Już dawno wypadłem z tzw obiegu rozmów o polityce.
Już dawno wypadłem z tzw obiegu rozmów o polityce. Dziś już dokładnie nie pamiętam, kiedy ostatnio zajmowałem głos w tym temacie – a przyznać muszę, że kiedyś (2003-2008) sporo stron zapisałem w przestrzeni binarnej netu; sporo miejsca zapełniałem w gazetach. Jakiś czas temu uznałem, że tematy polityczne są dobre dla gadających głów i jakoś rozmowy o polityce, nie wiadomo czemu, kojarzą mi się z przedstawieniami Mrożka.
Przede mną leży niewielka sterta gazet: 29 wydań tygodnika (plus kilka wydań specjacjach), którego byłem wydawcą i naczelnym zarazem.
W tamtym czasie po drodze były wybory samorządowe i te jak najbardziej partyjniackie, w których z kretesem przegrała “liga zawodowców czerwonych baronów”; do władzy doszło PiS i po dupie dostał rudy lis, który potem jednak wygrał i rządzi dziś krajem nic nie robiąc. I zdaje się, że porządzi jeszcze czas jakiś, chyba, że zmiecie tę lisią ferajnę kryzys sprytnie zamieciony pod dywan – a muszę przyznać, że wiele znaków na ziemi na to wskazuje.
Wracając do gazet. Wtedy pisałem o tym co piszą dziś i z tej perspektywy zauważam, ze tak naprawdę nic się nie zmieniło. W tamtych latach pisałem o “układzie wrocławskim” jaki pcha się do władzy, pisałem o tym jak niejaki, już były, minister od dziwnej sprawiedliwości wywodzący się dolnego śląska balował w rezydencji “Baraniny” z innymi osobistościami świata polityki i biznesu.
Pisałem o tym zawartym cichym porozumieniu przez PO i SLD przed wyborami parlamentarnymi, o których wspomniałem wyżej.
Pisałem o przecinających się zależnościach w światku polskiego biznesu, który przy pomocy mediów kreuje właściwą politykę.
Pisałem o dziwolągach i kłamstwach w polskim MSZ; niech no tylko mi będzie wolno przypomnieć niejakiego G. Jopkiewicza, vice konsula w Sydney: http://www.kontrateksty.pl/index.php?action=show&type=news&newsgroup=16&pf=1&id=829
“Kontrateksty” otrzymały odpowiedź z MSZ, którą można przeczytać tutaj: http://www.kontrateksty.pl/index.php?action=show&type=news&newsgroup=16&pf=1&id=858
Tamta sprawa została “zamknięta” przedziwnym, nagłym zniknięciem Jacka Giebartowskiego, który w listach do mnie pisał, że boi się o swoje życie.
W naszej ostatniej rozmowie telefonicznej usłyszałem, że dopadli jego syna, który nie wiadomo dlaczego trafił do wariatkowa, gdzie amputowali mu obydwie stopy!! Po telefonie do mnie szedł do syna w odwiedziny. Nigdy więcej nie napisał i nigdy więcej nie usłyszałem jego głosu; paszportu też nie odebrał. Słuch po nim zaginął.
A G.J. jak mijał się z prawdą wtedy, tak plącze dziś dalej, z tą różnicą że nie w Sydney, a w Warszawie – mijał się z prawdą w sprawie tragicznego lotu polskiej delegacji do Smoleńska, o czym pisała Gazeta Prawna.
Pisałem o wielu innych sprawach, które miały rozmaite zakończenie i różny wydźwięk. W kilku z nich, jak się miało później okazać, ocierałem się o śmierć. Dziennikarstwo i prawo mają podobne cechy – niektórych pytań nie warto zadawać.
Teraz, kiedy spoglądam na to, co było ‘wczoraj’, a tym, co jest dziś, na mojej twarzy maluje się lekka nutka dekadencji; okazuje się bowiem, że nic się zasadniczo nie zmieniło i nic się nie zmieni, dalej za sznurki pociągają szare eminencje, których nazwisk nie przeczytasz w żadnej gazecie lub czasopiśmie, których twarzy nie ujrzysz w tej, czy innej telewizorni bez względu na to, czy jest to agenturalna walterownia, czy solożownia, czy publiczna z dwoma, a nawet trzema radami zarządu. Patrząc na to wszystko, człeka ogarnia pusty śmiech, kiedy widzi chichot historii, ale bez zbędnego patosu, aby nie popaść w histerię.
Ale to, co wyżej, to tylko jakieś zaledwie wspomnienie, i nie żałuję ani tego co pisałem, ani tego, że już nie piszę.
No bo o czym pisać skoro: nie ma kryzysu; nie ma afer; nie ma koterii i prawo działa wyśmienicie, a krajem dobrze rządzi sfora chytrego lisa.
Nie ma potrzeby i nie ma większego sensu pisać, bo po co dobre psuć.
– Niech się święci pierwszy maja! – chciałoby się zawołać. No, ale do pierwszego jeszcze kawałek drogi przed nami.
Do skreślenie tych kilku zdań, nie tyle zainspirował mnie temat wyborów samorządowych, co obudził we mnie pewien niesmak wywołany marnotrawstwem, jakie zauważam pod postacią nieporządku na klatce schodowej – zwłaszcza w okolicach skrzynek na korespondencję: porozrzucane ulotki małe, średnie i większe; czarno-białe i kolorowe.
Ktoś, kto choć raz próbował zamieścić ogłoszenie w prasie, ktoś kto choć raz zlecił wykonanie wizytówek w drukarni, wie ile dobra się w tych ostatnich dniach marnuje się na naszych ulicach i klatkach schodowych. Dobrze pamiętam początki samorządu i pamiętam jak kandydaci na radnego sami biegali od domu do domu zamieniając po kilka słów z swoim ewentualnym elektoratem.
Wiem, aż tak naiwny nie jestem, inne czasy – inne możliwości, inne wymogi. Tylko, kogo to tak naprawdę obchodzi?
I dlaczego niesmak we mnie budzą hasła wołające o gospodarności zamieszczone na ulotce niemalże wszystkich kandydatów rozdeptywanych przez lokatorów kamienic, którzy skrzętnie opróżniają zawartość swoich skrzynek spuszczając je na posadzki?
A gdyby ten, czy ów skrzyknął kilku jemu podobnie myślących i zamiast dziesiątek kilogramów drogiej makulatury ufundowali, nie wiem – może obiady dla najuboższych dzieci z pobliskiej szkoły i w ten sposób zmniejszyli liczbę z: “co piąte polskie dziecko jest nie dożywione” na chociażby co ósme, to jak znam życie rodzice tych dzieci, ich krewni i znajomi ustawiliby się w kolejce przed lokalem wyborczym, aby swoje głosy oddać na myślących inaczej i nie zmarnować szansy. Inaczej, znaczy – normalnie, po gospodarsku.
Ale, to tylko moje myślenie życzeniowe i długo jeszcze w tym kraju wciąż będzie dobrze, tylko liczba niedożywionych drastycznie się obniży.