Odgrażałem się że ten tekst nie powstanie,bo w końcu wrzuciłem jakiś post pod jakimś innym tekstem,więc myśl zawarta została gdzieś w ogólnodostępnej sferze publicznej,ale może jednak coś napiszę.
Odgrażałem się że ten tekst nie powstanie,bo w końcu wrzuciłem jakiś post pod jakimś innym tekstem,więc myśl zawarta została gdzieś w ogólnodostępnej sferze publicznej,ale może jednak coś napiszę.
Piszę ten tekst będąc pod sporym wpływem “Wiedzy radosnej” Nietzschego. Jego widzenie świata jest podobne do mojego, co ciekawe myślę, że w życiu mój światopogląd przechodził dość podobne zmiany do zmian w historii filozofii. Piersze moje rozważania dotyczyły wszechświata, postawiłem pewne pytania, które zaprowadziły mnie do Boga. Następnie w wyniku niemożności nawiązania z tymże kontaktu oraz dostrzeżeniu pewnych sprzeczności w samym pojęciu Bóg stał się bogiem przez małe “b”. Wobec braku takiego pewnika konstytuującego poznanie świata,jego istnienie,sensowność i wartości działań w nim podejmowanych,zacząłem się zastanawiać nad poznaniem innych reguł konstytuujących rzeczywistość.Tworzyłem je i torzyłem, aż w końcu zostałem racjonalistą i ateistą. Zacząłem wyznawać pewien zbiór poglądów i zgodnie z przyjętą metodologią gdy tylko trafiałem na jakiś problem w moim obrazie świata, rozpoczynałem go drążyć i tak przestawiać rzeczywistość aż problem znikał. Nie dało się tego robić w nieskończoność-w końcu wszelkie podstawy pewnej wiedzy o świecie zakwestionowałem i zostałem agnostykiem/nihilistą/relatywistą;którymi to niezbyt przez ogół cenionymi przydomkami chlubię się po dziś dzień:)
Cóż jednak mam czynić skoro już wiem że nic nie wiem? No w zasadzie nic, zaczęły górę brać myśli samobójcze, pojawiła się apatia, zniechęcenie. I tu powróćmy na chwilę do Nietzschego. Myślę że doszedł do podobnego wniosku, a wyjście z sytuacji znalazł dość konserwatywne-skoro zawiodły nas idealistycne wizje świata,to lepiej nie zżymać się na świat,lecz mimo wszystko próbować coś robić,działać,walczyć. Jest to rozwiązanie podobne do zakładu Pascala-w ten sposób stwierdzamy- no dobrze,nie wiem czy to co robię ma sens,czy warto dążyć do realizacji pragnień (a o tym nie wspomniałem,pewną instancją po kapitulcji racjonalizmu była realizacja marzeń i pragnień, która jednak chyba kapituluje wobec tego że w dorosłym życiu z masy marzeń trzeba zrezygnować),ale jeśli podejmę się próby ich realizacji mam przynajmniej szansę na szczęście, takie zwyczajne,nawet bez pewności co do wartości tego szczęścia,ale z szansą na to, że to o co się walczyło okaże się słuszne. Jakie jest inne wyjście? Stoczyć się w otchłań rozpaczy i targnąć się na życie? Nic nie robić i wegetować? Oba są tak samo nieuzsadnione jak tytaniczna walka o szczęście,ale ona przynajmniej daje nam szansę. Tytaniczna bo tytanicznym musi być wykrzesywanie z siebie energii i entuzjazmu dla podejmowania trudów i wyrzeczeń bez wiary w sensowność własnych działań. Przez chwilę mnie to przekonywało,już chciałem jak reszta rówieśników zacząć odbywać praktyki,staże,kursy,realizować “siebie”,dać z siebie wszystko. Nawet podejmowałem takie próby,ale spalały one na panewce po pierwszych niepowodzeniach. Oczywiście nie byłbym sobą gdybym przyjął czyjeś nauki bez wątpliwości (chyba tylko w przypadku Lema mi się taka sztuka udała i mogę go nazwać autorytetem,choć może jak poczytam więcej Nietzschego też się nim stanie) Czego mi brakowało? Wiary w słuszność i wartościowość tego co robię. Tylko głupcy mogą wierzyć że ich wysiłki na pewno mają sens. Owszem mogą im dać pewne profity w życiu doczesnym,ale nie mają pewności że wartości które zdobyli przewyższają to co poświęcili. Poza tym wisi nad całym ich dorobkiem przerażające widmo śmierci. Po co się starać jeśli się umrze? Po co mieć lepiej przez chwilę,jeśli potem nie będzie się w ogóle? Po to by mieć lepiej przez chwilę?Z punktu widzenia wieczności nasze doczesne krzątaniny są śmiechu warte. Z punktu widzenia doczesności owszem można powalczyć,ale pojawia się problem gdy zakwestionuje się zasady wygrywania walki(bo niby czemu człowiek który bardziej zaspokaja ośrodki przyjemności w mózgu miałby być zwycięzcą?)
