W obowiązkowych podręcznikach do języka polskiego, historii, tudzież innych, nie było żadnych, lub prawie żadnych, wzmianek o nagim ciele kobiety.
W obowiązkowych podręcznikach do języka polskiego, historii, tudzież innych, nie było żadnych, lub prawie żadnych, wzmianek o nagim ciele kobiety.
Na pierwszy taki, prawie erotyczny, opis natrafił w lekturze: „Lotna”.
Zwłaszcza na dłużej zatrzymała go strona, na której oficer zachwalał niesamowicie długie nogi pewnej damy.
Tę długość nóg owej damy był skwitował ktoś inny, któremu oficer był się zwierzał, słowami: to wcale nie świadczy o długości jej nóg tylko o twoim ślamazarnym tempie poruszania się…
Dziś było coś ledwie koło szóstej rano. Jeszcze nie jesień i już nie lato; poranki chłodne – dopiero koło dziewiątej robiło się ciepło, a były dni, że w południe bywało wręcz gorąco.
Tego ranka zapowiadało się podobnie.
Tymczasem słońce z wielkim mozołem próbowało wyrywać swój ciężar z tamtej półkuli, na którą zawędrowało po trudach wczorajszego dnia.
To był jeden z tych pięknych wrześniowych świtów, gdzie czysty błękit nieba stykał się z ogniem piekieł. Tam słońce podpaliło świat i teraz umykało przed pożarem.
Na ten widok serce żwawiej zaczęło uderzać. Myśli, jedna za drugą, przemykały koło skarbnicy wspomnień, ocierając się subtelnie o nie.
Kołnierz marynarki postawił na sztorc. Ręce wsadził głęboko w kieszenie i przywarł je do siebie: najwyraźniej nie chciał dzielić się ciepłem swego ciała z chodem poranka. Ramiona podniósł lekko go góry i w nie wtulił głowę. Poczuł się taki bezpieczny, zamknięty dla samego siebie ze wszystkim co posiadał: bagaż doświadczeń nagle przestał ciążyć, jakby odwróciła się siła grawitacji.
Zastanawiał się, czy t a m ten poranek wygląda podobnie.
Dwa miasta. Jedno, to tutaj na południowym zachodzie i drugie daleko na północy. Tutaj okolice kotliny, tam otwarta przestrzeń szumu morza.
Tutaj łagodniejszy klimat. Tam zupełnie inne życie.
Tutaj w spokoju przegląda swoje życie, które w większości przeżył tam.
Podjechała Skoda. O tej porze wolnych miejsc było sporo. W końcu ten nowoczesny pojazd miał ich 264. Wszedł do środka, usiadł wygonie.
Przez okna mknącego tramwaju obserwował przewijające się obrazy.
Z jednej i drugiej strony, w dwóch kierunkach, przemykały samochody.
Lubił zaglądać do ich wnętrz, tak jak wieczorami podczas samotnych spacerów lubił spoglądać w okna budynków: dla nich budował swoje scenariusze, wyobrażał sobie kim są i co akurat robią mieszkający tam ludzie, czy kłócą się, czy kochają..
Spojrzał na świetlną tablicę planu trasy: następny przystanek, Arkady.
Taki sam komunikat popłynął z głośników.
Na przystanku czekało sporo osób.
Na widok oczekujących ludzi zamyślił się. Nad ich głowami, w niewielkiej odległości, mrugała reklama świetlna Teatru Muzycznego „Capitol”: kusiła Ciałem i nazywała Idiotą…
Stąd, z tego przystanku, można było udać się dokładnie w przysłowiowe cztery strony świata.
Tak naprawdę, to z każdego miejsca można to uczynić. Można wstać i wyjść. Ot choćby teraz stąd.
A dokąd?
A choćby aż po świt granic wyobraźni, gdzie natrafiasz na wyimaginowaną zdobycz jaką staje się efekt miłości fizycznej, gdzie przedmiot miłości nie istnieje, a jest tylko rozkosz wywołana aktem partnerów, wtedy, kiedy ciało traci swoją substancjalność i tryumfuje stan psychicznego osłupienia…
Z chwilowej zadumy ocknął się, kiedy wsiadający odsłonili postać samotnie stojącego mężczyzny.
Ten mocno oddychał rękawami, miał kilkudniowy zarost. Ubrany był dobrze, jak na taki stan, to nawet za bardzo.
Stał i chyba nie wiedział dokąd chce się udać. Kulił się z każdą chwilą coraz bardziej.
Z tego miejsca – wnętrza ciepłego tramwaju – trudno było ocenić: czy kulił się ze wstydu, zimna, czy chłodu.
A może ten mocno wczorajszy pan w sile wieku nie wie skąd się tutaj wziął tak nagle i nie bardzo jeszcze pojmuje dlaczego zniknął czar świec, ucichł dźwięk muzyki rozpalającej zmysły i znikł zapach jej ciała i skąd pojawili się obcy?
I na dodatek to okrutne, przerażające dzienne światło, które zaczyna niemiłosiernie kłuć w oczy i brutalnie niszczyć nocne wrażenia. Światło dnia zacierające inną rzeczywistość, rzeczywistość której nie da się, tak na trzeźwo, pojąć.
Czy zniknie?
Copyright © 2009 marekpl
Hmm
literki poukładane w wyrazy tworzą zlepki zdań, a czasem większa całość 🙂
!
!
Lotna
Bardzo lubię to opowiadanie, a film Wajdy wręcz uwielbiam.
Film po premierze okazał się fiaskiem, bo Polacy w 1959 roku nadal nie przyjmowali do wiadomości faktów Kampanii Wrześniowej. Za bardzo ofiarami się czuli, nie byli w stanie przyznać, że to oni sami (to znaczy polski rząd) był za to w dużej mierze odpowiedzialny.
– Widziałeś u jakiej kobiety takie nogi, smukłe i mocne, taką zwiezłą kostkę, a ta lekkość, ta gracja… Do diabła z babami!
Finezyjne.