Pan Ignacy Lajkonik wyszedł pewnego ciepłego, majowego popołudnia z bloku pani Chandry. Udawał się do swojego domu, który ostatnio – wstyd powiedzieć – zaniedbywał. Ale nikogo to nie dziwiło, ponieważ po powrocie Chandry z Indii uczucie pomiędzy dwojgiem bohaterów rozkwitało, a strzały Amora miały ten efekt uboczny, że znakomicie rozpraszały pana Lajkonika, przynajmniej jeżeli chodziło o codzienne obowiązki. Na szczęście pan L. dawał sobie radę z pracą, ale już z całą resztą, która nie dotyczyła pani Chandry – nie bardzo.
Obejmowało to również rozpraszanie podczas najprostszych czynności, takich jak chodzenie czy omijanie przesz… Oupsss! Pan Ignacy zaledwie kilka kroków od klatki potknął się o coś, nie widząc nawet, o co. Boleśnie stłukł sobie goleń, zdusił na ustach przekleństwo i w końcu, chcąc nie chcąc, zainteresował się tym, co stanęło mu na drodze. A były to obdrapane blaszane taczki, wypełnione ziemią i resztkami roślin. Tuż obok stały łopaty i grabie, oparte o kubeł na śmieci. A na trawniku trzech panów w roboczych drelichach pieczołowicie uklepywało ziemię wokół świeżo posadzonych kwiatków, na panalajkonikowe oko – pelargonii. Pan Ignacy popatrzył na nich ciągle jeszcze nieprzytomnym wzrokiem, po czym syknął z bólu i wrócił do przytomności tak, jak wraca ten, co właśnie dostał kopniaka w nogę. Albo sam postawił tę nogę, gdzie nie trzeba. Po czym, już jako całkiem przytomny, aczkolwiek nieco obolały obywatel, zwrócił na pracujących panów baczniejszą uwagę. Już od pierwszego kopa… o pardon, od pierwszego siniaka na goleni było widać, że coś tu jest nie tak.
Zazwyczaj robotnicy z zieleni miejskiej nie podchodzą do swoich zadań szczególnie entuzjastycznie. Ot, trzeba wykonać robotę, polegającą zwykle na uporządkowaniu jakiegoś terenu, wykopaniu, zakopaniu lub przekopaniu ziemi, posadzeniu roślin lub skoszeniu trawy. Człowiek się przy tym męczy, więc bywa, że pod koniec dnia pozwala sobie na niewielkie wzmocnienie, i to raczej nie tym, co dodaje skrzydeł, ale na przykład piwkiem. Wtedy humor się poprawia, na lica wypełzają uśmiechy, pracownicy z właściwym sobie wyczuciem komentują kreacje przechodzących pań, czasem rzucą dowcipem z tak zwanej górnej półki, czasem wymsknie im się jakieś nieparlamentarne wyrażenie.
A tutaj uwagę pana Lajkonika zwróciła bijąca od panów melancholia i trzy nosy zwieszone na kwintę. No owszem, nie zawsze ma się powód do radości, ale żeby wszyscy trzej naraz? Pan Ignacy poczuł, że sytuacja wymaga działania. Lekko utykając, podążył przez trawę ku trójce ponuraków.
– Dzień dobry! – zagaił życzliwie – Cóż to panowie robicie?
Najbliższy pan podniósł smętny wzrok i tonem, w którym nie było nadziei, odpowiedział – Jak pan widzi, szanowny panie, sadzimy kwiatki…
– No właśnie widzę – ucieszył się pan Lajkonik, masując potłuczoną kończynę – Pelargonie, prawda? Wyobraźcie sobie panowie, jak to będzie, kiedy się przyjmą i zakwitną soczystą czerwienią? Wszyscy ludzie, chodzący tędy, będą je podziwiać i radować się, że tu tak ładnie.
Tu jeden z dalszych panów nie wytrzymał. – Guzik będą podziwiać! – jęknął rozdzierająco – Nic się nie uda! Nic nie będzie kwitło!
Pana Lajkonika ten ton kompletnie zbił z pantałyku.
– Skąd ten pesymizm, szanowny panie? – zapytał.
– No jak to, skąd? – odpowiedział zgryźliwie i pytaniem na pytanie ten z pracowników, który się dotąd jeszcze nie odzywał – To pan nie wie, co nas czeka?
