Marek znany był ze swojego zamiłowania sprawami ziemskimi, trochę odległymi i mało popularnymi w dobie militarnych zmagań na obrzeżach Galaktyki, poczynających się o te
Marek znany był ze swojego zamiłowania sprawami ziemskimi, trochę odległymi i mało popularnymi w dobie militarnych zmagań na obrzeżach Galaktyki, poczynających się o terrorystycznych ataków, sztucznie generowanymi impulsami elektromagnetycznymi, na transmitery informacji, całkowicie odcinając niektórych kolonistów, głównie z Ramienia Zachodniego. To sprawka oczywiście brutalnych Eugeników z sąsiedniej Andromedy. Wszyscy podejrzewają, że zaopatrzenie dostają od, jak dotąd neutralnych, mieszańców z M31. Za to bunty w rezerwatach zdarzają się nad wyraz często, wiec nikt za specjalnie się nie interesował małą Ziemią, zamieszkaną przez garstkę wymierających niedobitków z prawie na wskroś spalonej planety.
Przewrót rozpoczął się niespodziewanie, w Sektorze Europa, Ziemianie najzwyczajniej i bez problemu zabrali mało czujnym strażnikom broń, a zastanawiający jest fakt, jak posiedli umiejętność jej obsługi – zaskoczyli tym samym jednostki usytuowane najpierw w placówce Ósmej, a później w pozostałych. Żołnierzy nie oszczędzono. Sytuacja dała na młyn poglądom, że należy się całkowicie pozbyć rezerwatu, niedochodowego i uciążliwego dla administracji. Likwidacji przeciwni byli członkowie Stowarzyszenia Obrony Humanoidów, teraz zagłuszonych głosami rodzin ofiar bestialsko zamordowanych przez te niejaszczurcze stworzenia. Parlament znaczącą większością podjął decyzję wysłania ekspedycji do zbuntowanego rejonu, w celu rozwiązania raz na zawsze problemu, a oddział kilku tysięcy ochotników poprowadzi pułkownik Kerrigan, popularny w tłumieniu takich rewolt.
Dowiedział się to od naczelnej, Moniki. Przekazała polecenie sucho, rzeczowo. Parę zdjęć, kilka ujęć, najważniejsze, wywiad z wojskowymi, najlepiej z samym pułkownikiem. Kiedy artykułowała instrukcje, przypomniał sobie owe upojne noce, błyszczącą łuskę z podniecenia uchylającą się do góry, jak przyciągał ją ogonem, a ona z udawanym oporem droczyła się niemiłosiernie, drapanie pazurem podbródek, pionowe, zielone, piękne oczy wpatrujące się z miłością w jego pysk. Jak mógł spieprzyć takie uczucie – myślał – nieważne, teraz trzeba skupić się na zadaniu.
—————————————————-
Jego sąsiad, dziwny osobnik, z bardziej wydłużoną czaszką, co sugerowało na odłam gekonowatych, dotąd obojętny, przyglądnął mu się uważnie. Zdziwił się, że wśród ochotników (dowiedział się, że nic z ochotą przydział do pułku nie miał wspólnego) znalazł się przedstawiciel nielubianej i dzikiej rasy. Wyszczerzył pysk w przyjaznym geście do Marka, ukazując zdrowy i długi język:
– Co, pierwszy raz tak daleko od domciu, widzę? Nie przejmuj się, nie ma się czego bać. Przylatujemy, robimy swoje i spadamy. Ziemianie to prymitywny gatunek, nawet kąsać nie potrafią, a co dopiero walczyć.
– Powiem, że nie boję się walki i przemocy, bo już reportaż robiłem w nie takich warunkach bojowych, szkoda mi właśnie ludzi, ciekawe zwierzęta, trochę się tym amatorsko interesuje – odpowiedział.
– Ciekawych? Nie wiem co może być ciekawego w chodzeniu na dwóch nogach i wkurwianiu wszystkich dookoła swoją nieporadnością.
– Nie jest tak do końca. Ludzie tworzyli wspaniałą cywilizację. Źle się dzieje, kiedy pozbywamy się gatunku, który do końca nie zbadaliśmy.
Transporterem zatrzęsło mocniej, a do uszu doszedł komunikat, że przekroczyli atmosferę.
– Spokojnie, nie dostaliśmy rozkazu by wybijać wszystkich, tylko stawiających opór, a resztę załadujemy do kontenerów, słyszałem, że sfinansowanych przez składki SOU, żeby mogli sobie pobadać i pogłaskać niektóre okazy – wyraźnie się rozkręcił.
– A jakiej broni będziecie używać? – Marek wiedział jakiej, tylko chciał powstrzymać cyniczny bełkot gekona.
– Głównie ogłuszaczy, delikatna zabawka, krzywdy nie zrobi, lecz kiedy przywrze się do pnia w okolicy szyi, ludź pada ze zlasowanym mózgiem, widziałem to, normalnie wyglądają jak trupy, jednak żyją, by świeży dotarli na stoły, nie jako padlina – z wyraźną satysfakcją powiedział gekon, a Marek z trudem powstrzymywał treść żołądka, „Co za chory dureń?! Jak takie jaszczurki w ogóle tutaj się dostały? To rzeźnicy” pomyślał.
