I rzekł Pan: Zachowaj umiar w jedzeniu i piciu, alb
I rzekł Pan: Zachowaj umiar w jedzeniu i piciu, albowiem czuć się będziesz jak z krzyża zdjęty. Ubocznym skutkiem ateizmu jest głupota, należy słuchać dobrych rad, choćby i nawet od metafizycznych bytów pochodziły. Należy słuchać i dobrze odczytać, bo łatwo o taki podwójny błąd jak zachowanie pełnego umiaru w jedzeniu i żadnego umiaru w piciu. Efekt zna każdy błądzący w tych kierunkach. Potrzebowałem czasu i jeszcze jest nie tęgo, ale w swojej małości ludzkiej pocieszyłem się tym, że inni mają gorzej, znacznie gorzej. Od nowego roku czytam, że są sprawy skomplikowane i banalne, a z dniem 1 stycznia 2011 roku, pojawiła się nowa kategoria: „sprawa arcyboleśnie prosta”. Kategorię wprowadził człowiek, którego z powodzeniem można by określić nową kategorią właśnie. Bronisław Komorowski, człowiek arcyboleśnie prosty, przypisał arcybolesną prostotę wyjaśnieniu katastrofy smoleńskiej. Ów prosty boleśnie prezydent, skwitował całe wydarzenie jednym zdaniem: „samolot nie powinien lądować”. I wszystko jasne, już każdy arcyboleśnie prosty Polak i inastraniec, wie co do czego, temat zamknięty. Ja oczywiście nie mam bladego pojęcia jakim umiarem prosty prezydent Komorowski się katował, a jakim nadmiarem zgrzeszył, w każdym razie cieszę się, że moje fizyczne i intelektualne upodlenie nie sięgnęło poziomo arcyboleśnie prostego.
Uspakajam, nie będę wchodził 200 raz do tej samej rzeki, do której co i rusz prości ludzie dolewają kolejnych ścieków. Wręcz przeciwnie, chciałbym postawić horoskop na ten tak spektakularnie rozpoczęty rok. Horoskop, nawet nie prognozę, czy broń mnie bóg analizę. Obiecałem sobie, że już dłużej nie będę zgadywał jakie cuda się wydarzą, dlatego poprzestaję na zabawie. Otóż w tym roku czeka nas dokładnie to samo co w poprzednim czekało. Będzie takich wypowiedzi prostych ludzi, boleśnie prostych pod dostatkiem, aby przykryć wszystkie pierdoły w rodzaju OFE. Tak przy okazji pragnę podziękować Użytkownikom Portalu, za poważne potraktowanie tematu, miło i z pożytkiem czytało się rozsądne komentarze. Niestety poza takimi niszowymi miejscami na poważne i skomplikowane analizowanie rzeczywistości miejsca nie będzie. Arcybolesna prostota wypełni szpalty i żółte paski, do tego fajerwerki związane z prezydencją i jeszcze nie jeden numer w gatunku OFE przejdzie bezboleśnie i to po obu stronach, po złodziejskiej rządzącej i po większości okradanych spłynie. Taki czeka nas rok, tyle mówią gwiazdy. I chociaż to tylko horoskop, jest tak przewrotnie postawiony, że pomylić się nie można.
Rok wypełni nam zalew arcyboleśnie prostych tematów, ot choćby takich, że pewien „wariat” krzyczał do całej Polski, że chciał zabić Kaczyńskiego i nienawidzi PiS, a już po dwóch dniach redaktor Zagozda i prezes Walter wytłumaczyli narodowi przy pomocy marszałka Niesiołowskiego, że „wariat” chciał zabić Niesiołowskiego i nienawidzi SLD. Albo taka sprawa jak kolejna promocja w „katolickim” i „polskim” wydawnictwie Znak, więcej niż boleśnie prosta kalka. Bierze się jakąś rzewną historię sprzed 70 lat i zatrudnia dwie babcie, które opowiadają „fakty” mrożące krew w żyłach, jak sikanie na macę. Jeden pechowy magister, za podobną metodologię wyleciał z IPN i nawet w Biedronce się nie utrzymał, ale on miał pecha być katolikiem i Polakiem, gdyby był lewackim Żydem, odcinałby właśnie kolejne tantiemy za wielkie „rozliczenie z przeszłością”. Trzeba wiedzieć komu arcyboleśnie prosto obsmarować dupę i jak to sprzedać. Swoją drogą z tą tolerancyjną Polską, wcale nie jest żart, no niech mi ktoś pokaże drugi taki kraj, bo przecież nie Izrael, gdzie coś takiego jak wydanie Łysiaka dajmy na to (nie przepadam, żeby było jasne), pod patronem izraelskiego wydawnictwa judaistycznego byłoby cudem nie mniejszym, niż rozstąpienie się Morza Czerwonego.
Populizm i tandetę intelektualną też trzeba umieć uprawiać i to z odpowiedniej pozycji. Na przykład z wielkim rozbawieniem czytam od kilku dni wiecznie żywą gierkowską modlitwę, jak to prześcignęliśmy już Albanię, jesteśmy 7 gospodarką świata i Niemcy borykają się z poważniejszymi niż nasze problemy, a bieda tam taka, że kolej stanęła i kuroniówka po jedno euro. No muszę przyznać, że jako żywo przypomina mi to słynny lot Jarosława Kaczyńskiego nad Słowacją, gdzie prezes zauważył mniej świateł. Niemniej i tego rodzaju sieczkę po 40 latach od szczytowych osiągnięć w dziedzinie, można podać po europejsku, u Niemców bezrobotnych biją i drezynami podróżują, czas z Polski koce posyłać. Podobnej realnie socjalistycznej demagogii, też się nie może podjąć byle kto, ważne żeby być obywatelem wielkiego świata i wkleić kilka linków w esperanto, robi wrażenie, jak kiedyś kolorowa puszka po Coca Coli, natychmiast zdobywa się laur rozważnej i romantycznej. Rok będzie taki jak inne lata, ponieważ dylemat, czy to społeczeństwo jest emanacją elit, czy elity społeczeństwa, nie jest dylematem, tylko dwupoziomową definicją. Mamy arcyboleśnie prostych bajkopisarzy i arcyboleśnie prostych słuchaczy.
nd z minusem, niestety.
Rzecz w tym, słowo “prosty” szlachetnym słowem jest.
Rozumiem trudność, ale…
Tylko dobrego w Nowym Kocie
Tylko dobrego w Nowym Kocie korzystając z okazji.:))
nd z minusem, niestety.
Rzecz w tym, słowo “prosty” szlachetnym słowem jest.
Rozumiem trudność, ale…
Tylko dobrego w Nowym Kocie
Tylko dobrego w Nowym Kocie korzystając z okazji.:))
Pozwolę sobie wkleić taki oto apel
polskiej Emigrantki a niegdysiejszej bojowniczki o Wolną i Niepodległą. Uważna lektura załatwia dwie ,,sprawy” : przejmujące uczucie wstydu za takiego ,,kogoś”, kto mieni się Prezydentem. Dwa – p.o. Prezydenta wszystkich krytyków ma za nic, nawet tych, którzy robili co mogli, w nadziei, że przyszła wolna Polska wolna będzie również od jemu podobnych indywiduów.
List Otwarty do Prezydenta Bronisława Komorowskiego
Zwracam się z uprzejmą prośbą do Pana Prezydenta, o publiczne PRZEPROSINY w programie tewizji TVN 24, a także na łamach „Gazety Wyborczej”.
Inne media, szczególnie polskojęzyczne, działające poza granicami Polski zostaną poinformowane osobno.
List Otwarty do Prezydenta Bronisława Komorowskiego
W dzisiejszym programie TVN 24 usłyszałam fragment Pana wypowiedzi dotyczącej tej grupy społecznej, która nie zgadza się i protestuje przeciwko polityce Pana i Pańskiego Rządu, a także przeciwko niewiarygodnie beztroskiemu traktowaniu Polskich obywateli zarówno w kraju jak i tych przebywających za granicą.
