otóż dziurę budżetową załatał składkami rentowymi zmarłych obywateli. Powinny pozostać we wspólnej puli, bo taki jest sens ubezpieczeń : płacą wszyscy, korzystają niektórzy. W przyszłości pociągnie to za sobą bankructwo systemu.

  2. Ależ oczywiście, ja też
    Od lat 1% daję na schronisko dla psów i kotów (Fundacja Azylu Pod Psim Aniołem KRS: 0000098734) i co rok boli mnie serce, że 99% idzie na zmarnowanie.

    Z dzisiejszego Uważam Rze, Ziemkiewicza:
    „W poszukiwaniu pieniędzy dla budżetu minister finansów posunął się do sposobu, z którego bodaj ostatni raz korzystano w starożytnym Rzymie
    Wszyscy czytelnicy powieści Gravesa o cezarze Klaudiuszu pamiętają zapewne, co robił Kaligula, kiedy zaczynało mu brakować pieniędzy (co zdarzało się często). Sprawdzał, czy ostatnio zmarł jakiś bogatszy arystokrata i czy w testamencie zapisał on co najmniej jedną czwartą majątku cesarzowi. Jeśli tego nie zrobił, ogłaszał niewdzięcznika wrogiem ludu i konfiskował cały spadek”

    Otóż dziurę budżetową załatał składkami rentowymi zmarłych obywateli. Powinny pozostać we wspólnej puli, bo taki jest sens ubezpieczeń : płacą wszyscy, korzystają niektórzy. W przyszłości pociągnie to za sobą bankructwo systemu.

  3. Ależ oczywiście, ja też
    Od lat 1% daję na schronisko dla psów i kotów (Fundacja Azylu Pod Psim Aniołem KRS: 0000098734) i co rok boli mnie serce, że 99% idzie na zmarnowanie.

    Z dzisiejszego Uważam Rze, Ziemkiewicza:
    „W poszukiwaniu pieniędzy dla budżetu minister finansów posunął się do sposobu, z którego bodaj ostatni raz korzystano w starożytnym Rzymie
    Wszyscy czytelnicy powieści Gravesa o cezarze Klaudiuszu pamiętają zapewne, co robił Kaligula, kiedy zaczynało mu brakować pieniędzy (co zdarzało się często). Sprawdzał, czy ostatnio zmarł jakiś bogatszy arystokrata i czy w testamencie zapisał on co najmniej jedną czwartą majątku cesarzowi. Jeśli tego nie zrobił, ogłaszał niewdzięcznika wrogiem ludu i konfiskował cały spadek”

    Otóż dziurę budżetową załatał składkami rentowymi zmarłych obywateli. Powinny pozostać we wspólnej puli, bo taki jest sens ubezpieczeń : płacą wszyscy, korzystają niektórzy. W przyszłości pociągnie to za sobą bankructwo systemu.

  4. świeczkę i ogarek
    Aż by się chciało wymyślić idealny system finansowania działalności pożytecznej lecz nieopłacalnej, ale chyba się nie da.
    W świecie prawicowym byłoby prościej: Kościół finansują wierni, operę melomani buląc za bilety, schroniska dla zwierząt posiadacze zwierzyny, miłośnicy sportu kupują bilety na swoje imprezy, i tak dalej.
    Żyjąc w socjalizmie musimy stosować coś pośredniego, ponieważ w tym ustroju państwo wie lepiej ile trzeba oper a ile kościołów, i ten wybór może się nie pokrywać z typowymi upodobaniami narodu.
    Pozostaje nam zatem finansowanie podwójne: część idzie z kieszeni prywatnej proporcjonalnie do gustów klientów, a część z budżetu państwa, aby jakoś zrealizować kierowniczą rolę Partii kształtującej obywatela zgodnie z bieżącą ideologią.
    I ten sposób prawdopodobnie się utrzyma bez istotnych zmian.
    Ważne jest jednak aby sumy łożone z budżetu nie były przesadnie duże, rola obywatela w dobrowolnie kierowanych dopłatach powinna proporcjonalnie wzrosnąć, a udział państwa zmaleć.

