Zdaję sobie sprawę z tego, że ten tekst może przysporzyć mi wrogów. I nie mam na myśli tylko i wyłącznie pracowników socjalnych, polityków, czy dziennikarzy. Zapewne również część rodziców uzna, że to co mam do powiedzenia nie odzwierciedla rzeczywistości, a moje podejście do tematu jest cyniczne. Postaram się jednak przedstawić ten problem w maksymalnie obiektywnym świetle. A wydaje mi się, że znajduje się w dość komfortowej sytuacji, choć słowo „komfort” nie do końca tutaj pasuje. Z jednej strony znam i utrzymuję kontakty z rodzicami, których dotknęła tragedia odebrania dziecka, a z drugiej znam i muszę utrzymywać kontakty z pracownikami socjalnymi. Żeby nie było nieporozumień: nie staram się siedzieć okrakiem na barykadzie i dzielić włosa na czworo. To nie jest żadne „hamletyzowanie” i „ważenie racji”. Piszę po prostu jak jest (skojarzenia z Maxem-Kolonko przypadkowe). Dlatego już na wstępie chcę zaznaczyć, że moim zdaniem Social Service w UK, jako instytucja, to zideologizowana i zindoktrynowana mafia. To jest wytwór poprawności politycznej – bękarta tzw. liberalnej demokracji. To jest, nomen omen, dziecko „teorii” bezstresowego wychowania (w naszych warunkach to się nazywa „róbta co chceta”) i komunistycznego podejścia państwa do jednostki, w którym urzędnik „wie lepiej” i największą uwagę przywiązuje, mimo ust pełnych doniosłych słów, do stawiania krzyżyków na swoich formach. A przede wszystkim jest to potężny biznes, który nie ma wiele wspólnego z ideą pomagania rodzinom w potrzebie. Do tego czym jest SS i jaki mam do tej instytucji stosunek wrócę później. Na razie chcę narysować skalę problemu, szczególnie w odniesieniu do polskich dzieci, bo to zdaje się być zazwyczaj pomijane. W pierwszym materiale, w którym poruszyłem temat dramatu polskich rodzin na Wyspach napisałem: „odbieranie dzieci przybrało formę plagi”. Słowo „plaga” przywołuje na myśl bardzo dużą liczbę. Czy tak rzeczywiście jest? Zanim napiszę o systemie SS, warto rzucić okiem na…
Liczby
Ian Josephs, brytyjski prawnik mieszkający we Francji, który pomaga jak może rodzinom pokrzywdzonym przez bezduszne działania Social Service, podaje na swojej stronie Forced Adoptions liczbę 25 tysięcy. Tyle dzieci rocznie, według niego, jest odbieranych rodzicom w Wielkiej Brytanii. Dokładną liczbę trudno ustalić, gdyż te dane są bardzo płynne, a samo „odebranie” może być różnie interpretowane. Niektóre dzieci są zabierane do specjalnych ośrodków (szkół), inne trafiają do tymczasowych rodzin zastępczych, część z nich jest adoptowana, a część wraca szczęśliwie do domu. Niemniej ta liczba na pewno ma odzwierciedlenie w rzeczywistości. Ale są też twarde dane jeśli chodzi o konkretną liczbę dzieci, którymi Social Service się interesuje. Przykładowo na koniec marca 2014 roku pod „opieką”, czy też „w zaintersowaniu” Social Service było 68 840 dzieciaków (str. 4). Warto odnotować, że ta liczba stanowi ok. 0,5% wszystkich dzieci w Wielkiej Brytanii poniżej 18 lat, a w 2016 roku wzrosła do 70 440. Obecnie (ostatnie dane z marca 2016 roku.) ok. 7% dzieci, które są „looked after” przez Social Service zostaje adoptowanych. Jeśli zaś chodzi o dzieci, które zostały odebrane rodzicom, tj. w taki czy inny sposób zostały pozbawione możliwości życia w domu rodzinnym, to ok. 20% z nich z jest oddawanych do adopcji.
