Reklama

Wywieranie presji moralnej na złodzieja, to zajęcie tyleż jałowe, co świadczące o nieznajomości rzeczy. Kieszonkowiec złapany na gmeraniu w naszej kieszeni nie ma refleksji moralnych i dylematów, czy nie powinien może uderzyć się w piersi, przeprosić i tym podobne „banialuki”.

Złodziej ma trzy podstawowe, honorowe linie obrony: twierdzić, że w tłoku pomyłkowo wsadził rękę do cudzej kieszeni, a przecież chciał do własnej, bo właśnie praworządnie poszukiwał biletu, żeby go skasować; dwa – twierdzi, że wcale nie gmyrdlił, tylko nienawistny moher „kręci mu aferę”; trzy – stanowczo twierdzi, że to nie jego ręka.

Reklama

I to jest cały złodziejski „honor” – nie dać się złapać. Honor w moherowym znaczeniu „nie kraść”, znaczy po prostu „nie być złodziejem”. A w sytuacji, jaką mamy, mówienie o honorze i tuskoidalnych złodziejach kamuflujących się na rządowych stanowiskach, to oksymoron.

Pierwszym krokiem honorowego złodzieja jest więc a) palenie głupa; b) wykręcanie się sianem; c) pójście w zaparte.
Wszystko to ma posłużyć do zdobycia czasu na kolejne honorowe kontrposunięcia takie jak: zakontraktowanie właściwych świadków, skompromitowanie złych świadków, załatwienie sobie alibi, skompletowanie odpowiednich ekspertów do roli biegłych.

To drugi niezbędny krok, dający kolejny okres czasu, żeby honorowo wybrnąć z afery. Honorowo, czyli do wyborów spalić wszystkie kwity, które sią da, odkupić od szantażystów, co się tylko uda.
A wszystko to w rytm złodziejskiego hymnu:
„Przepijemy domek babci caały                                                         
I sandaały, i sandaały…”

I to jest cały plan inwestycyjno-strategiczny Rządu zawarty w haśle „Ch… dupa i kamieni kupa”.

Reklama