Reklama

Przecisnąć przez wąskie drzwi, żeby przeczołganym ukazać perspektywę za framugą. Taki sobie plan uknułem między jednym schodkiem w górę a drugim, acz nie kolejnym, niektóre bowiem przezornie omijam. Wówczas wszystkim, a najlepiej każdemu z osobna pokażę, jakie przede mną się wiją możliwości i niech jeszcze bardziej zaprze im dech w piersi. Na razie jednak tak sobie chodzę (z uczciwości przypomnę: pod górkę) i planuję w najdrobniejszym szczególe miny poległych i nabrzmiałe ich gule. Może mi nie wyjść, ale na pewno nie gorzej niż im. Postawiłbym po tym ostatnim zdaniu wykrzyknik, ale nie dam tak łatwo po sobie poznać, jak strasznie jestem wściekły i jak bardzo mi zależy!
CZEŚĆ PIERWSZA. Zaproszenie przez wzbudzenie powszechnego zainteresowania
Ja, niżej podpisany i takoż traktowany, zapraszam wybranych na coś zupełnie niebywałego tego i tego dnia, może się do wieczora przeciągnać. Dla niespóźnionych po prezentacji zapewniony skromny poczęstunek w postaci płynnej oraz jarzyn. Dodatkowo zwycięzca otrzyma mój autograf w dowolnym kolorze, który wręczę osobiście w wybrane przez zwycięzcę miejsce.
CZĘŚĆ DRUGA. Zgromadzenie najodważniejszych wybrańców przed drzwiami
Dzień dobry, witam Państwa ponownie i dziękuję, że nikt jeszcze nie przyszedł. Zatem, zaczynamy, próba generalna!
CZĘŚĆ TRZECIA. Przeczołgiwanie przez wąskie dźwi z szansą na oszołomienie perspektywą
Wiłem się, wiłem, aż gdzieś tam utkwiłem. Boli! Tu boli! A-a!
CZĘŚĆ NIE PRZESTAJĘ SIĘ TRZĘŚĆ!
Ledwo się z tego wylizałem do sucha, dobrze, że nikt mnie nie widział. Złośliwców jednakże uprzedzam, że wciąż mnie nikt nie pobił, po prostu sam już nie wytrzymałem i pobiłem się osobiście, czyli wygrał najlepszy, przegrywając z samym sobą – i nikim więcej. Odważni się nie stawili, a za tchórzostwo nie ręczę, ponieważ nasze ścieżki dotychczas się nie przecięły. 
CZĘŚĆ PIĄTA. A wszystko mogło wyglądać tak, jak wyglądać miało i z ręką na sercu (kontrola pulsu) nieskromnie wyjawię, że naprawdę mało brakowało:
CZĘŚĆ JAK MIAŁA WYGLĄDAĆ CAŁOŚĆ
Przeczołgiwanie. (Ale czym? Moim szczęściem czy – częściej – nieszczęściem? I kogo? Tych, których przeczołgałoby moje nieszczęście, nie chciałbym niczym czołgać, z kolei tych, których przeczołgałoby moje szczęście, nie chciałbym nagradzać pokazem perspektyw. Masz babo placek, gdy krowa sąsiada). Może jakimś zdaniem z koronkowego wyboru myśli:
…ocucony ojciec ckliwie rozplątywał zaplątane prząsła z dziecięcej gardzieli, rozrzutnie odtrąconej testem genetycznym. Skoro gardziel nie jest z miecza lecz z kądzieli, dziecię trzeba było wpierw podzielić… E, to trochę makabryczne zdanie, rym nie złagodził. I skąd te prząsła mi się wzięły, jeśli ojcu nigdy nie udowodniono żadnych inklinacji w kierunku budowania mostów? Może jednak przeczołgać innym zdaniem, tym razem bardziej republikańskim:
…Wśród zanikającego sprzed nosa przesmyku, rozochocony włodarzyk doznał olśnienia i zmienił się nie do poznania. W poznaniu się przesiadł na stację niepodległość, gdzie wysiadło mu serce, a po drodze stracił dla kraju głowę i kończyny. Już jako sowicie za zasługi wynagrodzony kadłubek, został ogłoszon świętym i straszy teraz przekwitających chłopców oraz krwawiące gdzieniegdzie dziewczynki… Znowu ta krew w co drugim zdaniu… Co mnie dzisiaj zalewa?
Ostatnia próba, jaki ustrój pozostał do wykorzystania? Zdanie, nazwijmy je, w duchu tyrańskim:
