Reklama

Miałem dzisiaj pisać o czymś lekkim i sympatycznym, przyszła mi więc na myśl nasza służba zdrowia, w której wszak nieciężko znaleźć powód do szerokiego uśmiechu. Ale przeszkodziła mi przesympatyczna Pani (Gardas, bodajże zwąca się), która pogardłowała sobie na temat zabierania pielęgniarkom należnych im jak psu zupa wszelkiego autoramentu wypłat, których nazewnictwo pielęgnowane latami teraz prezentuje się dość humorystycznie. W trakcie tego słuchowiska uśmiech sam wypełzł mi na twarz, uznałem jednocześnie, że sam nic lepszego dzisiaj już nie wymyślę. Może mógłbym jeszcze w całości przytoczyć listę zawodów uprawnionych do wcześniejszej emerytury(żongler, trębacz, czy haha pracownik NIK), ale nie – nie, dziś nie będę odbierał sławy pielęgniarkom. Dziś opowiem to i owo o znienawidzonych przez dużą część Polaków słowach – o Prawie mianowicie, o Prawie i o Sprawiedliwości.

W rozumieniu prostego człowieka, takiego jak nie szukając daleko – ja, Prawo służy do tego, by jego (znaczy mnie – prostego człowieka znaczy się) chronić przed złym, a także co przyznaję skromnie, aby chronić innych, cobym w przypływie nagłego zaślepienia ja komuś zła nie wyrządził. Prawo ma po prostu tak regulować życie moje i moich współobywateli, by zachowywali oni uznawane przez wszystkich normy. Są oczywiście nieszczęśnicy, którzy mimo to nadużywają społecznej umowy, i prawo to łamią, czy też gwałcą (kto co woli). Tych należy karać, adekwatnie oczywiście do popełnionych przez nich przewin, nie będziem wszak ucinać języka za obrazę matki, wystarczy może nawiązka pieniężna. Sprawiedliwie musi być, każdemu wedle przewin, każdemu podle zasług. Różne mądre ludzie zbierają się więc razem, coby takie zasady ustalić, zapisać i podać maluczkim do wiadomości. I ten proces mamy już za sobą wiele lat temu.

Teraz pozostaje nam już tylko działalność reformatorska. Ktoś kiedyś spisał nasze prawa, więc teraz obecnie żyjące mądre ludziska zbierają się, i poczynają reformować aż furczy. To zreformują, tamto zreformują. A jeszcze wszak pozostało tyle rzeczy do uregulowania, co nasze ojce przecież przewidzieć nie mogli. Skond wszak miał wiedzieć dziadziuś mój i Twój, że tera trzeba będzie ludziskom zasady połowu dorsza kodyfikować. Czy tam dopuszczalną gramaturę kobiałki z grzybami. No skond, pytam się ja? No nie mógł, bo przecie dziadzio żadnym wróżem nie był, o komórkach nie słyszał, o komputrach też, trza nam więc i teraz radzić, co począć. Siada więc taki jeden z drugim mądry i nowe mądre prawa uchwala, ku pomyślności ludu całego (miast i wsi zresztą). I tak to trwa latami, trwa, ciągle nowe regulacje powstają, coraz większe księgi idą do publikacji, drukarnie drukują aż im się druk całkiem rozdrukuje.

Reklama

No, ale przecie jakby my z sąsiadem sami się dogadać mogli, który w prawie jest, to całe to prawo by było niepotrzebne. Prawo panocku, wtedy właśnie potrzebne jest, kiedy my z sąsiadem w spór wchodzą. Coby ciupagi w ruch iść nie musiały, to my panocku potrzebujemy rozjemcy, sędziego, który rozsądzi, czy moje, czy sąsiada na wierzchu. W dawniejszych czasach, za generała Huzio, to panie, starosta wystarczał, on prawo znał, to i rozsądzić potrafił. Ale przecie od tamtych czasów to długie kilometry kolejnych paragrafów popisali mądre ludzie, to starosta już się nie bardzo wyznaje. Zresztą nawet jakby się wyznawał, to nie za to mu płacą, coby się kodeksów różnistych na pamięć uczył, jeno by starostował. Od prawa panie, to są tera prawnicy. Sędziowie są, to elita prawdziwa, poza tym różniste asesory, radce prawne, adwokaty, prokuratory i takie tam różne.

Sędziowie sądzą, biorą te swoje paragrafy, sprawdzają, może wcześniej w takiej sprawie jak my z sąsiadem już jakiś znaczniejszy sędzia sądził, i zasądził. Potem se duma, duma i w końcu wyrok Ci sprawiedliwy wydaje. I już wiadomo kto ma rację – sąsiad czy ja z moją żoną (Zofią).

Tak to jest na zdrowy rozum. A w praktyce? Może znów opowiem maleńką dykteryjkę, nieco odbiegnę od tematu, ale obiecuję że niewiele. Mieszkam Ci ja na pewnym osiedlu. Osiedle jak osiedle, nowe bloczki, nieco z dala od centrum, ludzie młodzi dokoła. W sumie domy jak domy, od zwyczajnych różni je generalnie niewiele, z wyjątkiem tego że jak pada to przeciekają sufity na ostatnim piętrze, i ściany w piwnicy. Tak więc bloczki okresowo zamieniają się w parki wodne, niestety zwykle w terminach które nie sprzyjają wodnej kanikule – mianowicie jesienią, zimą, wczesną wiosną. I okresowo w czas letnich burz. Stan ten spowodowany jest tym, iż firma która bloczki te zbudowała (dalej zwana Developerem) zapomniała dokonać zewnętrznego uszczelnienia owych bloczków. Cóż, nikt nie jest idealny, człowiek czasem też czegoś zapomina. Mieszkańcy tych przemiłych bloczków zgłaszają więc Developerowi usterkę, polegającą na laniu się wody w ilościach ponadstandardowych. Developer, powodowany zapewne miłością bliźniego i motywowany przez siebie posiadanym certyfikatem jakości, przystępuje niezwłocznie do naprawy. Naprawa przebiega w lecie, z grubsza rzecz biorą polegając na skuciu mokrych tynków wewnątrz pomieszczeń, i zastąpieniu go tynkiem nieco bardziej suchym. Pech chce jednak, że już kilka dni po tak dokonanej naprawie w okolicy przechodzi burza – powoduje to niestety ponowne utworzenie parku rozrywki w piwnicach i salonach mieszkańców. Sytuacja więc się powtarza – zgłoszenie, naprawa, burza itp. W końcu mieszkańcom pęka żyłka, i zachowywany dotąd spokój zamienia się w lekkie poddenerwowanie. Objawia się ono decyzją podjętą przez Wspólnotę (kto nie wie co to – polecam się zapoznać – generalnie kto wie czy nie jedyny prawdziwy samorząd w tym kraju), decyzją o wniesieniu do sądu pozwu przeciwko Developerowi. Pozew ma na celu uzyskanie od Developera odszkodowania za źle wykonaną pracę, z którego to odszkodowania sfinansowana będzie naprawa usterki przez inną firmę (najlepiej jednak z użyciem nieco trwalszych technologii). Ponieważ powoli zbliża się termin gwarancji (właściwie rękojmi, ale mniejsza o to) na owe bloczki, sprawa staje się poniekąd dość pilna – po tym terminie ciężko będzie od Developera cokolwiek uzyskać (poza zapewne kolejnymi warstwami tynku oczywiście).

