Dziecięciem będąc w rozkosznej epoce kwitnącego Gierka i oziębłego Jaruzelskiego, rozczytywałem się w komiksach. Oprócz "Kapitana Żbika", "Kajka i Kokosza", a także kultowego i przez to mocno deficytowego "Relaxu" był i surrealistyczny "Tytus, Romek i A’Tomek" Papcia Chmielewskiego. Wśród trio głównych bohaterów najbliższy czytelnikom (przynajmniej w moim przypadku) był oczywiście Tytus, nie do końca uczłowieczony, zawsze chętny do wygłupów, a nade wszystko małpa. Romek – wysoki, chudy, podejrzliwy, gorliwy wykonawca rozkazów szefa trójki – zastępowego A’Tomka. Tego nie lubił chyba nikt. Gruby, niski, o pyzatej twarzy, mądrzy się i wykorzystuje kolegów ([Romek:] Tytus ciągnie sochę, ja orzę, a co ty będziesz robił? [A’Tomek:] Ja zostałem właścicielem ziemi. Jak okiem sięgnąć, wszystko moje. [gdzieś indziej, A’Tomek:] Na początek będziemy czcili słońce, a potem może… hm… MNIE. )
Otóż prawem nagłego i nieodpartego, wizualnego skojarzenia odkryłem A’Tomka w naszej rzeczywistości. Jest już po czterdziestce, ma się dobrze, jest nawet znaczącą postacią w naszej polityce. Niestety nadal wygląda tak samo i zachowuje się podobnie. Tylko nazywa się teraz trochę inaczej: Zbigniew Chlebowski.