Pod przepastnym jak złocisty obłok niebem, gdzie miejsce na każdego czekało zagrzane do czerwoności, kwitły szampańskie kukliki spod suto kar nawałem zastawionych stołów i z łożem prześcielonym jak do pierwszej komunii. Żaden wzniosły okrzyk ani pomruk toastów nie były w stanie przyćmić szczęśliwego gwaru najodleglej położonych zakamarków, skąd co rusz świeżutkim nurem wypływały dowody na wieczną wspólnotę oraz pilnie praktykowaną prawość powszechnego pomyślunku…
Ale broszurą pojechałem, niech mnie szlag jaki trafi albo do wszystkich partii wcielą…
Coś chyba osłabia mi się zapał do pałowania ludzi wąskawą futryną własnego projektu, od razu przechodzę do perspektyw. Wiją się one ci tak:
Jako mega meloman jestem megalomanem i to jest moje credo: Świat roztaczam uszami, uszy światłe przed roztoczami!
Podejrzewam (bo gdyby jednak ktoś wtedy przyszedł, podejrzałbym),że na taką prezentację perspektyw niejednemu by mowę odjęło. W każdym razie to nie koniec, choć prawie wszystko, reszty trzeba się domyślić albo sobie wyobrazić. Jeśli ktoś nie potrafi, do kogo pretensje?
Urok prywatnie przeżywanej rzeczywistości ma swoje dobre strony, które miewają przecież kolce i chodzi jedynie o to, by nie były skierowane w stronę najbliższego ciała. Resztę da się przeżyć i niech inni się o nią martwią. Ja się martwię, by nie przepaść. Tyle jest galaktyk dookoła, ponoć to nie wszystko. Zaznaczyć swój ślad nie tylko na bieliźnie to chyba nie taka znowu straszna ambicja, tym bardziej że nawet na bieliźnie dotychczas mi się nie udawało. Ale jak to powiadają, wszystko przede mną, kwestia czasu lub zdrowia. Gdyby zdrowie pozwoliło, koncepcja świata byłaby następująca:
Zaprzęgnąć koniec, by dociągnął do początku, ten niech się wszystkim koli po wieki, każde okrążenie w lepszej formie. Świat w głowie tożsamy z zewnętrznym, nie wyklucza różnorodności. Powszechność panuje, jest w doskonałej kondycji. Końca nie widać, zlał się z początkiem. Końca nie widać, zlał się z początkiem.Końcaniewidaćzlałsięzpoczątkiemkońcaniewidaćzlałsięzpoczątkiemkońcaniewidać…
…przecisnąć przez wąskie drzwi, żeby przeczołganym ukazać perspektywę za framugą.
Część pierwsza. Zapraszam.
Część druga. Witajcie!
Część trzecia. Cieszę się, że licznie zgromadzeni i wszystkim się udało.
Część czwarta. Proszę się rozejrzeć… zasłużyliście na to… świat jest taki piękny, jeśli się tylko po to piękno i nie byle komu zechce zmęczyć i potrafi…
W tym miejscu, dokładnie w samym środku atmosfery, chwycił mnie zupełnie przeraźliwy skurcz lewej lub prawej łydki i rozdarłem się wniebogłosy, gdzie akurat miałem najbliżej. Nie namyślając się dłużej, postanowiłem rozpocząć przeszukiwanie ludzkich twarzy, by znaleźć odrobinę współczucia albo nagłą pomoc medyczną, a natknąłem się na potępiający ludzki uśmieszek. Nie bacząc na konsekwencje dla mojego zdrowia i prostego chodu, chwyciłem się półgarścią za chorą łydkę, drugą nogę podstawiłem ziemi i tym sposobem, doskoczywszy trzema susami do delikwentki, spierwiastkowałem ją z całej siły w ryja. Ponieważ ból był nie do zniesienia, wnet się okazało, że w rzeczywistości nie ruszyłem nawet z miejsca, lecz podskakując niczym strusie w górę, zrobiłem kółko wokół własnej rozpaczy i wymierzyłem cios pierwszemu lepszemu napotkanemu obiektowi, który mnie tak strasznie zdenerwował, padło na mój nos. Nieprzypadkowo wspominam o nim tutaj w czasie przeszłym, bo to, co z niego zostało, smarki oraz łzy, schowałem po kryjomu do kieszeni, starannie opakowując wcześniej w całun. Sam nos na szczęście ocalał, bo w rzeczy samej nie trafiłem w żaden nos ani nigdzie nie trafiłem , nawet dziwnym trafem do szpitala, obyło się jedynie na strachu i płaczu, chociaż najpierw się popłakałem, a dopiero potem poważnie wystraszyłem. W sumie, nie ma o czym mówić, ale ja musiałem o tym napisać.