  5. świeczkę i ogarek
    Aż by się chciało wymyślić idealny system finansowania działalności pożytecznej lecz nieopłacalnej, ale chyba się nie da.
    W świecie prawicowym byłoby prościej: Kościół finansują wierni, operę melomani buląc za bilety, schroniska dla zwierząt posiadacze zwierzyny, miłośnicy sportu kupują bilety na swoje imprezy, i tak dalej.
    Żyjąc w socjalizmie musimy stosować coś pośredniego, ponieważ w tym ustroju państwo wie lepiej ile trzeba oper a ile kościołów, i ten wybór może się nie pokrywać z typowymi upodobaniami narodu.
    Pozostaje nam zatem finansowanie podwójne: część idzie z kieszeni prywatnej proporcjonalnie do gustów klientów, a część z budżetu państwa, aby jakoś zrealizować kierowniczą rolę Partii kształtującej obywatela zgodnie z bieżącą ideologią.
    I ten sposób prawdopodobnie się utrzyma bez istotnych zmian.
    Ważne jest jednak aby sumy łożone z budżetu nie były przesadnie duże, rola obywatela w dobrowolnie kierowanych dopłatach powinna proporcjonalnie wzrosnąć, a udział państwa zmaleć.

  6. świeczkę i ogarek
    Aż by się chciało wymyślić idealny system finansowania działalności pożytecznej lecz nieopłacalnej, ale chyba się nie da.
    W świecie prawicowym byłoby prościej: Kościół finansują wierni, operę melomani buląc za bilety, schroniska dla zwierząt posiadacze zwierzyny, miłośnicy sportu kupują bilety na swoje imprezy, i tak dalej.
    Żyjąc w socjalizmie musimy stosować coś pośredniego, ponieważ w tym ustroju państwo wie lepiej ile trzeba oper a ile kościołów, i ten wybór może się nie pokrywać z typowymi upodobaniami narodu.
    Pozostaje nam zatem finansowanie podwójne: część idzie z kieszeni prywatnej proporcjonalnie do gustów klientów, a część z budżetu państwa, aby jakoś zrealizować kierowniczą rolę Partii kształtującej obywatela zgodnie z bieżącą ideologią.
    I ten sposób prawdopodobnie się utrzyma bez istotnych zmian.
    Ważne jest jednak aby sumy łożone z budżetu nie były przesadnie duże, rola obywatela w dobrowolnie kierowanych dopłatach powinna proporcjonalnie wzrosnąć, a udział państwa zmaleć.

  7. Składając wszystkie elementy układanki
    albo wszystkie ,,reformy Tuska” – do kupy, wychodzi logiczny ciąg zdarzeń zatytułowany ,,Rozjebać państwo polskie”. Począwszy od likwidacji stoczni (duże skupiska robociarzy o buntowniczych tradycjach), przez utrwalenie peerelowskich tradycji i poziomu nauki.Dodając likwidację armii wraz z planem mobilizacyjnym i gotowość pełnego ,,anszlusu” z odradzającą się Rzeszą (chwilowo UE), można finansową i propagandową, wojnę z kościołem potraktować jako epitafium na cześć upadłej Rzeczpospolitej.

  8. Składając wszystkie elementy układanki
    albo wszystkie ,,reformy Tuska” – do kupy, wychodzi logiczny ciąg zdarzeń zatytułowany ,,Rozjebać państwo polskie”. Począwszy od likwidacji stoczni (duże skupiska robociarzy o buntowniczych tradycjach), przez utrwalenie peerelowskich tradycji i poziomu nauki.Dodając likwidację armii wraz z planem mobilizacyjnym i gotowość pełnego ,,anszlusu” z odradzającą się Rzeszą (chwilowo UE), można finansową i propagandową, wojnę z kościołem potraktować jako epitafium na cześć upadłej Rzeczpospolitej.

  9. Składając wszystkie elementy układanki
    albo wszystkie ,,reformy Tuska” – do kupy, wychodzi logiczny ciąg zdarzeń zatytułowany ,,Rozjebać państwo polskie”. Począwszy od likwidacji stoczni (duże skupiska robociarzy o buntowniczych tradycjach), przez utrwalenie peerelowskich tradycji i poziomu nauki.Dodając likwidację armii wraz z planem mobilizacyjnym i gotowość pełnego ,,anszlusu” z odradzającą się Rzeszą (chwilowo UE), można finansową i propagandową, wojnę z kościołem potraktować jako epitafium na cześć upadłej Rzeczpospolitej.

  10. Finansowanie związków wyznaniowych
    Witam! Od kilku już lat zaglądam na ten portal, czytując przede wszystkim teksty Matki Kurki. Często się z nimi nie zgadzam (niekiedy zasadniczo), aczkolwiek uważam, że warto je czytać choćby dla poszerzenia perspektywy. Nieraz już siadałem do skomentowania tej czy innej wypowiedzi, ale jakoś dopiero teraz siadłem skutecznie.