I tu zaczyna się właściwa dykteryjka. Otóż szczęściem jakowymś, w bloczkach tych oprócz informatyków (ciężko mi w to było uwierzyć, przez kilka pierwszych miesięcy mojego tam pomieszkiwania znałem kilkunastu sąsiadów – wszyscy byli, jak się to mówi – z branży) pomieszkiwali także – prawnicy. Ależ się sąsiedzi ucieszyli, wszak nie ma to jak prawnik we własnych szeregach, pewnie nie podejmie się pracy przy sprawie, ale przynajmniej doradzi. Sędzia, adwokat i radca prawny. Komplecik cały (zwany dalej Czeredką). Ale jakież było zdziwienie mieszkańców, gdy uzyskali na specjalnie zwołanym zebraniu poradę od współsąsiadów – prawników. Otóż słowa tych mieszkańców objawiły naszej społeczności trudną prawdę – “nie ma sensu iść do sądu, bo sąd to loteria, a ja nie lubię grać na loterii”. Opinia ta była opinią wyrażającą zgodnie zdanie całej tej czeredki, która doradzała od razu wyjąć z kieszeni kilkadziesiąt tysięcy złotych od mieszkania i samemu naprawić usterki, niż wyjąć kilkaset i w sądzie dochodzić praw swoich. Sąd to bowiem nie tylko loteria, ale także droga przez mękę, kosztowna i na dodatek długotrwała. Przecie rozprawy w najlepszym przypadku będą organizowane co kilka miesięcy, nie ma co liczyć na zakończenie sprawy w tej pięciolatce.

Delikatna konsternacja na sali, pytanie o jakiś argumenty, jakieś paragrafy, czemu nie iść do sądu, wszak sytuacja jest oczywista, wystarczy wejść w piwnicę i pobrodzić chwilę. Na co czeredka prawna używa naprawdę porażającego argumentu – “co z tego, sąd przecież nie zajmuje się stanem faktycznym, tylko opiera się na opinii biegłych, a biegłych to zna Developer, więc szans nie mamy”. Hmm, dla zdrowo myślącego człowieka to trochę niezrozumiałe, więc generalnie mieszkańcy w głosowaniu jak jeden mąż głosują za wniesieniem sprawy do sądu. Znaczy jak jeden mąż, z wyjątkiem członków czeredki, którzy konsekwentnie przy swoim zdaniu obstają. A ponieważ sprawa sądowa kosztuje, rozpoczyna się zbiórka kaski na przyszłą sprawę.

I to już jest za wiele dla członków czeredki. Co prawda gdyby sobie mieszkańcy bloczków poszli do sądu, to ich sprawa (każdy lubi grać w co lubi, nawet w loterię zwaną sądem), ale jeżeli kasę na to mają wyłożyć solidarnie wszyscy mieszkańcy, jako właściciele zalewanych fundamentów – o co, to to nie. Wszak czeredka nie ma zamiaru brać w tym udziału. Jako odpowiedzialni obywatele, pragnący uratować współmieszkańców przed niepotrzebnymi wydatkami, robią to co normalny obywatel powinien zrobić w takiej sytuacji. Czyli – wnoszą sprawę do sądu. Wnoszą, gdyż wydedukowali, iż zmuszanie ich do uczestniczenia w takiej hucpie jak sprawa sądowa narusza ich konstytucyjne prawa (serio, jak bum cyk cyk). Ktoś mógłby powiedzieć, że to przecie koszmarna wręcz niekonsekwencja! Ale nieprawda, nieprawda. Oni po prostu używają takich narzędzi jakie znają i mają. Otóż ich wpis prywatny obciąża ich kwotą dużo niższą – kilkusetzłotową. A nie muszą i nie będą musieli płacić kwoty wyższej, przeznaczonej na pokrycie kosztów sprawy przeciw Developerowi. A czemu nie będą musieli? Ano temu, że przecie rozprawa w tej sprawie będzie miała miejsce za kilka miesięcy, Sąd na ten czas zawiesi wykonywanie przedmiotowej uchwały, więc jak bardzo durny zarzut tam by się nie znalazł, i tak termin ten będzie przypadał już po wygaśnięciu gwarancji na budynki – sprawa więc nie będzie miała sensu – wtedy możemy Developerowi co najwyżej … (miałem napisać skoczyć, ale to teraz znaczy chyba “Dzień dobry” dla dużej części Europejczyków). Zresztą minął już prawie miesiąc, a do Wspólnoty nie wpłynęło jeszcze nawet zawiadomienie o wniesieniu pozwu :). Tak więc działanie całkowicie racjonalne, jeżeli ktoś za wszelką cenę uniknąć loteryjnych kosztów.

Ale, ale – jak się szybko okazało, ta broń ma jednak dwa ostrza. Otóż jak poradził wynajęty w tym celu przez Wspólnotę prawnik, mieszkańcy mogą wszak wezwać Developera do przeprowadzenia rozprawy polubownej! Taki ruch powoduje, że na czas do wyznaczenia terminu takiej rozprawy polubownej zawiesza się termin obowiązywania roszczenia – czyli przedłuża się gwarancja. Na pytanie przedstawicieli Wspólnoty, jak wiele takich wezwań można przedsięwziąć, prawnik odpowiada – spokojnie, to trwa tyle, że wystarczy jedna. I nawet nie trzeba się na niej pojawiać.

Tylko że okoliczne sklepy dalej notują okresowe wzrosty sprzedaży wiaderek i cebrzyków, a woda w piwnicy jak stała, tak stoi.

Ok, ok, dykteryjka dykteryjką. Ale co z tym zrobić? Dlaczego to tyle trwa? Noo, słyszałem już całe mnóstwo powodów. A że sądy niedoinwestowane. A że sędziowie to agenci Układu, którzy działają tylko gdy Układ ma w tym interes. A że niskie morale. A że korporacje prawnicze. A że sprawy dotyczą tylu dziedzin życia, że sędzia nie może być alfą i omegą. Ja bym to zdefiniował jednak nieco inaczej, choć podobnie.

