Przeczytałem tekst blogera Leszka Milera, tak to ten sam co kied
Przeczytałem tekst blogera Leszka Milera, tak to ten sam co kiedyś był premierem, dziś został blogerem. Po lekturze tekstu muszę stwierdzić, że w roli blogera Miler wypada znacznie lepiej, finezji w stylu wprawdzie mało, ale treść wpisu naprawdę mi zaimponowała. Nie podam źródła, bo nie chce reklamować konkurencyjnego, niszowego portalu Onet, ale podam myśl naczelną wywodu blogera Milera i nie boję się słowa „myśl” użytego w takim, a nie innym kontekście. Myśl główna jest taka, że polska polityka zagraniczna doprowadziła do takiego stanu rzeczy, w którym Polska jest krajem samotnym. Zwróciłem uwagę na tę myśl i już na wstępie, wstępnie się z nią zgodziłem. Dalej bloger Miler pisze, że mamy na pieńku z USA, mamy z Rosją, a główne kraje europejskie mimo kubła zimnej wody wylanego na stary kontynent, popierają ostatnie decyzje USA. Wymienia bloger Miler te kraje: Francja, Niemcy, Wielka Brytania. Zgadzam się z blogerem Milerem, najczęściej w ostatnim czasie słyszałem, że Fotyga to wioska na salonach i dlatego nasza polityka zagraniczna jest obciachowa. Nie będę polemizował z oczywistością, ale pragnę za Milerem zwrócić uwagę i nieco sprowadzony na ziemię milerowską myślą, podzielić się refleksją.
Radek Sikorski, przystojnym bywały, językami władający i wykształcony prestiżowo, zalety niewątpliwe, ale jak wymienione cechy mają się do myśli blogera Milera? Niestety nijak się nie mają, fakty przemawiają zdecydowania na rzecz blogera Milera, nota bene średnio wykształconego (dosłownie) i z tym nieznośnym robociarskim akcentem. Są fakty i jest Radek Sikorski, co zatem wybrać przy ocenie naszej polityki zagranicznej? Narażę się znów i bezmyślnie, bez żadnej asekuracji wybiorę fakty. Politykując w imadle, a właściwie w czymś co ściska z czterech stron, zostaliśmy sami jak ten biedny palec w nienaturalnym dla siebie środowisku. Te cztery naciski to USA, Rosja, Niemcy i bracia Kaczyńscy. Gdyby tak zechcieć porzucić sympatie polityczne, co oczywiście rzadko jest możliwe i wykonalne, pozostałoby nam z polityki zagranicznej PO, takie PiS tylko nieco bardziej estetyczne i mniej żenujące. Niemniej polityka, czy ona lokalna, krajowa, czy zagraniczna mierzy się faktami i osiągnięciami. Faktem jest, że nie mamy co liczyć na USA i to zawdzięczamy kontynuacji wszelkiej polityki od 1989, polityki serwilizmu wobec mocarstwa, które cynicznie wykorzystywało naszą naiwność.
Z Rosją drzemy koty z powodów historycznych i marzycielskich, moim zdaniem nie na wszystko można Rosji pozwalać, tylko że Tusk zaczął od festiwalu w Zielonej Górze, bo taka była medialna potrzeba pokazania, że inaczej niż PiS, ale skończył na Westerplatte, którego akurat bronię, natomiast nie bronię braku konsekwencji w działu i braku logiki postępowania z Rosją. Potem podzieliliśmy Polskę na gruzińską i nadbałtycką potęgę pod wodzą Kaczyńskiego, oraz przyjaźń polsko-niemiecką w postaci Tuska miłości do Merkel. Długo to wszystko nie trwało, Kaczyńskiego zostawili sojusznicy, po tym jak się ośmieszył przy gruzińskim szlabanie, Tusk natomiast wysłał do Niemiec Bartoszewskiego, aby ten walczył na śmierć i życie z Frau Steibach. W efekcie mamy taki obraz, że sąsiedzi nadbałtyccy i chyba również Ukraina, której chcieliśmy nie tylko odebrać Euro 2012, ale jakoś nie potrafimy przyłożyć się do wspierania tego dużego kraju, który jest naturalnym buforem między nami i Rosją, raczej są nami zmęczeni. Tę część polityki zagranicznej zawdzięczamy pałacowi i tym wszystkim pacom, które pałacu warte.
