Prawie codziennie, po pracy, w dniach wolnych, wieczorem, lubił pisać listy. Siadał przed biurkiem, pił herbatę, czasami piwo, ćmił papierosa, brał do ręki długopis bądź ołówek i pisał na kartce wyrwanej z zeszytu. Nie miał konkretnego adresata, listów nie nadawał, chował do szuflady. Pisał co robił w danym dniu, o spostrzeżeniach na ulicy, pogodzie, krzywym spojrzeniu ekspedientki z monopolowego, o starszej sąsiadce, którą widział raz na tydzień, o bezpłodnym przemijaniu dnia. Konstruował mało skomplikowane zdania – proste, nie mogły utrzymać się w głowie i ulatywały jak dym, mieszały się z powietrzem, asymilowały z otoczeniem – znikały nikomu niepotrzebne. Po napisaniu listu, otwierał szufladę i bez ładu wrzucał kartkę do środka. Nie czytał ponownie, nie otwierał szuflady, tylko trzymał te efemeryczne pamiętniki, w celu, który sam nie potrafił sprecyzować.
Minął dzień, nieróżniący się od poprzednich. Słońce wschodziło i zachodziło swoim nieustannym rytmem, klienci zadawali takie same pytania i dostawali takie same odpowiedzi, ulica huczała od przejeżdżających samochodów, unosiła się delikatna zawiesina spalin. Wskazówki zegara płynęły leniwie i powoli, czas zatrzymywał się w miejscu. Wracając po pracy do domu, Marek zahaczył zwyczajowo o sklep i zakupił chleb, ser do kanapek, trzy piwa i paczkę papierosów. Usiadł przed telewizorem, patrzył w przesuwające się obrazki. Reklamy nadawano jedna po drugiej, uśmiechnięte panie oferowały skuteczne środki piorące, przystojni mężczyźni maszynki do golenia, dentyści pasty do zębów, szczęśliwe żony całe obiady w proszku, szczęśliwi mężowie opłacalne lokaty w banku, farmaceuci leki na migreny. Otworzył drugie piwo. Z pudła leciał program, show, w którym bohaterzy ujawniali swoje umiejętności, to wokalne, to instrumentalne, to taneczne. Zrobił sobie kanapki, posmarował grubą warstwą masła, nałożył ser i dodał na wierzch pomidora, posolił i popieprzył. Otworzył trzecie piwo. Emitowano film akcji, waleczni sprawiedliwi walczyli ze złymi typkami, w między czasie tracąc i odzyskując miłość życia, pod koniec musiał zginąć jeden z dobrych, przy lamencie i łzach reszty. Pod koniec butelki piwa wypita piana odbiła się i omal nie trafiła na podłogę w postaci wymiocin.
Nagle postanowił przeczytać listy. Pomysł zjawił się nie wiadomo skąd, zrodził się bez oparcia o świadomość. Poczuł chęć, której nie sposób było się oprzeć. Wstał z fotela, z uczuciem, że dokonuje napaści na jakąś prywatność, poszedł do pokoju z biurkiem, zapalił światło, spoconymi dłońmi złapał za uchwyt i otworzył szufladę. Przez moment oswajał się z faktem, że była całkowicie pusta. Pochylony patrzył tępo, nie rozumiejąc, o co chodzi. W szufladzie nie było nic, żadnych listów.
Zwilżył językiem filtr, zapalniczką odpalił papierosa i zaciągnął się mocno wychylając do tyłu głowę, w tej pozycji wypuścił popielaty dym przez chwilę ograniczający dopływ światła. Zabrał bieliznę, wyszedł z pokoju, w łazience odkręcił zimną wodę i wziął prysznic. Wymył zęby przyglądając się w lustrze raz po raz swojej twarzy. Nosiła ślad minionego dnia, monotonnego i długiego, elementy promieni słonecznych na rysach, ślad o żółtawej odcieni po spalonej paczce, ślad trzech piw, wibrujący gdzieś między uszami a nosem, z oczu biło przerażenie. Po wieczornej higienie położył się spać.