Użył Pan w tym tekście słów, które obraziły głęboko mnie, a także setki moich przyjaciół i tysiące Polaków, o których wiem: powiedział Pan o nas „to są ci, którzy uciekli w stanie wojennym za granicę, albo Ci, którzy przez cały okres lat osiemdziesiątych trzymali nogi w wannie”.
To kłamstwo i hańba, w ten sposób wyrażać się o tych, którzy dla Polski oddali najwięcej, często życie, lub niezmiennie od lat późnych 70 prowadzili działalność opozycyjną, nie dorobiwszy się niczego, umierając o wiele za wcześnie, lub żyjąc wręcz w biedzie, upokorzeni i wykorzystani, zniszczeni przez 10 lat podziemnej pracy i dwadzieścia lat tzw. Niepodległości. Myślę w tej chwili o wszystkich stoczniowcach, pracownikach PKP, robotnikach, którzy potracili warsztaty pracy, mieszkańców prowincji, żyjących ze zbioru jabłek lub umierających w drodze do pracy.
Myślę także o sobie i ludziach do mnie podobnych, przyjaciołach na całym świecie, którzy przez całe lata 80-te pracowali bez wytchnienia w podziemnej „Solidarności”, i jak wszyscy ludzie uczciwi, potem, w czasach tzw. Drugiej „Solidarności”, zostali albo ośmieszeni, albo potraktowani na tyle źle, że albo nie żyją, albo wtedy wyjechali za granicę albo żyją w Polsce o którą nie walczyli i która się teraz na nich mści.
Nazywam się Joanna Wojciechowicz, jestem architektem i dziennikarzem, na rencie inwalidzkiej od dwudziestu lat, do której dorabiam ciągle pracując w Stanach Zjednoczonych.
W czasach „legalnej „Solidarności” – Kierownik Działu Rozpowszechniania Informacji w Gdańskiej „Solidarności”, internowana pierwszej nocy z 12-go do 13 -go grudnia 1981, do końca czerwca 1982, potem wielokrotnie aresztowana i stawiana przed Kolegium do spraw Wykroczeń, byłam także autorką i pomysłodawcą pierwszej Wystawy o „Grudniu 70′” otwartej 16-go grudnia 1981 roku. Na dwa lata przed Okrągłym Stołem założyłam GAI, (Gdańską Agencję Informacyjną „Solidarności”) przekazującą informacje z podziemia do wszystkich polskojęzycznych (i nie tylko) międzynarodowych mediów.
Przeraża mnie Pan, jako prezydent mojego kraju.
Nie siedziałam i nie trzymałam nóg w wannie przez te wszystkie lata, jak Pan widzi,
Nie „uciekłam za granicę”, choć azyl polityczny do Stanów otrzymałam już w 1982 roku.
Wyjechałam, jak „wygraliśmy”, tj, w końcu czerwca 1989, i nigdy nie wykorzystałam azylu politycznego. Dalej tu mieszkam, bo nie mam za co żyć i mieszkać w Polsce, poza tym, przeraża mnie beztroska i działalność Pańskiego Rządu, przeraża mnie fakt, ze zeszłej zimy zamarzło w Polsce 100 osób, przeraża mnie fakt, ze widziałam Pana w TVN 24 mówiącego „polski lotnik to jest taki, który na drzwiach od stodoły poleci”, po czym na takich właśnie drzwiach wysłaliście na pewną śmierć najszlachetniejszych ludzi Polskiej elity politycznej.
Przeraża mnie pogardliwe traktowanie ludzi. Przeraża mnie Wasze nieustanne manipulowanie faktami i fałszowanie historii. Przeraża mnie Wasz stosunek do „Smoleńskiego” śledztwa i nie kończące się oszustwa i manipulacje. Przeraża mnie Pan, jako prezydent mojego kraju.
Człowiek, który zaprosił generała Jaruzelskiego na posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego zhańbił się.
Ja sama jestem jednym z tysiąca świadków w sprawie GrudniA 1970, wskazując ówczesnego Ministra Obrony Narodowej, jako autora kolosalnej prowokacji, zamienioną w masakrę, w Gdańsku, 15-go Grudnia 1970 roku.
Ten sam człowiek dokonał inwazji Czechosłowacji w 1968 roku. Stan Wojenny był tylko jedną z jego zbrodni.
I Pan jeszcze śmie obrażać publicznie nas, tych właśnie, którzy nigdy idei „Solidarności” nie zdradzili?
W swoim i ich Imieniu domagam się Pańskich publicznych przeprosin,
Joanna Wojciechowicz
Pozwolę sobie wkleić taki oto apel
polskiej Emigrantki a niegdysiejszej bojowniczki o Wolną i Niepodległą. Uważna lektura załatwia dwie ,,sprawy” : przejmujące uczucie wstydu za takiego ,,kogoś”, kto mieni się Prezydentem. Dwa – p.o. Prezydenta wszystkich krytyków ma za nic, nawet tych, którzy robili co mogli, w nadziei, że przyszła wolna Polska wolna będzie również od jemu podobnych indywiduów.
List Otwarty do Prezydenta Bronisława Komorowskiego
Zwracam się z uprzejmą prośbą do Pana Prezydenta, o publiczne PRZEPROSINY w programie tewizji TVN 24, a także na łamach „Gazety Wyborczej”.
Inne media, szczególnie polskojęzyczne, działające poza granicami Polski zostaną poinformowane osobno.
List Otwarty do Prezydenta Bronisława Komorowskiego
W dzisiejszym programie TVN 24 usłyszałam fragment Pana wypowiedzi dotyczącej tej grupy społecznej, która nie zgadza się i protestuje przeciwko polityce Pana i Pańskiego Rządu, a także przeciwko niewiarygodnie beztroskiemu traktowaniu Polskich obywateli zarówno w kraju jak i tych przebywających za granicą.
Użył Pan w tym tekście słów, które obraziły głęboko mnie, a także setki moich przyjaciół i tysiące Polaków, o których wiem: powiedział Pan o nas „to są ci, którzy uciekli w stanie wojennym za granicę, albo Ci, którzy przez cały okres lat osiemdziesiątych trzymali nogi w wannie”.
To kłamstwo i hańba, w ten sposób wyrażać się o tych, którzy dla Polski oddali najwięcej, często życie, lub niezmiennie od lat późnych 70 prowadzili działalność opozycyjną, nie dorobiwszy się niczego, umierając o wiele za wcześnie, lub żyjąc wręcz w biedzie, upokorzeni i wykorzystani, zniszczeni przez 10 lat podziemnej pracy i dwadzieścia lat tzw. Niepodległości. Myślę w tej chwili o wszystkich stoczniowcach, pracownikach PKP, robotnikach, którzy potracili warsztaty pracy, mieszkańców prowincji, żyjących ze zbioru jabłek lub umierających w drodze do pracy.
Myślę także o sobie i ludziach do mnie podobnych, przyjaciołach na całym świecie, którzy przez całe lata 80-te pracowali bez wytchnienia w podziemnej „Solidarności”, i jak wszyscy ludzie uczciwi, potem, w czasach tzw. Drugiej „Solidarności”, zostali albo ośmieszeni, albo potraktowani na tyle źle, że albo nie żyją, albo wtedy wyjechali za granicę albo żyją w Polsce o którą nie walczyli i która się teraz na nich mści.
Nazywam się Joanna Wojciechowicz, jestem architektem i dziennikarzem, na rencie inwalidzkiej od dwudziestu lat, do której dorabiam ciągle pracując w Stanach Zjednoczonych.
W czasach „legalnej „Solidarności” – Kierownik Działu Rozpowszechniania Informacji w Gdańskiej „Solidarności”, internowana pierwszej nocy z 12-go do 13 -go grudnia 1981, do końca czerwca 1982, potem wielokrotnie aresztowana i stawiana przed Kolegium do spraw Wykroczeń, byłam także autorką i pomysłodawcą pierwszej Wystawy o „Grudniu 70′” otwartej 16-go grudnia 1981 roku. Na dwa lata przed Okrągłym Stołem założyłam GAI, (Gdańską Agencję Informacyjną „Solidarności”) przekazującą informacje z podziemia do wszystkich polskojęzycznych (i nie tylko) międzynarodowych mediów.