Z drugiej strony Tusk naciskany przez Kaczyńskiego ucieka od wizerunku Niemca z Kaszub i wnuka Wehrmachtu w tak głupi sposób, że zamiast skupić się na Merkel, co to jest wyjątkowo rozsądna i cierpliwa kanclerz, skupił się na Steinbach, aby pokazać, że on Tusk może być równie ułańsko fantazyjny i drzeć szaty z powodu politycznego marginesu. Pozostało nam jeszcze w wyniku tych wszystkich działań politycznych parę krajów. Dołowanie parę: Czechy i Słowacja, tylko, że my jesteśmy za bardzo do przodu, aby się takimi maluchami zajmować, my mocarstwo układające relacje z USA, Rosją i Niemcami, trochę gardzimy Czechami i Słowacją, czy nieco dalszym choć nie tak absurdalnie dalekim jak USA, Rumunią, Węgrami, czy nawet Szwecją. I a propos Szwecji, zdaje się, że to jedyny kraj z jakim ostatnio odnieśliśmy wspólny sukces, mowa o Partnerstwie Wschodnim, które przeszło w UE jako wspólny projekt obu krajów. Tylko, że musiałem dobrze pogrzebać w pamięci i google, aby dojść po śladach, od tego że był jakiś taki projekt, do tego jaki ten projekt był faktycznie. Natomiast 1000 komentarzy na temat fiaska tarczy i innych offsetów poszukiwać nie trzeba.
Pod koniec tej krótkiej analizy, jak to przy dwóch szarpiących się ze sobą modelach uprawiania polityki zagranicznej zostaliśmy sami, warto jeszcze przytoczyć „anegdotę”, choć tak naprawdę, to surowy cytat z wczorajszego programu redaktora Lisa. Redaktor Lis zarzucił polskim politykom, że się nie szanują i sami siebie na arenach międzynarodowych obśmiewają, jedna partia drugą i dlatego USA wraz z inni partnerami nie szanują nas jako kraju. Na te tezę pierwszy z kontrargumentem pierwszy wyrwał się minister Szczygło i tak odpowiada. Nic podobnego, my jak renegocjowaliśmy umowę na Rosomaka, to już na starcie oświadczyliśmy, że nie mamy pretensji do strony fińskiej, tylko do poprzedników ze strony polskiej. Nie, niestety nic nie pokręciłem, taka była odpowiedź byłego ministra i obecnego paca w pałacu prezydenta. Czy ta scena nie jest wystarczająco smutnym obrazem tego, że w polityce zagranicznej czy przystojnie, czy obciachowo, jesteśmy samotnymi i ośmieszonymi. Czy to Tusk, czy Kaczyński, nie są to politycy formatu europejskiego, że o światowym nie wspomnę, to niby dlaczego i z jakich powodów nasza polityka zagraniczna miałaby obfitować w sukcesy. Nie widzę żadnej zmiany w uprawianiu polityki zagranicznej i tu już nawet nie chodzi o wojnę PiS z PO, ale ja nie widzę żadnej istotnej zmiany od 1989 roku, co bloger Miler z naturalnych dla siebie powodów pomija.
jak palec
W obecnej unijnej sytuacji pojęcie “polityka zagraniczna” dotyczy właściwie tylko kontaktów z mocarstwami typu Chiny, Rosja, USA, albo z resztkami ZSRR. Mocarstwom nic nie mamy do zaoferowania poza terenem pod bazy wojskowe, a resztki po ZSRR wolą rozmawiać z dyrekcją cyrku w Brukseli niż z małpami.
Polska nie jest krajem osamotnionym, jest po prostu krajem mało istotnym.
I trzeba było afery z tarczą
I trzeba było afery z tarczą abyśmy to zrozumieli? Co następne w ramach skutecznych korepetycji?
jak palec
W obecnej unijnej sytuacji pojęcie “polityka zagraniczna” dotyczy właściwie tylko kontaktów z mocarstwami typu Chiny, Rosja, USA, albo z resztkami ZSRR. Mocarstwom nic nie mamy do zaoferowania poza terenem pod bazy wojskowe, a resztki po ZSRR wolą rozmawiać z dyrekcją cyrku w Brukseli niż z małpami.
Polska nie jest krajem osamotnionym, jest po prostu krajem mało istotnym.
