Reklama

O karaniu za pomawianie narodu o zbrodnie nazistowskie i komunistyczne można dyskutować poważnie. Ale wcale nietrudno sam pomysł obśmiać z punktu, i to używając argumentów z różnych parafii. Jak wiadomo, Trybunał Konstytucyjny do merytorycznej oceny przepisu prawa karnego w ogóle nie doszedł. Zdyskwalifikował go za niekonstytucyjność samej procedury uchwalania tego prawa. Zachwycony RPO zapowiedział ciąg dalszy. Zwrócić się ma do TK o analogiczne rozstrzygnięcie w kwestii tzw. kłamstwa oświęcimskiego. I tu już, moim zdaniem, żarty się kończą.

Zacznę jednak od łatwizny. Czyli od zdroworozsądkowej analizy przepisu, który na szczęście przestał obowiązywać. Zastrzegam, nie jestem prawnikiem. Być może przy pomocy rozmaitych kazuistycznych sztuczek dałoby się wykazać dziurawość moich wywodów. Żywię jednak głębokie przekonanie, że prawo przede wszystkim powinno być zgodne ze zdrowym rozsądkiem. A fakt, że często nie jest niesie za sobą znacznie gorsze następstwa niż funkcjonowanie jako wdzięczny temat dla prześmiewców. Po prostu takie prawo nie jest przestrzegane. A rozstrzyganie o jego łamaniu służy co najwyżej napędzaniu kasy praktykującym prawnikom. Czasami myślę, że o to właśnie chodzi. Nie przekonuje mnie również argument, że gdzie indziej głupie prawo funkcjonuje, to i u nas może. Obrońcy wielu równie idiotycznych paragrafów jak karanie za pomawianie narodu obficie używają tego argumentu. Na ogół nie wnikając w istotę danego systemu prawnego, z którego twórczo różne rozwiązania zapożyczają.

Reklama

Powracając do głównego wątku, weźmy pod lupę dwa twierdzenia. Niemcy mordowali Żydów– autorów wielu. Polacy mordowali Żydów – autor m.in. Jan Tomasz Gross. Dlaczego pierwsza z tych konstatacji prawie nikogo nie bulwersuje, a Grossa co drugi obrońca czci Polaków chciałby ścigać z urzędu? Tak naprawdę nikt z wypowiadających takie zdania nie broniłby tezy, że "wszyscy" Niemcy czy Polacy uczestniczyli w zbrodniach na Żydach. Czyli ani w jednym, ani w drugim przypadku nie mówimy o całym narodzie, jedynie o niektórych jego przedstawicielach. Niemniej, w istocie przypisywanie ludobójstwa Niemcom specjalnie sprzeciwu nie wywołuje. Przeważnie nie zastanawiamy się jaka część narodu w tej zbrrodni fizycznie uczestniczyła. Ważne jest co innego. Wykonawcy holocaustu realizowali doktrynę III Rzeszy. M ówiąc zatem "Niemcy mordowali Żydów" mamy na myśli "Państwo Hitlera systematycznie wcielało w życie plan unicestwienia narodu żydowskiego". Taka przenośnia,"naród" zamiast "państwo" jest w języku potocznym zjawiskiem normalnym. Także w literaturze czy publicystyce. Sprawa z Grossem jest bardziej skomplikowana.

Gross oczywiście nie pomawia całego narodu, wszystkich Polaków. Nie stosuje jednak również metafory "niektórzy Polacy" zamiast "państwo polskie". Przecież nawet niemieckie władze okupacyjne nie wymagały od Polaków zaangażowania w realizację "ostatecznego rozwiązania". Choć oczywiście krzywym okiem na dobrowolne w nim uczestnictwo nie patrzyły. A bywało, za taką aktywność, nagradzały. Za jej brak lub próby przeciwstawienia się karały. Można by powiedzieć, że opisując w "Sąsiadach" zbrodnie w Jedwabnem Gross po prostu utożsamia tamtejszych mieszkańców uczestniczących w pogromie Żydów z funkcjonariuszami III Rzeszy. Robi to, często chyba bezwiednie, także wielu jego krytyków. To nie Polacy mordowali Żydów w Jedwabnem, tylko III Rzesza.

