Reklama

Trzymałem się od tego tematu z daleka, poniekąd dlatego, że jako ojciec dwójki niewielkich Polaków, mam do sprawy stosunek mocno emocjonalny. Nie lubię taniego populizmu, ale obawiam się, że w tej konkretnej sprawie zdaje się że go nie uniknę. Zapraszam!

Cały nasz wspaniały naród emocjonuje się zagadnieniem ? zali komercjalizować czy nie? A jeśli tak, to jak? Czy samorząd powinien mieć 51% czy może 26% samorząd a 25% pracownicy? I takie tam inne. Obraduje rząd, prezydent zwołuje szczyt, tworzy się stół, organizuje sympozja, strajkuje, pisze odezwy, a

Trzymałem się od tego tematu z daleka, poniekąd dlatego, że jako ojciec dwójki niewielkich Polaków, mam do sprawy stosunek mocno emocjonalny. Nie lubię taniego populizmu, ale obawiam się, że w tej konkretnej sprawie zdaje się że go nie uniknę. Zapraszam!

Cały nasz wspaniały naród emocjonuje się zagadnieniem ? zali komercjalizować czy nie? A jeśli tak, to jak? Czy samorząd powinien mieć 51% czy może 26% samorząd a 25% pracownicy? I takie tam inne. Obraduje rząd, prezydent zwołuje szczyt, tworzy się stół, organizuje sympozja, strajkuje, pisze odezwy, apele, listy. A ja sobie siedzę w przytulnym prywatnym centrum medycznym, za które przyznaję że płacę ekstra ? płacę, bo jako człowiek zajęty mocno aż do przesady, uważam że więcej warty byłby mój zmarnowany w kolejkach czas, niż opłata za wygodny dostęp do pediatry mojego dziecka, a potem do specjalisty, który dokładnie ma je zbadać. Normalny rachunek biznesowy ? stać mnie? Stać. Więcej oszczędności da mi łażenie po lekarzach państwowych za darmo, czy szybki dostęp do specjalisty, okupiony dodatkową opłatą. Gdybym był w innej sytuacji, pewnie i wynik tego rozumowania byłby inny. Tak to jest ? wolny rynek. Co więcej ? robię tak też z pewnej przekory ? mianowicie uważam że prywatne jest lepsze niż publiczne. Bo dzięki temu, że w podstawowej opiece zdrowotnej, już od pewnego czasu również działa konkurencja, mógłbym z równie dobrym skutkiem udać się do zwykłego ZOZa. Część z nich rzeczywiście działa nie najgorzej. Ale jednak w całym tym cukierkowym obrazie pojawia mi się łyżka dziegciu. Mianowicie jeżeli moje dziecko wymagać będzie naprawdę poważnego zabiegu, mój prywatny specjalista wypisze mi skierowanie do państwowego szpitala. Ha ? tu Cię mam, przeklęty liberalisto! ? rzekłby ktoś niechętny moim poglądom. Tu Cię mam, dwulicowy draniu! Jak mowa o najprostszych czynnościach, to lecisz do prywatnego, ale jak trwoga to do Boga! Znaczy na państwowe! Bo dziwne ? jakoś nie powstają jak grzyby po deszczu prywatne szpitale. Jakoś podli kapitaliści z cygarami w nalanych gębach nie kwapią się do wywalania z własnej kieszeni kasy na budowę szpitali, wolą żerować na państwie! Wysyłać swoich pacjentów, których nie opłaca się leczyć u siebie, do szpitala na garnuszku państwa. Otóż to ? nie opłaca się, odpowiadam. I postaram się pokazać, dlaczego się nie opłaca.

W latach 1994-2005 Polskie Państwo wydało na wykupienie długów szpitali około 8-10 mld złotych. W kolejnych latach, aż do przepięknego dzisiejszego poranka, kolejne 2 mld. Na co poszedł ten niewielki zastrzyk pieniędzy? Poszedł on generalnie na kilka celów, z których każdy powoduje, że przechodzą mi ciarki po plecach. Raz ? umorzenie zobowiązań względem ZUS i US. Dwa ? zaległości względem dostawców szpitali. Trzy ? zobowiązania względem pracowników. Ponieważ ja zawsze myślę w kategoriach ? kasa płynie tu, kasa płynie tam, kasa płynie po coś, już po tym wyliczeniu jest dla mnie jasne, dlaczego w Polce żaden gruby wyzyskiwacz nie buduje szpitala z prawdziwego zdarzenia. Ale jako że niektórzy nie do końca się ze mną zgadzają, lub jeszcze nie widzą do czego piję, napiszę inaczej.