I trzeba było afery z tarczą
I trzeba było afery z tarczą abyśmy to zrozumieli? Co następne w ramach skutecznych korepetycji?
Muszę polemizować
Jest sporo różnic w polityce zagranicznej PO i PiS, ale jedna jest kardynalna. Politykę zagraniczną prowadzi rząd, a prezydent powinien z nim współpracować. W latach: połowa 2006 – listopad 2007 aktualnie rządzący premier ustalił, że nie będzie jeździł na szczyty UE i inne ważne spotkania, a robotę tą będzie odwalał jego brat prezydent nie mający do tego uprawnień. No i potem mamy żenujące telefony Leszka do Jarka w sprawie Joaniny, itd. To wycofanie się Jarka z aktywnej polityki zagranicznej było głupią zagrywką taktyczną – on krytykuje “zgniły zachód” w Radiu Maryja na potrzeby prostego elektoratu, więc nie pokazuje się w Europie, a prezydent jeździ załatwiać coś czego nie może załatwić, bo nie ma uprawnień. Co ciekawe jedynym plusem zagranicznej polityki PiS jest ustalenie budżetu UE na lata 2007-13 za czasów Kazia Marcinkiewicza, było to w momencie, gdy prezydent nawet nie myślał, że może uczestniczyć w posiedzeniach Rady Europejskiej…
Z Tuskiem byłoby prawie wszystko zrozumiałe gdyby nie ustąpienie Kaczyńskim (i zwolennikom tzw. opcji atlantyckiej-republikańskiej-antyrosyjskiej, jak zwał tak zwał – zaliczam tu Semkę, Rafiego Ziemi, Wildsteina i innych “republikanów” z koziej wólki) w sprawie tarczy. Najpierw znakomite posunięcie i brak kontynuacji tego badziewia, 4 lipca wstępne odrzucenie projektu, a za dwa miesiące zgoda, bo Kaczyński straszy trybunałem stanu za Rona Asmusa, a TV Trwam wyzywa Tuska z Sikorskim od ruskich zdrajców. Wystarczyło być konsekwentnym i po 4 lipca nie kłócić się o baterię patriotów lecz olać sprawę, bo Obama był już na horyzoncie.
Aha, no i za szybkie wyjście z Iraku mała pochwała ode mnie, a przypomnę, że Kaczyńscy, Szczygło, Stasiak i Macierewicz mówili, że się nie da, bo Hameryka się obrazi. Od Hameryki to mamy dziś zawodzące jaszczembie, oszustwo z offsetem i całą kupę kontraktów za pomoc w Iraku. Do dupy mi z tym “partnerem”.
Nic o was, bez was – tak Clinton 10 lat temu na Placu Zamkowym wołał, a gawiedź dostawała zbiorowego orgazmu.
Muszę polemizować
Jest sporo różnic w polityce zagranicznej PO i PiS, ale jedna jest kardynalna. Politykę zagraniczną prowadzi rząd, a prezydent powinien z nim współpracować. W latach: połowa 2006 – listopad 2007 aktualnie rządzący premier ustalił, że nie będzie jeździł na szczyty UE i inne ważne spotkania, a robotę tą będzie odwalał jego brat prezydent nie mający do tego uprawnień. No i potem mamy żenujące telefony Leszka do Jarka w sprawie Joaniny, itd. To wycofanie się Jarka z aktywnej polityki zagranicznej było głupią zagrywką taktyczną – on krytykuje “zgniły zachód” w Radiu Maryja na potrzeby prostego elektoratu, więc nie pokazuje się w Europie, a prezydent jeździ załatwiać coś czego nie może załatwić, bo nie ma uprawnień. Co ciekawe jedynym plusem zagranicznej polityki PiS jest ustalenie budżetu UE na lata 2007-13 za czasów Kazia Marcinkiewicza, było to w momencie, gdy prezydent nawet nie myślał, że może uczestniczyć w posiedzeniach Rady Europejskiej…
Z Tuskiem byłoby prawie wszystko zrozumiałe gdyby nie ustąpienie Kaczyńskim (i zwolennikom tzw. opcji atlantyckiej-republikańskiej-antyrosyjskiej, jak zwał tak zwał – zaliczam tu Semkę, Rafiego Ziemi, Wildsteina i innych “republikanów” z koziej wólki) w sprawie tarczy. Najpierw znakomite posunięcie i brak kontynuacji tego badziewia, 4 lipca wstępne odrzucenie projektu, a za dwa miesiące zgoda, bo Kaczyński straszy trybunałem stanu za Rona Asmusa, a TV Trwam wyzywa Tuska z Sikorskim od ruskich zdrajców. Wystarczyło być konsekwentnym i po 4 lipca nie kłócić się o baterię patriotów lecz olać sprawę, bo Obama był już na horyzoncie.
