Pomijam kilka maili, które były zwykłą wymianą grzeczności i przechodzę od razu do drugiej dawki materiału jaką pode
Pomijam kilka maili, które były zwykłą wymianą grzeczności i przechodzę od razu do drugiej dawki materiału jaką podesłałem wydawnictwu Znak. Tym razem był to fragment części I powieści, poprzednie „Gierczaki” to rozdział ostatniej części. Wklejam mniejszy kawałek z całości, Pan Gablankowski dostał więcej, ale wszystko pasowało do „linii”, chociaż historia jest wyrwana z przysłowiowego kontekstu i we właściwym kontekście ma zupełnie inne znaczenie. Wklejam fragment.
Spokojnie sobie Jan jechał i Niemiec kłopotu nie sprawiał, tylko raz się Jan zatrzymał, pomyślał, że przykryje pijanego sianem, pora już późna była i chłodem wiało. Nie musiał tego robić, Niemiec upity spał, żadnych pretensji nie krzyczał. Coś jednak nie dawało spokoju, że polubił Niemca za dużo powiedziane, Niemców Jan nie lubił i ile mógł, tyle się sprzeciwiał. Zdawało mu się tylko, że nie taki zły ten Niemiec jak inne i skoro tak, przykryć nie zaszkodzi.
Gdula nie lękał się, że do innych Niemców jedzie, coś czuł po sobie, że nic złego go nie spotka, sam nie wiedział, skąd mu się wzięło, ale trzymał się tego przeczucia i całkiem był spokojny. Prawie już do Mościsk dojeżdżali, kiedy na wozie taki ruch się zrobił, że Jan musiał klacz wstrzymać. Przebudzony Niemiec wychylił się za wóz i oddał, co zjadł i wypił, coś jeszcze mruknął i znów padł nieprzytomnie spity.
– To cię bidaku wykolebało na wozie i lepiej dla ciebie, prędzej dojdziesz do zdrowia – tak sobie Jan w duchu pomyślał i ruszył w dalszą drogę.
Niedługo trwało, gdy do Mościsk dojechał, szczęśliwie się złożyło, zaraz na skraju miasta napotkał Niemców całą gromadę. Bliżej podjechał i – jak umiał – objaśnił, w czym rzecz:
– Oficer niemało popił, do Mościsk chciał, tak powiozłem – zwrócił się do Niemca wyższego rangą i takiego, co z twarzy wyglądał na ludzkiego.
– Ach! Nasz filozof Jens! – oficer niemiecki szarpnął pijanym na wozie i po niemiecku do niego zagadał – Wstawaj, myśliciel! Schlałeś się z chłopem? – pijany nie bardzo mógł dojść do siebie – Jens! Jens! Stalingrad! Stalingrad! – okrzyk posadził Niemca na wozie, a jego kompani, też nie bardzo trzeźwi, roześmiali się chórem.
– Wsadźcie go do samochodu! A ty jedź, człowieku, do swojej baby i dwunastu dzieci, Niemcy ci będą wdzięczne za ocalenie niemieckiego filozofa – oficer gadał po swojemu, ale z gadania znać, że nic złego do Jana nie gadał. Do tego tak machnął ręką, że bez trudu odgadnąć, że odjechać zezwala. Czapki uchylił, pokiwał Gdula głową i zawrócił wóz na drodze. Odjechał parę metrów i wtedy Niemiec krzyknął za nim.
– Czekaj no! Masz tu od armii niemieckiej nagrodę za filozofa – na wóz trafiło parę konserw i bochen razowego chleba – Niemiecka gościnność! – wołał oficer, zaśmiał się do siebie i od nowa machnął ręką, żeby jechać.
Nic z gadania niemieckiego Jan nie pojął, tylko tyle wyczuł, że za wroga nie wzięli i krzywdzić nie chcą. Tak gładko poszło z Niemcem, że aż dziwnym się wydawało, przeczuwał Jan tyle, że nic złego się nie stanie, ale tyle dobrego się nie spodziewał. Podziękował rękami i do domu wracał więcej niż zadowolony, śpieszyło się strasznie, poganiał Baśkę, że dawno się nie zdarzyło. Chciał jak najszybciej pokazać w chałupie, że nic mu nie jest, prędko jechał po całym ciężkim dniu żonę i Jurka uspokoić.