    Pozwolę sobie nie zgodzić się częściowo z wywodami Autora. Osobiście uważam, że państwo (czyli podatnik poprzez państwo) nie powinno finansować ani Kościołów ani stadionów, za to powinno finansować filharmonie. Uzasadnienie tego zróżnicowania widzę zaś w kwestii wspierania przez państwo określonych, społecznie pożytecznych instytucji, które pozostawione same sobie niejako z natury, poprzez swą specyfikę, nie są w stanie utrzymać się na zasadzie samofinansowania.

    Otóż Kościoły i stadiony (zakładając, że zarządzali by nimi ludzie o tyle o ile kompetentni, a nie “fryzjerzy”, “leśne dziadki” czy inne bzyczące owady) są w stanie się samofinansować, przynajmniej w jakiejś zasadniczej części, natomiast opera nie. Jestem jak najbardziej za tym, aby państwo dorzucało się np. do utrzymania kościołów zabytkowych (jako obiektów, a nie działalności religijnej), mogę zrozumieć np. zwolnienie od, dajmy na to, podatku gruntowego czy niektórych innych świadczeń na rzecz państwa za obiekt sakralny, sportowy czy jaki tam jeszcze.

    Ale już nie potrafię zrozumieć, czemu kapelani w wojsku (i innych służbach mundurowych) lub szpitalach mają być normalnie na etatach. Kościołów u nas nie brak i jak na moje, to dowództwo/dyrekcja danej placówki może podpisać z pobliską parafią/parafiami (w zależności od lokalnych uwarunkowań) umowę, że księża będą pełnić swoiste “dyżury”, np. na umowę zlecenie (albo na jakiś zupełnie oddzielny rodzaj umowy, istniejący specjalnie i wyłącznie na potrzeby tego rodzaju), zaś w przypadku wojska na potrzeby np. misji zagranicznych możnaby zawrzeć umowę między MON a episkopatem, o tym, że istniałaby pula księży ze statusem rezerwistów, którzy w razie czego byliby powoływani do służby czynnej, a przez resztę czasu pełniliby posługę w zwykłych parafiach (mając co najwyżej płacony jakiś dodatek “za gotowość”). Nie mogę też zrozumieć czemu koniecznie religia musi być nauczana w szkołach publicznych, z ocenami i umieszczeniem na świadectwie, zamiast w salkach katechetycznych. Szacunku uczniów do przedmiotu to nie buduje, nie oszukujmy się. Podobnie nie widzę potrzeby finansowania przez państwo wydziałów teologicznych na uniwersytetach czy różnego rodzaju (o czym wspomniał Polip) “Centrów Myśli Jana Pawła II” itp.

    Widzę też jeszcze jedną różnicę – otóż państwo ma wpływ (lub może go łatwo mieć) na istnienie (powstanie/likwidację), lokalizację itp. kwestie w odniesieniu do oper, filharmonii, stadionów, szkół, bibliotek, muzeów itd. Ale nie ma go w odniesieniu do kościołów. Jak już wspomniałem, mogę zrozumieć – ba, popieram! – wsparcie państwa do utrzymania kościołów zabytkowych, jako elementu dorobku cywilizacyjnego ludzkości i pomnika tradycji Narodu Polskiego, mogę zrozumieć wsparcie czy ulgi państwowe w odniesieniu do instytucji kościelnych prowadzących określoną działalność konkretnego pożytku publicznego (np. charytatywną czy szkolną), ale działalność – nazwijmy to umownie “modlitewna” – to już zupełnie inna sprawa. Likwidację “niepotrzebnej” (nie dającej się utrzymać, dublującej inną instytucję, fizycznie niewykorzystywanej itd.) placówki państwo może nakazać. Obiektu sakralnego już nie, po prostu – trzymając się zasady “finanswowania jak leci” – ma dawać, bez względu na to, czy dany obiekt jest realnie do czegokolwiek potrzebny.

