Reklama

Reporterzy jednej z bojkotowanych stacji mieli na tyle odwagi, a raczej bezczelności, aby wejść do szpitala i zrobić sondę w sprawie referendum przygotowanego przez Piotra Kownackiego, bo przecież nie

Reporterzy jednej z bojkotowanych stacji mieli na tyle odwagi, a raczej bezczelności, aby wejść do szpitala i zrobić sondę w sprawie referendum przygotowanego przez Piotra Kownackiego, bo przecież nie przez prezydenta. Reporterom nie zabrakło bezczelności, żeby sondę zrobić, mnie nie brakło tupetu, żeby sondę obejrzeć. W czasie sondy zadawano pytanie referendalne, pytanie tak głupie, że trudno o głupsze i proszono chorych o krótki komentarz. Pośród komentarzy dwa zapadły mi w pamięci w sposób szczególny. Jedna pacjentka odpowiedziała, że chce, aby było dobrze, nie publicznie i nie prywatnie. Druga odpowiedziała, że prywatyzacja nie. Na uzupełniające pytanie dlaczego nie? Pacjentka odpowiedziała: ?bo nie?.

Mniej więcej według takiej linii podziału Polacy patrzą na reformę służby zdrowia, no może jeszcze brakuje w tym podziale trzeciego elementu, to znaczy zdecydowanej postawy prywatyzacyjnej, ale ta zdaje się nie jest częsta. Siebie w tym podziale sytuuję poza nawiasem, nie zmieściłbym się w żadnej grupie, nie dlatego, że tak się silę na oryginalność, ale dlatego, że się nie znam, a Ci co się znają nie raczyli pofatygować się do mnie z wyjaśnieniami. W związku z takim stanem rzeczy postanowiłem wziąć całą rzecz na chłopski rozum, co zdaje się jest normą w Polsce, bo tu nikt nikomu niczego nie wyjaśnia, tu wszyscy się domyślają co inni kombinują. Pomyślałem już na samym starcie chłopskiego myślenia, że prywatyzacja, to jest moje ulubione słowo. Prywatny oznacza tyle, że ktoś za tym wszystkim stoi, ktoś kto ryzykuje swoje pieniądze i kto próbuje utrzymać się na rynku. Nie znam w Polsce jednej państwowej firmy, która działałby tak, jak firma powinna działać, czyli dbać o swój wizerunek i adorować zadowolonych klientów. Wynika to z prostej przyczyny, państwowe najczęściej oznacza monopol, w najlepszym razie oligopol, w takich warunkach nie ma potrzeby się wysilać.

Reklama

Z prywatnym jest zupełnie inaczej, ponieważ prywatnych firm jest wiele, a często nawet za wiele i takie firmy nie mają wyjścia, one muszą być profesjonalne i ustawione frontem do klienta, jeśli chcą przetrwać. Po wstępnym chłopskim myśleniu wychodzi mi na to, że prywatne jest niemal pod każdym względem lepsze i bezpieczniejsze dla klienta. Właściwie mógłbym już ogłosić zwycięstwo prywatnego, gdyby nie jedno słowo, nieodłącznie z prywatnym związane ? konkurencja. Prywatne bez konkurencji jest tyle warte co państwowe, a i Bóg jedyny wie, czy nie gorsze. Z tego co się między samolotami i pinami od twórców reformy nie dowiedziałem, żadnej konkurencji w reformie się nie przewiduje, chyba, że zapomnieli o tym wspomnieć. Jeśli cała ta reforma ma się opierać na tym, że podrzuci się samorządowi odpowiedzialność za prowadzenie szpitala, z możliwością kręcenia lodów na nieruchomościach, no to na mój chłopski rozum, nie wygląda to dobrze.