W drodze do chałupy myślał o Niemcu i Jurku, że oba pod jednym dachem siedzieli i żadnej nie było krzywdy. Dziwnie się na świecie wszystko składa, tylko Niemcowi powiedzieć, kim dziecko w chałupie, byłby wrogiem tamtego i zabił albo wywiózł do getta. Gdy jeden nie wie, kim drugi, siedzą w chałupie i żadnej nienawiści nie ma. Wszystkie to samo robią, tak samo potrzebują zjeść, wyspać się, tak samo się upijają i rzygają tak samo, tego samego się boją i przed tym samym uciekają. Tak samo Niemca żona zdradza jak i tutejszego, chleb niemiecki nie bardzo różny od swojskiego i tylko Pan Bóg wie, gdzie się jeden u drugiego inności dopatruje, że koniec końców zabijają się za to samo. Wcale nie silny ten, co życie odbiera, ale i ten głupi, co sam życie oddaje.
Myślał Jan o tym wszystkim i nic wymyślić nie mógł, głowa od takiego myślenia pęka, bo kto zrozumie, czemu człowiek człowiekowi robi, czego sam by nie chciał dostać, a im więcej się boi złego, tym więcej złego wyrządza. Tak już chyba być musi, ma swoje zadanie na świecie Pan Bóg, ma i diabeł, człowiek nie umie tak żyć, żeby tylko Boga słuchał, albo tylko diabła. Nawet ten, co z diabłem trzyma, rzuci po bożemu na wóz konserwy i ten, co z Bogiem przystaje, pogardzi biednym i sponiewiera jak ksiądz, co niejednemu w potrzebie drzwi zastawił. Z tego wojna się bierze, że ludzie do Boga ze strachu się modlą, a diabła bez lęku słuchają.
W odgadywaniu świata pomogła Janowi swojska wódka, bez wypicia o takich mądrościach chłop nie myślał, tyle co w kościele ksiądz jakie inne powiedział i tyle, co wódka podpowiedziała. Od poniedziałku do niedzieli myślenia nie było, tylko od święta i zaraz po myśleniu gorzej robota szła, dlatego myśleć o rzeczach, co nie do pomyślenia, nie było potrzeby, szkoda z tego, nic więcej. Ostatnie słowa Jan powiedział sobie w duchu, gdy wóz już przed chałupą stał. Klacz odprowadził do stajni, wóz postawił przed chałupą, żeby szybciej do domu. Nim próg przekroczył, zaraz doskoczyła do niego Aniela i rozpytywać zaczęła:
– Dzięki Bogu, po wszystkiemu. Zawiózł Niemca? – wytrzeszczyła oczy prosto na męża, takie pytające i stęsknione oczy.
– Zawiózł, co miał nie zawieść, lepiej poszło niż my pomyśleli – pochwalił się Jan.
– Coś nadto wesoły, Bogu dziękuj, że jakiej biedy z niemieckiego gadania i picia nie było. Mało co brakło. Darł się w chałupie i rencami machał jak zwariowany – Gdulowa jeszcze miała w pamięci niedawne wydarzenia w izbie.
– Wódka każdemu rozum zabierze, z biedy się darł – spokojnym był Jan.
– I tobie wódka rozum wzięła! Ta jaki on biedny? Tyle narodu, co one darmo mordujo! – dziwiła się Aniela słowom Jana i sprzeciwiała.
– Biedny, jak my wszystkie, we wojnę naród głupieje, jeden drugiego nie uważa i za byle co zabije, wszystkie zabijajo. Ruskie, Ukraińce i swoje. Wszystkim krzywda i wszystkim się zdaje, że darmo. Taka wojna i tyle wszystkiego – Jan jeszcze nie otrząsnął się z tego, co na wozie myślał.
– Szkoda do ciebie gadać, boś durny od wódki i tyle wszystkiego. Z nieba się tobie Niemców żal zrobiło, głowę będziesz miał lżejszo, to se spomnisz, co biedny, co Niemiec. Szkoda do pijanego gadać. Spać czas, po nocy Pan Bóg rozum przywróci,
Aniela pościeliła łóżka zawczasu, zaraz jak Jan do Mościsk pojechał, teraz tylko przykazała spanie.
