„Ostatni akt. Twój finałowy taniec. Zasmakowałaś marzenia… dotknęłaś. A teraz ono zostało zdeptane.
„Ostatni akt. Twój finałowy taniec. Zasmakowałaś marzenia… dotknęłaś. A teraz ono zostało zdeptane. Twoje serce jest złamane. Krwawi. Opadasz z sił. Krew kapie. Czarny Łabędź zabrał ci ukochanego. Masz tylko jedno wyjście. Nie lękasz się. Jesteś pogodzona z losem. Patrzysz w dół na Rotbarta. Potem na Księcia. Na publiczność. A potem skaczesz!” Wątpie czy powyższy fragment można potraktować jako spoiler, jest tylko omówieniem końcówki baletu, o którym nawet średnio rozgarnięty odbiorca masmediów słyszał. Jednak nie przeczę, że został żywcem wyciągnięty z filmu, najnowszej produkcji Darrena Aronofsky’ego…
… produkcji długo oczekiwanej, szczególnie przez fanów reżysera, a do takich zaliczam się i ja, dlatego pozostanę bezlitosny, przepraszam, chodziło o słowo „obiektywny”. Treść filmu mówi o młodej baletnicy, o mieszkającej z nadopiekuńczą matką niewinnej dziewczynie, która dostaje szansę zagrania głównej roli w balecie Czajkowskiego. Problem polega na tym, że ma zagrać wiarygodnie podwójną rolę, Królową (Białego) Łabędzi, cnotliwą istotę, oraz Czarnego Łabędzia, zaprzeczeniem tej pierwszej, ociekającego namiętnością wampa. Reżyseria…
…cóż to jest reżyseria? Nietwórcza czynność kukły, marionetki kierowanej przez producentów i widzów, czy odautorskie odciśnięcie pieczęci na utworze, rozpoznawalny podpis, wyryte znamię? U Aronofsky’ego mamy do czynienia z drugim przypadkiem. Jego filmy charakteryzuje psychologizacja wątku i postaci ujętej w dramatycznej formie, na wzór starożytnej tragicznej sztuki składającej się z kilku części: z protazy, czyli wprowadzenia, następnie epitazy, intensyfikującej główny wątek. Katastaza, nawarstwiająca, kumulująca akcję, nie mającej tutaj nic wspólnego z etymologicznym znaczeniem tego słowa, poprzedza katastrofę, kulminację dzieła. Często jest reżyserowi stawiany zrzut plagiatowania samego siebie, wracania do oklepanej formy. Jednak broni się sięganiem do coraz różniejszych środków wyrazu…
… takich jak ujęcia kamery, montaż. Wcześniej szarpany, budował napięcie krótkimi pociągnięciami pędzla znanymi z „Requiem dla snu”, zaś w „Czarnym Łabędziu” obraz malowany jest inaczej. Płótno pokryto dłuższymi liniami, często zawijanymi w piękne wzory, tylko gdzieniegdzie, lekkie, krótkie machnięcie, by kolory były łatwiej przyswajalne dla oka. Czynnikiem kreującym emocje niewątpliwe jest również muzyka i dźwięki. Clint Mansell, ojciec znanej melodii, puszczanej przy każdej okazji przy wszelakich premierach, a tym samym już trochę ogranej, też twórca znacznie subtelniejszej, introwertycznej nuty ze „Źródła”, przyjął tutaj rolę raz dyrygenta, a raz suflera, zza kotary czy gdzieś z cienia pilnującego wykonanie utworów Czajkowskiego. Jednakże nie zapomnijmy o aktorstwie…
… aktorstwie – pisząc to myślałem głównie o Natalie Portman, która stworzyła więcej niż ciekawą kreację, niejednorodną, umiejętnie kreślącą psychologiczną zawiłość postaci. Na brawa zasługują także sceny tańca z jej udziałem. Mnie po prostu przekonała do siebie. Przyćmiła resztę obsady, ewentualnie grający reżysera baletu, Vincent Cassel, może się pokusić o stwierdzenie, że prawie dotrzymywał kroku Portman, zdyszany, lecz dalej obserwujący jej plecy. Na pewno historia rywalizacji, no tak, z kim?, wydaję się ze wszystkich stron przerabiana, nie mniej jednak scenariusz potrafi zaskoczyć widza…
…scenariusz, który rozumiany będzie trochę inaczej, w zależności od wrażliwości obserwatora, co jest znacznym plusem. Nastolatka może pojąć go jako omówienie momentu utraty dziewictwa, psychiatra ponownie przekartkuje Freuda bądź Bleurela, psycholog zauważy proces dojrzewania, pedagog skupi się na elemencie akceptacji jednostki, wrażliwi na sztukę dostrzegą proces doskonalenia się dzieła. A maniacy z forów filmowych mają pożywkę do swojej nieokiełznanej potrzeby defragmentacji, szatkując sceny i ujęcia na atomy i protony, tocząc z podniecenia pianę interpretują każdy gest czy pierdnięcie tworząc nowy film. Dobra recenzja wieńczona jest konkluzją…
…podsumowaniem, bijącą w oczy tezą, ba, nawet morałem. Wiedzą o tym doskonale pióra z popularnych dzienników, tygodników, miesięczników i innych „Gazet Wyborczych”, nie przebierając w achach i ochach przy użyciu oksymoronów, epitetów, hiperboli, paraboli, onomatopei, a szczególnie gradacji słowa „zajebisty”. Jako to, że piszę antyrecenzję nie pokuszę się, by przy „Czarnym Łabędziu” do słowa „dzieło” dodać przedrostek „arcy”, bo na to trzeba sobie bardziej zasłużyć. Powiem jedynie, że obok udającej psychologiczną głębie strzelankę w „Incepcji” film Aronofsky’ego wygląda imponująco. Więc zapraszam do oglądnięcia tego dzieła. Wielkiego dzieła.