Moim skromnym zdaniem prawa jest po prostu za dużo . Gdzie człowiek nie spojrzy, wszędzie prawo się kłania. Wszędzie regulacja. Jestem człowiekiem uzależnionym od czytania – czytam zawsze i wszędzie. Jak nie mam pod ręką kompa lub gazety, czytam napisy na ścianach. Jak nie ma ich na ścianach, czytam cokolwiek innego co wpadnie w rękę. Zabawkę czytam, dezodorant czytam, mydło Ci ja czytam nawet. Co? Zabawkę czytasz? Jakim że to rad sposobem? Ano takim, że teraz na każdej pierdole znaleźć można cały katalog aktów prawnych, regulacji, norm itp. z którymi dowolna rzecz jest lub nie jest zgodna. No cóż, takie czasy. Może tak. Ale w tym ferworze regulowania prawa umknęła nam sprawa zasadnicza. mianowicie nasze prawo jest już w wielu obszarach całkowicie oderwane od życia. Życie sobie, prawo sobie – człek, nawet cnotliwy sam nie wie kiedy prawo łamie. Tyle tego jest, i takie bezsensy w środku.

Jakoś tak przyjęło się patrzyć, czy kolejno rządząca ekipa uchwala odpowiednia ilość ustaw. Wszak co to za partia, która nie uchwali rocznie ileśtamset ustaw, oczywiście regulujących coraz to nowe elementy życia. W tym całym zalewie ustaw jakąś wysepką rozsądku jest słynna komisja pod przewodnictwem posła Palikota (ale podobnież bardzo aktywny jest tam też jakowyś Poncyliusz z drugiego bieguna), która zajmuje się wszak usuwaniem niepotrzebnych przepisów (podobno, po owocach ich poznacie). Ale ile by rocznie komisja nie miała posiedzeń, pewnie i tak nie wyrobi – nowe przepisy będą przyrastać szybciej niż ona je będzie usuwać. A koszty tej kazuistyki są coraz większe. Rzeczywiście sędziowie (i sędziny oczywiście) nie bardzo mogą znać te wszystkie przepisy. Mogą, jak są hobbystami i lubią swoją pracę, śledzić kolejne dzienniki ustaw. Jednak nie oszukujmy się, większość sięga do konkretnych przepisów tylko w razie konkretnej sprawy. I często się myli. Natłok spraw powoduje ogromne przestoje w procesowaniu, sędzia nie bardzo może się opierać na zdrowym rozsądku – przepisy są od tego pojęcia bardzo dalekie. Musi się stosować literą prawa, dochodzić intencji prawodawcy (tak jakby coś takiego w ogóle istniało), zamiast po prostu rozsądzić sprawę. Do tego dochodzi praktycznie uzależnienie sądów od biegłych, którzy wydają opinie, na których podstawie opiera się sąd w wyrokowaniu. Nie jest więc ważne, że sąsiad zwalił mi wycinane drzewo na ogrodzenie – sąd musi zbadać, zali sąsiad miał odpowiednie narzędzia, wykwalifikowaną ekipę, czy BHP było zachowane, czy mógł na podstawie obiektywnych przesłanek spodziewać się upadku w tym właśnie kierunku (oczywiście prawa fizyki nie będą tu jakąś szczególnie uprzywilejowaną przesłanką, wręcz przeciwnie). A przecie sam nie będzie tego dociekał – zapyta biegłego. Biegły pojedzie, popatrzy powącha, i wpisze w opinię co tam zechce. A fakt, ze sąsiad zniszczył sąsiadowi ogrodzenie jest jakby z boku. Przykłady można by mnożyć, sam kiedyś byłem biegłym (sprawa była tak niekonwencjonalna, że sąd musiał powołać biegłego spoza listy, to osobna historia), i do dziś jestem pod wrażeniem mocy sprawczej mojej opinii. Ponieważ był to tylko incydent, to się przyłożyłem. Ale gdybym to robił zawodowo, co miesiąc wydawał opinię – kto wie czy bym dla jaj nie wpisał w raporcik, że drzewo powinno było polecieć w górę, ale jakoś poleciało w bok. Specjalnie piszę tu głównie o prawie cywilnym czy gospodarczym ? w normalnym kraju stosowanie tych kodeksów to podstawa diety prawników. Kodeks karny dotyczy marginesu życia prawnego, gro spraw dotyczyć musi gospodarki i życia społecznego.

PS. Zanim zaczniecie wyrzucać mi nie wzięcie pod rozwagę w tak ważkim temacie sprawy dostępu do zawodów prawniczych, od razu powiem, że jak najbardziej jestem za 😀 i kibicuję tej sprawie.

PS2. Cały dzień kleiłem ten tekścik po kawałku, i właśnie okazało się że można jeszcze śmieszniejsze rzeczy gadać, niż poruszałem na początku. A jednak, właśnie oglądam program Lisa, i produkującego się Kowala 😀 (?w sprawie konstytucji nie jest ważne co jest napisane, ważny jest zdrowy rozsądek i rozeznanie? :D).

Reklama

20 KOMENTARZE

  1. Kaloshu, biorac pod uwage
    Kaloshu, biorac pod uwage zwykle wysoki poziom Twoich dotychczasowych tekstow, ten wyszedl Ci zaskakujaco slaby.

    Sadzac na podstawie pewnych szczegolow, wyglada na to, ze Twoja opowiesc “deweloperska” bazuje na jakichs autentycznych wydarzeniach, tyle ze najprawdopodobniej mocno znieksztalconych przez relacje kogos, kto z calego ciagu zdarzen niewiele rozumie.

    W tej sytuacji nie da sie potraktowac powaznie rowniez Twoich wnioskow i sugestii. Nie widze zwiazku wynikania miedzy ta historyjka a Twoja teza, ze przepisow jest za duzo. Nie widze tez zwiazku wynikania miedzy ta historyjka a Twoja kolejna teza, ze dostep do zawodow prawniczych powinien byc szerzej otwarty.
    Dla unikniecia nieporozumien – nie spieram sie z samymi tezami, przynajmniej nie tutaj.
    Kwestionuje tylko przydatnosc Twojej historyjki jako argumentu za czy przeciw ktorejkolwiek z nich.

    Cokolwiek bajdurzysz rowniez w dalszej czesci tekstu.

    Np. Twoje wywody o bieglych dowodza paru rzeczy, ale niekoniecznie tego, co chcialbys wykazac.

    Owszem, mozna trafic na idiote sedziego, ktory da sie komus (np. bieglemu) wyprowadzic na manowce jakichs ubocznych dywagacji zamiast prostego poszukiwania, czyje niewlasciwe dzialanie spowodowalo, ze plot sie przewrocil.

    Owszem, nie wykluczam, ze jak sie zejdzie idiota sedzia z idiota bieglym, to nieszczescie gotowe.

    Ale po pierwsze, rozsadny sedzia umialby w pare minut doprowadzic idiote bieglego do pionu lub wyslac go w kosmos z biletem w jedna strone, i zaden nadmiar przepisow by mu w tym nie przeszkodzil. Ergo caly opisany przez Ciebie klops nie ma zadnego zwiazku z nadmierna iloscia przepisow, a tylko z niedostateczna iloscia czynnych szarych komorek.