– A spać pora, dobrze gadasz. Jurek leć-no jeszcze do woza, pokąd w ubraniu żeś, tam od zada konserwy i chleb się został, przynieś ich do chałupy – chłopiec zadziwił się, ale pobiegł przed chałupę, jak wujek prosił.
– Skąd konserwy nabrał i chleba? – jeszcze więcej zdziwiona Aniela krzyczała na męża.
– Niemiec dał, oficer, za tego naszego Niemca, żem go przywiózł – odpowiedział zmęczony.
– To już koniec świata idzie, jak bandyty konserwy fasujo – Aniela pokręciła głową i za rozczesywanie włosów się zabrała, co zawsze przed spaniem robiła.
Dzień, który żadnym spojrzeniem nie był zwyczajny, kończył się i cała rodzina kładła się z spać z głowami pełnymi wszystkiego, co się przydarzyło. Tego dnia wszyscy blisko stali nieszczęścia, ale skończyło się wiele lepiej, niż można sobie wymodlić. Mając na względzie, że wojna była, szczęścia należy dołożyć i mieć niemieckie odwiedziny za cud, który nie tylko szkody nie przyniósł, ale konserw i chleba dostarczył. Przy spokojnym i prosto poskładanym życiu Gduli wydarzenie jako odświętne musiało zostać odebrane, w takim pojmowaniu, że niecodziennie i szczęśliwie zakończone.
Najciężej całą rzecz przeżył Jurek; nic nie mówił, nie chciał martwić opiekunów, cały się w środku zwinął i pozamykał szczelnie, aby tego wszystkiego, co widział, do siebie nie dopuścić. W chłopcu ciągle siedziało przeświadczenie, że musi się chować i uciekać, uważać na każdym kroku, aby się nie wydało, kto on. Smuciło go i przerażało, że nieustannie musi pokazywać się takim, jakim nie jest, nie potrafił sobie poradzić z chowaniem siebie, i że za oszukiwanie dostaje nagrodę. Oszukiwania innych musiał się nauczyć, sam siebie oszukiwać nie bardzo potrafił, choć wiedział, że oszustwo konieczne, a nagrodą za oszustwo jest życie.
Nim sen przyszedł, Jurek układał sobie w głowie co z Berka zostało, starał się dojść do takiego miejsca, gdzie Berek nie będzie wrogiem Jurka i Jurek nie zmieni we wszystkim Berka. Szukanie w sobie zgody między dwoma chłopcami, z których każdy był udawany, jawiło się zajęciem ponad siły młodego myślenia. W tych latach dzieci miały jasne wyobrażenie o sobie, miały swoje imię i swoich rodziców, rodzice wiedzieli, kim jest dziecko, dziecko widziało, jacy są rodzice.
Berkowi odebrano, co dziecko mieć musi, dziecko musi mieć swoje imię i swoich rodziców, którzy wołają dziecko po imieniu. Imię Berka było dla Berka śmiertelnym, gdyby rodzice chłopca zawołali po imieniu i przy ludziach, którzy tylko na to czekali, daliby na własne dziecko wyrok śmierci. Gdyby Berek zawołał „mamo” i „tato”, straciłby życie przez własną nieostrożność. Uniknąć niebezpieczeństwa i zachować życie mógł Berek tylko w ciele Berka i myśleniu Jurka. Musiał rękami i nogami, ustami, oczami i uszami Berka, robić wszystko, żeby jak najwięcej udawać Jurka, przed Gdulami, przed rodzicami, a co najgorsze – przed sobą samym. Za wiele jak na chłopca, zostawionego wojnie na pożarcie. Mimo ciężaru Berek zdołał zrobić tyle dla siebie, że takie myślenie jak dziś przed zaśnięciem, przychodziło rzadko.