Nie należę wprawdzie do tych, którzy samorządowców uważają za idiotów i samobójców masowo sprzedających szpitale na hotele, samorządowcy nie sprzedali szkół, nie sprzedadzą i szpitali. Natomiast niezwykle boję się przerzucenia z państwowego na samorządowe, ponieważ w obszarze konkurencji nie zmieni się nic. Nadal pacjent będzie przywiązany do zrejonizowanego łóżka. Co mi po tym, że to już będzie komercyjna służba zdrowia, kiedy to będzie ciągle jeden, jedyny szpital rejonie, do którego z definicji zawiezie mnie, albo i nie, to zależy od humoru dyspozytorki, karetka pogotowia. Chyba, że ja się w tym myśleniu kolosalnie mylę i niesłusznie pomawiam twórców reformy. Jeśli tak, bardzo proszę, żeby mi chłopskie myślenie zastąpić kampanią, broń Boże wyborczą, kampanią informacyjną. Proszę mi szanowne autorstwo wyjaśnić na czym ja stoję, bo jeśli stoję na prywatyzacji bez konkurencji, to zaczynam się takiego prywatnego bać bardziej niż publicznego.

Jako pacjent jestem na tyle zdesperowany, że gotów jestem w ciemno pójść za każdą zmianą, która choć w 5% będzie lepszą od tego co jest w tej chwili, ale zmiany na gorsze wolałbym uniknąć, znam takie zmiany, widziałem ich wiele. Prywatyzacja, czy eufemizm komercjalizacja, jest jak najbardziej moim marzeniem, pytam tylko co z konkurencją, bez konkurencji prywatyzacja będzie tylko uwłaszczeniem. Niech mi to ktoś łaskawie wytłumaczy, w formie orędzia lub konferencji na płycie lotniska, co z konkurencją. Póki co straszy się mnie i moich rodaków jakimiś zaklęciami, publiczne/komercyjne, z których to zaklęć nic nie wynika. Odstąpię od prywatyzacji, jeśli komuś się uda wprowadzić konkurencję do państwowego, ale taką konkurencję, która działa jak na rynku. Jakoś mnie mało przekonują argumenty, że służba zdrowia jest zbyt poważna, aby oddawać ją mechanizmom wolnego rynku. Dziś Polak zanim kupi biurko pod komputer przejdzie przez 15 wystaw sklepowych i będzie marudził 30 sprzedawcom, wybrzydzając na kolor, kształt i obsługę klienta. Ten sam Polak kiedy sobie w sklepie meblowym przypomni o zapaleniu wyrostka, zostanie odwieziony na z góry upatrzone pozycje, do wiadomego szpitala i tam już nikt go nie będzie pytał co mu się podoba. Jak mu się nie podoba, to może sobie wyjść lub rodzina może go wynieść. Tak jak sondowana pacjentka, chce żeby było dobrze, a dobrze rozumiem jako konkurencyjnie.

Reklama

24 KOMENTARZE

  1. Konkurencja…(?)
    Nie rozumiem o jakiej konkurencji moze byc mowa gdy rzecz dotyczy sluzby zdrowia i leczenia (?).
    We Francji – gdzie mieszkam – mamy szpitale prywatne (znikomy procent) i publiczne (najczesciej Uczelniane). Podobnie z lekarzami domowymi: sa tacy co podpisali konwencje i stosuja taryfy panstwowe i mala grupa (glownie na Lazurowym Wybrzezu i w Paryzu) stosujacych “wolne taryfy”.
    Jednak konkurencja jako taka nie istnieje (!).
    Wszyscy sa leczeni jednakowo: to znaczy na poziomie i zgodnie z istniejaca wiedza. Bez wzgledu na stan konta w Banku kazdy pacjent otrzyma identyczna pomoc i identyczne leki. Gdy wybierzemy lecznice prywatna to – procz naglego przypadku – Kasa chorych zaplaci za nas wg jej (oficjalnej taryfy) stawek. Gdy bedziemy w szpitalu panstwowym to zaplaca za nas identycznie. My sami placimy tylko za dodatkowe zamawiane uslugi (pokoj indywidualny, indywidualny telewizor, itp).
    Powtarzam wszyscy jestesmy leczeni jednakowo wg aktualnie najlepszych wzorow.
    Oczywiscie jest roznica w doswiadczeniu lekarzy zaleznie od miejsca gdzie praktykuja. W szpitalu malomiasteczkowym chirurg ma duza praktyke w operowaniu poturbowanych w wypadkach drogowych a mala, dla przykladu w wyjmowaniu kamieni nerkowych. Ale…procz sytuacji alarmowej tymi ostatnimi zajmowac sie nie bezdzie: odesle pacjenta (urzedowym-szpitalnym transportem) tam gdzie trzeba…
    Konkurencji w leczeniu nie ma !!
    Jest natomiast – to naturalne – podzial na specjalnosci.
    W Polsce, jak sadze jedynym powaznym problemem jest znikoma ilosc pieniedzy przeznaczanych na opieke zdrowotna.
    We Francji cala masa szczepien i badan profilaktycznych umozliwia wczesne zapobieganie chorobom. Lepiej zapobiegac niz leczyc.
    Kobiety po 50 roku zycia co dwa lata sa zapraszane na bezplatna mamografie.
    Podstawa: ogolna koncepcja organizacji systemu.
    Powtarzam: lekarz “prywatny” czy “panstwowy” a stawka z systemu ta sama! Tyle, ze “prywatnemu” najwyzej nadwyzke musi doplacic sam zainteresowany pacjent.
    Krzysztof Pytel
    Reims, 20.10.2008