– Mmm – zastanowił się pan Ignacy – Zamykanie stadionów? Wybory? Koniec świata w grudniu za rok?
– To też – machnął ręką rozmówca – Ale w bliższej perspektywie… Pan wie, że znad Skandynawii jak co roku nasuwa się zimny front polarny? W ciągu czterdziestu ośmiu godzin będzie tutaj i jak pan myśli, co się stanie z tymi pelargoniami? Zakwitną? Przecież szlag je trafi na miejscu!
– Serwuś, daj spokój, nie denerwuj się tak, bo coś ci się stanie – ostrzegł go kolega.
– Ale… ale… – zająknął się z lekka pan L. – W takim razie trzeba coś zrobić! Bo ja wiem, owinąć je czymś albo przykryć… Ja wam pomogę!
– Ba, kiedy nie mamy czym! – odezwali się wszyscy trzej w posępnym unisono.
Pan Lajkonik podrapał się w głowę, skrzywił się z powodu bolącej nogi i wreszcie wykoncypował rozwiązanie – Zaczekajcie tu panowie chwilę, ja zaraz wracam.
W rekordowym tempie dotarł do domu, zapakował do torby kilka płacht folii, które zostały jako przydasie po remoncie mieszkania (dawno, dawno temu) i ruszył z powrotem. Panowie jako żywo nie ruszyli się z miejsca, więc pan Ignacy załadował torbę na taczki, chwycił za rączki i podjechał do nich.
– Proszę bardzo, jest folia – oświadczył radośnie – To jak, bierzemy się za to?
Robotnicy niespiesznie wstali z miejsca i bez entuzjazmu zaczęli rozciągać płachty folii nad świeżo uporządkowanymi rabatkami razem z panem Lajkonikiem. Jego zaś aż korciło, żeby zadać im jedno pytanie, aż w końcu nie wytrzymał.
– Panowie, ale przecież o tym zimnym froncie wiadomo od dawna. Sam pan powiedział, że tak jest co roku. To kto, do jasnej anielki, decyduje, żeby sadzić pelargonie w takim idiotycznym terminie?
W tym momencie pan stojący naprzeciwko pana Ignacego podniósł wzrok, żeby odpowiedzieć, w jego oczach pojawił się popłoch i w końcu wykrztusił z przerażeniem – To ona!
Pan Lajkonik aż się obejrzał. Faktycznie, za jego plecami stała wysoka, chuda kobieta z tlenioną fryzurą, ubrana w szarości i fiolety ścinające krew w żyłach. Zacięty wyraz jej twarzy nie wróżył nic dobrego. Wyciągnęła z ust papierosa i odezwała się głosem jak papier ścierny – Pan… kracy! Serwacy! Bonifacy! Wszyscy panowie w tej chwili do mnie. I pan też. Tak, do pana mówię!
Na takie dictum nogi same poniosły pana Lajkonika ku nowoprzybyłej postaci. – Dostaliście Zlecenie – wycedziła takim tonem, że wyraźnie było widać dużą literę – Tak, czy nie?
– Tak, pani kierowniczko… – wionęło trwożliwie od robotników
– To ja się pytam – zjadliwie ciągnęła – czy gdziekolwiek w Zleceniu jest mowa o przykrywaniu czegokolwiek czymkolwiek? No? Jest, czy nie ma?
– Nie ma, pani Zosiu…
– Dlaczego w takim razie zajmujecie się tym, hę? Fucha? Lewizna? Już ja was znam!
Spojrzenia wszystich trzech pracowników skierowały się ku panu Lajkonikowi, jednoznacznie wskazując prowodyra działań pozazleconych. Chuda pani zmierzyła pana L. od stóp do głów wzrokiem, który skojarzył mu się ze spojrzeniem taksydermisty, wybierającego nowy eksponat do wypchania. – A to kto?