Nauczył się Jurek od Gduli życia, myślał nad tym, co każdego dnia było do zrobienia. Odganiał wszystkie myśli, które dla dojenia krowy niezdatne, do zaprzęgania wozu zbędne, jedzenia, rąbania drzewa, przynoszenia wody, kurom podsypywania niepotrzebne. Życie podpatrzone u Gduli pomagało Berkowi w codziennym udawaniu Jurka, z czasem stało się tak, że Jurek siedział w głowie i Berka coraz mniej dało się zobaczyć. Berek odzywał się wtedy, gdy Jurek wspominał rodziców, gdy Jurek patrzył na niemieckie mundury, gdy Jan pytał o radio, gdy Aniela modliła się po swojemu i gdy słyszał dawne słowa: Przemyśl, miasto, szkoła, dom, mama, tato, siostra. Prócz tego Jurek był Jurkiem i nawet Berek mu dopomagał, żeby Jurkiem pozostać.
Z takim życiem mniej było strachu i tylko trochę smutku, wspomnień, bólu z dawnego życia. Niemiec w chałupie Gduli przypomniał Jurkowi o wszystkim, co z Berkiem związane, a najbardziej bolało, że przecież nic złego być Berkiem, nic złego dla innych, pomimo to Berek wydobyty z Jurka życie kosztował. Taką niesprawiedliwość i takie zło Berek potrafił sobie tłumaczyć wojną i ludźmi, co nie byli dobrzy, ale zrozumieć nie umiał. Dlatego odsuwał wszelkie, co sprawiało, że czuł się gorszy, tak zły, że do życia niezdatny. I tylko mundur zapamiętał, sam mundur, że niemiecki – zapomniał. Pamiętał mundur i myślał, że ludzie w mundurach niczego bać się nie muszą, mogą wejść do cudzej chałupy i się rozgościć. Mogą w cudzym domu straszyć i robić, co im się podoba, nawet zabić i żadna ich za to nie spotka kara, przeciwnie się stanie – dostaną nagrodę. Żeby mieć taki mundur, można wszystko mieć, za nic nie płacić, niczego się nie bać, żyć po innej, bezpiecznej i silniejszej życia stronie. Tyle sobie pomyślał Jurek przed zaśnięciem, nie całkiem wiedział, jak pomyślał, ale bardzo mu się ta myśl spodobała, tak mocno, że została na zawsze.
W odpowiedzi otrzymałem więcej niż poprzednio:
Szanowny Panie,
Dziękuję za odpowiedź. Czekamy zatem spokojnie na „wynik” przepisywania. Szczególnie, ze kolejne opowiadanie, które Pan przysłał jest więcej, niż zachęcające. Ma Pan też rację – wieszanie tego w Internecie nie sprawi, że to zaistnieje. Srogo kwestii wydania stawiać nie mogę – jak już Panu pisałem – musimy najpierw poznać całość tekstu. Uspokoję Pana jednak – nie musi Pan wszystkiego rzucać, by przepisywać opowiadania. Proszę zrobić to we własnym tempie – szczególnie, że materiał naprawdę zasługuje na uwagę.
Pozdrawiam serdecznie
Maciej Gablankowski
P.S.
Będę wdzięczny za podesłanie pełnych personaliów oraz numeru telefonu. Mail bywa zawodny.
Maciej Gablankowski
Redaktor serii
Historia, Biznes, Literatura popularnonaukowa
__________________
Wydawnictwo ZNAK
ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków
tel.: (48 12) 61 99 500
tel. bezp.: (48 12) 61 99 520,
fax: (48 12) 61 99 502
Ładne prawda? Proszę zwrócić uwagę na PS. Dotąd pisałem jako Piotr, Pan redaktor chętnie weźmie taką formę i taką treść, niemniej chciałby jeszcze mieć właściwe nazwisko. Oczywiście Google popsułoby wszystko i tylko stąd moja anonimowość, w ostatniej części korespondencji podałem wszystkie dane, i całą powieść i opis tego zdarzenia będzie finałem promocji.