Mimo, ze weekend miał wolny, obudził się dość wcześnie, nim poranek zdążył nabrać pełnej krasy. Szuflada świeciła pustką, z perspektywy łóżka przypominała tajemne wrota do otchłani, próżni absolutnej, gdzie ginie i znika wszystko pochłonięte przez nicość. Zamknął ją delikatnie, jakby nie chciał obudzić siły, wiru wchłaniającego rzeczywistość. Postanowił pójść na spacer. Powietrze inną miało konsystencję, zawierało dodatkowe składniki, niezauważalne wcześniej, drgały ożywione i napełniały organizm witalnością. Zwiedził park, z życzliwością obserwował ludzi, wymieniając spojrzenia, parę zdań, bądź dyskutował z zapałem. Wypożyczył książkę z biblioteki, średnich rozmiarów, bez okładki rzucającej się w oczy. Czytał chwilę na ławce. Postanowił oglądnąć w pobliskim kinie seans, sala nie była nawet w jednej trzeciej zapełniona. Zadzwonił do kolegi umawiając się na krótkie spotkanie, wypyli razem po piwie, opowiadali kawały i wspominali burzliwe czasy studenckie. Poszli na basen, o porze, kiedy nie ma takich tłumów i kłębiących się ciał. Gdy powolnymi krokami zbliżał się wieczór urządził sobie jogging okrążając osiedle ze dwa razy. W mieszkaniu zabrał się za porządki, odkurzacz ryknął głośnio zdziwiony swoim istnieniem, pająki, już zadomowione w kątach, przed zmiotką uciekały w popłochu, niezadowolone naruszeniem ich terytorium, umywalka jęknęła cicho tracąc warstwę ochronną składającą się z włosów i brudu.
Usiadł przy biurku. Kartka papieru niecierpliwie czekała na zapełnienie słowami, zdaniami, akapitami. Marek podniósł żyletkę, by przyjrzeć się odbijającej lampie o jej powierzchnię; była ostra. Naciął kciuk u lewej dłoni i wysączył krew. Gęsta spłynęła paroma kroplami na szklaną płytkę. Zanurzył pióro. „Witam, od dziś rozpoczynam nowy etap życia, dotychczas płytkiego jak przezroczysta woda bez zapachów. Składało się z czynności powtarzanych w kółko, bezcelowych, bezbarwnych i tak samo nudnych. Płynęło obok zdarzeń, ludzi, odizolowane – elektron okrążający jadro atomu pustej egzystencji”. Wysączył kolejną porcję krwi. Kontynuował, czerwonym pismem pokrył parę kartek. Skończywszy obandażował rozcięcie z sinego palca. Papier zginał się i falował lekko od zeschniętego płynu. Autor, w uczuciu absurdu, gwałtownie zmiął list w garści i rozdarł na strzępy wrzucając je do szuflady.
Dźwięk dzwonka obudził Marka ujadając zajadle niczym pies. Wyrwał z niespokojnego snu, majaczejącego pod powiekami. Powrócił do dzieciństwa, przewinął się plac zabaw, szczególnie ulubiona karuzela – trzymał się do poręczy i kręcił, aż siła odśrodkowa nie wyrzuciła go w powietrze – pierwsza jazda na rowerze bez wspierających kółek, zamiast się wywrócić to poleciał w kierunku komina wydalającego siwą sadzę, z góry widział rodzinną wioskę, z bezładnie umieszczonymi budowlami; potem skrystalizowała się płynnie, naturalnie, niczym coś oczywistego i bez zaskoczenia, ulica, na której odbył spacer ze swoją młodzieńczą miłością, dziewczyna miała rozmazane i niewyraźne oblicze, pachniała starością i kurzem jak rzadko odwiedzany strych, próbował ja objąć, a wymykała się milcząco, aż zamieniła się w klienta, głupkowato pytającego się, czy ta kaszanka jest o smaku krwi, czy mięsa, podał ją, a w zębach klienta zamieniła się w ogromny kciuk tryskający atramentem. Chwilę myśli łapały fragmenty snu, rozbite, starając się je połączyć w logiczną całość. Rzeczywistość ujawniła się w postaci czterech ścian i ciepłej pościeli.