      • Panowie czy korzystaliście kiedyś ze służby zdrowia
        Zdaję sobie z tego sprawę że podpieranie się własnymi przypadkami nie do konca i nie zawsze odzwierciedla rzeczywistość.Więc bez ogródek powiem że patrząc egoistycznie mam głęboko w d….e czy ta ma być prywatne czy państwowe———–ale ma być konkurencja.Twierdzicie że nie ma konkurncji w służbie zdrowia więc głeboko się Panowie mylicie.Jeżeli tak ja bedziecie musieli jeździć od przychodni do szpitala z dzieckiem w stanie agonalnym zgodnie z procedurami, i tylko w jednym przypadku trafić na lekarza który potrafi postawić prawidłową diagnoze to nie będziecie chcieli wracać do tych którzy nie wiele potrafią.Tylko wrócicie do tego który sie zna i wie jak leczyć.I to jest własnie konkurencja. Idę tu gdzie chcę, gdzie mnie dobrze obsłużą i znają się na tym co robią i co mają robić.Jeżli szpital zatrudnia lekarzy którzy delikatnie rzecz ujmując na studiach chodzili na wagary to ja nie chce do takiego szpitala. I niech on zplajtuje w cholerę bo ludzie nie są głupi i nikt tam nie bedzie chciał iść.A może to dla Was Panowie nie jest konkurencja, jeżeli tak to mnie to rybka.Możecie używać każdej innej nazwy lub określenia.Ja napewno nie pójdę nigy więcej tam gdzie mnie źle potraktowano lub tam gdzie widziałem że ktoś ma niewielkie pojęcie o wykonywanym fachu.
        Pozdrawiam

  2. Magiczne słowo klucz”R E J O N I Z A C J A”
    Czy szpitale, przychodnie i inne placówki służby zdrowia mogą ze sobą konkurować przy obecnym stanie prawnym dotyczącym własności? ja twierdzę że moga. W przeciwieństwie do wiedzy na temat polityków wszyscy albo prawie wszyscy(przecież nie wszyscy są chorzy)wiemy kto jest dobrym lekarzem, kto się zna na fachu a nie tylko udaje że jest lekarzem lub pielęgniarką, w jakim szpitalu są w miarę znośne waruki.I jezeli posiadamy taką wiedzę to dlaczego nie możemy wejść do pierwszego lepszego szpitala lub przychodni który nam się podoba.Nie biorę oczywiście pod uwagę przypadków nagłych.Ano dlatego nie możemy bo obowiązuje rejonizacja i system skierowań.A co by się stało gdyby to zlikwidować, czyżby NFZ się zawalił ze względu na zbyt dużą ilośc papierkowej roboty bo ludność migrowała by po całej Polsce w poszukiwaniu tego najlepszego i co za tym idzie trzeba by przesyłać pieniądze tam gdzie pacjent dotarł.Czy może jest jakaś inna przyczyna że bez skierowania ani rusz.Komu zależy na utrzymaniu tak bzdurnych procedur.

  3. Pisałem już o tym,
    ale mogę powtórzyć. Do skutku. Już dziś możemy sobie pooglądać konkurencję w służbie zdrowia. Już działa, ale mało osób o tym wie. Mało osób przez to wie również, jak wygląda różnica w obsłudze.