Bardzo Szanownych, choć ewentualnych, Czytelników chciałbym uspokoić pocieszyć i nie martwić. Jak dotąd wklejam fragmenty I Części, ta część jest bajką opowiadaną przez nasze babcie, takie jest założenie, stąd też stylizacja i takie proste ludowe prawdy, ale to jest niezbędne dla dwóch kolejnych części, gdzie nie ma już nic z tego klimatu, ani języka, ani stylu pisania, ani przekazu „ideowego” i przede wszystkim bajki. III części powieści można czytać oddzielnie, całość jest spięta jedną myślą. Obojętnie kto i w co wierzy znajdzie w tej książce siebie, we fragmentach, nieliczny w całości. Dziękuję za uwagi do pierwszej części i z przykrością się z nimi zgadzam, z przykrością dlatego, że tak się to skończy jak większość z Was pisze. Rok ciężkiej pracy, prawie 290 stron, potężny wysiłek i pełna świadomość, że nic z tego nie będzie. Natomiast taką powieść jakiej się oczekuje w zacnych kręgach to jest roboty na 3 miesiące i pełna gwarancja sukcesu. Kiedy sobie coś ubzdurasz jest jeszcze nadzieja, że pieprzysz od rzeczy, kiedy się przekonasz w jakim kierunku kręcą się trybiki jesteś jak Robin Hood – banita.
Dobre czytanie.
Dobre pisanie.
Dobre czytanie.
Dobre pisanie.
Dobre czytanie.
Dobre pisanie.
Kurakowi zadrżała ręka żeby (piórem tylko)
dobić bohatera spod Stalingradu. Bo kto wie, spod Stalingradu nie wrócili, może to J-24 był?
Kurakowi zadrżała ręka żeby (piórem tylko)
dobić bohatera spod Stalingradu. Bo kto wie, spod Stalingradu nie wrócili, może to J-24 był?
Kurakowi zadrżała ręka żeby (piórem tylko)
dobić bohatera spod Stalingradu. Bo kto wie, spod Stalingradu nie wrócili, może to J-24 był?
Poszukuję historyka altruisty
Poszukuję historyka altruisty lub pasjonata z wiedzą z zakresu 1939 – 1989. Nie ma wiele do konsultacji, ale nie chciałbym palnąć jakiejś o co nie trudno mimo uwagi poświęconej na grzebanie w źródłach.
Poszukuję historyka altruisty
Poszukuję historyka altruisty lub pasjonata z wiedzą z zakresu 1939 – 1989. Nie ma wiele do konsultacji, ale nie chciałbym palnąć jakiejś o co nie trudno mimo uwagi poświęconej na grzebanie w źródłach.
Poszukuję historyka altruisty
Poszukuję historyka altruisty lub pasjonata z wiedzą z zakresu 1939 – 1989. Nie ma wiele do konsultacji, ale nie chciałbym palnąć jakiejś o co nie trudno mimo uwagi poświęconej na grzebanie w źródłach.
Pamiętam wywiad ze znanym kompozytorem
i twórcą zespołu, który, w mgnieniu oka, podbił nasz piękny kraj i całą, chyba, Europę. Muzyczny dziennikarz z równie muzycznej redakcji, z namaszczeniem, zagaja na temat aktualnych i przyszłych przebojów, a gwiador na to : nie pytaj mnie o TAKĄ muzykę ani o TEN zespół, bo wcale mnie to nie interesuje, ja w ten sposób zarabiam na p r a w d z i w ą muzykę, którą będę grał w przyszłości.
Pamiętam wywiad ze znanym kompozytorem
i twórcą zespołu, który, w mgnieniu oka, podbił nasz piękny kraj i całą, chyba, Europę. Muzyczny dziennikarz z równie muzycznej redakcji, z namaszczeniem, zagaja na temat aktualnych i przyszłych przebojów, a gwiador na to : nie pytaj mnie o TAKĄ muzykę ani o TEN zespół, bo wcale mnie to nie interesuje, ja w ten sposób zarabiam na p r a w d z i w ą muzykę, którą będę grał w przyszłości.
Pamiętam wywiad ze znanym kompozytorem
i twórcą zespołu, który, w mgnieniu oka, podbił nasz piękny kraj i całą, chyba, Europę. Muzyczny dziennikarz z równie muzycznej redakcji, z namaszczeniem, zagaja na temat aktualnych i przyszłych przebojów, a gwiador na to : nie pytaj mnie o TAKĄ muzykę ani o TEN zespół, bo wcale mnie to nie interesuje, ja w ten sposób zarabiam na p r a w d z i w ą muzykę, którą będę grał w przyszłości.