Aha, no i za szybkie wyjście z Iraku mała pochwała ode mnie, a przypomnę, że Kaczyńscy, Szczygło, Stasiak i Macierewicz mówili, że się nie da, bo Hameryka się obrazi. Od Hameryki to mamy dziś zawodzące jaszczembie, oszustwo z offsetem i całą kupę kontraktów za pomoc w Iraku. Do dupy mi z tym “partnerem”.
Nic o was, bez was – tak Clinton 10 lat temu na Placu Zamkowym wołał, a gawiedź dostawała zbiorowego orgazmu.
Surowa nieco ocena ale moim
Surowa nieco ocena ale moim zdaniem żywotne interesy Polski nie dotyczą walki z globalnym terroryzmem, odkłamywania historii,
tarczy czy wiz do USA. Nasze interesy to bezpieczeństwo energetyczne i z tego założenia ekipa PO jako tako wywiązuje się. Gasi do tego konflikty wywoływane przez prezydenta i jego świtę. Osobiście wkurza mnie śmiertelnie to że polska polityka zagraniczna do wielu już lat przypomina chodzenie na żebry. Dajcie nam karabiny to będziemy za was walczyć, dajcie nam wizy, dajcie nam tarczę. Wuj Sam pyta :
– a co z tego będę miał ?
-Jak to co ? Umacnianie sojuszu !! Dowód na dobre stosunki !
polityka mocarstwowa
Mimo wszystko parcie na zainstalowanie w Polsce tarczy chroniącej USA miało w sobie jakiś tam sens, naiwny ale zawsze jakiś.
Chodziło mianowicie o to, że dzięki tej instalacji Polska nareszcie stałaby się potrzebna Ameryce.
Byłaby krajem o specjalnym znaczeniu, takim przyczółkiem USA w Europie.
Jednak od momentu kiedy “naszym” zaczęło bardziej zależeć na tej tarczy niż amerykanom sprawa stała się przegrana, i dla Polski bezsensowna, politycy parli jednak dalej aby zrealizować swoje ambicje, aż doszło do nieuchronnej kompromitacji.
Nie traćmy jednak nadziei, może na otarcie łez USA zgodzi się aby Polska przyjęła terrorystów z bazy Guantanamo.
Surowa nieco ocena ale moim
Surowa nieco ocena ale moim zdaniem żywotne interesy Polski nie dotyczą walki z globalnym terroryzmem, odkłamywania historii,
tarczy czy wiz do USA. Nasze interesy to bezpieczeństwo energetyczne i z tego założenia ekipa PO jako tako wywiązuje się. Gasi do tego konflikty wywoływane przez prezydenta i jego świtę. Osobiście wkurza mnie śmiertelnie to że polska polityka zagraniczna do wielu już lat przypomina chodzenie na żebry. Dajcie nam karabiny to będziemy za was walczyć, dajcie nam wizy, dajcie nam tarczę. Wuj Sam pyta :
– a co z tego będę miał ?
-Jak to co ? Umacnianie sojuszu !! Dowód na dobre stosunki !
polityka mocarstwowa
Mimo wszystko parcie na zainstalowanie w Polsce tarczy chroniącej USA miało w sobie jakiś tam sens, naiwny ale zawsze jakiś.
Chodziło mianowicie o to, że dzięki tej instalacji Polska nareszcie stałaby się potrzebna Ameryce.
Byłaby krajem o specjalnym znaczeniu, takim przyczółkiem USA w Europie.
Jednak od momentu kiedy “naszym” zaczęło bardziej zależeć na tej tarczy niż amerykanom sprawa stała się przegrana, i dla Polski bezsensowna, politycy parli jednak dalej aby zrealizować swoje ambicje, aż doszło do nieuchronnej kompromitacji.
Nie traćmy jednak nadziei, może na otarcie łez USA zgodzi się aby Polska przyjęła terrorystów z bazy Guantanamo.