    Najczęściej udajemy się do tzw. lekarza rodzinnego. Z katarem, bólem w boku, trudnościami zw oddychaniu itp. Jest to niejako sytuacja wymuszona, ponieważ większość specjalistów wymaga skierowania od lekarza rodzinnego, jeśli usługa ma być refinansowana z NFZ. Zacznijmy zatem od tego podstawowego szczebla.

    W miejscu mojego zamieszkania na jednej ulicy funkcjonują dwie przychodnie zdrowia. Jedna jest “publiczna”, druga jest prywatna, co wcale nie oznacza. że jest mniej publiczna. Obie podpisały umowę z NFZ na usługi medyczne. Obie też mają swoich pacjentów. Jaka jest różnica? Do lekarza w prywatnej przychodni zapisujemy się telefonicznie i na określoną godzinę, obsługa jest bez zarzutu. Receptę na leki przy chorobie przewlekłej uzyskujemy na żądanie, bez konieczności dodatkowej wizyty. Karta chorobowa jest wystarczającą podstawą do wystawienia recepty. W przychodni “publicznej” trzeba odstać w kolejce do okiebnka po numerek, pod gabinetem obowiązuje kolejność przyjścia pod gabinet, o recepcie na żądanie możemy zapomnieć – trzeba przyjść do lekarza i odstać swoje. Sama organizacja pracy przychodni “publicznej” jest zupełnie do luftu. Obsługi lekarskiej nie komentuję. Natychmiast przeniosłem się z rodziną do prywatnej przychodni, gdy tylko zaistniała taka możliwość. I nie żałuję.

    Oprócz szpitali publicznych funkcjonują w moim stołecznym grajdołku również szpitale prywatne. Wykonują one np. w ramach NFZ bez mrugniecia okiem te zabiegi, które publiczne wykonują bardzo niechętnie, bowiem w publicznym by dostać zwrot kosztów z NFZ trzeba swoje odleżeć blokując łóżko. Jakoś prywatni sobie z tym radzą. Dlatego takie zabiegi chirurgiczne jak np. laparoskopia (usuniecie woreczka żółciowego bez krojenia nożem) czy fakoemulsyfikacja (wymiana soczewki w oku bez krojenia gałki ocznej) zwykle każdy woli realizować w prywatnych, do tego CAŁKOWICIE W RAMACH UBEZPIECZENIA W ZUS, czyli “za darmo”, jak twierdzą poniektórzy. Na łóżko w tych publicznych trzeba czekać baaaaardzo długo (co nie dziwota), zatem nic w tym dziwnego, że nieuświadomieni w możliwościach obywatele skłonni są dla przyspieszenia nieco posmarować. Na te same zabiegi w prywatnych nie czeka się wcale. Umawiamy się na termin na pniu, bez czekania. Aż się nie chce wierzyć, nieprawdaż?

    Jest tu jednak pewien problem. Tych prywatnych szpitali jest zdecydowanie za mało w stosunku do publicznych. Podejrzewam, że prywatnych przychodni również. Ze zrozumiałych powodów NFZ woli podpisywać umowy z publicznymi, a liczne afery zamieszanych w wyprowadzanie pieniędzy z NFZ polityków i ich znajomków doskonale zdają się tłumaczyć dlaczego tak się dzieje. Zatem trudno jeszcze mówić tu o konkurencji. Tam, gdzie są obie formy własności obok siebie, konkurencję widać gołym okiem i widać również kto ją wygrywa.

  4. Forsa za pacjentem
    Otóż konkurencja w ochronie zdrowia, tak jak wszędzie, jest możliwa.
    Jeśli mamy do wyboru dwa szpitale, jeden w starym zagrzybionym budynku, z personelem o nienajlepszej reputacji i zdezelowanym sprzętem, a drugi nowoczesny i z dobrze dobranym personelem, to który wybierzemy?
    Każdy powie, że ten drugi. No i wszyscy pójdą do tego drugiego, a tam już brakuje forsy z kontraktów, bo NFZ tylko tyle dał. Więc niechętnie idą do drugiego i zarażają się żółtaczką.
    Jedyna możliwość poprawy sytuacji, to powrót do zasady z czasów Kas Chorych, kiedy to pieniądze miały iść za pacjentem. W ten to sposób każdy zostanie wyleczony w tym lepszym szpitalu, bo ilu pacjentów, tyle kasy. Ten drugi szpital padnie i bardzo dobrze.
    I wszystko jedno, czy to szpital publiczny, czy prywatny. Z tym, że jak to już tysiąc razy było udawadniane, ten prywatny będzie miał niższe koszty.