Reklama

Wyobraźmy sobie piekarnię na rogu ulicy Wspólnej i Pasożytniczej. I drugą, oferującą podobny asortyment wypieków, po drugiej stronie placyku, na rogu Zdrowej i Samodzielnej. Asortyment ten sam, nawet piekarze okresowo pracują w jednej lub drugiej piekarni. Różnią się tylko jednym. Mianowicie ta druga jest normalnym, polskim przedsiębiorstwem ? jak każde inne płaci swoje podatki, połowę wydatków na pensje pracowników przeznacza na rozmaite haracze dla Państwa Polskiego, dba o wyposażenie, materiały, mąkę, proszek do pieczenia, sól, i co tam jeszcze potrzebne w piekarni. Jednym słowem ? normalne przedsiębiorstwo produkcyjno ? usługowe, jakich na pęczki w tym kraju. Jednak po drugiej stronie ulicy sytuacja jest jednak nieco inna. To przedsiębiorstwo również niby wypieka chlebek, ale za to regularnie nie płaci podatków, nie płaci innych danin, nie płaci dostawcom, okresowo nie płaci też pracownikom. Dzięki temu nie musi zwracać szczególnej uwagi na szereg spraw. Nie musi zwracać uwagi na to, ile kosztują jej produkty ? mogą kosztować dowolnie mało, w końcu nie ma co patrzeć na cenę końcową ? liczy się dobro konsumenta. P drugie, nie musi się przejmować cenami półproduktów, które kupuje ? w końcu i tak za nie nie płaci, to co za różnica czy nie płaci 10, czy nie płaci 15 złotych. Co więcej ? skoro kupuje i nie płaci, to co za różnica czy kupi 20 worków mąki, i za nie nie zapłaci, czy kupi 30 worków, za które nie płaci. Różnica jest żadna. No cóż ? nie płaci też pracownikom, bo nie ma pieniądzów. Generalnie w takiej sytuacji obsługa dość szybko się zwolni, nie ma się co oszukiwać. I część się zwalnia, generalnie ta bardziej doświadczona i wyuczona zawodu piekarza część ? w końcu w Lądku też są potrzebni piekarze, a płacą tam ponoć więcej. Ale pozostali zostają ? gdzie indziej znajdą pracę? Z takim podejściem, które wypracowali przez ostatnie 30 lat pracy w rzeczonej piekarni? A poza tym, tu nie jest źle. Dilbert sformułował dawno temu zasadę, że pracownik dowolnej firmy, zawsze dostaje płacę odpowiednią do swoich wymagań ? jeżeli nie w pieniądzu, to radzi sobie inaczej. I radzą sobie pracownicy piekarni ? z piekarni da się żyć dość dobrze, wystarczy się zakręcić. W końcu zawsze można pobrać do domu fartuchy, rękawiczki, mąkę, gotowe wypieki, tonę proszku to pieczenia (się sprzeda konkurencji taniej niż od dostawcy) itp. Sprzątaczka weźmie sobie miotłę, proszki, płyny i takie tam. Piekarz sobie wieczorem, po szychcie, popiecze z materiałów piekarni własne bułeczki. Księgowa zakosi trochę papieru, papier ulicą nie chodzi, spinacze też. Dyrektor sobie pojeździ służbowym autem, snowi da się przejechać. I tak się to kręci. Właściciel siła rzeczy przymyka oko, na takie ?drobne? nieprawidłowości ? w końcu i tak nie płaci nikomu, co za różnica że ktoś to wyniesie ? przynajmniej będzie dalej pracował, a nie odejdzie.