– Dzień dobry, pozwoli pani, że się przedstawię. Nazywam się Ignacy…
– A to świetnie! – przerwała mu kierowniczka ze złośliwym uśmiechem – I nic więcej nie potrzebuję wiedzieć. Mam Pankracego, Serwacego i Bonifacego, to niech będzie jeszcze Ignacy. Pasujesz tutaj, do roboty jesteś jak widać chętny…
Jej głos nie pozostawiał złudzeń, był hipnotyzujący jak wzrok węża. Pan Lajkonik czuł, że nie ma odwrotu, zatrudni się jako czwarty ogrodnik i będzie sadził kwiatki, kosił trawę i sprzątał chodniki już do końca swoich dni, pod kierownictwem i na zlecenie… to znaczy na Zlecenie kierowniczki, pani Zofii.
I pewnie tak by było – pan Lajkonik odszedłby w siną z zimna dal, na której końcu znajdowała się tabliczka “Zieleń miejska”, już nikt by o nim nie usłyszał, a autor nie mógłby opisywać jego przypadków i z żalu wpadłby w alkoholizm – gdyby nie pani Chandra. Cóż jednak znaczy gorące uczucie! Cała sytuacja rozgrywała się wszakże o kilka kroków od jej bloku, a ona sama, usiadłszy na oszklonej werandzie pod bauhinią, zauważyła, że na trawniku dzieje się coś niezwykłego. W pewnym momencie uchyliła jedno z okien i usłyszała wszystko to, o czym właśnie, Czytelniku, przeczytałeś. Jedną chwilę zajęło jej zbiegnięcie na dół i dotarcie do pana Ignacego. – Nigdzie nie idziesz! – powiedziała głośno i wyraźnie, a od żółci i czerwieni jej indyjskiego stroju temperatura w okolicy wyraźnie się podniosła. Już Zofia-kierowniczka zwracała się w jej stronę, już łypała gadzim okiem, już otwierała usta, żeby wzmocnić swoje czary – kiedy pani Chandra wykonała jedyny rozsądny ruch.
Uśmiechnęła się do panów Bonifacego, Pankracego i Serwacego, przekazując tym uśmiechem wszystkie pozytywne emocje, które przepełniały ją po wizycie pana Lajkonika. A oni poczuli, jak od tego uśmiechu topi się lód w ich sercach. Poczuli się zdrowi, silni i optymistycznie nastawieni do życia. Porozumieli się spojrzeniem, bez słów i zaczęli działać. Pankracy jednym ruchem wyciągnął z kieszeni czysty foliowy worek na śmieci i zarzucił go na głowę pani Zosi. Bonifacy zdecydowanym ruchem podciął jej nogi i posadził z impetem na ziemi, wypełniającej taczki. Serwacy zaś złapał za uchwyty i pospiesznie odjechał w zachodzące na skraju osiedla słońce. Pozostali podążyli za nim, wołając z oddali – Dziękujemy!
Pani Chandra podeszła zaś do pana Lajkonika, który stał jak wryty, nie wierząc własnym oczom, objęła go i stanąwszy na palcach – pocałowała tak, że poczuł się, jakby zaczęło go rozgrzewać wielkie, ciepłe, indyjskie słońce. A potem popatrzyła na niego; wzrok miał jeszcze błędny i cały drżał. Pokręciła głową z dezaprobatą – Przydałoby ci się teraz coś ciepłego na ząb – powiedziała. Te słowa sprawiły, że wzrok pana Ignacego odzyskał ostrość, a na jego twarzy pojawił się lekki rumieniec. Wzięła go więc za rękę i pociągnęła za sobą, na kolację z gorącą herbatą z sokiem malinowym. Pan Ignacy zaś, powoli wychodząc z szoku, dreptał posłusznie za nią, usiłując sobie coś przypomnieć. Gdyby ktoś szedł tak blisko niego, jak pani C., usłyszałby zapewne niewyraźne mamrotanie: – Zofia… Zofia… Skąd ja ją znam? Jak ona się nazywała…
Pani Chandra usłyszała to, odwróciła ku niemu głowę i powiedziała życzliwie – Nie męcz się już. Znam ją od dawna. To wredna baba, a nazywa się Zofia Andersen-Zimna!
__________________
Tekst chroniony prawem autorskim (wszystkie części cyklu o p. Lajkoniku). Opublikowany w witrynie www.kontrowersje.net oraz na blogu www.madagaskar08.blog.onet.pl . Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i przedruk tylko za zgodą autora.