    Zgoda, Kościół poprzez “działalność modlitewną” (że tak to umownie nazwę) pełni określoną funkcję społeczną. Zgoda, ale to nie znaczy, że tą działalnością ma na siłę “uszczęśliwiać” także tych niezainteresowanych. W Gdańsku na nowo zbudowanym osiedlu ma powstać taki sakralny moloch – mieszkańcy są przeciwni, w pobliżu nie ma sklepów czy szkół, a na przewidzianym dla nich miejscu ma powstać kościół – wprawdzie kawałek dalej stoi już inny, ale co tam. Nieważne, czy ktoś tam będzie chodził, ważne, żeby się postawić, chapnąć grunty za 2,8 miliona (pozyskane od miasta z 99% zniżką), zrealizować ambicje lokalnego biskupa itd. A nie oszukujmy się – filharmonii jest mniej niż kościołów i nie ma jakiejś szczególnej potrzeby, by co kawałek jakiś stał. Oper jest w Polsce kilkanaście, kościołów setki jeśli nie tysiące – a ile jest naprawdę wiernych? Właściwie nie wiadomo. Istnienie czegoś w rodzaju odpisu 0,3% (czy czegoś podobnego, mniejsza o konkretne rozwiązania) jest moim zdaniem słuszne choćby z tego powodu, że pozwala oszacować “zapotrzebowanie” na tego rodzaju “działalność”. Do oper czy muzeów chętni kupują bilety, toteż sprawa jest dość jasna. W przypadku związków wyznaniowych to strona kościelna (zwłaszcza jeśli chodzi o KrK, który jest, jakby nie patrzeć bezwzględnie największy i to on jest głównym beneficjentem) w gruncie rzeczy mówi ile chce, a państwo – przy obecnym systemie finansowania – ma po prostu dawać.

  11. Finansowanie związków wyznaniowych
    Witam! Od kilku już lat zaglądam na ten portal, czytując przede wszystkim teksty Matki Kurki. Często się z nimi nie zgadzam (niekiedy zasadniczo), aczkolwiek uważam, że warto je czytać choćby dla poszerzenia perspektywy. Nieraz już siadałem do skomentowania tej czy innej wypowiedzi, ale jakoś dopiero teraz siadłem skutecznie.

    Pozwolę sobie nie zgodzić się częściowo z wywodami Autora. Osobiście uważam, że państwo (czyli podatnik poprzez państwo) nie powinno finansować ani Kościołów ani stadionów, za to powinno finansować filharmonie. Uzasadnienie tego zróżnicowania widzę zaś w kwestii wspierania przez państwo określonych, społecznie pożytecznych instytucji, które pozostawione same sobie niejako z natury, poprzez swą specyfikę, nie są w stanie utrzymać się na zasadzie samofinansowania.

    Otóż Kościoły i stadiony (zakładając, że zarządzali by nimi ludzie o tyle o ile kompetentni, a nie “fryzjerzy”, “leśne dziadki” czy inne bzyczące owady) są w stanie się samofinansować, przynajmniej w jakiejś zasadniczej części, natomiast opera nie. Jestem jak najbardziej za tym, aby państwo dorzucało się np. do utrzymania kościołów zabytkowych (jako obiektów, a nie działalności religijnej), mogę zrozumieć np. zwolnienie od, dajmy na to, podatku gruntowego czy niektórych innych świadczeń na rzecz państwa za obiekt sakralny, sportowy czy jaki tam jeszcze.

    Ale już nie potrafię zrozumieć, czemu kapelani w wojsku (i innych służbach mundurowych) lub szpitalach mają być normalnie na etatach. Kościołów u nas nie brak i jak na moje, to dowództwo/dyrekcja danej placówki może podpisać z pobliską parafią/parafiami (w zależności od lokalnych uwarunkowań) umowę, że księża będą pełnić swoiste “dyżury”, np. na umowę zlecenie (albo na jakiś zupełnie oddzielny rodzaj umowy, istniejący specjalnie i wyłącznie na potrzeby tego rodzaju), zaś w przypadku wojska na potrzeby np. misji zagranicznych możnaby zawrzeć umowę między MON a episkopatem, o tym, że istniałaby pula księży ze statusem rezerwistów, którzy w razie czego byliby powoływani do służby czynnej, a przez resztę czasu pełniliby posługę w zwykłych parafiach (mając co najwyżej płacony jakiś dodatek “za gotowość”). Nie mogę też zrozumieć czemu koniecznie religia musi być nauczana w szkołach publicznych, z ocenami i umieszczeniem na świadectwie, zamiast w salkach katechetycznych. Szacunku uczniów do przedmiotu to nie buduje, nie oszukujmy się. Podobnie nie widzę potrzeby finansowania przez państwo wydziałów teologicznych na uniwersytetach czy różnego rodzaju (o czym wspomniał Polip) “Centrów Myśli Jana Pawła II” itp.