Przeraża mnie Pan, jako prezydent mojego kraju.
Nie siedziałam i nie trzymałam nóg w wannie przez te wszystkie lata, jak Pan widzi,
Nie „uciekłam za granicę”, choć azyl polityczny do Stanów otrzymałam już w 1982 roku.
Wyjechałam, jak „wygraliśmy”, tj, w końcu czerwca 1989, i nigdy nie wykorzystałam azylu politycznego. Dalej tu mieszkam, bo nie mam za co żyć i mieszkać w Polsce, poza tym, przeraża mnie beztroska i działalność Pańskiego Rządu, przeraża mnie fakt, ze zeszłej zimy zamarzło w Polsce 100 osób, przeraża mnie fakt, ze widziałam Pana w TVN 24 mówiącego „polski lotnik to jest taki, który na drzwiach od stodoły poleci”, po czym na takich właśnie drzwiach wysłaliście na pewną śmierć najszlachetniejszych ludzi Polskiej elity politycznej.
Przeraża mnie pogardliwe traktowanie ludzi. Przeraża mnie Wasze nieustanne manipulowanie faktami i fałszowanie historii. Przeraża mnie Wasz stosunek do „Smoleńskiego” śledztwa i nie kończące się oszustwa i manipulacje. Przeraża mnie Pan, jako prezydent mojego kraju.
Człowiek, który zaprosił generała Jaruzelskiego na posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego zhańbił się.
Ja sama jestem jednym z tysiąca świadków w sprawie GrudniA 1970, wskazując ówczesnego Ministra Obrony Narodowej, jako autora kolosalnej prowokacji, zamienioną w masakrę, w Gdańsku, 15-go Grudnia 1970 roku.
Ten sam człowiek dokonał inwazji Czechosłowacji w 1968 roku. Stan Wojenny był tylko jedną z jego zbrodni.
I Pan jeszcze śmie obrażać publicznie nas, tych właśnie, którzy nigdy idei „Solidarności” nie zdradzili?
W swoim i ich Imieniu domagam się Pańskich publicznych przeprosin,
Joanna Wojciechowicz
wróżba
Przyszłość można wróżyć nie tylko z gwiazd ale też na podstawie obserwacji instynktownego zachowania owadów, zwierząt i prostych obywateli.
Na przykład w mojej dzielnicy po raz pierwszy od wielu lat nie pojawiły się masowo kolorowe, migające ozdóbki na domach i drzewkach. Jest ciemno i ponuro, gdzieniegdzie coś tam świeci ale na szczątkową skalę.
Nikt się przecież nie umawiał że w tym roku to raczej nie.
Jakoś tak wszystkim się odechciało.
wróżba
Przyszłość można wróżyć nie tylko z gwiazd ale też na podstawie obserwacji instynktownego zachowania owadów, zwierząt i prostych obywateli.
Na przykład w mojej dzielnicy po raz pierwszy od wielu lat nie pojawiły się masowo kolorowe, migające ozdóbki na domach i drzewkach. Jest ciemno i ponuro, gdzieniegdzie coś tam świeci ale na szczątkową skalę.
Nikt się przecież nie umawiał że w tym roku to raczej nie.
Jakoś tak wszystkim się odechciało.
Ano właśnie wszystkie
Ano właśnie wszystkie teoretyczne i demagogiczne, “intelektualne” wykwity kończą się na takich prostych zestawieniach. Czyją pensją chciałbyś być wynagradzany:
1) Chińczyka w dynamicznym kraju z dwucyfrowym PKB na taśmie Adidasa?
2) Polakiem na zielonej wyspie i taśmie Opla w Gliwicach?
3) Niemcem, w kryzysowych Niemczech na taśmie VW?
Ekonomia teoretyczna to są czary dla zaocznie myślących. Nigdy nie ma odpowiedzi na proste pytania. Jakim to cudem fala emigracji od stuleci ma jeden kierunek ze wschodu na zachód? Jakim to cudem polski, chiński, słowacki inżynier czy “doktór” robi na angielskim zmywaku, albo w Berlinie kładzie terakotę, nigdy odwrotnie? Właśnie przeczytałem, że realizm jest szarobury, a seriale światowe barwne. Zgadza się są interpretacje ponure i jest radosna twórczość, igrzyska się nazywa, czasami tak atrakcyjne, że o chlebie i wodzie pięknie się ogląda.
Ci polscy inżynierowie…
Kładzie tę terakotę i sypia w norze o misce ryżu, w jednym pokoju z sześcioma podobnymi mu fachowcami. Wraca starą beemą i jest panisko. Kiedy trzeba by tam sprowadzić rodzinę, zapewnić jej w miarę normalne, porównywalne z rodzimymi warunki egzystencji, wyżywić i posłać dzieci do szkoły – zaczynają się jęki i uniki. Bo trudno, bo nierealne, bo kryzys, bo jednak rodzinie w Polsce lepiej. Uwierz, że wiem. Nie w Niemczech, w Anglii, ale wiem z autopsji. Nikt nie twierdzi, że tam jest gorzej, nie twierdził tego PMN, ale sielanki nie ma, to mit przywożony przez tych z tłuczonych beemek dla zrekompensowania sobie miesięcy upodlenia w norze o misce ryżu. Moje dziecko też tam się uczy planując przyszłość – tam. To trudne dla matki, ale sama go do tego zachęcałam. Bo tam mu będzie lepiej, łatwiej niż tu. Co nie znaczy, że mityczna sielanka. Pisałam, że Twoja prawda nie jest jedyną i warto poczytać, tak dla zrównoważenia szaroburego realizmu cyferek, jak widzą to inni. Ci, którzy widzą tam. Tylko tyle.
Zgoda, tylko nie wiem czy
Zgoda, tylko nie wiem czy wiesz co napisałaś? Bo bynajmniej nie polemikę, tylko wzmocnienie mojej tezy. Jak to się dzieje, że w kraju kwitnącej gruszki na rozdartej wierzbie, ten sam inżynier, żeby przyszpanować rozbitą “beemą” musi ryć po 18 godzin przez 5 lat we własnej firmie, okradać na czarno zatrudnionych pijaczków i jeszcze babcię zaprzęgać do rat? A tak, jedzie do recesywnego kraju i po pół roku jest w polskiej biedzie “Panisko”, chociaż zagranicą robił jako zmywacz? Pociągnij własną argumentację w logiczny sposób, wtedy pogadamy poważnie. Co to za nowość, że będąc gastarbeiterem nie da się osiągnąć poziomu jaki autochtoni wypracowali przez pokolenia? A Podolski i Klose w pieluchach wywiezieni z Polski w latach 80 żyją jak ludzie i nie garną się do orła z białą koszulką? Naprawdę jak się uprawia populizm na poziomie liceum dla dorosłych, to w śmieszności można się tylko pogrążyć. Bolączki zachodu i nasze mają się tak do siebie jak Lionel Messi i “polski Messi”, czyli oryginał jest tyle wart ile cała polska liga. Czytając takie wywody gastarbeitera, czuję się jakby “Izaurę” rzucili do TV i schab bez kości do komercyjnego. I jeszcze jedno, niech no gastarbeiter na nocnym dyżurze opowie niemieckiej salowej te frywolne opowiastki o niewielkich różnicach między brzegami Odry, nie mówię już o ordynatorze Her von jakimś tam, przy którym podobnych idiotyzmów nigdy i po największej bani nie miałby odwagi wygłosić. To są gadki dla polskich parafianek, Izaura w TV.
Jakim to cudem polski, chiński, … terakotę, nigdy odwrotnie?
Bardzo dobre pytanie. Trudne nieco 🙂
Strzelam: chodzi o kompatybilność.
Taka odpowiedź wymusza pytanie: kogo, czego, z czym? I znowu trudne nieco 🙂
Nie wiem dlaczego, ale mi na synapsach oscyluje: Robiłem to, co mi kazano – najlepiej, jak mogłem. Znaczy, chodzi o słusznie odwzajemnione zaufanie. Odnośnie kompetencji, a i celów także.