Sytuacja wygląda więc metaforycznie tak: płyniemy pewnym statkiem,który niszczeje.Wiemy że kiedyś zatonie,lecz mamy nadzieję znalezienia jakimś cudem lądu. Co jakiś czas znajdziemy kawałki drewna którymi załatamy kadłub. Mamy różne wyjścia:
1.płynąc dalej,bez mapy w nadziei że gdzieśtam jest ląd;
2.odpuścić,stanąć w miejscu,zabić się lub w szaleństwie wygłupiać się na pokładzie;
3.Usiąść wygodnie(popijając rum;) i pozwolić wiatrom pchać swobodnie nasz stateczek po oceanie. Skłaniałbym się ku temu trzeciemu rozwiązaniu. A dlaczego?
Powraca tu przerobiony “zakład Pascala”, oparty na tym że nie mam pewności nawet co do tego według jakich reguł językowych piszę to co myślę, co do słuszności reguł władających moim myśleniem. Nie mogę mieć pewności że moje wysiłki, nawet w celu zapewnienia niepewnego co do swej wartości szczęścia, nie dadzą skutku wręcz przeciwnego. Dla przykładu wyobraźmy sobie, że po śmierci idziemy na sąd ostateczny na którym okazuje się, że dobrze czynili tylko pedofilni mordercy seryjni gwałciciele ludobójcy(bo skąd pewność że potoczna moralność jest słuszna?).Podobnie skąd pewność że logika czy rozsądne myślenie są słuszne,może to wariaci mają rację,a może racji w ogóle nie da się wypowiedzieć w ludzkim języku? Pozostaje więc wrócić do zwykłego nietytanicznego życia i poddanie się losowi bez prób wpływu nań(bo niby skąd mamy wiedzieć w jakim kierunku nleży go kształtować?). Ale poddanie się zwykłemu życiu i swoisty kwietyzm oznaczają oparcie się do pewnego stopnia na zanegowaych uprzednio popędach,uznaniu pewnych ogólnie uznanych przejemności i ogólnie uznanej moralności za słuszną. Gdy zachowa się pamięć o poprzednich przemyśleniach i nie stanie się żyjącym z dnia na dzień głupcem, powstanie ciekawa,osobliwa:),schizofreniczna osobowość. W ten oto sposób mówię: “to jest złe/fajne/zielone”,podczas gdy ktoś mi odpowida”no ale jak to?przecież nie wierzysz w istnienie czegokolwiek”,a ja mu wtedy na to”no tak ale z praktycznego punktu widzenia”. Jednocześnie gdy braknie mi praktycznych argumentów mogę powiedzieć “no tak ale z filozoficznego punktu widzenia to nieuzasadnione”. Podobnie rzecz ma się z moim podejściem do ustroju-owszem chętnie żyłbym w pomidorkowym idealnym,ale gdybym już w nim żył opowiedziałbym się za liberalizmem.