    Po drugie, nieszczescie z idiotami bynajmniej nie stanowi specjalnosci zawodow prawniczych. Nieszczescie jest gotowe rowniez wtedy, kiedy zejda sie idiota kierowca z idiota mechanikiem, idiota chirurg z idiota anestezjologiem, idiota projektant z idiota developerem. Az boje sie wymieniac dalsze profesje, zeby sie komus tutaj nie narazic…

    A wchodza tez w gre kombinacje i permutacje idiotow z sukinsynami, np. sukinsyn developer z idiota inwestorem, sukinsyn prawnik z idiota developerem etc etc.

    Po trzecie, w sali rozpraw moze jeszcze znalezc sie ktos trzeci, np. strona lub jej adwokat, kto potrafi dodac 2+2 i zdola postawic do pionu idiote sedziego wraz z idiota bieglym.
    W rezerwie ma zreszta jeszcze druga instancje. Pod tym wzgledem w budownictwie i chirurgii bywa gorzej – knot w “pierwszej instancji” czesto staje sie ostatecznym.

    Reasumujac, same Twoje historyjki, a zwlaszcza wnioski, ktore z nich wyciagasz, niestety nie trzymaja sie kupy (tu pewien znajomy zlosliwiec sprostowalby i stwierdzil, ze trzymaja sie jej wylacznie…).

    Pozdrawiam

    • Hehe, dzięki, dobrze wiedzieć
      Hehe, dzięki, dobrze wiedzieć że ktoś te moje gnioty czyta jeszcze mimo późnej pory.

      To może spróbuję inaczej, bez ozdobników. Prawo w naszym kraju, w dużej mierze odziedziczone w spadku po poprzednim ustroju (i głównie do jego realiów dopasowane, gdzie Państwo regulowało wszystko co mogło) jest już tak skomplikowane, że właściwie wyklucza poprawną jego interpretację. Znam wielu prawników, niestety czasem zdarza mi się pytać ich o radę, czy interpretację przepisów. Niestety piszę, bo zwykle jak zapytam dwóch, to mam dwie opinie, trzech to trzy opinie itd. Co więcej, prawo jest tak często nowelizowane, że ciężko opierać się o wcześniejsze wyroki (oczywiście nie jest to obligatoryjne, każdy sędzia ma w tym zakresie pewna dowolność – ale dużo z nich sprawdza najpierw jak orzekali inni sędziowie w podobnych sprawach, pewnie po to by nie robić z siebie idiotów). W tej sytuacji dorobiliśmy się sytuacji, w której wielu prawników po prostu nie wierzy w nasz system prawny. I słusznie, bo jest on nie tylko strasznie zabagniony zbyt skomplikowanymi przepisami, ale też permanentnie niewydolny. Powoduje to, że jeżeli ktoś się doczeka wyroku, to często gęsto już jest po ptokach, sprawa się dezaktualizuje naturalnie – np. towar się zestarzeje, kontrahenci wycofają, uprawnienie się przedawni itp. Trudno w takiej sytuacji mieć zaufanie do systemu prawnego.

      No cóż, twierdzenia o dostępie do zawodu rzeczywiście są nieco doklejone 😀 ale doświadczony w dyskusjach wiem, że ilekroć mowa o systemie prawnym, to zarozki ktoś rzuca hasło – tak, trzeba otworzyć dostęp do zawodów prawniczych, od razu będzie dobrze. Moim zdaniem co prawda nie będzie dobrze, ale będzie lepiej, bo się pojawi konkurencja, a ją lubię i poważam. Tak że tutaj duży plus dla PiSu, przynajmniej chłopoki spróbowali (co prawda w swoim stylu, a właściwie bez niego, ale spróbowali, to wróci kiedyś).

      A co do idiotów na sali sądowej. Niestety w większości spraw które znam sytuacja wygląda tak że jest sędzia, sprawa i obywatel – żadnych pełnomocników nie ma na sali. I sędzia sprawdza papiery, nie wnikając zbytnio w istotę problemu – czego nie ma na papierze, nie ma też dla sędziego.

      PS. A historyjka dykteryjka jest autentyczna, znana mi z bardzo bliska. Na potrzeby tekstu nieco co prawda uproszczona, ale sens zachowany – naprawdę część mieszkańców, tak się składa że prawników, chroni swoje interesy przez wniesienie pozwu, który opóźni uprawomocnienie się uchwały. I pewnie wiedzą co robią, w końcu siedzą w tym najgłębiej.

    • Hehe, dzięki, dobrze wiedzieć
      Hehe, dzięki, dobrze wiedzieć że ktoś te moje gnioty czyta jeszcze mimo późnej pory.

      To może spróbuję inaczej, bez ozdobników. Prawo w naszym kraju, w dużej mierze odziedziczone w spadku po poprzednim ustroju (i głównie do jego realiów dopasowane, gdzie Państwo regulowało wszystko co mogło) jest już tak skomplikowane, że właściwie wyklucza poprawną jego interpretację. Znam wielu prawników, niestety czasem zdarza mi się pytać ich o radę, czy interpretację przepisów. Niestety piszę, bo zwykle jak zapytam dwóch, to mam dwie opinie, trzech to trzy opinie itd. Co więcej, prawo jest tak często nowelizowane, że ciężko opierać się o wcześniejsze wyroki (oczywiście nie jest to obligatoryjne, każdy sędzia ma w tym zakresie pewna dowolność – ale dużo z nich sprawdza najpierw jak orzekali inni sędziowie w podobnych sprawach, pewnie po to by nie robić z siebie idiotów). W tej sytuacji dorobiliśmy się sytuacji, w której wielu prawników po prostu nie wierzy w nasz system prawny. I słusznie, bo jest on nie tylko strasznie zabagniony zbyt skomplikowanymi przepisami, ale też permanentnie niewydolny. Powoduje to, że jeżeli ktoś się doczeka wyroku, to często gęsto już jest po ptokach, sprawa się dezaktualizuje naturalnie – np. towar się zestarzeje, kontrahenci wycofają, uprawnienie się przedawni itp. Trudno w takiej sytuacji mieć zaufanie do systemu prawnego.

      No cóż, twierdzenia o dostępie do zawodu rzeczywiście są nieco doklejone 😀 ale doświadczony w dyskusjach wiem, że ilekroć mowa o systemie prawnym, to zarozki ktoś rzuca hasło – tak, trzeba otworzyć dostęp do zawodów prawniczych, od razu będzie dobrze. Moim zdaniem co prawda nie będzie dobrze, ale będzie lepiej, bo się pojawi konkurencja, a ją lubię i poważam. Tak że tutaj duży plus dla PiSu, przynajmniej chłopoki spróbowali (co prawda w swoim stylu, a właściwie bez niego, ale spróbowali, to wróci kiedyś).