Spadówa, jeżeli nie.
Ano właśnie wszystkie
Ano właśnie wszystkie teoretyczne i demagogiczne, “intelektualne” wykwity kończą się na takich prostych zestawieniach. Czyją pensją chciałbyś być wynagradzany:
1) Chińczyka w dynamicznym kraju z dwucyfrowym PKB na taśmie Adidasa?
2) Polakiem na zielonej wyspie i taśmie Opla w Gliwicach?
3) Niemcem, w kryzysowych Niemczech na taśmie VW?
Ekonomia teoretyczna to są czary dla zaocznie myślących. Nigdy nie ma odpowiedzi na proste pytania. Jakim to cudem fala emigracji od stuleci ma jeden kierunek ze wschodu na zachód? Jakim to cudem polski, chiński, słowacki inżynier czy “doktór” robi na angielskim zmywaku, albo w Berlinie kładzie terakotę, nigdy odwrotnie? Właśnie przeczytałem, że realizm jest szarobury, a seriale światowe barwne. Zgadza się są interpretacje ponure i jest radosna twórczość, igrzyska się nazywa, czasami tak atrakcyjne, że o chlebie i wodzie pięknie się ogląda.
Ci polscy inżynierowie…
Kładzie tę terakotę i sypia w norze o misce ryżu, w jednym pokoju z sześcioma podobnymi mu fachowcami. Wraca starą beemą i jest panisko. Kiedy trzeba by tam sprowadzić rodzinę, zapewnić jej w miarę normalne, porównywalne z rodzimymi warunki egzystencji, wyżywić i posłać dzieci do szkoły – zaczynają się jęki i uniki. Bo trudno, bo nierealne, bo kryzys, bo jednak rodzinie w Polsce lepiej. Uwierz, że wiem. Nie w Niemczech, w Anglii, ale wiem z autopsji. Nikt nie twierdzi, że tam jest gorzej, nie twierdził tego PMN, ale sielanki nie ma, to mit przywożony przez tych z tłuczonych beemek dla zrekompensowania sobie miesięcy upodlenia w norze o misce ryżu. Moje dziecko też tam się uczy planując przyszłość – tam. To trudne dla matki, ale sama go do tego zachęcałam. Bo tam mu będzie lepiej, łatwiej niż tu. Co nie znaczy, że mityczna sielanka. Pisałam, że Twoja prawda nie jest jedyną i warto poczytać, tak dla zrównoważenia szaroburego realizmu cyferek, jak widzą to inni. Ci, którzy widzą tam. Tylko tyle.
Zgoda, tylko nie wiem czy
Zgoda, tylko nie wiem czy wiesz co napisałaś? Bo bynajmniej nie polemikę, tylko wzmocnienie mojej tezy. Jak to się dzieje, że w kraju kwitnącej gruszki na rozdartej wierzbie, ten sam inżynier, żeby przyszpanować rozbitą “beemą” musi ryć po 18 godzin przez 5 lat we własnej firmie, okradać na czarno zatrudnionych pijaczków i jeszcze babcię zaprzęgać do rat? A tak, jedzie do recesywnego kraju i po pół roku jest w polskiej biedzie “Panisko”, chociaż zagranicą robił jako zmywacz? Pociągnij własną argumentację w logiczny sposób, wtedy pogadamy poważnie. Co to za nowość, że będąc gastarbeiterem nie da się osiągnąć poziomu jaki autochtoni wypracowali przez pokolenia? A Podolski i Klose w pieluchach wywiezieni z Polski w latach 80 żyją jak ludzie i nie garną się do orła z białą koszulką? Naprawdę jak się uprawia populizm na poziomie liceum dla dorosłych, to w śmieszności można się tylko pogrążyć. Bolączki zachodu i nasze mają się tak do siebie jak Lionel Messi i “polski Messi”, czyli oryginał jest tyle wart ile cała polska liga. Czytając takie wywody gastarbeitera, czuję się jakby “Izaurę” rzucili do TV i schab bez kości do komercyjnego. I jeszcze jedno, niech no gastarbeiter na nocnym dyżurze opowie niemieckiej salowej te frywolne opowiastki o niewielkich różnicach między brzegami Odry, nie mówię już o ordynatorze Her von jakimś tam, przy którym podobnych idiotyzmów nigdy i po największej bani nie miałby odwagi wygłosić. To są gadki dla polskich parafianek, Izaura w TV.
Jakim to cudem polski, chiński, … terakotę, nigdy odwrotnie?
Bardzo dobre pytanie. Trudne nieco 🙂
Strzelam: chodzi o kompatybilność.
Taka odpowiedź wymusza pytanie: kogo, czego, z czym? I znowu trudne nieco 🙂
Nie wiem dlaczego, ale mi na synapsach oscyluje: Robiłem to, co mi kazano – najlepiej, jak mogłem. Znaczy, chodzi o słusznie odwzajemnione zaufanie. Odnośnie kompetencji, a i celów także.
Spadówa, jeżeli nie.
Wszystko jak zwykle jest
Wszystko jak zwykle jest względne i zależy od punktu odniesienia.
Niemcy w kryzysie zjechali z PKB na -10%, tyle tylko że oni zjechali -10 od tysiąca, a nam przybyło 10% ale od stu. No to ja wolę z Niemcem zgubić niż z Polakiem znaleźć.
Wszystko jak zwykle jest
Wszystko jak zwykle jest względne i zależy od punktu odniesienia.
Niemcy w kryzysie zjechali z PKB na -10%, tyle tylko że oni zjechali -10 od tysiąca, a nam przybyło 10% ale od stu. No to ja wolę z Niemcem zgubić niż z Polakiem znaleźć.
skąd się biorą nasze nędzne płace?
To wszystko są objawy a ważniejsze są przyczyny.
Dlaczego taka sama praca jest drastycznie różnie wynagradzana w różnych krajach?
Dlaczego kierowca autobusu w Bangladeszu zapierdala za nędzne grosze, a taki sam kierowca w Polsce żyje jak panisko?
Z kolei jakim prawem w Tokio za pracę na ćwierć etatu w wypożyczalni kaset można wynająć mieszkanie i jako tako egzystować?
Że niby wydajność pracy wśród ubogich, niegermańskich ludów, nie licząc Japończyków jest z definicji niższa?
Też nie całkiem skoro np polskie filie koncernów zachodnich zwykle pracują wydajniej niż centrala i dopłacają do deficytowych firm matczynych, w których płace na analogicznych stanowiskach jakimś cudem są kilkakrotnie wyższe.
Celowo pomijam tu budżetowców, bo ich płace wynikają wprost z datków podatkowych, a zatem słuszne jest iż państwowy lekarz w biednym kraju zarabia marnie a w bogatym śpi na forsie, ale taki robol czy inżynier produkujący taki sam telewizor lub samochód jak na Zachodzie, z taką samą wydajnością i kosztujący wszędzie na świecie prawie tyle samo chyba powinien zarabiać mniej więcej tyle samo, czy to w Polsce czy w Niemczech?
Ktoś zatem kradnie nam wypłatę, trza dorwać złodzieja.
skąd się biorą nasze nędzne płace?
To wszystko są objawy a ważniejsze są przyczyny.
Dlaczego taka sama praca jest drastycznie różnie wynagradzana w różnych krajach?
Dlaczego kierowca autobusu w Bangladeszu zapierdala za nędzne grosze, a taki sam kierowca w Polsce żyje jak panisko?
Z kolei jakim prawem w Tokio za pracę na ćwierć etatu w wypożyczalni kaset można wynająć mieszkanie i jako tako egzystować?
Że niby wydajność pracy wśród ubogich, niegermańskich ludów, nie licząc Japończyków jest z definicji niższa?
Też nie całkiem skoro np polskie filie koncernów zachodnich zwykle pracują wydajniej niż centrala i dopłacają do deficytowych firm matczynych, w których płace na analogicznych stanowiskach jakimś cudem są kilkakrotnie wyższe.