  5. Czego potrzebują szpitale IMHO.
    Mam poważne obawy, że ta tzw. komercjalizacja konkurencji raczej nie stworzy. Wydaje mi się jednak, że to nie “komercjalizacja” z “konkurencją” są w tym wszystkim ważne a to czego potrzebują szpitale (państwowe).

    1. Szpitale potrzebują aby za ich zarządzanie odpowiadał zarządzający. Prawnie i materialnie i nie ważne czy to będzie Kowalski czy “Renoma”.

    2. Szpitale potrzebują mieć możliwość pozwania NFZ-u do sądu o zaległe pieniądze oraz opierania się sugestiom to róbcie na kreskę a my zapłacimy później.

    3. Szpitale potrzebują mieć możliwość sprzedawania swoich usług pacjentom, gdy ci nie mogą ich otrzymać w ramach ubezpieczenia. Przykładem jest ostatnio głośne znieczulenie porodu. NFZ nie refunduje i szpital pomimo, że ma wolnego anestezjologa nie może znieczulać na życzenie pacjenta nawet gdy ten chciałby zapłacić. Każdy kto rodził lub asystował przy takowym niedawno, wie jak się to omija. Albo prywatną wizytą u ginekologa z danego szpitala, wtedy następuje potrzeba medyczna znieczulania, albo poprzez udział w odpłatnej szkole rodzenia gdzie poznaje się ekipę, która odbierać będzie poród i która zakwalifikuje nas pod znieczulenie. Przykładów można znaleźć mnóstwo.

    4. Szpitale potrzebują mieć możliwość leczenia ludzi bez limitów tak aby “pieniądze szły za płatnikiem”.
    Bo to są jaja gdy z jednej strony wypomina im się podczas strajków zasadę Primum non nocere a z drugiej strony nie pozwala leczyć ludzi bo się skończyły limity przyznane przez NFZ. Ach i byłbym zapomniał NFZ W ZESZŁYM ROKU WYPRACOWAŁ ZYSK!!!!!! Ergo nie wydał wszystkich NASZYCH pieniędzy i wypłacił za to sobie premię.

    5. W sumie odnosi się do do punktu 4. Wyceńmy solidnie świadczenia (koszyk świadczeń gwarantowanych) i w zależności od tego ile kasy w składkach spływa do NFZ ustalmy czy dźwigamy składki do góry bo kasy jest za mało aby wszystkim zapewnić dane świadczenia albo wprowadźmy współpłacenie.

    6. A na sam koniec wprowadźmy system nadzoru nad tym wszystkim. Porządny, szczelny dobrze, funkcjonujący system nadzoru. Aby “Renoma” nie mogła sobie sprzedać szpitala na hotel w porozumieniu z samorządem.

    Nie łudźmy się jednak, że wszystko się obejdzie bez bólu. Ktoś na pewno sprywatyzuje na lewo jakiś szpital, ktoś zdefrauduje kasę, ktoś ukradnie inkubatory itp. Takie życie.

  6. A ja widziałbym to tak
    A ja widziałbym to tak (pomysł jest dość luźny). Zakładam uprzednią rejonizację, opartą, załóżmy, na powiatach lub województwach (w zależności od typu placówki i schorzeń pacjentów).

    Po pierwsze, należałoby wprowadzić obowiązkowy ranking szpitali i innych placówek ochrony zdrowia, opisujący jakość wykonywanych tam usług medycznych. Powinien zawierać najważniejsze wskaźniki (czyt. opisujące często występujące zabiegi), sklasyfikowane pod względem kilku parametrów. Między innymi powinny być wśród nich jakość wykonania, profesjonalizm / umiejętności kadry, dostępność sprzętu i leków, czas wykonania (jeśli to istotne w danym przypadku), “serwis posprzedażny”, kultura obsługi i oczywiście “końcowe” zadowolenia pacjentów. Ostateczną listę tego, co składa się na pozycję w rankingu tego czy innego rodzaju placówki zdrowia (bo może się okazać, że rankingów będzie kilka w zależności od typów placówek) powinni ustalać specjaliści od ochrony zdrowia, ale nie sami, tylko do spółki z ekonomistami, a ściślej finansistami / marketingowcami.