I tak się to kręci. Kręci? Kręci? Ktoś mógłby się oburzyć. Jak to kręci ? taka piekarnia zbankrutuje w miesiąc, przecież tak się nie da biznesu prowadzić! Dostawcy nie są głupi, nie będą przecież dawać nic za darmo. Zaraz przyjdzie komornik, wejdzie na konto by pobrać należne Państwu daniny. I już po piekarni, żegnaj potworku. Ale hola hola! W tym momencie zabawa dopiero się zaczyna. Otóż założony przez pracowników Niezależny Samorządny Związek Zawodowy Pracowników Najemnych Polskiego Przemysłu Piekarniczego i Cukierniczego (mam nadzieję że taki nie istnieje, a jeżeli tak przepraszam, to tylko taki przykład) w skrócie NSZZ PNPPPiC uruchamia wielką akcję pod hasłem ochrony praw konsumenta bułek. Jakże to, więc miałby biedny konsument (tu dobrze pokazać w znajomej telewizji jakąś biedną babinę, która od 30 lat tu bułki kupuje) bułki kupować u prywatnego? Przecież prywatna piekarnia ma za zadanie wypracowywanie zysku, a nie pieczenie bułek, więc jeżeli będzie miała do wyboru pieczenia, albo zarabianie ? wybierze oczywiście zarabianie! I zaraz w piekarni powstanie hipermarket! Albo salon fryzjerski! Albo bank! A gdzie wtedy będzie babina bułki kupować? No gdzie ja się pytam? W banku? Dlatego tez priorytetem państwa musi być ochrona konsumentów bułek. Należy ich ochronić, poprzez ? raz ? pokrycie przez państwo zobowiązań wobec ZUS i US. Dwa ? pokrycie przez państwo zobowiązań wobec dostawców przemysłu piekarniczego. Trzy ? pokrycie przez państwo zobowiązań przemysłu piekarniczego wobec załóg, nie można wszak krzywdzić prostego pracownika. Parę pikiet, parę artykułów i już ? problem rozwiązany, długów nie ma i wszyscy są zadowoleni. Konsumenci mogą kupować dalej, tak jak się przyzwyczaili od wielu, wielu lat. Pracownicy dostają swoją kaskę, plus premia w naturze, rzecz jasna, jak się raz zaczęło, to się szybko nie skończy. Dostawcy ? premiowani są kilkukrotnie ? raz że dostaną kasę za dostarczone dotąd towary, dwa że dostarczali ich więcej niż było trzeba, trzy że w cenach, w których piekarnia po drugiej stronie placu nigdy by nie zapłaciła. I cztery wreszcie ? że taki sposób prowadzenia biznesu działa ? więc w takie podejście należy, wręcz trzeba inwestować. A naród też zadowolony, w końcu nikt nie wpuścił demona prywatyzacji na pole Polskiego Chleba!

Można zamiast piekarni, wstawić dowolny biznes w tym kraju. Każdorazowo wynik będzie ten sam. Źle zarządzana, marnotrawiąca środki piekarnia wygrywa, piekarnia lepsza bankrutuje, bo trzyma się zasad wolnego rynku, nie rozumiejąc, że w tak rozumianym piekarnictwie rządzi wciąż socjalizm. Różnica jest tylko taka, że w warunkach służby zdrowia, szpitale nie tyle że bankrutują, co po prostu w ogóle nie powstają. Te, które powstają, mają wszelkie powodu do dumnego noszenia na plecach karteczki ? frajer. Kolejne rządy oddłużają ich państwową konkurencję, premiując niekompetencję skutkującą coraz wyższym zagrożeniem, a im pozostawiając jedynie wygrażanie i plucie w brodę. Bo prywatne szpitale w Polsce są, i jest ich nawet dość dużo ? warto zaglądnąć tutaj: http://www.szpitale.org/. To organizacja zrzeszająca prywatne szpitale w całej Polsce, szpitale które łączy kilka rzeczy ? wypracowują zysk, zachowują wysoki standard usług i jeszcze jedno ? za każdym razem gdy państwo oddłuża ich konkurencję, ich managerom pulsuje żyłka na czole ? znowu okazało się ze są frajerami.