Rana na kciuku przypominała o absurdzie z ostatniego dnia, kiedy jak pod wpływem narkotyku pisał krwią. Zaśmiał się sam do siebie pobłażliwie kiwając głową. Trzeba wywalić te niedorzeczne dowody zamroczenia, pomyślał. Wysunął szufladę… i znieruchomiał tracąc całkowicie grunt pod nogami. List leżał nietknięty, papier wyglądał, jakby nie doświadczy żadnej ingerencji fizycznej. Powoli wziął jedna kartkę do ręki, oglądał jak archeolog kamień lub pracownik podanie o wypowiedzenie, jakiego się nie spodziewał. Paznokciem chciał zedrzeć fragment pisma, ale okazało się zintegrowane z kartką, że nie poddawało się nawet pod ostrzem żyletki, pozostawionej na biurku. Tętno przyspieszyło, a organizm Marka zbliżał się do stanu euforii. Oglądał, podnosił do oczu, odwracał, brał drugą kartkę, czytał. „Woda w basenie delikatnie pachniała chlorem i ludzkim potem, rozbawione dzieciaki w wieku gimnazjalnym opanowały skocznię i progi ładując się do wody, przy ogólnym rozbawieniu innych, a wściekłości drugich. Pojawiła się niczym syrena wychodząc z odmętów wodnych. Boję się używać słowa piękna, ponieważ byłoby niewystarczające…” Powiódł wzorkiem po pierwszej kartce: „(…) a drzewa dawały cień i ukojenie dla spragnionych chłodu. Rodziny, głównie matki z wózkami i biegnącymi obok małymi szkrabami, wypoczywały i uciekały przed południową duchotą, w domach i pod otwartym niebem”. Gdzie indziej: „Ludzie z bezkształtnej bezosobowej masy zmienili się w jednostki z krwi i kości.” W tekście wyczuwało się weń włożone serce i uczucia. Kciuk bolał.
Pisał tak co wieczór. Dzień spędzał aktywnie, również w pracy, zazwyczaj traktowaną przez Marka ze zniechęceniem, marazmem i niechęcią. Jednak właśnie wieczorem świat, który widział, przelewał na papier. Koniecznie, tak, że po tygodniu stało sie to jego obsesją. Czasami późno, czasami wcześniej kaleczył sobie palce, nadgarstek, kolano, by napisać. Inaczej nie mógł. Pióro skrzypiało w kontakcie z papierem. Listy do nieznanego adresata gromadziły się i zapełniały szufladę. Litery, składowe wyrazu, wyrazy, składowe zdania naniesione były z pełną zapału regularnością.
Po czasie rytuał nabrał wymiaru przyzwyczajenia, bezwarunkowego odruchu, jak drapanie się po szyi przy kłamstwie, potliwość przy strachu, jak oddychanie. Zmechanizowana czynność została oderwana od wrażeń i odczuwania. Cząsteczki powietrza nie drgały już tak zapraszająco do życia.
Spowszedniało.
W końcu postanowił, bez udziału świadomości, poza nią, z dziwnym, nieokreślonym uczuciem, odczytać owe listy. Otworzył szufladę.
Drogi Autorze!
Drogi Autorze, piszę w takiej nieskomplikowanej sprawie, że mianowicie tekst mi się strasznie spodobał. To jest po pierwsze spodobało mi się moje odczytanie, chociaż z tym może i lepiej nie do Autora, bo to rzadko wychodzi komplement. A i niejeden autor gotów psa spuszczać, wolałbym wprzódy wybadać z jakim tu mam do czynienia?