    Mając taki ranking, a dokładniej ratingi (wyniki punktowe) placówek, należałoby zapytać je, jakie ceny liczą sobie za poszczególne usługi, a następnie ceny te odnieść (wprowadzić do formuły) do ratingów (oczywiście ceny powinny być odwrotnie proporcjonalne do wyniku punktowego, im wyższe, tym bardziej zmniejszają ów wynik).

    Rating np. pierwszych dwustu placówek w każdym województwie, skorygowany o ceny (i wyszczególniający ceny i typy zabiegów) powinien być publikowany co miesiąc lub dwa przez Ministerstwo Zdrowia w oficjalnym biuletynie, razem z kontaktami do ujętych w nim szpitali / przychodni.

    W ten sposób mamy i konkurencję od strony podaży, i możliwość wartościowego, świadomego wyboru na zasadzie transparentności od strony popytu, czyli klienta (nie mówiąc o tym, że i Ministerstwo Zdrowia w końcu na coś się obywatelowi przyda) : ubezpieczający się prywatnie (wedle woli, nie powinno być obowiązku – wywalić ZUS, zaoszczędzoną w ten sposób kasę rozdzielić między podatnika i NFZ (patrz dalej) lub posiadający środki finansowe pacjent po prostu określa, gdzie mają go wieźć i tam go wiozą (na wypadek nagłego nieszczęścia powinien mieć to wpisane ołówkiem w jednym z dokumentów, na których jeszcze da się pisać, należałoby rozwiązać ten problem techniczny, jako, że może sobie zmienić preferencje, gdy rating jego placówki np. spadnie. Poza tym “pierwsza pomoc” itp. zabiegi powinny być nadal przeprowadzane we wszystkich placówkach, w tym przypadku najbliższej miejscu wypadku).

    Dla osób mniej zamożnych, czy w ogóle nie osiągających żadnych dochodów, w tym systemie powinien nadal istnieć Fundusz Zdrowia, na przykład z podatków, z tym, że również działający na zasadzie listy rankingowej placówek. W tym celu należy pozbyć się kompletnie ZUS, pozostawić NFZ i określić sumę świadczeń gwarantowanych – następnie osoba nie osiągająca dochodów lub nie będąca w stanie sama się ubezpieczyć (lub być ubezpieczona przez rodzinę) powinna móc wybrać placówkę na liście od dołu do pewnej określonej pozycji w górę (np w grę wchodzi dolne 50-60% placówek – na marginesie: wszystkie placówki na liście powinny spełniać warunki potrzebne do prawidłowego świadczenia usług).

    Dotacje państwowe dla placówek medycznych powinny być również możliwe, i są wskazane, z tym, że nie powinny iść “w doły” listy rankingowej zgodnie z myśleniem “dać biednemu”, tylko w te rejony listy, które grupują (a więc są wybierane przez) najwięcej osób o niskich dochodach (np 3-ci czy 4-ty decyl od dołu (dolne 30-40%), bo Fundusz, istniejący przecież dzięki podatkom, powinien gwarantować “przeskoczenie” totalnego dna listy) – czyli zgodnie z myśleniem “dać potrzebnemu” (nie mylić z: “potrzebującemu”).

    W ten sposób możliwe byłoby zreformowanie służby zdrowia na wskroś i raz a porządnie, mało tego, technicznie (po trochę żmudnym dokładnym ustaleniu metodologii tworzenia ratingów) jest to jak najbardziej wykonalne, tym bardziej, że za darmo by tego nikt nie robił, tylko wziął za swoją pracę pieniądze.

    Problem jest inny – ten sam, dla którego np. przez wschodnie granice wielkości przemytu wciąż utrzymują się na sporym poziomie. Technicznie w dobie kamer, elektronicznych dokumentów, chipów i środków finansowych na ten cel z UE ograniczyć przemyt to żaden problem, nie ogranicza się, bo problemem jest co?
    Jak zwykle między Bugiem a Odrą, mentalność obywatela.
    A, no i oczywiście powód “dodatkowy”, pokutujący u nas jak grzeszna dusza: “No ale strasznie dużo z tym roboty, a potem i tak mój sąsiad się na tym wzbogaci”.