Powiem Wam, co skłoniło mnie do napisania tego tekściku, który przecie leciutko tylko ślizga się po powierzchni zjawiska ? liczba patologii w tzw. Służbie zdrowia jest o wiele większa niż tu opisane. Nie ? skłoniło mnie przeczytanie kilku artykułów, w naszej prasie, gdzie takie informacje nie leżą w eksponowanych miejscach, lecz gdzieś tam z tyłu, jako mało ważne. Oto jeden z nich:
http://www.dziennik.pl/dziennik/dziswdzienniku/article253395/Polskie_dzieci_sa_zle_leczone.html,

przytoczę tylko fragment ? ?(?)na każde 100 tys. dzieci w Polsce z różnych przyczyn umiera aż 75. To o jedną czwartą więcej, niż wynosi unijna średnia i aż o 40 proc. więcej niż w słynącej z doskonałej opieki lekarskiej Szwecji. To jednak nie koniec złych wiadomości. Przynajmniej co czwarte polskie dziecko do 14. roku życia jest dotknięte przewlekłą chorobą – np. alergią, astmą albo schorzeniem oczu. Co dziesiąte korzysta z aparatu słuchowego, okularów albo chodzi o kuli.(?)

?nawet jeśli zaniepokojony lekarz rodzinny szybko wyśle dziecko do specjalisty, to jeszcze wcale nie oznacza, że maluch od razu zacznie leczenie. Bo w kolejkach do specjalistów czeka się miesiącami. “Gdy dostałam skierowanie do kardiologa i chciałam się zarejestrować, okazało się, że Kacper musi poczekać na wizytę pół roku?”?

Dzieci, mi drodzy ? dzieci. One nie umierają dlatego, że były chore ? one umierają dlatego, że wykształcony w Polsce system ochrony ich zdrowia powoduje, że nie udało się ich wyleczyć. Że lekarz w swojej pracy skupia się na innych priorytetach, niż powinien. Że nie ma narzędzi do odpowiedniego leczenia. Że lekarz dziecka nie wysyła go do specjalisty, bo mu się jakieś tam limity kończą. I gdyby to nie było straszne, to byłoby śmieszne ? w tej sytuacji odpowiedzialni za to lekarze, związkowcy, politycy, i jeszcze ?zwykli ludzie? ? dodam, żeby nie było, że społeczeństwo też jest bez winy ? oni wszyscy śmią jeszcze krytykować zmianę tej sytuacji! Partia, która w końcu się za to bierze, musi pod naciskiem wspomnianych ?zwykłych ludzi? pudrować reformę zaklinaniem rzeczywistości. Bowiem gorący zwolennicy socjalizmu mają twarde plecy. Miliony ludzi uważają, że zmiana ustroju z socjalistycznego na wolnorynkowy jest dobra dla fryzjerów, garbarzy, malarzy, budowlańców, kucharzy, hotelarzy i kogo tam jeszcze ? ale dla lekarzy oznacza śmierć i zatracenie. Rejtani wszelkiej maści rzucają się na podłogi, rozdzierając szaty, że oto zdrada się dzieje, że lody kręcone będą, że o zgrozo ? szpitale po reformie będą miały na celu wypracowanie zysku, a nie leczenie pacjentów. Od razu powiem, jak się to nazywa ? to się nazywa fałszywa alternatywa. Dla weterynarza ważne jest przynoszenie zysku, bo on musi przecież żyć. Ale to nie znaczy, że weterynarz nie leczy koni, czy piesków. Leczy, i to zwykle w wyższym standardzie, mniejszym brudzie, i przy asyście mniejszej ilości karaluchów niż leczą ludzi szpitale w Polsce. Tymczasem jednak cała czereda zaciętych socjalistów, broniących tego wspaniałego ustroju w ?służbie zdrowia?, gdy zorientowała się że dłużej nie da się ciągnąć tej fikcji, staje obecnie na pozycjach ? socjalizm tak, wypaczenia nie. Więc żadnej prywatyzacji ? robimy komercjalizację. Czyli NEP (Nowaja ekonomiczeskaja politika) w czystej postaci. Co prawda socjalizm skrajny się nie sprawdził, ale przecie nie możemy przyznać jego klęski ? więc po prostu wprowadzimy do niego ?elementy wolnorynkowe?. Przelejemy z publicznego w publiczne, i od razu będzie lepiej. Ale i to za mało. Nasz Dziennik w ostatnim wydaniu na pierwszej stronie, wielką czcionką trąbi ? ?W przyjętej przez Sejm nowelizacji ustawy o zakładach opieki zdrowotnej znalazła się furtka pozwalająca na prowadzenie na terenie szpitali działalności gospodarczej uciążliwej dla pacjentów?.