Celowo pomijam tu budżetowców, bo ich płace wynikają wprost z datków podatkowych, a zatem słuszne jest iż państwowy lekarz w biednym kraju zarabia marnie a w bogatym śpi na forsie, ale taki robol czy inżynier produkujący taki sam telewizor lub samochód jak na Zachodzie, z taką samą wydajnością i kosztujący wszędzie na świecie prawie tyle samo chyba powinien zarabiać mniej więcej tyle samo, czy to w Polsce czy w Niemczech?
Ktoś zatem kradnie nam wypłatę, trza dorwać złodzieja.
zagadka
Jeszcze parę lat temu też tak myślałem, ale teraz widuję firmy produkujące to samo co robią w krajach bogaczy i po takich samych cenach, a mimo to zarobki są tamże nadal gówniane.
Nie wiem czy to coś pomoże
Koszt technicznego wytworzenia iPoda to mniej niż 6 USD.
Odpowiedź jest w miarę
Odpowiedź jest w miarę prosta. W Polkowicach, jest montażownia VW, w Legnicy montażownia Vissmann. Z okolicznych wsi i miasteczek, całkiem nieźle zaawansowani technicznie fachowcy, których życie nauczyło zachować życie z używanym niemieckim 20-letnim podnośnikiem, zarabiali po 1200 PLN. Przeszli do markowych firm, dostali robocze ubrania, sprzętu od cholery i aż szczęka opada, śrubokręt nie z Castoramy, podnośnik nowiutki i przecinakiem nie blokowany, do tego całe 1900 i stołówka za pół stawki. Nie ma jednego brzuchatego szefa, tylko jakaś rozmyta hierarchia w fabryce, DARMOWE szkolenia w Niemczech i 50% rabatu na oryginalne paski klinowe. No to gdzie Ty taki wypas znajdziesz? A potem konsternacja, cieć w firmie matce na niemieckim szkoleniu, podjeżdża pod Vissmanna nówką Golfem V, a Ty wysiadasz ze starej III i masujesz nerę po rozbieżności 1,8 cm. Dlaczego jesteś biedny? Drugą cześć przysłowia każdy zna. Spójrz proszę na te i inne komentarze, przecież nam wystarczy, że jest ten sam chłam w aluminium i pleksę opakowany, nawet tego nie dostrzegamy, że opakowanie nie nasze i na specjalnych warunkach, w specjalnych strefach zwolnionych z podatków postawiony. Rzuć pomysł, żeby Ciebie Warszawiaka, Poznaniaka, czy Łodzianina zwolnić z podatków na 5 lat, a Ty z łaski postawisz hangar, gdzie będzie się montować te same koreańskie telewizory, za te same 1200 dla polskich Chińczyków, jak na Bielanach pod Wrocławiem. W TV, to się sprzedało jako najnowocześniejsza linia montażowa w Europie i chciałbym żartować.
niektóre przyczyny dziadowstwa
To już jest częściowe wytłumaczenie ale do jasności jeszcze paru czynników brakuje.
Np to, że takie kraje jak Polska czy Chiny są na nieprzyjemnym etapie rozwoju w którym aby wyżyć trzeba coś materialnego produkować.
W dodatku tanio i dużo.
Ten bolesny etap przeszły nawet Stany Zjednoczone i jeszcze w latach 70 było coś takiego jak amerykański telewizor wyrobiony w pocie czoła rękami amerykańskiego robotnika, jednak oni już zmądrzeli i wynajęli sobie do roboty chińczyków a sami wolą żyć z tego co jest naprawdę dochodowe, czyli z transferu technologii, z patentów, praw autorskich i z doradztwa czyli z fachowego pierdzenia w stołki.
I to byłoby wszystko fajne i naturalne gdyby nie widoczna chęć klanu bogaczy aby Polska jednak pozostała na etapie taniego producenta śrubek, drewna kominkowego i montera urządzeń wymyślonych w mądrzejszych krajach.
Jest też problem wieloletniego zacofania, ale zbyt przeceniany. Choćby taka Finlandia – za Gierka tam był tylko śnieg, fabryki celulozy drzewnej, stada owiec i śledzie w morzu, a teraz patrz pan jak se żyją.
No w zasadzie o tym samym
No w zasadzie o tym samym inaczej. Ponoć Polak wymyślił światłowód, tylko komu to było potrzebne do statystyk surówki. Pamiętam takie reportaże nawet za komuny, też Polak wymyślił spawarkę, która ważyła 3 kilo, zamiast 65. Taką spawarkę można dziś kupić w Castoramie i pewnie Polak, albo Chińczyk ją składa, ten frajer co ją wymyślił już nie żyje i wnuki kuponów nie odcinają. A taka na przykład “turbinka Kowalskiego”, nie ma jej w Castoramie, ale onegdaj był przełom. Innymi słowy wszystko tyle waży ile się do tego przykłada wagi. W Polsce, w Chinach, na Ukrainie każdy jest głodny, samochód to jest coś za co warto oddać życie i nawet za ostanie grosze garaż wybudować. Zgniły zmanierowany zachód narzeka, że pierwsza dama przytyła o trzy kilo, a księżna nie dostarczyła fajniejszego niż ostatni skandal. Rysuję i nawet przerysowuję, ale to naprawdę jest poziom paciorków i lusterka, coś za coś. Sam jeżdżę full wersją laguną 99, z podgrzewanymi fotelami i sterowanym radiem w kierownicy, która nie przeszła TUV u “pierwszego właściciela”, ale musiałbyś widzieć moją minę kiedy wsiadłem do fury i chociaż mina dealera mówiła zupełnie coś innego i tak bryka rwie asfalt. Poważnie próbując mówić, mnie to wisi, nie muszę już nikomu imponować, sobie najmniej, ale jako socjolog amator widzę chłopaków z okolicznych wsi jak gonią w piętkę, bo taka co na pierwsze śniadanie nawet nie kefir tylko zsiadłe mleko popija, wyłazi w stroju używanym Nike i może wsiąść do bitej, ale musi być BMW. I żeby było śmieszniej, podobne zjawiska najlepiej widać nie u mnie na wsi, ale w Warszawie, Łodzi, Krakowie, trzeba tylko patrzeć. Czy w Norwegii, ktoś zaprasza sąsiadów, albo rodzinę z Pułtuska, gdy kupi kino domowe, tudzież grzeje przez pół kraju używaną furą do pokłóconej siostry na drugim końcu kraju, żeby pokazać jaka fajna fura na olej opałowy? Przecież ja tego nie byłbym w stanie wydumać, tego jest pełno. I żal mieć do nas? A za co? Sam miałem 28 lat Malucha, ponad połowę wspólnych dochodów na wynajmowaną kawalerkę i dziecko w tym czymś 126 przypięte do niemieckiego używanego fotelika, tylko po to, żeby nie było mandatu. Po 10 latach widzę siebie idiotę i za 10 zobaczę następną wersję, bo co tu się europejskiego stanie? Żeby to było zgorzknienie, to jeszcze, ale ja byłem bogaty, nawet tu, i też do dupy, do dziś mam kosztową kamerę Sony dwa razy używaną, kupioną w listopadzie, kiedy podwójnie naliczany podatek. Patrzę za okno w zimie na świerki, w lecie na grykę i ten romantyzm mnie tu trzyma. Więcej jak 1500 nie potrzebuję.
zagadka
Jeszcze parę lat temu też tak myślałem, ale teraz widuję firmy produkujące to samo co robią w krajach bogaczy i po takich samych cenach, a mimo to zarobki są tamże nadal gówniane.
Nie wiem czy to coś pomoże
Koszt technicznego wytworzenia iPoda to mniej niż 6 USD.