    Widzę też jeszcze jedną różnicę – otóż państwo ma wpływ (lub może go łatwo mieć) na istnienie (powstanie/likwidację), lokalizację itp. kwestie w odniesieniu do oper, filharmonii, stadionów, szkół, bibliotek, muzeów itd. Ale nie ma go w odniesieniu do kościołów. Jak już wspomniałem, mogę zrozumieć – ba, popieram! – wsparcie państwa do utrzymania kościołów zabytkowych, jako elementu dorobku cywilizacyjnego ludzkości i pomnika tradycji Narodu Polskiego, mogę zrozumieć wsparcie czy ulgi państwowe w odniesieniu do instytucji kościelnych prowadzących określoną działalność konkretnego pożytku publicznego (np. charytatywną czy szkolną), ale działalność – nazwijmy to umownie “modlitewna” – to już zupełnie inna sprawa. Likwidację “niepotrzebnej” (nie dającej się utrzymać, dublującej inną instytucję, fizycznie niewykorzystywanej itd.) placówki państwo może nakazać. Obiektu sakralnego już nie, po prostu – trzymając się zasady “finanswowania jak leci” – ma dawać, bez względu na to, czy dany obiekt jest realnie do czegokolwiek potrzebny.

    Zgoda, Kościół poprzez “działalność modlitewną” (że tak to umownie nazwę) pełni określoną funkcję społeczną. Zgoda, ale to nie znaczy, że tą działalnością ma na siłę “uszczęśliwiać” także tych niezainteresowanych. W Gdańsku na nowo zbudowanym osiedlu ma powstać taki sakralny moloch – mieszkańcy są przeciwni, w pobliżu nie ma sklepów czy szkół, a na przewidzianym dla nich miejscu ma powstać kościół – wprawdzie kawałek dalej stoi już inny, ale co tam. Nieważne, czy ktoś tam będzie chodził, ważne, żeby się postawić, chapnąć grunty za 2,8 miliona (pozyskane od miasta z 99% zniżką), zrealizować ambicje lokalnego biskupa itd. A nie oszukujmy się – filharmonii jest mniej niż kościołów i nie ma jakiejś szczególnej potrzeby, by co kawałek jakiś stał. Oper jest w Polsce kilkanaście, kościołów setki jeśli nie tysiące – a ile jest naprawdę wiernych? Właściwie nie wiadomo. Istnienie czegoś w rodzaju odpisu 0,3% (czy czegoś podobnego, mniejsza o konkretne rozwiązania) jest moim zdaniem słuszne choćby z tego powodu, że pozwala oszacować “zapotrzebowanie” na tego rodzaju “działalność”. Do oper czy muzeów chętni kupują bilety, toteż sprawa jest dość jasna. W przypadku związków wyznaniowych to strona kościelna (zwłaszcza jeśli chodzi o KrK, który jest, jakby nie patrzeć bezwzględnie największy i to on jest głównym beneficjentem) w gruncie rzeczy mówi ile chce, a państwo – przy obecnym systemie finansowania – ma po prostu dawać.

  12. Finansowanie związków wyznaniowych
    Witam! Od kilku już lat zaglądam na ten portal, czytując przede wszystkim teksty Matki Kurki. Często się z nimi nie zgadzam (niekiedy zasadniczo), aczkolwiek uważam, że warto je czytać choćby dla poszerzenia perspektywy. Nieraz już siadałem do skomentowania tej czy innej wypowiedzi, ale jakoś dopiero teraz siadłem skutecznie.

    Pozwolę sobie nie zgodzić się częściowo z wywodami Autora. Osobiście uważam, że państwo (czyli podatnik poprzez państwo) nie powinno finansować ani Kościołów ani stadionów, za to powinno finansować filharmonie. Uzasadnienie tego zróżnicowania widzę zaś w kwestii wspierania przez państwo określonych, społecznie pożytecznych instytucji, które pozostawione same sobie niejako z natury, poprzez swą specyfikę, nie są w stanie utrzymać się na zasadzie samofinansowania.

    Otóż Kościoły i stadiony (zakładając, że zarządzali by nimi ludzie o tyle o ile kompetentni, a nie “fryzjerzy”, “leśne dziadki” czy inne bzyczące owady) są w stanie się samofinansować, przynajmniej w jakiejś zasadniczej części, natomiast opera nie. Jestem jak najbardziej za tym, aby państwo dorzucało się np. do utrzymania kościołów zabytkowych (jako obiektów, a nie działalności religijnej), mogę zrozumieć np. zwolnienie od, dajmy na to, podatku gruntowego czy niektórych innych świadczeń na rzecz państwa za obiekt sakralny, sportowy czy jaki tam jeszcze.