      A co do idiotów na sali sądowej. Niestety w większości spraw które znam sytuacja wygląda tak że jest sędzia, sprawa i obywatel – żadnych pełnomocników nie ma na sali. I sędzia sprawdza papiery, nie wnikając zbytnio w istotę problemu – czego nie ma na papierze, nie ma też dla sędziego.

      PS. A historyjka dykteryjka jest autentyczna, znana mi z bardzo bliska. Na potrzeby tekstu nieco co prawda uproszczona, ale sens zachowany – naprawdę część mieszkańców, tak się składa że prawników, chroni swoje interesy przez wniesienie pozwu, który opóźni uprawomocnienie się uchwały. I pewnie wiedzą co robią, w końcu siedzą w tym najgłębiej.

      • Wiem i nie kwestionuje faktu,
        Wiem i nie kwestionuje faktu, ze mamy za duzo przepisow, notabene wcale nie tylko i nie przede wszystkim z czasow komuny, bo akurat pod tym wzgledem tradycja brukselska niewiele lepsza.

        Wiem,ze mamy prawo niespojne i niestabilne – efekt paru niedobrych zjawisk: przerostow administracji, nieprofesjonalnych sciezek legislacyjnych (slabosc biur legislacyjnych, poprawki poselskie etc.), a zwlaszcza wiary w magiczna moc przepisow (wez chocby obecny krzyk, nawet tutaj, ze rzad Tuska nic nie robi, bo malo nowych ustaw wchodzi…).

        Wiem, ze mamy sedziow zwykle bedacych mentalnie urzednikami, nie niezaleznymi sedziami. Wiem, ze w ogole mamy prawnikow zle selekcjonowanych i zle ksztalconych (pamiec zamiast logicznego myslenia i rozwiazywania problemow).

        Wiem, ze mamy niewydolne sady. To zjawisko systemowo-organizacyjne, majace jednak bardzo niewiele wspolnego z iloscia przepisow.

        Ale nie jest prawda, ze zupelnie nie da sie dochodzic swoich praw. Da sie, i to na ogol z niezlym skutkiem, zwlaszcza przeciwko instytucjom. Ludzie holduja przesadom, ze z taka czy inna instytucja nikt nigdy nie wygral… i zwykle poddaja sie bez walki. Ci, co sie nie poddaja, wygrywaja, czasem w ponad 90% przypadkow…

        No wlasnie – przede wszystkim mamy spoleczenstwo nienawykle do korzystania we wlasciwym czasie z konsultacji prawniczej. Ludzie – nawet inteligenci i przedsiebiorcy – zawieraja umowy, nawet tak znaczace jak te inwestycyjne z developerami, nie pokazujac ich zawczasu prawnikowi.

        Twierdzenia o dostepie do zawodu sa mniej lub bardziej wynikiem zamieszania pojeciowego. Temat na odrebna dyskusje, i to nie wiadomo z kim – z niefachowcami jest ona bez sensu, bo sie nie znaja i podlegaja wplywom populistow, z fachowcami jest ona bez sensu, bo maja nie tylko wiedze, ale i interesy.
        Ale fakt faktem – ze kazdy latwo reformuje inne zawody, a swojego zabrania ruszac… Prawnicy chetnie reformuja szpitale i stocznie, stoczniowcy szpitale i wymiar sprawiedliwosci, a lekarze – stocznie i adwokature. To samo nauczyciele, gornicy, a niedawno – pielegniarki…

        Chwalenie PiS za inicjatywy w obszarze tzw. dostepu do zawodow prawniczych przypomina mi nieco chwalenie kogos, kto wsadzil po omacku kombinerki do komputera za to, ze wreszcie znalazl sie ktos, kto sie wzial za optymalizacje systemu…. ale juz sie na ten temat nadyskutowalem i zupelnie nie mam ochoty na powtorki.

        Widzisz wiec, ze z wiekszoscia rzeczy sie zgadzam, ale akurat ten Twoj tekst uwazam za slaby, bo nic w nim z niczego nie wynika.

        Historyjki z “czeredka” do tej pory nie rozumiem. Albo cos waznego przekreciles, albo cos waznego pominales.

        Akurat grupa prawnikow, bedacych mieszkancami wadliwego budynku, mialaby miec interes w niedochodzeniu praw, dotyczacych jakosci tego budynku???
        W blokowaniu dochodzenia tych praw przez innych wspolwlascicieli/wspoluzytkownikow?
        Dlaczego?
        Czyzby mieli wazniejszy interes po stronie developera?

        Mniejsza o to. Jezeli ich zachowania sa legalne i racjonalne z ich punktu widzenia, to nie wiem, o co masz do nich pretensje.
        Niech pretensje do siebie maja raczej ci, ktorzy nie zadbali, by miec po swojej stronie prawnikow lub by samemu byc po slusznej (korzystnej) stronie.

        Pozdrawiam

    • Okowito, mysle, ze co do Pani
      Okowito, mysle, ze co do Pani Gargas i wielu podobnych osob i spraw mozna wg wyboru przyjac podejscie dogmatyczne, kibicowskie, rzeczowe lub jakis wariant mieszany.

      Przy dogmatycznym, np. liberalnym, mozna twierdzic, ze jedynym dopuszczalnym regulatorem rynku pracy (zreszta wszelkiego rynku) jest sam ten rynek. Nie podoba ci sie robota pielegniarki na oferowanych przez rynek warunkach? Odejdz do innej, zmienisz relacje popytu i podazy i wymusisz na pracodawcach zmiane oferty.
      Wszelkie inne metody, w tym zwlaszcza zwiazkowe, to bandytyzm, godzien jezeli nie plutonu ZOMO, to przynajmniej lokautu.

      Przy kibicowskim – istotnie Pani Gargas w bialym miasteczku walila w Kaczora, czyli byla cacy/be, a teraz wali w Tuska, wiec jest be/cacy.
      Podobnie z gornikami czy stoczniowcami za Jaruzela, za Kaczora i teraz za Tuska.

      Przy rzeczowym – mysle, ze rozsadna obrona ogolnego statusu finansowego danej grupy zawodowej (i proba sklonienia pracodawcy do dialogu na ten temat) to jednak nie calkiem to samo, co kurczowa obrona skostnialych struktur i przywilejow, najczesciej tkwiacych korzeniami gleboko w PRL, a dzis uniemozliwiajacych jakakolwiek racjonalizacje czegokolwiek w sferze budzetowej i podobnych do niej okolicach – czy wezmiesz stan nauczycielski, czy pielegniarski, czy tzw. wielkoprzemyslowa klase robotnicza (stocznie, kopalnie etc.).