    P.S. A, i pytanie o właściciela, dla niektórych najważniejsze, ja zupełnie o nim zapomniałem. Kto ma być właścicielem? Bez różnicy. Wystarczy za to uzależnić ustawowo zarobki personelu (szczególnie kierowniczego) od ratingu placówki, którą zarządza (oczywiście w przypadku placówek państwowych / spółdzielczych, prywatne zadbają o poziom same, bez żadnego “suflera”).

  7. wiec?
    slusznie Sawa zauwaza,ze nie jest to tylko “sprawa pieniedzy” przeznaczonych na sluzbe zdrowia,bo mozna utopic kazda kwote.
    Kiedy slucham p.Bukiela,to mam absolutne przekonanie,ze n i g d y nie skorzystalbym dobrowolnie z jego uslugi lekarskiej.
    W czym wiec problem? pewnie i w jakosci kadry lekarskiej.Osobiscie jednak jestem przekonany,ze te sprawy mozna i nalezy zalatwic na poziomie organizacji
    opieki zdrowotnej.tedy nie bedzie pola popisu dla pp.bukielow i jemu podobnych.
    I nie jest to takie naiwne,to co pisze, jak na pierszy rzut oka wydawaloby sie.

  8. Dokładnie, SAWO, jednak w
    Dokładnie, SAWO, jednak w takich dziedzinach jak opieka zdrowotna konkurencja powinna być skorygowana o ujęte w możliwie _mierzalny_ sposób dobro pacjenta (przepraszam za ogólnikowe określenie, ale to sformułowanie wbrew pozorom nie jest płytkie, myślę, że każdy z nas dobrze wie, co to jest dobro pacjenta, i jakie składowe zawiera, z kosztem usługi na którymś miejscu włącznie). Konkurencja i dobro pacjenta idą oczywiście w parze wg modelu ekonomicznego, cena / jakość itp., ale warto w przedbiegach eliminować wszystkie bodźce, które mogą prowadzić do wypaczenia idei opieki zdrowotnej (cięcie kosztów zachowując window dressing itp).
    I tu (w określeniu mierzalnych wskaźników) widzę rolę MZ i rządu (i ewentualnych “inicjatyw referendalnych” innych ciał).

    Dodam jeszcze, że dyskusję o pieniądzach (we wszystkich resortach wydatków publicznych) powinno się zaczynać od wydatków, a nie od podatków / składek. Najpierw (z punktu widzenia rządu / ustawodawcy) zobaczmy, ile kosztuje państwo (nas) np. leczenie osób bezrobotnych / nie ubezpieczających się samodzielnie, potem poznajmy cenę świadczeń medycznych, ustalmy wysokość NFZ, a potem dopiero, mając gotową kwotę, zajmijmy się źródłami i sposobem jej pozyskiwania.
    I może się okazać, że przez ten zabieg uwolnimy społeczeństwo od konieczności wrzucania kasy w dziurawy wór zwany ZUS, przynajmniej częściowo.

  9. Referendum nie powinno
    Referendum (jak słusznie zauważasz) nie powinno dotyczyć pytań “za jak wysoką składką jesteś”, bo to ten sam poziom (no, może minimalnie wyższy) co “czy jesteś za prywatyzacją czy przeciw”. Referendum powinno dotyczyć raczej wskazania najistotniejszych z punktu widzenia pacjentów/obywateli charakterystyk, na które zwracają uwagę podczas leczenia – czas w jakim pozbywają się schorzenia, jakość obsługi, ilość wizyt na jedno schorzenie, itd. – po to, by móc zróżnicować placówki w zależności od tego, jak spełniają oczekiwania pacjentów (prawdę mówiąc, do tego wystarczy ankieta, referendum mogłoby być potrzebne, jeśli znaczna część społeczeństwa kładłaby nacisk na określone sporne charakterystyki placówek).