http://www.naszdziennik.pl/index.php?typ=po&dat=20081025&id=po01.txt

Jak brzmi ta furtka? ? otóż w nowej ustawie zamiast dotychczasowego “zakład opieki zdrowotnej ani inne podmioty na terenie zakładu opieki zdrowotnej nie mogą prowadzić działalności uciążliwej dla pacjenta lub przebiegu leczenia albo innej działalności, która nie służy zaspokajaniu potrzeb pacjenta i realizacji jego praw, w szczególności reklamy lub akwizycji skierowanych do pacjenta oraz działalności polegającej na świadczeniu usług pogrzebowych”, znalazł się zapis pozbawiony pogrubionej części. Pal sześć proces legislacyjny, znaczy kiedy to zniknęło itp. ? zarzut główny dotyczy faktu, iż w ramach nowej ustawy właściciel szpitala będzie mógł prowadzić działalność inną, która nie służy zaspokajaniu potrzeb pacjenta. (Znaczy akurat w ND zarzut jest inny, jak w przytoczonym tytule, ale do udowodnienia jego idiotyczności nie będę się zniżał. Inne gazety przedrukowują zarzut, już w zmienionej formie ? znaczy że w ogóle można będzie prowadzić działalność). ND pisze jeszcze nie czując chyba delikatnej śmieszności swoich zarzutów ? ?To oznacza, że na terenie szpitala będzie można otwierać, nie jak dotąd małe sklepiki, księgarnie czy kioski z prasą zwiększające komfort pobytu pacjenta, ale znaczną część sprywatyzowanej placówki przekształcić w hotel, restaurację, hurtownię czy klub rozrywkowy – uważa poseł Czesław Hoc (PiS) z sejmowej Komisji Zdrowia, lekarz?. Tu znowu krew mnie zalewa ? na litość Fabia ? czy ja naprawdę muszę spać na podłodze przy moim dziecku w szpitalu, bo wtedy jest ok? Czy muszę w nocy porzucać rodzącą żonę, żeby zjeść coś w restauracji? A cóż państwu do tego!? Jak ktoś kupi taki szpital, i uzna, że aby przynosił on zysk lepiej będzie przeznaczyć pomieszczenia zwolnione przez wywalonych z roboty związkowców i hydrę administracyjną na restaurację, to będzie to jakiś grzech? Jeżeli tak, to ja tu czegoś nie rozumiem. Ktoś coś kupuje, jak dla mnie sprawa jest jasna ? powinien mieć prawo dowolnie rozporządzać swoim majątkiem. Tym bardziej, że idiotyzmem byłoby sądzić, że zrobi tam coś, co zniszczy mu dotychczasowe inwestycje. Tu nie trzeba ustaw ? jak działa wolny rynek, takie patologie są usuwane niejako naturalnie. Ja nie wiem, jak zniknął dotychczasowy zapis, ale jego zniknięcie wydaje mi się tak oczywiście korzystne dla pacjentów, że wyobrażam sobie, iż ktoś pewnie przeczytał i usunął idiotyzm z ustawy. Kierunek dobry i godny naśladowania. Albo budujemy prywatną (przepraszam ? komercyjną) służbę zdrowia, licząc na uzdrowienie patologii przez niewidzialną rękę rynku, albo reformujemy socjalizm. Jeżeli to drugie, to nie jestem przekonany, ze w ogóle warte to wszystko zachodu. Ech, popisałbym jeszcze, ale żona mnie goni, cobym zrobił porządek we własnym domu, miast ciągle zajmować się uporządkowywaniem nieporządku wspólnego.

Reklama

4 KOMENTARZE