W sposób naturalny rodzi się pytanie kiedy SS zaczyna się dzieckiem interesować, tzn. skąd napływają tzw. „referrals”? Na pierwszym miejscu jest policja (27,6%), potem szkoła (16,7%) i służba zdrowia (14,3%). Zwracam uwagę, że ogólna liczba zgłoszeń wynosi… 620 tys. rocznie. Kolejna liczba, którą warto odnotować to „children in need” – wg. danych Department of Education 394 400 dzieci wymagało jakiejś formy opieki ze strony państwa. Ta liczba ciągle rośnie i jest najwyższa w historii. Jak te liczby mają się do polskich dzieci w UK? Problem ze statystykami, z których korzystam pisząc ten felieton polega na tym, że nigdzie nie ma wzmianki o narodowości odbieranych dzieci. Dane, które są podawane przez różne media pochodzą z informacji przekazywanych przez Ambasadę RP w Londynie. Stąd często w dyskusjach pojawia się liczba 100-120 dzieci, które co roku są odbierane polskim rodzicom na Wyspach. Te same media i ich dziennikarze ochoczo powołują się na tę liczbę, opisując ją za pomocą partykuły „aż”. I oczywiście te same media nie przytaczają ogólnodostępnych danych statystycznych. No to powtarzam pytanie: jak statystyki odbierania dzieci w UK mają się do polskich dzieci? Jeżeli przyjąć, że SS odbiera 120 polskich dzieci rocznie, a Ian Josephs ma rację pisząc o 25000 dzieci odebranych ogółem, to polskie dzieci stanowią 0,5% wszystkich odebranych dzieci. Nie, nie piszę tego, by kogokolwiek usprawiedliwiać, czy umiejszać czyjeś dramaty życiowe. Nic z tych rzeczy. Nie chcę też przesądzać, czy to dużo, czy mało. Napisałem to wszystko, przytoczyłem te liczby, bo sposób w jaki te tragedie są przedstawiane jest, najdelikatniej mówiąc, nierzetelny. Można oczywiście stwierdzić, że to ile polskich dzieci jest odbieranych przez SS nie jest takie ważne jak sam fakt tego paskudnego procederu. Racja. 100% racji. Tylko jeśli ktoś twierdzi, że SS zabiera najwięcej polskich dzieci i czyni z tego argument natury dyskryminacyjnej, to, znów najdelikatniej mówiąc, mija się z prawdą. Warto zobaczyć pełny obraz, zrozumieć jak to „działa”, poznać prawo i obowiązujące zasady. Choćby po to, żeby udzielić efektywnej pomocy poszkodowanym. Oczywiście liczby to jedno, a dramaty, które są z nimi związane to drugie. Szczególnie biorąc pod uwagę to, że za tymi tragediami stoi…
Prawo rodem ze Związku Sowieckiego
Opisywane w mediach konkretne przypadki napotykają zdecydowany sprzeciw tzw. „niezależnych pracowników socjalnych”, którzy z całą mocą podkreślają, że Social Service nie zabiera dzieci ot tak, bez żadnego konkretnego powodu, że to nie dzieje się z dnia na dzień i wymaga czasu oraz przeprowadzenia szczegółowego dochodzenia. Dlatego w tym miejscu, równie zdecydowanie i z jeszcze większą mocą chcę powiedzieć: SS zabiera dzieci ot tak, z dnia na dzień, bez żadnego konkretnego powodu! Nie piszę tego na podstawie relacji zrozpaczonych matek, które siłą rzeczy są emocjonalne i przez to trudno jednoznacznie je ocenić. Piszę to na podstawie własnego doświadczenia. Tak się po prostu dzieje. W tym momencie można i trzeba postawić pytanie: co to znaczy „bez żadnego konkretnego powodu”? Zatrzymajmy się na chwilę i przeanalizujmy to na konkretnym przykładzie. Matka kłóci się ze swoją dorastającą córką. Padają ostre słowa i kłótnia przeradza się w awanturę. Matka w którymś momencie uderza córkę dłonią w twarz. Nic takiego nie miało wcześniej miejsca – to pierwszy raz. Córka dzień później idzie do szkoły, opowiada o zdarzeniu swojej koleżance, a ta chcąch jej „pomóc” mówi nauczycielce. Pani nauczycielka informuje SS i córka już nie wraca do domu. Zostaje zabrana. Na zawsze. Jest powód? Jest. Tylko że ten „powód” nie może powodować takiej reakcji. A w wielu wypadkach powoduje. Powtarzam: to się dzieje naprawdę. I walka o zaprzestanie odbierania dzieci dotyczy właśnie takich przypadków. Nikt tu nie broni zwyrodnialców i kryminalistów, którzy krzywdzą dzieci. Milion razy słyszałem: nie, nie, to nie tak, na pewno musiało być coś jeszcze, co spowodowało taką reakcję SS. Nie było nic więcej. A Bóg mi świadkiem, że takie i podobne historie są udziałem wielu osób. Przypominam, że zadaniem SS jest pomoc rodzinom w ich problemach. Dlaczego nie zastosowano innych środków? Czemu nie zaproponowano matce pomocy? Bo jak wyżej pisałem SS to zideologizowana i zindoktrynowana mafia, za którą stoi potężny biznes. Ktoś kto twierdzi, że program 500+ to rozdawnictwo i obciążenie dla polskiego budżetu, niech sobie sprawdzi ile kosztuje „pomoc” pracowników socjalnych w UK.