Inaczej rzecz się ma z wydarzeniami opisywanymi w "Strachu", przed, w czasie i po wojnie. Przecież ani II RP, ani Państwo Podziemne czy komunistyczna Polska nie zawierały w ideologicznych podstawach swoich doktryn niczego, co usprawiedliwiałoby użycie przenośni "Polacy" w miejsce "państwo polskie" w odniesieniu do tezy "Polacy mordowali Żydów". Owszem, Gross pisze o celowej bierności komunistów w stosunku do niektórych przypadków zbrodni. Eksplikuje też ideologię endecką i pozostawanie pod jej wpływem wielu hierarchów katolickich. Co, jego zdaniem, wespół z wpływami nazizmu, wcielanego w życie na terenach Polski, stanowiło pożywkę dla zbrodniczych procederów wobec Żydów. Antysemickie elementy żadnej z tych ideologii nie zostały jednak w Polsce nigdy instytucjonalnie usankcjonowane. Czyli "Polacy" Grossa to synekdocha (pars pro toto) za "ci spośród Polaków, którzy pozostawali pod wpływem wyżej wymienionych ideologii". Gross to kilkakrotnie wyjaśnia. Ale robi to w formie publicystycznej, dalekiej od rygorów żargonu naukowego obowiązującego w socjologii polskiej. Obwinianie go o "pomawianie narodu" jest absurdem. Narodu w ogóle pomówić nie można. Można pomówić państwo. Na ogół zakładając, że państwo jest reprezentantem narodu.

Traktowanie Grossa jako modelowego pomawiacza narodu polskiego, wściekłość, którą wzbudza wśród krytyków ma swoje źródło najczęściej w ich hipokryzji. Przypisują mu hołdowanie nieszczęsnemu stwierdzeniu pewnego nowojorskiego rabina. Jakoby Polacy antysemityzm wyssali z mlekiem matki. Tymczasem Gross wykłada swoją tezy jasno. Nie mleko, ale wychowanie, i owszem. Rodzinne, katolickie, zatrute endekoidalną ideologią. Od ideologii, nawet fałszywej, do zbrodni droga daleka? Okazało się, nie tylko w Niemczech, także w Związku Sowieckim, że nie zawsze. Państwo polskie nigdy, jako się rzekło, instytucjonalnie, formalnie żadnej zbrodniczej ideologii nie usankcjonowało. Ale Gross mówi coś więcej. Polacy, w każdym razie ci, którzy zbrodni się dopuszczali, mordowali Żydów, bo ta zatruta ideologia była dla nich ważniejsza niż instytucjonalne państwo. Z wyjątkiem Jedwabnego i okolic, gdzie Rzesza wyszła naprzeciw głęboko wpojonym przekonaniom o Żydach jako podludziach. Ponadto Gross broni innej nieprzyjemnej hipotezy. A mianowicie, że zbrodniarzy było wśród nas znacznie więcej niż chcielibyśmy się do tego przyznać. Czy zatem polski ideologiczny faszyzm mógł był wydać podobnie zatrute instytucjonalne, państwowe owoce jak niemiecki? Moim zdaniem nie. Ale to już trochę inny temat.