    Ale już nie potrafię zrozumieć, czemu kapelani w wojsku (i innych służbach mundurowych) lub szpitalach mają być normalnie na etatach. Kościołów u nas nie brak i jak na moje, to dowództwo/dyrekcja danej placówki może podpisać z pobliską parafią/parafiami (w zależności od lokalnych uwarunkowań) umowę, że księża będą pełnić swoiste “dyżury”, np. na umowę zlecenie (albo na jakiś zupełnie oddzielny rodzaj umowy, istniejący specjalnie i wyłącznie na potrzeby tego rodzaju), zaś w przypadku wojska na potrzeby np. misji zagranicznych możnaby zawrzeć umowę między MON a episkopatem, o tym, że istniałaby pula księży ze statusem rezerwistów, którzy w razie czego byliby powoływani do służby czynnej, a przez resztę czasu pełniliby posługę w zwykłych parafiach (mając co najwyżej płacony jakiś dodatek “za gotowość”). Nie mogę też zrozumieć czemu koniecznie religia musi być nauczana w szkołach publicznych, z ocenami i umieszczeniem na świadectwie, zamiast w salkach katechetycznych. Szacunku uczniów do przedmiotu to nie buduje, nie oszukujmy się. Podobnie nie widzę potrzeby finansowania przez państwo wydziałów teologicznych na uniwersytetach czy różnego rodzaju (o czym wspomniał Polip) “Centrów Myśli Jana Pawła II” itp.

    Widzę też jeszcze jedną różnicę – otóż państwo ma wpływ (lub może go łatwo mieć) na istnienie (powstanie/likwidację), lokalizację itp. kwestie w odniesieniu do oper, filharmonii, stadionów, szkół, bibliotek, muzeów itd. Ale nie ma go w odniesieniu do kościołów. Jak już wspomniałem, mogę zrozumieć – ba, popieram! – wsparcie państwa do utrzymania kościołów zabytkowych, jako elementu dorobku cywilizacyjnego ludzkości i pomnika tradycji Narodu Polskiego, mogę zrozumieć wsparcie czy ulgi państwowe w odniesieniu do instytucji kościelnych prowadzących określoną działalność konkretnego pożytku publicznego (np. charytatywną czy szkolną), ale działalność – nazwijmy to umownie “modlitewna” – to już zupełnie inna sprawa. Likwidację “niepotrzebnej” (nie dającej się utrzymać, dublującej inną instytucję, fizycznie niewykorzystywanej itd.) placówki państwo może nakazać. Obiektu sakralnego już nie, po prostu – trzymając się zasady “finanswowania jak leci” – ma dawać, bez względu na to, czy dany obiekt jest realnie do czegokolwiek potrzebny.

    Zgoda, Kościół poprzez “działalność modlitewną” (że tak to umownie nazwę) pełni określoną funkcję społeczną. Zgoda, ale to nie znaczy, że tą działalnością ma na siłę “uszczęśliwiać” także tych niezainteresowanych. W Gdańsku na nowo zbudowanym osiedlu ma powstać taki sakralny moloch – mieszkańcy są przeciwni, w pobliżu nie ma sklepów czy szkół, a na przewidzianym dla nich miejscu ma powstać kościół – wprawdzie kawałek dalej stoi już inny, ale co tam. Nieważne, czy ktoś tam będzie chodził, ważne, żeby się postawić, chapnąć grunty za 2,8 miliona (pozyskane od miasta z 99% zniżką), zrealizować ambicje lokalnego biskupa itd. A nie oszukujmy się – filharmonii jest mniej niż kościołów i nie ma jakiejś szczególnej potrzeby, by co kawałek jakiś stał. Oper jest w Polsce kilkanaście, kościołów setki jeśli nie tysiące – a ile jest naprawdę wiernych? Właściwie nie wiadomo. Istnienie czegoś w rodzaju odpisu 0,3% (czy czegoś podobnego, mniejsza o konkretne rozwiązania) jest moim zdaniem słuszne choćby z tego powodu, że pozwala oszacować “zapotrzebowanie” na tego rodzaju “działalność”. Do oper czy muzeów chętni kupują bilety, toteż sprawa jest dość jasna. W przypadku związków wyznaniowych to strona kościelna (zwłaszcza jeśli chodzi o KrK, który jest, jakby nie patrzeć bezwzględnie największy i to on jest głównym beneficjentem) w gruncie rzeczy mówi ile chce, a państwo – przy obecnym systemie finansowania – ma po prostu dawać.