Odpowiedź jest w miarę
Odpowiedź jest w miarę prosta. W Polkowicach, jest montażownia VW, w Legnicy montażownia Vissmann. Z okolicznych wsi i miasteczek, całkiem nieźle zaawansowani technicznie fachowcy, których życie nauczyło zachować życie z używanym niemieckim 20-letnim podnośnikiem, zarabiali po 1200 PLN. Przeszli do markowych firm, dostali robocze ubrania, sprzętu od cholery i aż szczęka opada, śrubokręt nie z Castoramy, podnośnik nowiutki i przecinakiem nie blokowany, do tego całe 1900 i stołówka za pół stawki. Nie ma jednego brzuchatego szefa, tylko jakaś rozmyta hierarchia w fabryce, DARMOWE szkolenia w Niemczech i 50% rabatu na oryginalne paski klinowe. No to gdzie Ty taki wypas znajdziesz? A potem konsternacja, cieć w firmie matce na niemieckim szkoleniu, podjeżdża pod Vissmanna nówką Golfem V, a Ty wysiadasz ze starej III i masujesz nerę po rozbieżności 1,8 cm. Dlaczego jesteś biedny? Drugą cześć przysłowia każdy zna. Spójrz proszę na te i inne komentarze, przecież nam wystarczy, że jest ten sam chłam w aluminium i pleksę opakowany, nawet tego nie dostrzegamy, że opakowanie nie nasze i na specjalnych warunkach, w specjalnych strefach zwolnionych z podatków postawiony. Rzuć pomysł, żeby Ciebie Warszawiaka, Poznaniaka, czy Łodzianina zwolnić z podatków na 5 lat, a Ty z łaski postawisz hangar, gdzie będzie się montować te same koreańskie telewizory, za te same 1200 dla polskich Chińczyków, jak na Bielanach pod Wrocławiem. W TV, to się sprzedało jako najnowocześniejsza linia montażowa w Europie i chciałbym żartować.
niektóre przyczyny dziadowstwa
To już jest częściowe wytłumaczenie ale do jasności jeszcze paru czynników brakuje.
Np to, że takie kraje jak Polska czy Chiny są na nieprzyjemnym etapie rozwoju w którym aby wyżyć trzeba coś materialnego produkować.
W dodatku tanio i dużo.
Ten bolesny etap przeszły nawet Stany Zjednoczone i jeszcze w latach 70 było coś takiego jak amerykański telewizor wyrobiony w pocie czoła rękami amerykańskiego robotnika, jednak oni już zmądrzeli i wynajęli sobie do roboty chińczyków a sami wolą żyć z tego co jest naprawdę dochodowe, czyli z transferu technologii, z patentów, praw autorskich i z doradztwa czyli z fachowego pierdzenia w stołki.
I to byłoby wszystko fajne i naturalne gdyby nie widoczna chęć klanu bogaczy aby Polska jednak pozostała na etapie taniego producenta śrubek, drewna kominkowego i montera urządzeń wymyślonych w mądrzejszych krajach.
Jest też problem wieloletniego zacofania, ale zbyt przeceniany. Choćby taka Finlandia – za Gierka tam był tylko śnieg, fabryki celulozy drzewnej, stada owiec i śledzie w morzu, a teraz patrz pan jak se żyją.
No w zasadzie o tym samym
No w zasadzie o tym samym inaczej. Ponoć Polak wymyślił światłowód, tylko komu to było potrzebne do statystyk surówki. Pamiętam takie reportaże nawet za komuny, też Polak wymyślił spawarkę, która ważyła 3 kilo, zamiast 65. Taką spawarkę można dziś kupić w Castoramie i pewnie Polak, albo Chińczyk ją składa, ten frajer co ją wymyślił już nie żyje i wnuki kuponów nie odcinają. A taka na przykład “turbinka Kowalskiego”, nie ma jej w Castoramie, ale onegdaj był przełom. Innymi słowy wszystko tyle waży ile się do tego przykłada wagi. W Polsce, w Chinach, na Ukrainie każdy jest głodny, samochód to jest coś za co warto oddać życie i nawet za ostanie grosze garaż wybudować. Zgniły zmanierowany zachód narzeka, że pierwsza dama przytyła o trzy kilo, a księżna nie dostarczyła fajniejszego niż ostatni skandal. Rysuję i nawet przerysowuję, ale to naprawdę jest poziom paciorków i lusterka, coś za coś. Sam jeżdżę full wersją laguną 99, z podgrzewanymi fotelami i sterowanym radiem w kierownicy, która nie przeszła TUV u “pierwszego właściciela”, ale musiałbyś widzieć moją minę kiedy wsiadłem do fury i chociaż mina dealera mówiła zupełnie coś innego i tak bryka rwie asfalt. Poważnie próbując mówić, mnie to wisi, nie muszę już nikomu imponować, sobie najmniej, ale jako socjolog amator widzę chłopaków z okolicznych wsi jak gonią w piętkę, bo taka co na pierwsze śniadanie nawet nie kefir tylko zsiadłe mleko popija, wyłazi w stroju używanym Nike i może wsiąść do bitej, ale musi być BMW. I żeby było śmieszniej, podobne zjawiska najlepiej widać nie u mnie na wsi, ale w Warszawie, Łodzi, Krakowie, trzeba tylko patrzeć. Czy w Norwegii, ktoś zaprasza sąsiadów, albo rodzinę z Pułtuska, gdy kupi kino domowe, tudzież grzeje przez pół kraju używaną furą do pokłóconej siostry na drugim końcu kraju, żeby pokazać jaka fajna fura na olej opałowy? Przecież ja tego nie byłbym w stanie wydumać, tego jest pełno. I żal mieć do nas? A za co? Sam miałem 28 lat Malucha, ponad połowę wspólnych dochodów na wynajmowaną kawalerkę i dziecko w tym czymś 126 przypięte do niemieckiego używanego fotelika, tylko po to, żeby nie było mandatu. Po 10 latach widzę siebie idiotę i za 10 zobaczę następną wersję, bo co tu się europejskiego stanie? Żeby to było zgorzknienie, to jeszcze, ale ja byłem bogaty, nawet tu, i też do dupy, do dziś mam kosztową kamerę Sony dwa razy używaną, kupioną w listopadzie, kiedy podwójnie naliczany podatek. Patrzę za okno w zimie na świerki, w lecie na grykę i ten romantyzm mnie tu trzyma. Więcej jak 1500 nie potrzebuję.
Tak yossariano – prawdę prawisz. Kolor bez znaczenia.
Spotkałem kiedyś, bardzo dawno, pewnego towarzysza, który był w ChRL na początku 1980 roku. Wrócił mocno podekscytowany i rozpowiadał w około, że partia chińskim komunistom wydała prikaz : bogaćcie się towarzysze.
Gwoli scisłości wypada dodać, że po ,,,Wielkim skoku” zostały im tylko motyki, wozy jednoosiowe i dymarki.
Tak yossariano – prawdę prawisz. Kolor bez znaczenia.
Spotkałem kiedyś, bardzo dawno, pewnego towarzysza, który był w ChRL na początku 1980 roku. Wrócił mocno podekscytowany i rozpowiadał w około, że partia chińskim komunistom wydała prikaz : bogaćcie się towarzysze.
Gwoli scisłości wypada dodać, że po ,,,Wielkim skoku” zostały im tylko motyki, wozy jednoosiowe i dymarki.
Jeśli już – to jeżdżę rikszą, a Twoje porównanie do 3D
zupełnie bez sensu. 3 D to 3 Dimensional – czyli zwyczajny, rzeczywisty, obraz trójwymiarowy.
Jeśli już – to jeżdżę rikszą, a Twoje porównanie do 3D
zupełnie bez sensu. 3 D to 3 Dimensional – czyli zwyczajny, rzeczywisty, obraz trójwymiarowy.
Jak już tak o tych rikszach to przypomniałem sobie Indie
I – jak Indie zamiast Irlandia. Tam dzieci pracują od 4 albo 5 roku życia – żebraniem. Takie 8-10 letnie zbierają opał idąc za świętą krową, która robi ,,placki”. Natomiast 14-15 letnie mają już przenośne ,,sklepy” – które się mieszczą na liściu. Riksiarze w Indiach to elita. Mają już autoriksze, tylko w Kalkucie są jeszcze takie prawdziwe – ciągane przez Hindusów.
Jak już tak o tych rikszach to przypomniałem sobie Indie
I – jak Indie zamiast Irlandia. Tam dzieci pracują od 4 albo 5 roku życia – żebraniem. Takie 8-10 letnie zbierają opał idąc za świętą krową, która robi ,,placki”. Natomiast 14-15 letnie mają już przenośne ,,sklepy” – które się mieszczą na liściu. Riksiarze w Indiach to elita. Mają już autoriksze, tylko w Kalkucie są jeszcze takie prawdziwe – ciągane przez Hindusów.