Skoro już jesteśmy przy kwotach wypłacanych z budżetu na działalność Social Service trzeba powiedzieć, że pracownicy socjalni zarabiają olbrzymie pieniądze. Olbrzymie. Zazwyczaj tłumaczy się to ogromnym stresem. A czy np. nauczyciele narażeni są na mniejszy stres? Przeciętny pracownik socjalny „obsługuje” 20-25 spraw. Oznacza to, że na jego łasce i niełasce znajduje się ze dwa razy tyle dzieci. I teraz trzeba jasno powiedzieć: w takich warunkach absolutnie nie ma możliwości dokładnego rozpoznania każdej sprawy z osobna. Po prostu nie ma. To jest niemożliwe. Dlatego stosuje się szablonowe rozwiązania i rzuca hasłami w stylu „four-seven”. Mam na myśli drugą co do „ulubionych” section z Children Act. Pierwszą jest niezmiennie słynna section 20, na podstawie której pracownicy socjalni przejmują część prawa do opieki nad dzieckiem, zmuszając często rodziców do jej podpisania, choć równie często rodzice nie wiedzą co tak naprawdę podpisują.
Bo Social Service jest jak ten typ, który najpierw wali w gębę, a dopiero potem zadaje pytania. I nawet kiedy udzielisz „dobrych” odpowiedzi, uzna cię za pijaka, osobę niezrównoważoną psychicznie, albo znajdzie jakiś inny „powód”, dzięki któremu siłą pozbawią cię opieki nad twoim dzieckiem. W myśl zasady „dajcie mi człowieka, a ja znajdę na niego paragraf”. Bo widzicie moi drodzy, te głupie i zaślepione baby (w zdecydowanej większości w SS pracują kobiety) do opisanej powyżej historii (i innych podobnych) zastosują „prawo”, według którego „założą”, że matka uderzająca swoją córkę dłonią na pewno skrzywdzi ją także w… przyszłości. Dlatego nie może już się dzieckiem opiekować. Nigdy. To się nazywa „risk of future emotional harm” i jest wykorzystywane także przeciwko rodzicom, którzy nawet w myślach nie uderzeli swojego dziecka. Wystarczy, że pracownik socjalny „uzna”, że mogą tak postąpić w przyszłości. I na tej „podstawie” zabierają dziecko. Polecam mój felieton: „Risk of future emotional harm, czyli odbieranie dzieci na podstawie prawa rodem ze Związku Sowieckiego”. Normalnemu człowiekowi to się nie mieści w głowie. I to nie jest tak, że tylko Polacy, czy inne nacje wywodzące się z innego kręgu kulturowego „mają problem” z SS. Pamiętać należy, że wielu Anglików, niektóre media i politycy również głośno protestują przeciwko praktykom Social Service i stosowaniu prawa rodem ze Związku Sowieckiego.
Media i politycy
To wszytko brzmi niczym bajka o żelaznym wilku, zdaje sobie z tego sprawę. I właśnie to – fakt, że większość ludzi, w tym dziennikarze i politycy, nie daje wiary relacjom rodziców – utrudnia pomoc tym, których dotknął ten dramat. Dodatkowo SS dba o to, by rodzice nie mogli rozmawiać o swoich sprawach – na ich prośbę sędziowie sądów rodzinnych ochoczo wydają tzw. „gagging orders”, czyli zakazy publicznego wypowiadania się nt. swoich problemów, pod groźbą kary więzienia. Mało tego: urzędnicy skutecznie zastraszają rodziny oraz dziennikarzy i zabraniają mówić i pisać o konkretnych sprawach. Sam tego doświadczyłem, ale dzięki radzie wspomnianego Iana Josephsa nauczyłem się sposobów… grania im na nosie. Właśnie przez to, przez kneblowanie ust, przynajmniej częściowo, temat istnieje praktycznie tylko w internecie. Media milczą. Na wyspach tylko kilka polskich redakcji pisze o odbieraniu dzieci (przede wszystkim Nasze Strony i Nowy Polski Show). Reszta, jeśli już zabierze głos w sprawie, staje po stronie Social Service, przedstawiając rodziców jako „patologię”, a pracowników socjalnych jako profesjonalistów niosących pomoc. Mam twarde dowody na to jak ci „profesjonaliści”… kłamią w swoich raportach. W Polsce jest jeszcze gorzej – nie ma ani jednej redakcji, która zajmowałaby się tym problemem regularnie. I mimo wielu godzin spędzonych na poszukiwaniu odpowiedzi, nie wiem dlaczego tak się dzieje? Za brakiem zainteresowania po częsci na pewno stoi element „wiary”. Nie tylko przeciętny Kowalski nie wierzy w relacje rodziców. Także „poważni” redaktorzy, pomimo przedstawiania im dowodów, uważają że rodzice przesadzają i tłumaczą sobie, że jak już SS zabierze komuś dziecko, to na pewno nie bez powodu. Naprawdę się dziwie, bo z dziennikarskiego punktu widzenia (i nie chodzi mi wcale o zwiększanie oglądalności / klikalności przez szukanie sensacji) ten temat jest po prostu szalenie ważny. Przecież to dotyczy polskich dzieci. Natomiast jeśli chodzi o polityków, to nie mam większych złudzeń: sprawa dotyka stosunkowo małej ilości osób, więc z ich perspektywy nie warto nawet poruszać tak drażliwego tematu.
