Szczególnie mnie zachowanie "rynków" finansowych nie dziwi, tam histeryczne zachowania są na porządku dziennym. Ostatnio np. miała miejsce euforia po tym, jak paru polityków ogłosiło, że zrobi dodatkowy bilion dolarów, po czym komuś je pożyczy lub rozda w celu "ratowania" gospodarki. Czyli pewnie właduje je w bankrutów lub w jakieś bezsensowne przedsięwzięcia, bo zdrowe firmy ratunku nie potrzebują. Mniejsza z tym, jak mówiłem zachowanie "inwestorów" mnie nie dziwi, dziwi mnie to, co przeczytałem dziś w "Financial Times", a przeczytałem tam, że giełda ucieka przed ryzykiem w dolara. Dość ciekawe podejście, można je zobrazować ucieczką w paszczę lwa przed ryzykiem w postaci ukąszenia komara. Pytam się was, panowie "inwestorzy", czy wyście już do reszty rozum postradali, czy może macie w podtrzymywaniu dolara przy życiu jakiś interes? Pewnie macie i chyba wiem jaki, po prostu spółki, które otrzymały rządową pomoc w dolarach nie chcą, by ta waluta została dotknięta przez inflację, więc wzmacniają swoje "zaufanie" do niej, bo to na "zaufaniu", a nie na pokryciu w złocie, srebrze, kartoflach, czy czymkolwiek, opiera się dziś siła nabywcza pieniądza. A dolarowi to zaufanie jest bardzo potrzebne, bo gdyby nie ono, to kilkudziesięcioprocentowe poparcie dla pana Obamy mogłoby ustąpić pod koniec kadencji kilkudziesięcioprocentowej inflacji.
Ameryka jest zadłużona u całego świata na 11,2 biliona dolarów, co stanowi 85% amerykańskiego PKB. Jakieś 17% tego długu, czyli 1,9 biliona, to rezerwy dolarowe Chin, u których Amerykanie zadłużali się, by móc kupować chińskie produkty. Niektórzy straszą teraz, że Chińczycy rzucą te pieniądze na rynek, co spowodowałoby, że wartość dolara zrówna się z wartością papieru, na którym go wydrukowano, ale Chińczycy tego nie zrobią. Nie od razu. Wprawdzie Chiny nie mają już ochoty na dalsze finansowanie amerykańskiego długu, ale robią to, bo wciąż eksportują do USA swoje towary. Wartość tego eksportu jednak maleje, pojawiają się nowe rynki zbytu w Afryce, Ameryce Łacińskiej i w Azji, a wewnętrzny rynek chiński również jest coraz bardziej chłonny. Są wprawdzie w Chinach rejony, gdzie wciąż pracuje się po kilkanaście godzin dziennie za symboliczny rower i miskę ryżu, ale wschód kraju, a szczególnie duże nadmorskie miasta, zbliżają się w poziomie życia do Europy Zachodniej i USA. Chińczycy, choć nadal są biedni, zarabiają systematycznie coraz więcej i mogą coraz więcej kupić, a im więcej kupią, tym mniej powodów będą mieli, by nadal finansować długi Amerykanów. Zresztą eksport za ocean już teraz nie ma dla Chin wielkiego znaczenia, jedyną przeszkodą w zatrzymaniu akcji kredytowej jest status "światowego pieniądza" dla dolara, status, który dolar traci, bo coraz częściej mówi się o ucieczce od dolara i o rozliczaniu się w innych walutach. "Ucieczka do dolara" pod pretekstem tego, że ktoś tam w trzecim świecie zmarł na jakąś egzotyczną chorobę, jest więc zwyczajną desperacją, desperacją, która jednak nie na wiele się zda, bo amerykańską walutę mogą uratować już tylko sami Amerykanie i to wcale nie spekulacyjnymi sztuczkami na giełdzie.
