Reklama

[poniższy tekst powstał jako post pod tym artykułem http://www.kontrowersje.net/node/531 .

[poniższy tekst powstał jako post pod tym artykułem http://www.kontrowersje.net/node/531 . To nie tylko przykład felietonu do 1000 słów, tworzonego ad hoc, ale także samodzielna całość, którą uznałem za wartą umieszczenia w moim blogu. Życzę miłej lektury. PS. Dziękuję Julianowi z Amberu za sprowokowanie mnie do napisania tego felietonu.]

Prezydent i jego brat spoczywali w spokoju. Wokół tych dwóch prostych, surowych nagrobków drgało letnie powietrze, jak to w upalny, lipcowy dzień… a może drżało nad płomieniem znicza, tańczącego nad kamienną misą we dnie i w nocy? Stanąłem przy kamiennym murze, ograniczającym taras obok miejsca, które stało się przez te wszystkie lata prawdziwym miejscem kultu, i jeszcze raz spróbowałem objąć obiektywem aparatu wspaniałą panoramę, ciągnącą się za rzeką. Spośród zieleni drzew wyłaniały się białe bryły budynków i jedna, prosta iglica, dla wielu będąca symbolem tego miasta. Kątem oka zauważyłem jasną kreskę samolotu, podchodzącego do lądowania, zaczekałem, aż znajdzie się w kadrze i dopiero wtedy nacisnąłem spust migawki. Szukałem takiej sceny od kilku dni – dostojna, monumentalna architektura i dynamiczna, pełna siły maszyna…

Reklama

Teraz można już było odpocząć. Minąłem niekończący się tłum gości, ściszających z szacunkiem głos przy podwójnej kwaterze, kiwających głowami i przesuwających się dalej, aby zrobić miejsce następnym. Coś błysnęło z daleka, przyciągając mój wzrok. To flaga, spływająca zwojami z masztu na szczycie wzgórza, załopotała na wietrze, a promień słońca najwyraźniej znalazł miejsce, od którego mógł się odbić i dotrzeć tam, gdzie nikt się go nie spodziewał. Przywołałem z pamięci scenę, która miała miejsce zaledwie kilka kwadransów wcześniej…

Na szczycie wzgórza, które byłoby zielone, gdyby nie setki, tysiące nagrobków, wyglądających jak nieregularne smocze łuski o rozmaitych kształtach, stał dom. Fronton, podparty sześcioma masywnymi kolumnami, spoglądał od blisko dwustu lat na dolinę pełną rozbuchanej, gorączkowej wegetacji. Cofnąłem się jeszcze o krok i uniosłem aparat do oka. Nie, tu przydałby się szerokokątny obiektyw, właśnie taki, jaki tydzień wcześniej z zawiścią podziwiałem na wystawie wielkiego sklepu z optyką… Niestety, pięciocyfrowa cena skutecznie powstrzymała mój apetyt gadżeciarza. Teraz mogłem tylko żałować. Albo cofnąć się jeszcze kilka metrów, lecz ten krok skutecznie ograniczał łańcuch z czarnego, oksydowanego metalu, zawieszony między tępymi pałubami słupków. Rozejrzałem się wokoło… Stojąca pomiędzy kolumnami dziewczyna w zielonym uniformie z zainteresowaniem śledziła moje próby. No tak, teraz już nici z zaskoczenia, mogłem tylko podejść i zapytać. – Dzień dobry! Widzi pani, chciałbym mieć całą tę piękną budowlę na jednym zdjęciu. Przeskoczę tylko przez łańcuch i na pięć, może dziesięć sekund stanę pod masztem? – Jej pytający wzrok powędrował do flagowego drzewca, stojącego dosłownie dziesięć metrów od brzegu trawnika, do mojej twarzy. Spróbowałem jeszcze raz. – To tylko chwila! Przejdę sobie po tym kamiennym chodniczku, żeby nie deptać trawy, zrobię zdjęcie i wrócę! Wiem, że tam jest flaga, ale przecież nie idę tam, żeby cokolwiek z nią zrobić… -. – W ogóle pan tam nie idzie – głos dziewczyny brzmiał zdziwieniem, jak ktokolwiek mógł zadać jej pytanie, na które odpowiedź była tak oczywista – Tam nie wolno, bardzo mi przykro. Jest przecież łańcuch, widzi pan. – I na tym skończyła rozmowę, uprzejmie, ale z dystansem. Cicho, ale stanowczo. Było widać, że powierzone zadanie traktuje śmiertelnie poważnie, nawet jeżeli chodziło o kilka kroków.

W pierwszej chwili poczułem oburzenie. “Co za formalistka!” myślałem “Żałuje mi tych paru metrów, bo co? Bo zasady? Bo przepisy?”. Po chwili jednak naszła mnie refleksja, a im dłużej o tym myślałem, tym większy czułem podziw: “Młoda dziewczyna rozmawia z pewnym siebie turystą, który oczekuje, że cały świat będzie kładł mu się do stóp, i w tak drobnej sprawie, na którą mogłaby machnąć ręką, ma swoje zdanie. Nie onieśmiela jej pewny siebie ton, widać, że nie przemawia przez nią złośliwość – po prostu zasady w jej świecie mają tak solidne fundamenty, że moja bezczelność rozbiła się o nie jak fala o betonową zaporę. Jak konsekwentne i proste zarazem musi być wychowanie, którego efektem jest taki spokój, poczucie wartości własnej i tych kilku reguł, których tu pilnuje!”.

Ocknąłem się. Rozpalone południowe słońce powoli zapadało w leniwą drzemkę, zaczynała się sjesta, kiedy słychać tylko skrzeczenie cykad, a ludzie siadają w cieniu, ocierają pot z czoła i to wszystko, na co starcza im sił.
Ruszyłem w kierunku wyjścia – od domu dzieliło mnie całe miasto i czas już był zbierać się z powrotem. Po drodze jeszcze raz spojrzałem na dwa proste groby, ledwie widoczne zza tłumu, cierpliwie czekającego na swoją kolej. “John Fitzgerald Kennedy 1917-1963″ i “Robert Francis Kennedy1925 – 1968″ głosiły kamienne płyty, jedna marmurowa i czarna, druga – z jasnego piaskowca. A po przeciwnej stronie, na pochyłym, kamiennym wale widniały słowa “A wy, przyjaciele Amerykanie, nie pytajcie o to, co wasz kraj może zrobić dla was. Zapytajcie, co wy możecie zrobić dla waszego kraju”.

________
Tekst chroniony prawem autorskim. Opublikowany na witrynie www.kontrowersje.net . Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i przedruk tylko za zgodą autora.

Reklama

1 KOMENTARZ

  1. Bardzo dziękuję
    Tak, masz rację, że bliżej temu pisaniu do beletrystyki niż do felietonu. Natomiast zauważ, że – zachowując wszelkie proporcje – w “Wyborczej” też publikują nie tylko felietony i analizy, ale również “Zdjęcia” Andermana, które zawsze z dużą przyjemnością czytam.