Jest to chyba jeden z najważniejszych moich tekstów na portalu (inne ważne to pomidorek i koncentrat pomidorowy),ale jak na złość z większym odzewem spotykają się mniej ważkie (pozostaje przełknąć kolejne rozczarowanie i dać życiu toczyć się dalej) A skąd taki tytuł?Bo przedstawione tu argumenty są apologią mojego obecnego stylu życia więc utrzymaniem pozycji.Pozdro600:*
Usiąść wygodnie
też byłbym za tym, zresztą chodzi mi po głowie tekst na temat daremności planowania (ale to musi jeszcze dojrzeć – musi być dobrze zaplanowany ; ). Z tą różnicą, że naprawdę warto mieć pod ręką ster, żeby, będąc wygodnie rozsiadniętym z rumem pod ręką, nie przegapić okazji, która akurat nadarza się TYLKO milę w bok od głównego nurtu, który nas niesie.
ładnie powiedziane
hehe możemy założyć szkołę życiowofilozoficzną o nazwie “żeglarze”
Ba
Żeglarze – oportuniści? Żeglarze – hedoniści? Żeglarze – stoicy?
chyba
wszystko po trochu
Chodzi o to żeby na tym
Chodzi o to żeby na tym statku znaleźć swoje miejsce i swoich ludzi. Zagospodarować sobie jakiś skrawek.
A jeśli chodzi o bezsens świata – to wg mnie ciekawą odpowiedź i być może do jakiegoś stopnia antidotum dawał Elzenberg. Wg niego “ludzkość to potworna kabała w jaką wdał się byt” a powinnością człowieczą jest mężne zachowanie się wobec tego bytu. Budowanie świata przeciw światu. W myśl starożytnej zasady – “lepiej przezwyciężać raczej siebie niż los”
Bardzo dobry tekst.
Nie dziw się skromnemu odzewowi!
Przedstawiłeś nam piękny i trudny tekst, który zmusza nas do refleksji: czy ja mogę mieć coś do dodania? Czy wyrażanie tego ma sens? czy zmieni to cokolwiek? a może lepiej zgodzić się w kwestii daremności wysiłku skomentowania?
Nie sądź, że potrafiłem sobie na te pytania odpowiedzieć. Chyba po prostu gadatliwy jestem…
Nie jest moim zamiarem dowodzenie
Że masz, albo nie masz racji. Droga, zresztą, którą tu przedstawiasz jest często używana, aż się koleiny porobiły, sądzę, że każdy ją przechodzi, na różnych etapach kończąc, albo ją wręcz przerywając.
Proponuję następujące ćwiczenie umysłowe.
Wyobraź sobie, że jesteś przedstawicielem królestwa zwierząt (Animalia) typ strunowce (Chordata), podtyp kręgowców (Vertebrata), gromada ssaki (Mammalia), rząd naczelne (Pirimetes) rodzina człowiekowate (Hominidae).
Jako taki musisz przekazać swoje geny w kombinacji z genami jakiejś przedstawicielki rodziny Hominidae i rozmnożyć się, zapewniając jak najlepsze warunki do rozwoju swojego potomstwa.
A różnymi pierdółkami nie zawracaj sobie głowy, chyba, że popracujesz jeszcze nad tematem, napiszesz jakiś traktat i parę książek popularyzujących, co ci przyniesie sławę i pieniądze, czyli zwiększy twoje terytorium, ku pomyślności twojej rodziny.
PS. celowo nie użyłam nazwy Homo sapiens.
Nic
Jeżeli założymy, że nasze szczęście to zaspakajanie ośrodków przyjemności w mózgu, to stąd już niedaleko do stwierdzenia, że w ogóle nas nie ma – z ‘punktu widzenia’ wielu fal nie istniejemy wcale na przykład. Bardzo przejmujący jest twój tekst i świetnie napisany, ale nie zgadzam się z niektórymi konkluzjo-dywagacjami. Pomysł na ocenę po śmierci jest bardzo ludzki, więc musi mieć pojęcie ludzkiej moralności: nie należy krzywdzić innych, Jeżeli zakładamy, że pedofil może być nagrodzony, to widzę sprzeczność z ideą dobra i zła, które właśnie doprowadziło do pomysłu na sąd ostateczny i życie potem.