Popieram i taką interpretację : )))
Co więcej, jeżeli “wiosna, a u nich zima”, to wiadomo nareszcie, dlaczego “zimni”. Wewnętrznie zimni, niestetyż. A wszystko przez kierowniczkę, cherchez la femme po prostu i gdzie diabeł nie może. Na szczęście, ponieważ klin klinem, jest w odpowiedzi i pani Chandra.
Misiowe tropy świadczą o tym, że się już obudziliśmy ze snu, żeby nie rzec – letargu, co cieszy : )))
Do prowodyra podrzucę Panu nieskromnie “siną z zimna dal”, bo mi się samemu podoba.
Dziękuję i mam nadzieję jeszcze nie raz.
Popieram i taką interpretację : )))
Co więcej, jeżeli “wiosna, a u nich zima”, to wiadomo nareszcie, dlaczego “zimni”. Wewnętrznie zimni, niestetyż. A wszystko przez kierowniczkę, cherchez la femme po prostu i gdzie diabeł nie może. Na szczęście, ponieważ klin klinem, jest w odpowiedzi i pani Chandra.
Misiowe tropy świadczą o tym, że się już obudziliśmy ze snu, żeby nie rzec – letargu, co cieszy : )))
Do prowodyra podrzucę Panu nieskromnie “siną z zimna dal”, bo mi się samemu podoba.
Dziękuję i mam nadzieję jeszcze nie raz.
Popieram i taką interpretację : )))
Co więcej, jeżeli “wiosna, a u nich zima”, to wiadomo nareszcie, dlaczego “zimni”. Wewnętrznie zimni, niestetyż. A wszystko przez kierowniczkę, cherchez la femme po prostu i gdzie diabeł nie może. Na szczęście, ponieważ klin klinem, jest w odpowiedzi i pani Chandra.
Misiowe tropy świadczą o tym, że się już obudziliśmy ze snu, żeby nie rzec – letargu, co cieszy : )))
Do prowodyra podrzucę Panu nieskromnie “siną z zimna dal”, bo mi się samemu podoba.
Dziękuję i mam nadzieję jeszcze nie raz.
O, nie!
Nie sprowadził. Zrozumiał z Pańskiej głębi raptem taką płyciznę, na jaką mnie stać. To chyba lepiej brzmi?
O, nie!
Nie sprowadził. Zrozumiał z Pańskiej głębi raptem taką płyciznę, na jaką mnie stać. To chyba lepiej brzmi?
O, nie!
Nie sprowadził. Zrozumiał z Pańskiej głębi raptem taką płyciznę, na jaką mnie stać. To chyba lepiej brzmi?
trudny moment
Lajkonik jest nadal dżentelmenem.
Wychodzi od pani Chandry wieczorem, zamiast wymykać się chyłkiem nad ranem, i potrafi zdusić przekleństwo mimo walnięcia w taczkę.
Niepokojący był ten moment gdy niemal wpadł w pętlę czasową, ale skończyło się pomyślnie.
trudny moment
Lajkonik jest nadal dżentelmenem.
Wychodzi od pani Chandry wieczorem, zamiast wymykać się chyłkiem nad ranem, i potrafi zdusić przekleństwo mimo walnięcia w taczkę.
Niepokojący był ten moment gdy niemal wpadł w pętlę czasową, ale skończyło się pomyślnie.
trudny moment
Lajkonik jest nadal dżentelmenem.
Wychodzi od pani Chandry wieczorem, zamiast wymykać się chyłkiem nad ranem, i potrafi zdusić przekleństwo mimo walnięcia w taczkę.
Niepokojący był ten moment gdy niemal wpadł w pętlę czasową, ale skończyło się pomyślnie.
Erudytką nie jestem, ino
Erudytką nie jestem, ino tylko babą ze wsi, to i przeczytałam po swojemu. Było o zimnych ogrodnikach i zimnej Zośce. Z pomysłu pracy pozazleconej skorzystałam, dzięki temu nie zmarzło mi w ogródku co zmarznąć mogło gdyby.
Poza wymienionymi przez panów przykładami do zachwytów spodobały mi się też przydasie. Posiadam na strychu i w piwnicy. Się nie wyrzuca, bo może kiedyś się przydadzą.