      Pozdrawiam

      • Estimado,
        ustalmy jedno – ówczesne “Białe Miasteczko” było przedstawiane jako “zdrowy protest”. Hanna Dwojga Nazwisk latała z kanapkami, pani Kopacz deklarowała, że ma gotowe rozwiązania a w Sejmie wrzało z powodu “ZOMOWSKIEGO ataku” na pielęgniarki i “zamachu na demokratyczną manifestację”. A tuż po wyborach okazało się, że pielęgniarki mają udać się po podwyżki do dyrektorów swoich szpitali. Manifestacje nauczycieli nazwano niemal “bandą rozwydrzonych wyrostków”, żony górników u Pawlaka “wyfiokowanymi w koafiurach”. Matka_kurka pamięta przecież swoje posty na onecie. Jego zapytaj o dokładną treść.

        Sednem sprawy jest dwójmyślenie. “Nasi wygrali i cicho być” choć wcześniej było “głośno być a nawet wrzeszczeć”. Mimo, że mamy do czynienia z JEDNAKOWYMI sytuacjami. Dlatego odruch wymiotny wzbudza we mnie
        ślepota na 650 zł pana Sikorskiego i wydymana do niemożebności “hańba” w postaci 8 zł za dorsza.

        Dziś pielęgniarki nazwały “hańbą” przyjętą ustawę. W Sejmie. Były w kitlach. Niewyfiokowane. Tylko czekać na komentarz, że jakieś babcie klozetowe się dorwały…

      • Okowito, lubisz sobie poupraszczac.
        To ja sobie tez troszke poupraszczam, zgoda?

        Kiedy pani Gargas przychodzi do Kaczora, to nie calkiem to samo, jak kiedy pani Gargas przychodzi do Donalda, nawet jesli ma w reku te sama liste postulatow.

        Sa 2 zupelnie rozne szkoly myslenia i postepowania, choc akurat dwojmysleniem bym ich nie nazwal.

        Jedna szkola jest etatystyczna i streszcza sie w slowach “panstwowe jest cacy, a prywatne jest be”.
        Ogolnie prowadzi ona do mniej lub bardziej brutalnych form biurokratycznego socjalizmu, dla celow PR zwanego czasem np. “solidarnym panstwem”. Dla tej szkoly rzecz jasna nie ma brzydszego slowa niz “prywatyzacja”.
        Jak sie chce pazernie kontrolowac jeszcze jedna sfere zycia, i jeszcze jedna, i za cholere nie chce sie zadnej sfery z reki wypuscic, to sie przyjmuje bezposrednia odpowiedzialnosc za funkcjonowanie tych wszystkich sfer. Nic za darmo.

        Pani Gargas ze swa lista postulowanych podwyzek i innych przywilejow pod drzwiami albo pod oknem premiera etatysty-socjalisty jest pod jedynym wlasciwym adresem. Pani Gargas jest u swego pracodawcy, ktory przyjal odpowiedzialnosc za to, ze w sluzbie zdrowia panstwowej, ergo najlepszej, wszystko bedzie pieknie funkcjonowac. Pani Gargas jest naturalna konsekwencja, powiem wiecej – integralna czescia opisanego sposobu myslenia.

        Druga szkola, liberalno-prywaciarska, jest zdania, ze panstwo powinno sie wtryniac wylacznie w tych pare obszarow, gdzie sprawy nie moga byc zalatwione na innych poziomach organizacji spolecznej.
        Oznacza to na pewno kompetencje panstwa do spraw wojskowosci oraz – w jakiejs mierze! – policji i wymiaru sprawiedliwosci (choc wiele z tych funkcji da sie rowniez zdecentralizowac, a w pewnej mierze nawet sprywatyzowac), czasem – choc ostroznie i z pryncypialnym obrzydzeniem – pare wielkich projektow infrastrukturalnych typu budowa autostrad.

        W biezace funkcjonowanie innych sfer zycia panstwo nie powinno wtykac nosa, a jezeli stalo sie nieszczescie i go juz wetknelo (czyniac tym z reguly znacznie wiecej szkody niz pozytku) – powinno wypisac sie stamtad jak najpredzej, czyli problem sprywatyzowac.

        Operacja przywracania normalnosci tam, gdzie ta normalnosc zostala wszechstronnie popsuta, oczywiscie jest bolesna i kosztowna. Operator powinien brac te koszty pod uwage, starac sie nie zwiekszac ich ponad rozsadna miare i rozkladac na poszczegolne grupy spoleczne w sposob mozliwie znosny dla kazdej z nich.

        Pani Gargas pod drzwiami lub oknem premiera liberala moze uslyszec, co nastepuje.

        Prosze Pani, serdecznie Pani wspolczuje zarowno warunkow pracy i placy, jak i niezdrowych przyzwyczajen do tzw. “socjalnych zdobyczy”.

        Ale to nie ja jestem sprawca Pani nieszczescia bytowego ani Pani mentalnych uzaleznien od rozmaitych socjalistycznych wynalazkow typu taka czy inna “karta nauczyciela”, “karta pielegniarki” etc., ulgowe bilety kolejowe zamiast dodatkowej sumy w portfelu etc. etc. po jednej stronie, i rownie socjalistyczny przywilej rzekomo “darmowych” uslug medycznych dla pozostalych tzw. “ludzi pracy”.

        To nie ja poprzezywalem w ten tak wymyslny sposob dostawcow i nabywcow roznego rodzaju towarow i uslug, czyli zwyklych ludzi, dzielac ich tym samym – w mysl zasady rownosci rzecz jasna! – na kategorie rozmaicie uprzywilejowanych (czytaj: rozmaicie uposledzonych).

        Jezeli ten system naprawde stal sie dla Pani nieznosny, to jest Pani moja naturalna wyborczynia, bo ja wlasnie zamierzam go zmienic.

        Tyle ze teraz, podobnie jak Pani pacjent pod Pani dyzurka, Pani sama tez musi chwilke poczekac na moja fachowa pomoc. Bedzie ona polegala na mozliwie rozsadnej decentralizacji calego tego balaganu. Komercjalizacja, komunalizacja, czesciowa (wszedzie dobrowolna!) prywatyzacja.
        Troche poboli, ale juz za pare krotkich miesiecy powinna Pani zaczac odczuwac coraz wyrazniejsze symptomy poprawy, wynikajacej z przynajmniej czesciowego uwolnienia lokalnych inicjatyw z gorsetu centralnej regulacji i kontroli.

        Jak sie rzeklo na wstepie, tez sobie troche poupraszczalem, wiec reklamacji nie przyjmuje.

        Pozdrawiam

        P.S. Na temat reformy sluzby zdrowia popelnilem pare fraszeczek, przed rokiem (znow 100% aktualna…) taka:

        REFERENDUM ZDROWOTNE (I) (2007)

        Trzy pytania w referendum zada Lech nam,
        dotyczące służby zdrowia i jej cech:
        Ma być – DOBRA? – czy DARMOWA? – czy POWSZECHNA?
        Odpowiedzi wolno wybrać DWIE z tych trzech…

      • Okowito, lubisz sobie poupraszczac.
        To ja sobie tez troszke poupraszczam, zgoda?