 

Reklama

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Reklama

22 KOMENTARZE

  1. Dobry wieczór
    Wiedziałem. Wiedziałem, że jak Pana zostawię samopas, to tak będzie, że wrócę i będzie na mnie czekało zaproszenie ze wsteczną datą albo coś. I będę mógł sobie tylko pluć w brodę, jedyna pociecha, że broda coraz bujniejsza, ale czy od plucia w? Kto to wie?

    Pańska prezentacja perspektyw trafia mi do przekonania, tym bardziej, że kto dobrze daje, dwa razy daje i vice versa, więc trafiwszy na zapętlenie końca i początku, powiedziałem sobie "Jest dobrze" i tak też było. 

    A gdybym był jednak między publicznością, to znalazłby Pan przynajmniej odrobinę współczucia, bo na pomoc medyczną się nie piszę, medycy sam Pan wie, jaki mają charakter pisma, to nie dla mnie, ja jestem zbyt czytelny. 

    Dlatego kreślę się z poważaniem Pana

    Pański
    M

    • Proszę pozwolić, że z przyjemnością poprawię: dzień dobry!
      Dobrze, że już Pan wrócił i nie zapomniał siebie ze sobą zabrać. Mam nadzieję, że relatywny nadmiar wenki zostanie mi wybaczony, bo to trochę Pańska jest wina. Co się zabiorę do spisania wiadomego wydarzenia, odskakuje mi w kierunku ''ja tworzę, ratunku!'' Nie jest to łatwe, ale i tak chyba łatwiejsze, udało mi się przecież całkiem zgrabnie przez te wszystkie lata (ponad 1700 dni i rośnie, he he) udowodnić ogólną niemoc w opisie doznawanych faktów, muszę więc posiłkować się wymyślaniem, żeby je jako tako i w miarę (światu) móc oddać.

      Niestety przyzwyczaiłem Pana (mam taką nadzieję), że się Pan kiedyś doczeka, dlatego proszę nie tracić nadziei, a wręcz się do niej śmiało i często przymilać.
      Pozdrawiam Pana tak mocno, jak tylko chory potrafi, kłaniam się ciałem i umysłem,
      Pański jolek

      • Tutaj i Tam
        wszędzie Pana dzisiaj pełno i oby tak dalej.

        Wenki? Dlaczego takiej zdrobniałej, jeżeli taki jej nadmiar??? Poza tym może i od przybytku tego rodzaju głowa boli, ale na dłuższą metę Czytelnikom wychodzi na korzyść, na co też liczę.

        I oczywiście, że się kiedyś doczekam, jak nie w niedzielę, to w inny dzień tygodnia. Yorkshire kojarzy mi się z "Tajemniczym ogrodem" i słusznie, bo cała ta powieść, mimo że jakby dla innej grupy wiekowej, opowiada o odkrywaniu, również siebie. Co staram się uskuteczniać, z rezultatami, jak Pan wie, nader różnymi.

        Proszę uprzejmie o częstsze powroty, mogą, a nawet powinny, być również do zdrowia.

  2. Dobry wieczór
    Wiedziałem. Wiedziałem, że jak Pana zostawię samopas, to tak będzie, że wrócę i będzie na mnie czekało zaproszenie ze wsteczną datą albo coś. I będę mógł sobie tylko pluć w brodę, jedyna pociecha, że broda coraz bujniejsza, ale czy od plucia w? Kto to wie?

    Pańska prezentacja perspektyw trafia mi do przekonania, tym bardziej, że kto dobrze daje, dwa razy daje i vice versa, więc trafiwszy na zapętlenie końca i początku, powiedziałem sobie "Jest dobrze" i tak też było. 

    A gdybym był jednak między publicznością, to znalazłby Pan przynajmniej odrobinę współczucia, bo na pomoc medyczną się nie piszę, medycy sam Pan wie, jaki mają charakter pisma, to nie dla mnie, ja jestem zbyt czytelny. 

    Dlatego kreślę się z poważaniem Pana

    Pański
    M

    • Proszę pozwolić, że z przyjemnością poprawię: dzień dobry!
      Dobrze, że już Pan wrócił i nie zapomniał siebie ze sobą zabrać. Mam nadzieję, że relatywny nadmiar wenki zostanie mi wybaczony, bo to trochę Pańska jest wina. Co się zabiorę do spisania wiadomego wydarzenia, odskakuje mi w kierunku ''ja tworzę, ratunku!'' Nie jest to łatwe, ale i tak chyba łatwiejsze, udało mi się przecież całkiem zgrabnie przez te wszystkie lata (ponad 1700 dni i rośnie, he he) udowodnić ogólną niemoc w opisie doznawanych faktów, muszę więc posiłkować się wymyślaniem, żeby je jako tako i w miarę (światu) móc oddać.

      Niestety przyzwyczaiłem Pana (mam taką nadzieję), że się Pan kiedyś doczeka, dlatego proszę nie tracić nadziei, a wręcz się do niej śmiało i często przymilać.
      Pozdrawiam Pana tak mocno, jak tylko chory potrafi, kłaniam się ciałem i umysłem,
      Pański jolek

      • Tutaj i Tam
        wszędzie Pana dzisiaj pełno i oby tak dalej.

        Wenki? Dlaczego takiej zdrobniałej, jeżeli taki jej nadmiar??? Poza tym może i od przybytku tego rodzaju głowa boli, ale na dłuższą metę Czytelnikom wychodzi na korzyść, na co też liczę.

        I oczywiście, że się kiedyś doczekam, jak nie w niedzielę, to w inny dzień tygodnia. Yorkshire kojarzy mi się z "Tajemniczym ogrodem" i słusznie, bo cała ta powieść, mimo że jakby dla innej grupy wiekowej, opowiada o odkrywaniu, również siebie. Co staram się uskuteczniać, z rezultatami, jak Pan wie, nader różnymi.

        Proszę uprzejmie o częstsze powroty, mogą, a nawet powinny, być również do zdrowia.