Co robić?
Praktycznie od momentu, w którym zająłem się problemem odbierania polskich dzieci w UK powtarzam, że najlepszym rozwiązaniem jest transfer spraw do Polski. I tutaj dotykamy dwóch kolejnych problemów: po pierwsze państwo polskie nie kwapi się z pomocą, ba, odrzuca wnioski „jak leci”. A po drugie tutejsza opieka społeczna też robi rodzicom „pod górkę” i podchodzi bardzo sceptycznie do sprawy transferów. A przecież tak na chłopski rozum, wyjąwszy pary mieszane, takie rozwiązanie powinno być na rękę samym Brytolom. Tak, przy założeniu, że SS stawia sobie za cel dobro dziecka i kieruje się wyłącznie nim. Ale to tylko teoria. W praktyce oznaczałoby to utratę kontroli i… dochodu. W momencie, w którym sąd rodzinny w UK przychyla się do opinii SS i decyduje o zabraniu dziecka, polskie władze powinny z automatu występować o transfer. Żadne polskie dziecko nie powinno trafić ani do angielskiego ośrodka, ani do angielskiej rodziny zastępczej. A już na pewno Polska powinna głośno protestować w sytuacji, w której dziecko, wbrew woli rodziców, trafia do adopcji. Brak interwencji polskich władz centralnych można określić jednym słowem: kapitulacja. Rodzice zarzucają Konsulatowi bierność, Konsulat twierdzi, że monitoruje zgłaszane sprawy i pomaga jak może, a premier Szydło, ministrowie Właszczykowski i Ziobro razem z prezydentem Dudą solidarnie milczą, choć rodzice i osoby im pomagające ślą setki listów. Nie wiem ile jest w tym braku zainteresowania, a ile braku wiedzy. Wiem natomiast, że bierność polityków, których głos mógłby wiele zmienić nie pomaga w rozwiązywaniu tych problemów.
Konkluzja
Nie mam w zwyczaju owijać w bawełnę i oszukiwać siebie i Czytelników. Dlatego muszę stwierdzić, że póki co rodzice, którym Social Service odebrało dzieci stoją na straconej pozycji i są zdani tylko i wyłącznie na siebie. Nie mają szans z tym systemem. To jest potężna machina napędzana strachem, polityczną poprawnością i milionami funtów. A polscy politycy niestety nie zajmą się tym problemem na poważnie, dopóki nie poczuja ognia pod siedzeniem. Ale wierzę głęboko, że presja ma sens i że można ich zmusić do działania. Tylko bez pomocy mediów, a kiedy piszę o mediach mam przede wszystkim na myśli ogólnopolskie telewizje, o żadnej presji mowy być nie może. Dlatego apeluje do kolegów dziennikarzy: piszcie jak jest, relacjonujcie te przerażające historie, przedstawiajcie ten problem rzetelnie, zbierajcie dane i naciskajcie na władze, żeby w końcu pomogły ludziom, którzy padli ofiarami tej parszywej inżynierii społecznej. Bo działalność Social Service w UK nie rozwiązuje problemów rodzin. Działalność SS spowodowała, że pracownik socjalny stał się najbardziej znienawidzoną profesją.
Źródło: http://wyspaemigranta.co.uk/odbieranie-polskich-dzieci-w-uk/
Jeśli ktoś jest zainteresowany działalnością Social Service, polecam moje rozmowy z Ianem Josephsem:
„Ludzie dobrze na tym zarabiają” – o Social Service UK i odbieraniu dzieci rodzicom mówi Ian Josephs