        Kiedy pani Gargas przychodzi do Kaczora, to nie calkiem to samo, jak kiedy pani Gargas przychodzi do Donalda, nawet jesli ma w reku te sama liste postulatow.

        Sa 2 zupelnie rozne szkoly myslenia i postepowania, choc akurat dwojmysleniem bym ich nie nazwal.

        Jedna szkola jest etatystyczna i streszcza sie w slowach “panstwowe jest cacy, a prywatne jest be”.
        Ogolnie prowadzi ona do mniej lub bardziej brutalnych form biurokratycznego socjalizmu, dla celow PR zwanego czasem np. “solidarnym panstwem”. Dla tej szkoly rzecz jasna nie ma brzydszego slowa niz “prywatyzacja”.
        Jak sie chce pazernie kontrolowac jeszcze jedna sfere zycia, i jeszcze jedna, i za cholere nie chce sie zadnej sfery z reki wypuscic, to sie przyjmuje bezposrednia odpowiedzialnosc za funkcjonowanie tych wszystkich sfer. Nic za darmo.

        Pani Gargas ze swa lista postulowanych podwyzek i innych przywilejow pod drzwiami albo pod oknem premiera etatysty-socjalisty jest pod jedynym wlasciwym adresem. Pani Gargas jest u swego pracodawcy, ktory przyjal odpowiedzialnosc za to, ze w sluzbie zdrowia panstwowej, ergo najlepszej, wszystko bedzie pieknie funkcjonowac. Pani Gargas jest naturalna konsekwencja, powiem wiecej – integralna czescia opisanego sposobu myslenia.

        Druga szkola, liberalno-prywaciarska, jest zdania, ze panstwo powinno sie wtryniac wylacznie w tych pare obszarow, gdzie sprawy nie moga byc zalatwione na innych poziomach organizacji spolecznej.
        Oznacza to na pewno kompetencje panstwa do spraw wojskowosci oraz – w jakiejs mierze! – policji i wymiaru sprawiedliwosci (choc wiele z tych funkcji da sie rowniez zdecentralizowac, a w pewnej mierze nawet sprywatyzowac), czasem – choc ostroznie i z pryncypialnym obrzydzeniem – pare wielkich projektow infrastrukturalnych typu budowa autostrad.

        W biezace funkcjonowanie innych sfer zycia panstwo nie powinno wtykac nosa, a jezeli stalo sie nieszczescie i go juz wetknelo (czyniac tym z reguly znacznie wiecej szkody niz pozytku) – powinno wypisac sie stamtad jak najpredzej, czyli problem sprywatyzowac.

        Operacja przywracania normalnosci tam, gdzie ta normalnosc zostala wszechstronnie popsuta, oczywiscie jest bolesna i kosztowna. Operator powinien brac te koszty pod uwage, starac sie nie zwiekszac ich ponad rozsadna miare i rozkladac na poszczegolne grupy spoleczne w sposob mozliwie znosny dla kazdej z nich.

        Pani Gargas pod drzwiami lub oknem premiera liberala moze uslyszec, co nastepuje.

        Prosze Pani, serdecznie Pani wspolczuje zarowno warunkow pracy i placy, jak i niezdrowych przyzwyczajen do tzw. “socjalnych zdobyczy”.

        Ale to nie ja jestem sprawca Pani nieszczescia bytowego ani Pani mentalnych uzaleznien od rozmaitych socjalistycznych wynalazkow typu taka czy inna “karta nauczyciela”, “karta pielegniarki” etc., ulgowe bilety kolejowe zamiast dodatkowej sumy w portfelu etc. etc. po jednej stronie, i rownie socjalistyczny przywilej rzekomo “darmowych” uslug medycznych dla pozostalych tzw. “ludzi pracy”.

        To nie ja poprzezywalem w ten tak wymyslny sposob dostawcow i nabywcow roznego rodzaju towarow i uslug, czyli zwyklych ludzi, dzielac ich tym samym – w mysl zasady rownosci rzecz jasna! – na kategorie rozmaicie uprzywilejowanych (czytaj: rozmaicie uposledzonych).

        Jezeli ten system naprawde stal sie dla Pani nieznosny, to jest Pani moja naturalna wyborczynia, bo ja wlasnie zamierzam go zmienic.

        Tyle ze teraz, podobnie jak Pani pacjent pod Pani dyzurka, Pani sama tez musi chwilke poczekac na moja fachowa pomoc. Bedzie ona polegala na mozliwie rozsadnej decentralizacji calego tego balaganu. Komercjalizacja, komunalizacja, czesciowa (wszedzie dobrowolna!) prywatyzacja.
        Troche poboli, ale juz za pare krotkich miesiecy powinna Pani zaczac odczuwac coraz wyrazniejsze symptomy poprawy, wynikajacej z przynajmniej czesciowego uwolnienia lokalnych inicjatyw z gorsetu centralnej regulacji i kontroli.

        Jak sie rzeklo na wstepie, tez sobie troche poupraszczalem, wiec reklamacji nie przyjmuje.

        Pozdrawiam

        P.S. Na temat reformy sluzby zdrowia popelnilem pare fraszeczek, przed rokiem (znow 100% aktualna…) taka:

        REFERENDUM ZDROWOTNE (I) (2007)

        Trzy pytania w referendum zada Lech nam,
        dotyczące służby zdrowia i jej cech:
        Ma być – DOBRA? – czy DARMOWA? – czy POWSZECHNA?
        Odpowiedzi wolno wybrać DWIE z tych trzech…

    • Szczerze mówiąc Pani Gargas
      Szczerze mówiąc Pani Gargas rok temu nie opisywałem w ogóle, bom wtedy nie pisywał jeszcze. Ale co do zasady ogólnej, uważam związki zawodowe za wrzód, co tam wrzód, rak po prostu. Być może dlatego, że praktycznie całe życie zawodowe spędziłem w firmach prywatnych, gdzie związków generalnie nie ma, i dobrze.

    • quackie, wystarczy czytac uwaznie…
      …pani Gargas pojawia sie w tym watku w kontekscie Bialego Miasteczka. Wyglada, ze chodzi o Dorote ze zwiazku pielegniarek… ona sie chyba faktycznie pisze Gardias, ale wystepuje w sieci w obu pisowniach. Tak czy siak – jestes pierwszym, ktory zglasza watpliwosci.