A poza wszystkim to bardzo lubię czytać Panów jak się zdaniami wymieniają. I niech Pan Lajkonik pozostanie taki jaki jest, bo takich już prawie nie ma. Osobiście nie znam.
Erudytką nie jestem, ino
Erudytką nie jestem, ino tylko babą ze wsi, to i przeczytałam po swojemu. Było o zimnych ogrodnikach i zimnej Zośce. Z pomysłu pracy pozazleconej skorzystałam, dzięki temu nie zmarzło mi w ogródku co zmarznąć mogło gdyby.
Poza wymienionymi przez panów przykładami do zachwytów spodobały mi się też przydasie. Posiadam na strychu i w piwnicy. Się nie wyrzuca, bo może kiedyś się przydadzą.
A poza wszystkim to bardzo lubię czytać Panów jak się zdaniami wymieniają. I niech Pan Lajkonik pozostanie taki jaki jest, bo takich już prawie nie ma. Osobiście nie znam.
Erudytką nie jestem, ino
Erudytką nie jestem, ino tylko babą ze wsi, to i przeczytałam po swojemu. Było o zimnych ogrodnikach i zimnej Zośce. Z pomysłu pracy pozazleconej skorzystałam, dzięki temu nie zmarzło mi w ogródku co zmarznąć mogło gdyby.
Poza wymienionymi przez panów przykładami do zachwytów spodobały mi się też przydasie. Posiadam na strychu i w piwnicy. Się nie wyrzuca, bo może kiedyś się przydadzą.
A poza wszystkim to bardzo lubię czytać Panów jak się zdaniami wymieniają. I niech Pan Lajkonik pozostanie taki jaki jest, bo takich już prawie nie ma. Osobiście nie znam.
Przecież nie będę się
Przecież nie będę się wypowiadać o oczywistościach. Albowiem napisane jest, że Pańskie cnoty są tak liczne, że można by było nimi obdarzyć nie jednego Pana Lajkonika. O wadach Pana Quackie`ego dyskretnie zamilczę, bo nie znam.
Pozdrowienia przesyłam serdeczne.:)
Przecież nie będę się
Przecież nie będę się wypowiadać o oczywistościach. Albowiem napisane jest, że Pańskie cnoty są tak liczne, że można by było nimi obdarzyć nie jednego Pana Lajkonika. O wadach Pana Quackie`ego dyskretnie zamilczę, bo nie znam.
Pozdrowienia przesyłam serdeczne.:)
Przecież nie będę się
Przecież nie będę się wypowiadać o oczywistościach. Albowiem napisane jest, że Pańskie cnoty są tak liczne, że można by było nimi obdarzyć nie jednego Pana Lajkonika. O wadach Pana Quackie`ego dyskretnie zamilczę, bo nie znam.
Pozdrowienia przesyłam serdeczne.:)
Nie ma się z czego śmiać
Ogrodnicy z zimną Zośką poharcowali i u nas akacje (czyli robinie akacjowe, czyli grochodrzewy) w tym roku nie kwitły.
“Nie ma się z czego śmiać” to
“Nie ma się z czego śmiać” to jedna z moich ulubionych książek Joseph`a Heller`a. Tak mi się przy okazji z Yoszką skojarzyło…
Nie ma się z czego śmiać
Ogrodnicy z zimną Zośką poharcowali i u nas akacje (czyli robinie akacjowe, czyli grochodrzewy) w tym roku nie kwitły.
“Nie ma się z czego śmiać” to
“Nie ma się z czego śmiać” to jedna z moich ulubionych książek Joseph`a Heller`a. Tak mi się przy okazji z Yoszką skojarzyło…
Nie ma się z czego śmiać
Ogrodnicy z zimną Zośką poharcowali i u nas akacje (czyli robinie akacjowe, czyli grochodrzewy) w tym roku nie kwitły.
“Nie ma się z czego śmiać” to
“Nie ma się z czego śmiać” to jedna z moich ulubionych książek Joseph`a Heller`a. Tak mi się przy okazji z Yoszką skojarzyło…
Dzień dobry,
już jestem (rychło w czas). Komentarz jak zwykle w samo sedno!
Dzień dobry,
już jestem (rychło w czas). Komentarz jak zwykle w samo sedno!
Dzień dobry,
już jestem (rychło w czas). Komentarz jak zwykle w samo sedno!