Atmosfera niewiele się różniła od tej z rodzimej planety, właściwie maski nie były niezbędne, tylko po dłuższym czasie wdychania jaszczurki mogły co najwyżej omdleć. Właśnie unikatowa proporcja azotu, tlenu, dwutlenku węgla przesądziła, że likwidacja miała nastąpić z ziemi a nie z kosmosu. Pułkownik Kerrigan nie przepadał za, jak to określił „brudnymi pismakami”, jednak przyjął wizytę Marka. Średniego wieku jaszczur, w kręgach wojskowych uznawany był za niekłamanego patriotę, ojczyznę stawiał ponad wszystko, a wysłużył się jej nie mało, ostatnio miażdżąc rewoltę w układzie Deneby, zaś w kręgach cywilnych postrzegany jako bezwzględny wykonawca rozkazów. Ministerstwo Wojny, ślepe na petycje o jaszczurcze traktowanie wrogów, wiedziało, że takie persony od „mokrej roboty” są wręcz niezbędne. Kerrigan nieufnie i z pogardą patrzył na Marka, co chwilę nerwowo machającego koniuszkiem ogona i skrobiącego pazurami bo podłodze biura:
– Dobrze, sam tego chciałeś, masz pozwolenie na uczestniczenie w bezpośrednim teatrze działań. Wiedz jednak jedno, że jak się Ci coś stanie, nie biorę za to odpowiedzialności. Podpiszesz to – podał dziennikarzowi tablet – Niech się tylko dowiem, że w czymś przeszkodziłeś moim chłopakom, to wyrwę ci każdy róg z czaszki, byś więcej nie plótł bzdur na łamach waszego pisemka. Rozumiesz? – Marek niepewnie wysunął język. Postawił podpis. Pułkownik ciągnął – Mam nadzieję, że obiektywnie spojrzysz na to, co się tutaj dzieje. To tylko zwierzęta, które wcześniej samie się wyniszczyły, widocznie chciały zagłady, więc ją mają. Zabraniam ci tego powtarzać oficjalnie.
——————————————————-
Chłodny wiatr stroszył łuski. Jednym ciepło dawały rzadkie podmuchy dobiegające płonącego osiedla. Niejaszczurcze krzyki, podobne do jakiegoś skrzeku oraz swąd palonego mięsa dopełniały obraz pogorzeliska. Marek widział jak część żołnierzy okrążyła i dopadła parę postaci, mniejszych, większych, skulonych i przestraszonych. Jeden z egzekutorów podszedł z paralizatorem w nodze, przywarł do potylicy najmniejszego zwierzęcia i nacisnął za spust. Ten bez czucia, bezwładnie osunął się na ziemię. Drugie coś próbowało wykrzyknąć, lecz szybki i skuteczny cios ogonem, skrócił go o głowę, która oddzielona od tułowia jeszcze nienawistnie patrzyła na oprawców. Osobnik płci przeciwnej targało się za, jak sobie przypomniał nazwę, włosy i głośno zawodził:
– Trrrzaaaallle frohhhhhhliiiiiissssssmmmm , trrrraaaal – cholera, nie włączył translatora – Moje dziecko, aaaaaa… – głos zamilkł, kiedy ostre pazury przebiły krtań.
Kiedy gwiazda Słońce zaczęła rozjaśniać horyzont, widok ukazujący się przed oczami mógł doprowadzić do ślinotoku każdego zatwardziałego jaszczura. Miejsce kaźni. Jeszcze żywcem obdzierani z zewnętrznej powłoki ludzie, jeszcze śmiech żołnierzy jak rozczłonkowali chudego, kościstego osobnika, jeszcze diamentowy płomień z wijącego się ciała. Gdy patrzył na to wszystko, starając się poukładać myśli, Marek dostrzegł w ruinach dwoje oczu, mokrych i okrągłych. Nie wiedział jak pomóc.
– Znamy kolejne gniazdo rewolty w tym sektorze. Ludzie skryli się w jaskiniach pobliskiej góry, są całkiem nieźle uzbrojeni, więc bądźmy ostrożni. Posiadają miotacze plazmowe i kwantowe. Kurwa, nie wiemy do dzisiaj jak te półmózgi nauczyły się obsługiwać tak skomplikowaną bronią. Oddział, który trafił w ich rejon, został całkowicie zaskoczony. Kolejny powinien dać sobie radę. Teraz odpoczniemy, a dokładne rozkazy prześlę później – po krótkiej odprawie dziennikarz podbiegł do kapitana i zapytał się, czy nie może towarzyszyć żołnierzom w ataku. Ten po chwili zastanowienia udzielił zgody.
——————————————————–
Złapali go przypadkiem, jak z niewielkiej odległości obserwował rozpraszających się na mniejsze grupki inne jaszczurki. Przeczesywali teren. Nie sprawił większych trudności, powrozem z giętkiej stali zaciągnęli do dobrze krytego otworu, który długim tunelem prowadził do pieczary u podstawy góry. Ledwo się mieścił, łuski ścierały się o skały, nie mógł nic powiedzieć, bo poruszenie językiem groziło jego obcięciem, ostry i cienki powróz wrzynał się niemiłosiernie, na zapyloną powierzchnię tunelu spadały raz po raz krople gęstego śluzu wydobywającego się z gardła.
Na miejscu swoją zdobycz mocno przywiązali do kilkunastu kotw wbitych w cztery ściany jaskini. Rozciągnięte do granic wytrzymałości cielsko nie było w stanie ruszyć się choć trochę. Jedynie ślepia łypały na wszystkie strony. Pomieszczenie musiało widzieć już takiego przedstawiciela gatunku. Miejsce kaźni . Nie rozumiał nic o czym mówili, i tak niedoskonały translator, który większość słów przekłamywał, nie działał rozbity w międzyczasie.
Najpierw odcięli język, podwójny, łączący się u nasady. Szczypcami wyrywali rogowe łuski z czaszki, gołocąc ją całkowicie. Gruby, masywny ogon, po odrąbaniu wił się przez chwilę, by zamrzeć w końcu nieruchomo, gdy tortury były na ukończeniu. Kaci przy wydłubywaniu oczu nie zauważyli wyrazu litości i współczucia.