    Sprawa druga, płacenie składek. Mówiąc krótko, ja w ogóle jestem za zniesieniem czegoś, co na pasku nazywać się zwykło “składka na ubezpieczenie zdrowotne”. To powinno być wliczone w podatek od osób fizycznych (można zastanowić się nad odrębnym sposobem dla właścicieli firm).

    Fundusz zdrowotny dla osób nie będących się w stanie ubezpieczyć to oczywiście część podatków tych, którzy pracują, oszacowana w następujący sposób:
    średnie “państwowe” nakłady roczne na leczenie osoby dorosłej nie płacącej podatków * liczba takich osób w kraju * 110% (na wypadek wahań).
    Niewykorzystane środki nie służyłyby wypłacie “dywidend” dla pracowników NFZ, jak obecnie, tylko byłyby zwracane podatnikom proporcjonalnie wg płatności.

    Ja z kolei jestem pewien, że tak skonstruowany od strony wydatków fundusz byłby znacznie mniej podatkochłonny niż rozwiązanie obecne, pod warunkiem oczywiście potężnego okrojenia ZUS, który w takich warunkach duplikowałby tylko rolę owego funduszu, poza tym jego archaiczna struktura pod względem składek hamuje jakiekolwiek racjonalne zarządzanie finansami (składkowiczów oczywiście, nie własnymi przecież).

  10. Zdrowie pacjenta czy zysk?
    Ogólnie bardzo często zgadzam się z Matką Kurką, ale w przypadku prywatyzacji szpitali mam jedną obawę – a mianowicie, że dla prywatnych szpitali będzie się liczył tylko zysk, obniżanie kosztów… Zdrowie pacjenta może zejść na drugi plan, no bo przecież najważniejsze będzie działania w warunkach rynkowych, uzyskiwanie zysku. Tego się obawiam.

  11. Nie mam pojecia co wybrać?…….
    Dzisiaj rano oglądałam program w TVPis “Kwadrans po 8” i zapaliło mi się przed oczami ……
    “czerwone światełko”. Wiecie kiedy? –Kiedy usłyszałam jak Pani Gardias /przepraszam jeśli pomyliłam/ powiedziała “nie damy sobie odebrać tego co mamy” co to znaczy? czy teraz jest super i trzeba tego bronić do upadłego ? Zdaje się, że pracownicy służby zdrowia nie chcą zmian oni chcą jedynie aby do systemu wpływało więcej pieniędzy i tylko tyle. Przecież teraz “na państwowym” czyli niczyim, można robić co się chce, nikt nie sprawdza czy odpowiednia wydajność pracy, czy oszczędnie, czy solidnie wykonane bo jeśli będą długi to Rząd czyli podatnicy i tak zapłacą –zero odpowiedzialności. Przyszło mi też do głowy, że może te kolejki do specjalistów to czysta fikcja, po to aby trzeba było coś “przyśpieszać” i za coś okazywać wdzięczność.
    We wszystkich wypowiedziach obu Pań – szefowych związków zawodowych nie usłyszałam nic co świadczyłoby o trosce o pacjenta. Przykre.

  12. Nie mam pojecia co wybrać?…….
    Dzisiaj rano oglądałam program w TVPis “Kwadrans po 8” i zapaliło mi się przed oczami ……
    “czerwone światełko”. Wiecie kiedy? –Kiedy usłyszałam jak Pani Gardias /przepraszam jeśli pomyliłam/ powiedziała “nie damy sobie odebrać tego co mamy” co to znaczy? czy teraz jest super i trzeba tego bronić do upadłego ? Zdaje się, że pracownicy służby zdrowia nie chcą zmian oni chcą jedynie aby do systemu wpływało więcej pieniędzy i tylko tyle. Przecież teraz “na państwowym” czyli niczyim, można robić co się chce, nikt nie sprawdza czy odpowiednia wydajność pracy, czy oszczędnie, czy solidnie wykonane bo jeśli będą długi to Rząd czyli podatnicy i tak zapłacą –zero odpowiedzialności. Przyszło mi też do głowy, że może te kolejki do specjalistów to czysta fikcja, po to aby trzeba było coś “przyśpieszać” i za coś okazywać wdzięczność.
    We wszystkich wypowiedziach obu Pań – szefowych związków zawodowych nie usłyszałam nic co świadczyłoby o trosce o pacjenta. Przykre.