      Pozdrawiam

      • Właśnie staram się uważnie
        Też mi się wydaje, że Kaloshowi chodziło o p. Dorotę i jej roszczenia. Ale kiedy Okowita napisał o p. Gargas, poczułem się lekko skołowany: czy chodzi mu o komentowanie postawy PT. pań pielęgniarek, czy o komentowanie sposobu relacjonowania ich akcji (tzn. “Białego Miasteczka”) przez media. Nie pamiętam, czy akurat p. Gargas to robiła, ale jak znam życie i “Misję Specjalną”, to mogła to robić i zapewne w swój (nie)powatrzalny sposób, godny ciepłego słowa na tym forum. Dlatego pytam, zwłaszcza, że chciałbym wiedzieć, kogo ma na myśli Okowita.

        To, że nazwisko p. Doroty Gardias, pielęgniarki, w sieci się pojawia w obu pisowniach, to tylko dowód na niechlujstwo niektórych w sieci piszących. Niestety widzę, że nie ominęło to i tego wątku.

        Poza tym na każdym zebraniu jest taka sytuacja, że ktoś musi zacząć pierwszy.

        • drogi Quackie,
          nieladnie jest robic bledy w cudzym nazwisku, wiec obie Panie niniejszym przepraszam za niewiedze.

          Na swoje uprawiedliwienie mam tyle, ze nie potrafie zmusic sie ani do ogladania TVP (ze szczegolnym uwzglednieniem Misji Specjalnej), ani do uczenia sie na pamiec personaliow rozmaitych trybunow ludowych, ze zwiazkowcami na czele.
          Nic, ale to absolutnie nic nie mowia mi nazwiska znakomitej wiekszosci polskich i nie tylko polskich celebrytow. No wiec niech ja juz sobie bede ten niechluj.

          Ja tez wole czytac tekst napisany poprawnie. Ale tu ludzie pisza za friko i zwlaszcza czasu spedzonego na korekcie lub wydanej na nia kasy nikt im nie zwroci.
          Tak wiec ludziom, ktorzy pisza z jakas mysla, wybaczam nie tylko literowki, lecz takze grube bledy ortograficzne.

          Nie jestem pewien, czy ma duzo konstruktywnego sensu robienie z tego afery i uzywanie w stosunku do piszacych kolegow slow wartosciujacych jak “niechlujstwo”.
          Zwlaszcza w sytuacji, kiedy z kontekstu jest wiecej niz jasne, o kim mowa, a dyskusja dotyczy jakiegos ogolniejszego zagadnienia.

          Popatrz sam Quackie – w dyskutowanej kwestii ludzie sie zamkneli, teraz dyskutujemy juz tylko, czy to ladnie nie znac nazwiska Pani Ktora Prowadzi Swoj Program W TVP-1 W CZasie Dobrej Ogladalnosci, czy drugiej Pani Ktora Tez Pokazuja w TVP-1….

          Pozdrawiam

          • Zupełnie niekontrowersyjnie
            zgadzam się z większością tego, co napisałeś w odpowiedzi.

            Nie jestem typem upierdliwego belfra, nie klikam po wątkach, polując na cudze błędy. W mojej opinii ten akurat błąd z nazwiskiem mógł wprowadzić zamieszanie rzeczowe, dlatego podjąłem dyskusję. Proponuję na tym ją zakończyć.

            Pozdrawiam niezmiennie życzliwie.

    • quackie, wystarczy czytac uwaznie…
      …pani Gargas pojawia sie w tym watku w kontekscie Bialego Miasteczka. Wyglada, ze chodzi o Dorote ze zwiazku pielegniarek… ona sie chyba faktycznie pisze Gardias, ale wystepuje w sieci w obu pisowniach. Tak czy siak – jestes pierwszym, ktory zglasza watpliwosci.

      Pozdrawiam

      • Właśnie staram się uważnie
        Też mi się wydaje, że Kaloshowi chodziło o p. Dorotę i jej roszczenia. Ale kiedy Okowita napisał o p. Gargas, poczułem się lekko skołowany: czy chodzi mu o komentowanie postawy PT. pań pielęgniarek, czy o komentowanie sposobu relacjonowania ich akcji (tzn. “Białego Miasteczka”) przez media. Nie pamiętam, czy akurat p. Gargas to robiła, ale jak znam życie i “Misję Specjalną”, to mogła to robić i zapewne w swój (nie)powatrzalny sposób, godny ciepłego słowa na tym forum. Dlatego pytam, zwłaszcza, że chciałbym wiedzieć, kogo ma na myśli Okowita.

        To, że nazwisko p. Doroty Gardias, pielęgniarki, w sieci się pojawia w obu pisowniach, to tylko dowód na niechlujstwo niektórych w sieci piszących. Niestety widzę, że nie ominęło to i tego wątku.

        Poza tym na każdym zebraniu jest taka sytuacja, że ktoś musi zacząć pierwszy.

        • drogi Quackie,
          nieladnie jest robic bledy w cudzym nazwisku, wiec obie Panie niniejszym przepraszam za niewiedze.

          Na swoje uprawiedliwienie mam tyle, ze nie potrafie zmusic sie ani do ogladania TVP (ze szczegolnym uwzglednieniem Misji Specjalnej), ani do uczenia sie na pamiec personaliow rozmaitych trybunow ludowych, ze zwiazkowcami na czele.
          Nic, ale to absolutnie nic nie mowia mi nazwiska znakomitej wiekszosci polskich i nie tylko polskich celebrytow. No wiec niech ja juz sobie bede ten niechluj.

          Ja tez wole czytac tekst napisany poprawnie. Ale tu ludzie pisza za friko i zwlaszcza czasu spedzonego na korekcie lub wydanej na nia kasy nikt im nie zwroci.
          Tak wiec ludziom, ktorzy pisza z jakas mysla, wybaczam nie tylko literowki, lecz takze grube bledy ortograficzne.

          Nie jestem pewien, czy ma duzo konstruktywnego sensu robienie z tego afery i uzywanie w stosunku do piszacych kolegow slow wartosciujacych jak “niechlujstwo”.
          Zwlaszcza w sytuacji, kiedy z kontekstu jest wiecej niz jasne, o kim mowa, a dyskusja dotyczy jakiegos ogolniejszego zagadnienia.

          Popatrz sam Quackie – w dyskutowanej kwestii ludzie sie zamkneli, teraz dyskutujemy juz tylko, czy to ladnie nie znac nazwiska Pani Ktora Prowadzi Swoj Program W TVP-1 W CZasie Dobrej Ogladalnosci, czy drugiej Pani Ktora Tez Pokazuja w TVP-1….

          Pozdrawiam

          • Zupełnie niekontrowersyjnie
            zgadzam się z większością tego, co napisałeś w odpowiedzi.

            Nie jestem typem upierdliwego belfra, nie klikam po wątkach, polując na cudze błędy. W mojej opinii ten akurat błąd z nazwiskiem mógł wprowadzić zamieszanie rzeczowe, dlatego podjąłem dyskusję. Proponuję na tym ją zakończyć.

            Pozdrawiam niezmiennie życzliwie.