że w ogóle nas nie ma to się zgodzę
jeśli za warunek bycia uznamy spełnianie warunków pewnej potocznej intuicji mówiącej że bycie jest niezdeterminowane i ma w sobie pewien ładunek wolnej woli to owszem tylko spełnianie żądań ośrodków przyjemności w mózgu prowadzi do wizji deterministycznej,więc jesteśmy tylko trybikiem o randze równej powietrzu i skałom(bo niby cóż niezwykłego jest w życiu?to tylko kolejna forma materii)więc w pewnym sensie nie istniejemy
idea dobra i zła doprowadziła do powstania idei sądu ostatecznego?może wizja sądu ostatecznego ma zakorzenienie w “ludzkiej” moralności,ale to jeszcze nie implikuje(mniam trudne słowo;)że sąd ten będzie się odbywał wg zasad “ludzkiej” moralności
Właśnie tak
A ja właśnie tak uważam: sąd ostateczny jest pomysłem człowieka (jako agnostyk, chyba nie uważasz, ze boga?)
Jak jest coś pozaludzkiego, to nie możemy tego sobie wyobrazić, a co dopiero nazwać i podsunąć ‘mu’ za rozwiązania nasze inne, nadal ludzie pomysły na ocenę i moralność.
ale o chrześcijańskim sądzie
ale o chrześcijańskim sądzie ostatecznym mówimy czy o jakiejś wartości perfekcyjnej i sądzie na temat rzeczywistości który jest niepodwarzalny?nasze wyobrażenia na temat sądu ostatecznego nie gwarantują nam że sąd ostateczny będzie tak wyglądał. Inna sprawa to poszukiwania gwarancji sensu i podstawy poznawczej w czymś czego nie da się pojąć i wyobrażyć,co niejako magicznie obieca nam słuszność,którą przyjmiemy na zasadzie pewnego uczucia(nawet nie do końca wiary,po prostu czegoś nieodpartego).tylko w taki sposób,dzięki istnieniu właśnie tego typu “Boga” może istnieć pewność i sens. a jako że magia nie istnieje pewność i sens,także-więc są skazami naszego aparatu poznawczego.sprzecznościami podobnymi np do naszego uproszczonego pojmowania czasu i przestrzeni.
a no i jeszcze gratuluję tekstu
o Mikołaju,i trzymam kciuki za laptopa;)no i gratuluję syna-fajny kumpel z niego:)
Dzięki za wsparcie!
Z grubsza chodziło mi o to, że wymyślenie jakiejkolwiek oceny jest bardzo ludzkie i może przez to wcale nie istnieć poza naszym ludzkim światem -zwierzęta się na przykład nie oceniają.
Ta Twoja logika nieugięta
Ta Twoja logika nieugięta zaprowadza Cię często w różne absurdy. To taka ogólna uwaga.
Przyjmujesz perspektywę, że nie wiadomo absolutnie nic i faktycznie z tej perspektywy można obalić wszystko, ale ta perspektywa nie uwzględnia faktu, że pewne rzeczy są bardziej prawdopodobne od innych lub po prostu mądrzejsze lub głupsze.
Rozumiem jednak, że o to właśnie chodzi, że wszystko jest tak samo bezwartościowe, wszystko jest zerem.
Nie da się z tym dyskutować, ale to nie znaczy, że masz rację. Skoro wątpisz tak we wszystko i podważasz, to może zwątpisz i podważysz też fakt, że nic nie wiadomo;). Dojdziesz wtedy do wniosku że nie wiadomo czy nie wiadomo, a nie po prostu, że nie wiadomo.
oj już do tego doszłem wiele razy
nie potrafię udowodnić że nic nie da się udowodnić,bo chociaż będzie to sąd o czymś zewnętrzynym czyli o wszystkich innych rzeczach, to nie będę miał możliwości stwierdzenia że pewna forma logiki na podstawie której stwierdzam niemożność udowadniania jest prawdziwa. I jakoś nie idzie wyjść poza to “nie wiem nawet tego że nic nie wiem”.Więc pozostaje usiąść wygodnie w hamaku przy sterze i popijać rum,albo robić cokolwiek innego.
użyję metody ctrl+c ctrl+v
To może wrzucę nieco poezji na ten temat,najpierw kasia cerekwicka(wybitna poetka;):
Na innych się nie oglądaj.