Jeśli Ameryka chce uniknąć inflacji, to musi przestać ładować forsę w bezsensowne plany "ratunkowe", które zamiast rozwiązywać problemy zastępują je tylko innymi. Już pan Paulson pokazał ile warte jest to centralne planowanie, ładując 800 miliardów w podupadające banki. Oczywiście nie po to, by wypchać forsą kieszenie swoich kolegów z Wall Street, tylko po to, by uratować oszczędności obywateli. Cały kłopot w tym, że takie ratowanie wymaga "zrobienia" nowych pieniędzy, których "produkcję" trzeba czymś pokryć. Najlepiej podatkami, co oznacza, że oszczędności podatników zostałyby uratowane pieniędzmi podatników. Jeśli wydaje się to zbyt absurdalne, to jest na szczęście drugi sposób, polegający na dodrukowaniu pieniędzy lub "wykreowaniu" ich z kredytu, tyle tylko, że zastosowanie tego rozwiązania powoduje zwykle wzrost inflacji, na której stracą ci, którym właśnie "uratowano" oszczędności. Tak, czy siak obywatele stracą, ale to już nie jest problem pana Paulsona, bo jego kadencja się skończyła, a na stanowisku ratownika zastąpił go sam Prezydent Obama, który kontynuuje genialny program walki z kryzysem spowodowanym zbyt dużą podażą pieniądza i zbyt wielkim wzrostem zadłużenia, za pomocą jeszcze większej podaży pieniądza i jeszcze większego wzrostu zadłużenia. Gdyby pan Obama nie był Hawajczykiem, to pomyślałbym, że jest Polakiem, bo nasza medycyna ludowa zna podobny sposób na leczenie kaca. Problem w tym, że w miarę postępów w leczeniu potrzebny jest coraz większy klin i terapia kończy się przez to dewastacją organizmu. Lepszy jest detoks, ale to dość bolesna metoda, która zmusiłaby Amerykanów do większej oszczędności i do pożegnania się z supermocarstwowymi aspiracjami, co proponował chyba tylko jeden amerykański polityk, Ron Paul, no ale to oszołom, więc zamiast niego wybrali oni normalnego prezydenta Baracka.
Na koniec zejdę z Ameryki, bo sami, jako Zjednoczona Europa, też mamy swoje problemy, nawet większe niż USA. Podobno kryzys dotknie nas mocniej, co jest dla wszystkich szokiem, bo przecież powinno być inaczej. W końcu my na ratowanie naszego systemu bankowego wydaliśmy trzy biliony euro, a nie śmieszny bilion dolarów, jak Ameryka, dlaczego więc jest u nas gorzej? Może właśnie dlatego? Zauważyła to pani komisarz Nelli Kroes, której należą się przy tej okazji wielkie brawa, bo wypowiedziała się bardzo trzeźwo jak na unijnego polityka, choć szkoda, że dopiero po fakcie. Pani Kroes powiedziała o tym, że banki marnotrawią publiczną pomoc ( a co niby miałyby robić z forsą, którą dostały w nagrodę za złą politykę kredytową? rozsądnie inwestować? ), pochodzącą przecież i tu uwaga… z pieniędzy podatników. To przełomowe słowa, bo wreszcie jakiś polityk i to w dodatku polityk biurokratycznej UE, powiedział wprost, że państwo, by móc coś komuś "dać" musi najpierw komuś zabrać. Wreszcie zamiast bzdurnych i nudnawych już kawałków o "ratowaniu gospodarki" i "sprawiedliwości społecznej" mówi się o tym, kto to sprawiedliwe ratownictwo finansuje, a finansujemy je my wszyscy. Rzadko zdarza się przebłysk rozsądku w wypowiedzi mainstreamowego polityka, dlatego dzięki pani komisarz kolacja będzie smakowała mi lepiej. Dziś zjem wieprzowinę, bo mi smakuje i na znak protestu przeciwko globalnej pandemii. Pandemii głupoty.