Tyle jeśli chodzi o Jana Tomasza Grossa, zbrodnie nazistowskie i pomawianie o nie naród polski. Jeśli chodzi o zbrodnie komunistyczne, prawodawca chciał prawdopodobnie upiec następującą pieczeń. Państwo, które tych zbrodni się dopuszczało zostało narzucone siłą, nigdy nie reprezentowało narodu polskiego. I rzeczywiście, tutaj sprawa wydaje się bezsporna. Polacy nigdy nie udzielili demokratycznego mandatu instytucjom, które w ich imieniu rozprawiały się z opozycją, tłumiły praską wiosnę, wyganiały Żydów z kraju czy wprowadziły stan wojenny. Co nie znaczy, że jakaś część narodu polskiego tych pociągnięć nie akceptowała i fizycznie, pod przymusem lub dobrowolnie, nie była ich wykonawcą. Jeśliby jednak ów nieszczęsny przepis o pomawianiu obowiązywał, rozumiem, że nie można by bezkarnie mówić: Polacy w 1968 zmusili do emigracji obywateli pochodzenia żydowskiego, udzielili Czechosłowacji "bratniej pomocy", w 1981 wprowadzili stan wojenny. Lub ktoś, kto dopuszczałby się takich skrótów myślowych, szczególnie w słowie drukowanym, aby nie narazić się na ściganie z mocy prawa, musiałby zamieścić odpowiedni przypis z wykładnią, co ma na myśli. Podejrzewam, że np. Wojciechowi Jaruzelskiemu bardzo taka wykładnia by pomogła. To są oczywiście głupie żarty. Poważny problem ze zbrodniami komunistycznymi byłby jeszcze z wyznaczeniem ich jednoznacznego katalogu. Czy np. Polacy chętnie donosili na swoich znajomych do SB to już zbrodnia komunistyczna? No i czy jest to pomówienie? Jeśli ktoś udowodniłby, że robiło to 51% dorosłych osobników to nie byłoby to pomówienie? A jeśli tylko 29% – to tak? Nie brnijmy dalej.

Janusz Kochanowski, obrońca wolnego słowa, uważa, że również głoszenie tzw. kłamstwa oświęcimskiego nie powinno podlegać procedurze karnej. Władysław Bartoszewski ripostował krótko: Jak słyszę, że ktoś neguje to, że np. Oświęcim był miejscem biologicznego niszczenia ludzi, to protestuję przeciwko temu kategorycznie. Maksymilian Kolbe czy Edyta Stein nie umarli na grypę, tylko zostali zamęczeni. Kłamstwo oświęcimskie jednak niejedno ma imię. Od negowania faktów. A mianowicie, że obozy zagłady służyły eksterminowaniu Żydów, Romów i mniejszości seksualnych. Poprzez próby kategoryzacji obozów koncentracyjnych, rozróżniania między obozami zagłady i obozami pracy. I negowanie, że w tych ostatnich również męczono i mordowano ludzi. Aż do rozpraw, często pseudonaukowych, których celem jest weryfikacja prawdziwej liczby ofiar. Tu także mieści się problem nieszczęsnej zbitki w prasie zagranicznej "polskie obozy koncentracyjne". A także cytowanie cudzych poglądów i przypisywanie takiemu procederowi, że jest on stosowany w złej wierze. Jak było w głośnej sprawie D. Ratajczaka z Opola, który rzekomo tylko cytował Davida Irvinga. To nie są wydumane pseudoproblemy. Swoboda, szczególnie, dyskusji naukowej nie powinna być reglamentowana. Innymi słowy, penalizacja za "kłamstwo oświęcimskie" może i moim zdaniem powinna istnieć, ale jedynie w odniesieniu do negowania niezbicie udowodnionych faktów. Komory gazowe, cyklon B, plan "ostatecznego rozwiązania" to są twarde fakty. Rzetelność debaty naukowej powinna też uwzględniać, co jest pokłosiem propagandy hitlerowskiej, widocznej również w obozowej nomenklaturze, a jaka naprawdę była tamta koszmarna rzeczywistośc. Uważam zresztą, że podobnym procedurom powinno podlegać "kłamstwo katyńskie" czy inne przypadki ludobójstwa. Twardy rygoryzm, łącznie z penalizacją, w stosunku do udowodnionych faktów. Pełna swoboda w próbach wyjaśniania okoliczności.

Na koniec, co zrobić z "polskimi obozami koncentracyjnymi"? Czy nam się to podoba czy nie, w wielu wypadkach jest to naprawdę skrót myślowy, a raczej niefortunna dwuznaczność językowa. English teacher oznacza albo nauczyciel angielskiego, albo nauczyciel narodowości angielskiej. Bywa i tak, że piszący nie zna realiów i nie wie, że Polska nigdy nie była sojusznikiem Hitlera. Jeśli zaś autor z rozmysłem kłamie, imputując Polakom, że takie obozy zakładali i wykańczali w nich ludzi, na przyklad Żydów, bo są antysemitami, wtedy pozostaje droga sądowa. Właśnie z paragrafu o kłamstwo oświęcimskie, który obowiązuje w wielu krajach.

http://merrygoround.blox.pl

Reklama