Oceńcie sami :
Polska riksza pod Big Benem
Bartek Miernik i Tomasz Myśko mają obecnie 15 rikszy. Jednak już w połowie marca na ulice Londynu wyjedzie 30 kolejnych pojazdów.
Są w Londynie osoby, które poprzez swoją oryginalną inicjatywę pokazują, iż kreatywność połączona z niekonwencjonalnym pomysłem jest środkiem, który pomoże wypłynąć na powierzchnię wymagającego, brytyjskiego rynku pracy. – Chciałem wejść w spółkę z Polakiem choćby po to, by pokazać, że Polak potrafi i może tutaj zrobić coś dobrego i użytecznego – mówi Bartosz Miernik, pomysłodawca i współwłaściciel Traditional Rickshaw Ltd, firmy zajmującej się przewozem rikszami po ulicach Londynu. Z Tomaszem Myśko, wspólnikiem, poznali się w styczniu ubiegłego roku. Bartek był wówczas już w Londynie od roku. Przyjechał jeszcze przed otwarciem granic Unii Europejskiej. Tomek mieszkał w Anglii już kilka lat temu i znał dobrze tutejsze realia. Obaj mieli zapał do pracy i pomysły, choć początki jak zwykle były trudne. – Przyleciałem tu z żoną w styczniu, uciekając przed brakiem perspektyw i przeciętnością, chcieliśmy „zmierzyć się” z Londynem i już tu zostaliśmy. Imałem się różnych zajęć, między innymi roznosiłem ulotki jednak cały czas myślałem nad możliwością założenia własnego interesu – wspomina Bartek.
Od pomysłu do realizacji
– Duża zasługa w tym mojego Taty, który zawsze powtarzał mi „ucz się, ale nie po to żeby znaleźć dobrą prace, tylko żeby dawać dobrą pracę”. Robiłem po trzydzieści kilometrów dziennie, to była istna katorga, wówczas zrodził się w mojej głowie, najpierw pomysł, a w wkrótce rikszowy biznes plan – dodaje. W Łodzi wyszukał firmę produkującą riksze, a już w październiku sprowadził pierwszych 5 sztuk. W listopadzie rozpoczął działalność. W styczniu zaś dołączył do niego Tomek, posiadający wykształcenie techniczne, doświadczenie na stanowiskach managerskich w zarządzaniu dużymi projektami oraz grupami ludzi (w kilku wiodących polskich firmach), a także, co ważne, był właścicielem rowerowej firmy kurierskiej w Warszawie. Od tego czasu działają wspólnie, prowadząc Traditional Rickshaw Ltd. Ich biznesplan zakładał m.in. niezbędne rozszerzenie floty. Riksze z Łodzi reprezentowały niski poziom techniczny, były też dość awaryjne. W firmie produkującej je wychodzono, bowiem z założenia, że „i tak będzie się psuło” – mówi Tomek. Znaleźli w na Pomorzu Wytwórnię Rowerów Nietypowych. Pojazdy były ponaddwukrotnie droższe, jednak reprezentowały sobą wysoki poziom techniczny i gwarantowały odpowiednio długą eksploatacje. Dokupili w marcu pięć kolejnych sztuk. Było już wówczas 10 riksz w ich posiadaniu. Poszukiwali zarazem bazy, którą znaleźli niebawem przy moście Westminster. Zbyt kłopotliwe było bowiem codzienne dowożenie sprzętu na miejsce.
Bezpieczny transport
Nasze, charakterystyczne, żółto-niebieskie riksze są jedynymi, które mają siedziska z przodu. To niewątpliwie zapewnia większy komfort naszym klientom – dodaje Tomek. Obrali najbardziej uczęszczane części miasta. Już po pierwszym miesiącu, z uwagi na dużą ilość chętnych do podjęcia tej pracy, zabrakło riksz. Postanowili jeszcze raz powiększyć flotę zamawiając kolejne cztery sztuki. Dużo czasu wówczas spędzaliśmy na przygotowywaniu sprzętu do możliwie najwyższego standardu technicznego, zapewniającego bezpieczny wyjazd i powrót z miasta. Np. piasty przerabialiśmy sami wg. własnego projektu. Trochę też ryzykowaliśmy, nie chcieliśmy bowiem z nikim konkurować, szczególnie cenowo, a raczej współdziałać i przekonywać klientów do siebie jakością usługi – dodają. Jako jedyna firma „w branży” gwarantują serwis na mieście, choć, jak dotychczas nie było większych problemów od strony technicznej. Co najważniejsze jednak, riksza jest również transportem bardzo bezpiecznym, co chwalą sobie szczególnie korzystający z tego rodzaju lokomocji, klienci. Dotychczas nie zanotowano bowiem żadnego wypadku z ich udziałem. Przez konkurencję zostali już w pełni zaakceptowani. Poznano się na ich działalności, więc w różnych sytuacjach współpracują z sobą. Np. w razie ewentualnego zagrożenia lub obsługi większej grupy ludzi. Zauważyliśmy, iż obecnie do dobrego tonu należy korzystanie z riksz, np. wychodząc z teatru czy różnorakich przyjęć – mówią wspólnicy. Ich pojazdy wypożyczano także podczas ślubów i parad.
Plany na przyszłość
Bartek i Tomek już teraz myślą jednak o ciągłym poszerzaniu działalności. W połowie marca wyjedzie na ulice Londynu 30 kolejnych riksz. Są one aktualnie w ostatniej fazie produkcji. – Oczywiście w oparciu o własne projekty, zapotrzebowanie i doświadczenie. To dość trudny proces, ponieważ nie ma jednego źródła, skąd można wziąć materiał. Kiedyś produkcja rowerów i osprzętu odbywała się w Bydgoszczy. Teraz z kolei w różnych miejscach Polski, częstokroć w małych warsztatach – mówi Tomek. To, jak dodaje, ma istotne znaczenie, gdyż sam fakt, z jakiego materiału jest wykonany sprzęt, czy jest wystarczająco trwały i solidny, wpływa później na obsługę klienta i jej jakość. W przyszłości planują także wyjść ze swoją ofertą poza Londyn, np. do Brighton, Oxfordu i Manchesteru. Ale chęć tu nie wystarczy, to dość duża inwestycja, należy liczyć siły na zamiary. Riksza musi wytrzymać 3-4 sezony, a do tego czasu jej wszelkie koszty z nią związane z jej amortyzacją muszą się zwrócić – twierdzą zgodnie. Praca w tej branży nie jest jednak zajęciem „lekkim, łatwym i przyjemnym”. Osoby pracujące w tym zawodzie muszą być błyskotliwe i elokwentne. Znać język angielski i historię miasta i jego zabytków. No i oczywiście posiadać kondycję i wytrwałość, by móc utrzymać się w tym zawodzie. To ludzie odpowiedzialni, znający przepisy ruchu drogowego i rozumiejący ludzi. Pełnią często rolę „spowiedników”, którzy muszą wysłuchać ludzkich problemów – mówią Bartek i Tomek. Najważniejsze jednak, jak dodają, są chęci do pracy.
Wzajemna satysfakcja
Na polskich rikszach pracują nie tylko Polacy, choć jest ich większość. Jeździł także, np. Anglik i Dunka. Jest też, co ciekawe, student prawa i v-ce mistrz Polski juniorów w boksie. A do niedawna był również wnuk ambasadora Polski w USA. Wszyscy rikszarze pracują, mając założoną własną działalność. Wynajmują pojazdy, opłacając tygodniowy rent. Natomiast pieniądze pobierane od klientów są ich czystym zyskiem. Cena usługi zaś to (około) £5 za milę, dla jednej osoby i £10 za dwie. W ten sposób w firmie panują jasne i proste zasady współpracy, czego wynikiem jest wzajemne zaufanie i wzorcowa atmosfera. Wkładamy w to dużo serca i pracy, najważniejsze jest więc, iż przynosi to wszystkim satysfakcję – dodają na zakończenie Bartek i Tomek.