Przed Tobą wciąż tyle dróg.
To co wczoraj – dziś nieważne.
Ważne, że życie masz snów.
Gotowa jesteś na wszystko.
Co do Twych stóp rzuci los.
I pamiętaj, że wciąż jeszcze masz szanse by zrobić coś.
Nie trać czasu na smutki i zmartwienia.
Nie narzekaj i od siebie zacznij zmieniać świat!
Żyj Intensywnie.
Chwytaj te chwile, co zbyt ulotne są.
Rozkoszuj się małym szczęściem.
Wielki apetyt na życie miej.
Niech się stanie wyzwaniem dla ciebie jutrzejszy dzień!
Zarażaj ludzi uśmiechem.
Nawet gdy powodów do radości brak.
A przeszkody pokonuj zamiast wciąż omijać je!
Na drobne nie rozmieniaj się.
Możesz mieć wszystko czego chcesz.
A wszystkie twe czarne myśli w złote będą zmieniać się!
Nie trać czasu.
Spełniaj swe marzenia.
Nie narzekaj i przed siebie biegnij z całych sił
Żyj intensywnie.
Chwytaj te chwile, bo zbyt ulotne są.
no i może jeszcze queen:
If you’re searching out for something
Don’t try so hard
If you’re feeling kinda nothing
Don’t try so hard
When your problems seem like mountains
You feel the need to find some answers
You can leave it for another day
Don’t try so hard
But if you fall and take a tumble it won’t be far
If you fail you mustn’t grumble
Thank your lucky stars
Just savour every mouthful
And treasure every moment
When the storms are raging round you
Stay right where you are
One day you’ll be a sergeant major
Oh you’ll be so proud
Screaming out your bloody orders
Hey but not too loud
Polish all your shiny buttons
Dress as lamb instead of mutton
But you never had to try to stand out from the crowd
!Oh what a beautiful world
This is the life for me
Oh what a beautiful world
It’s the simple life for me!
Oh don’t try so hard
Oh don’t take it all to heart
It’s only fools – they make these rules
Don’t try so hard
acha! poezja afirmująca!
to ja dorzucę jeszcze:
“A czy przyroda kolebka myślała kiedyś dokładnie
po co jej wielkie mamuty? Ani wygląda to ładnie,
ani z nich skóra na buty.
Nie ma co pytać, koledzy: robiła i tak jej wyszło.
Nikt nie wymyślał specjalnie tego w czym żyć nam przyszło.”
To i ja dodam poezji
niezbyt afirmującej, za mistrzem Gałczyńskim:
O biedronce
“Po cholerę toto żyje?
Nie wiadomo nawet, czy ma szyję,
a bez szyi – na co to się przyda?
Pachnie toto jak dno beczki,
jakieś nóżki, jakiś kropeczki –
OHYDA!”
O motylu rozjechanym przez ciężarówkę
“Niepoważny stosunek do życia
figla ci wreszcie wypłatał.
Nadmiar kolorów, brak idei
zawsze się kończą smutkiem, i
są wekslem bez pokrycia
mój ty ni-przypiął-ni-przyłatał…”
Michał Zabłocki
Czy zdanie okrągłe wypowiesz,
Czy księgę mądrą napiszesz,
Będziesz zawsze mieć w głowie tę samą
Pustkę i ciszę…
Słowo to zimny powiew
Nagłego wiatru w przestworze
Może orzeźwi Cię,
Ale do nikąd
Dojść nie pomoże
Zwieść Cię może ciągnący ulicami tłum,
Wódka w parku wypita
Albo zachód słońca
Lecz pamiętaj naprawdę nie dzieje sie nic
I nie stanie się nic aż do końca
Zaufaj tylko warg splotom,
Bełkotom niezrozumiałym,
Gestom różnych zapisów
Niedoskonałym
Lecz pamiętaj naprawdę nie dzieje sie nic
I nie stanie się nic aż do końca
NIC