Oceńcie sami :
Polska riksza pod Big Benem
Bartek Miernik i Tomasz Myśko mają obecnie 15 rikszy. Jednak już w połowie marca na ulice Londynu wyjedzie 30 kolejnych pojazdów.
Są w Londynie osoby, które poprzez swoją oryginalną inicjatywę pokazują, iż kreatywność połączona z niekonwencjonalnym pomysłem jest środkiem, który pomoże wypłynąć na powierzchnię wymagającego, brytyjskiego rynku pracy. – Chciałem wejść w spółkę z Polakiem choćby po to, by pokazać, że Polak potrafi i może tutaj zrobić coś dobrego i użytecznego – mówi Bartosz Miernik, pomysłodawca i współwłaściciel Traditional Rickshaw Ltd, firmy zajmującej się przewozem rikszami po ulicach Londynu. Z Tomaszem Myśko, wspólnikiem, poznali się w styczniu ubiegłego roku. Bartek był wówczas już w Londynie od roku. Przyjechał jeszcze przed otwarciem granic Unii Europejskiej. Tomek mieszkał w Anglii już kilka lat temu i znał dobrze tutejsze realia. Obaj mieli zapał do pracy i pomysły, choć początki jak zwykle były trudne. – Przyleciałem tu z żoną w styczniu, uciekając przed brakiem perspektyw i przeciętnością, chcieliśmy „zmierzyć się” z Londynem i już tu zostaliśmy. Imałem się różnych zajęć, między innymi roznosiłem ulotki jednak cały czas myślałem nad możliwością założenia własnego interesu – wspomina Bartek.
Od pomysłu do realizacji
– Duża zasługa w tym mojego Taty, który zawsze powtarzał mi „ucz się, ale nie po to żeby znaleźć dobrą prace, tylko żeby dawać dobrą pracę”. Robiłem po trzydzieści kilometrów dziennie, to była istna katorga, wówczas zrodził się w mojej głowie, najpierw pomysł, a w wkrótce rikszowy biznes plan – dodaje. W Łodzi wyszukał firmę produkującą riksze, a już w październiku sprowadził pierwszych 5 sztuk. W listopadzie rozpoczął działalność. W styczniu zaś dołączył do niego Tomek, posiadający wykształcenie techniczne, doświadczenie na stanowiskach managerskich w zarządzaniu dużymi projektami oraz grupami ludzi (w kilku wiodących polskich firmach), a także, co ważne, był właścicielem rowerowej firmy kurierskiej w Warszawie. Od tego czasu działają wspólnie, prowadząc Traditional Rickshaw Ltd. Ich biznesplan zakładał m.in. niezbędne rozszerzenie floty. Riksze z Łodzi reprezentowały niski poziom techniczny, były też dość awaryjne. W firmie produkującej je wychodzono, bowiem z założenia, że „i tak będzie się psuło” – mówi Tomek. Znaleźli w na Pomorzu Wytwórnię Rowerów Nietypowych. Pojazdy były ponaddwukrotnie droższe, jednak reprezentowały sobą wysoki poziom techniczny i gwarantowały odpowiednio długą eksploatacje. Dokupili w marcu pięć kolejnych sztuk. Było już wówczas 10 riksz w ich posiadaniu. Poszukiwali zarazem bazy, którą znaleźli niebawem przy moście Westminster. Zbyt kłopotliwe było bowiem codzienne dowożenie sprzętu na miejsce.
Bezpieczny transport
Nasze, charakterystyczne, żółto-niebieskie riksze są jedynymi, które mają siedziska z przodu. To niewątpliwie zapewnia większy komfort naszym klientom – dodaje Tomek. Obrali najbardziej uczęszczane części miasta. Już po pierwszym miesiącu, z uwagi na dużą ilość chętnych do podjęcia tej pracy, zabrakło riksz. Postanowili jeszcze raz powiększyć flotę zamawiając kolejne cztery sztuki. Dużo czasu wówczas spędzaliśmy na przygotowywaniu sprzętu do możliwie najwyższego standardu technicznego, zapewniającego bezpieczny wyjazd i powrót z miasta. Np. piasty przerabialiśmy sami wg. własnego projektu. Trochę też ryzykowaliśmy, nie chcieliśmy bowiem z nikim konkurować, szczególnie cenowo, a raczej współdziałać i przekonywać klientów do siebie jakością usługi – dodają. Jako jedyna firma „w branży” gwarantują serwis na mieście, choć, jak dotychczas nie było większych problemów od strony technicznej. Co najważniejsze jednak, riksza jest również transportem bardzo bezpiecznym, co chwalą sobie szczególnie korzystający z tego rodzaju lokomocji, klienci. Dotychczas nie zanotowano bowiem żadnego wypadku z ich udziałem. Przez konkurencję zostali już w pełni zaakceptowani. Poznano się na ich działalności, więc w różnych sytuacjach współpracują z sobą. Np. w razie ewentualnego zagrożenia lub obsługi większej grupy ludzi. Zauważyliśmy, iż obecnie do dobrego tonu należy korzystanie z riksz, np. wychodząc z teatru czy różnorakich przyjęć – mówią wspólnicy. Ich pojazdy wypożyczano także podczas ślubów i parad.
Plany na przyszłość
Bartek i Tomek już teraz myślą jednak o ciągłym poszerzaniu działalności. W połowie marca wyjedzie na ulice Londynu 30 kolejnych riksz. Są one aktualnie w ostatniej fazie produkcji. – Oczywiście w oparciu o własne projekty, zapotrzebowanie i doświadczenie. To dość trudny proces, ponieważ nie ma jednego źródła, skąd można wziąć materiał. Kiedyś produkcja rowerów i osprzętu odbywała się w Bydgoszczy. Teraz z kolei w różnych miejscach Polski, częstokroć w małych warsztatach – mówi Tomek. To, jak dodaje, ma istotne znaczenie, gdyż sam fakt, z jakiego materiału jest wykonany sprzęt, czy jest wystarczająco trwały i solidny, wpływa później na obsługę klienta i jej jakość. W przyszłości planują także wyjść ze swoją ofertą poza Londyn, np. do Brighton, Oxfordu i Manchesteru. Ale chęć tu nie wystarczy, to dość duża inwestycja, należy liczyć siły na zamiary. Riksza musi wytrzymać 3-4 sezony, a do tego czasu jej wszelkie koszty z nią związane z jej amortyzacją muszą się zwrócić – twierdzą zgodnie. Praca w tej branży nie jest jednak zajęciem „lekkim, łatwym i przyjemnym”. Osoby pracujące w tym zawodzie muszą być błyskotliwe i elokwentne. Znać język angielski i historię miasta i jego zabytków. No i oczywiście posiadać kondycję i wytrwałość, by móc utrzymać się w tym zawodzie. To ludzie odpowiedzialni, znający przepisy ruchu drogowego i rozumiejący ludzi. Pełnią często rolę „spowiedników”, którzy muszą wysłuchać ludzkich problemów – mówią Bartek i Tomek. Najważniejsze jednak, jak dodają, są chęci do pracy.
Wzajemna satysfakcja
Na polskich rikszach pracują nie tylko Polacy, choć jest ich większość. Jeździł także, np. Anglik i Dunka. Jest też, co ciekawe, student prawa i v-ce mistrz Polski juniorów w boksie. A do niedawna był również wnuk ambasadora Polski w USA. Wszyscy rikszarze pracują, mając założoną własną działalność. Wynajmują pojazdy, opłacając tygodniowy rent. Natomiast pieniądze pobierane od klientów są ich czystym zyskiem. Cena usługi zaś to (około) £5 za milę, dla jednej osoby i £10 za dwie. W ten sposób w firmie panują jasne i proste zasady współpracy, czego wynikiem jest wzajemne zaufanie i wzorcowa atmosfera. Wkładamy w to dużo serca i pracy, najważniejsze jest więc, iż przynosi to wszystkim satysfakcję – dodają na zakończenie Bartek i Tomek.