Ale dopasowałem sobie tak, że nasze życie w najwłaściwszej swej treści to to, co w największej samotności tworzymy i myślę że znam aż za dobrze te momenty bohatera opowiadania, kiedy całkiem nowy etap zaczyna. Trudno się w tedy we własnej cielistości i konkrecie nie zakochać, bo też motywację mamy z własnej krwi, własnego szpiku i głębiej. "Kto krwią i w przypowieściach pisze…" brzęczy mi do ucha Nietzsche przy lada okazji. Tymczasem tutaj taka kosmologiczna ironia, o której Pan, jak dla mnie, napisał. Że ta dróżka-strużka od krwi do prozy życia prowadzi w obie strony. I kiedy zawiedzie ten koniec który dotychczas tylko dobra przyjmował, żadna ostateczna rzecz nie ostanie się ostateczna, nawet ważna, a następnie w ogóle się nie ostanie. A trzymając się bardzo dogmatycznie tego proletariackiego przesądu, że musi być przyczyna i skutek, widzimy tutaj role zgoła odwrócone. I to życie staje się nagle przyczyną krwi, oraz, analogicznie, życie w małych formach okazuje się źródłem anemii. Tak czytam puste szuflady. Straszne.
Po drugie, i o tym to już w ogóle nie wiem jak pisać, ale sprawy warsztatu. Mam wrażenie że trochę Pan olał kwestie technologii produkcji, może i słusznie, w końcu to wszystko tu za darmo. A może Pan strzeże spontanu, też zrozumiałe, bo może bez niego niczego nie będzie? Coś jest lepsze niż nic, ale to coś jest oprócz tego całkiem dobre! Rzecz w tym że ma Pan świetną rękę do narracji, to fantastyczne, że z głównym bohaterem prawie nic się nie dzieje a Pan ciągle opowiada o nim i opowiada. Podejrzewam że to zasługa faktu, że nawet jak robi coś Pan "nieokreślonym uczuciem, którego nie sposób sprecyzować", robi Pan to w sposób doskonale ścisły. Szczerze imponuje mi takie chłodne pisanie, pisanie jak chłodny łokieć. I zawracam dupy ponieważ uważam, że gdyby zadał sobie Pan trud połączyć tę precyzję w planie kosmicznym z należytą atencją dla słowno-zdaniowego warsztatu, to z takim uchem do prozatorskiej frazy trzaskałby Pan jedną rzecz genialną za drugą. Młodzież o podłym charakterze pisma przepisywałaby dla wprawki Pańskie opisy przyrody!
To tyle i proszę żeby pies był szczepiony 🙂
z należytą atencją
.
Dzięki za krytykę, psa spuszczał nie będę:)
Jako, że późno, myślenie zamglone, wiec niestety krótko odpowiem. Treść dość trafnie zanalizowałeś, jeżeli chodzi o formę – masz całkowitą rację, lecz mam coś do dodania – tylko, że w następnym odcinku, czyli jutro. Dobranoc.
Z uwagą przyjąłem krytykę
Z uwagą przyjąłem krytykę warstwy warsztatowej, wytłumaczeniem może być jedynie pośpiech, a taki był w istocie, jak i pisarskie nieopierzenie (pierwszy mój literacki tekst, to Polska Boska Komedia), co ma wpływ nie tyle na zasób słów i umiejętności ich wykorzystania, co na młodzieńczą niecierpliwość.
Powrócę do Genesis. Zarejestrowałem się na portalu w ściśle określonym celu. Planuję napisać książkę, a niestety nie posiadam doświadczenia, a takowym nazwać nie można pisanie prac dyplomowych. Wpisy służą szlifowaniu i pogłębianiu umiejętności, ćwiczeniu, coś jak etiuda. Nie oznacza to, że lekce sobie ważę blog i czytelników, bo taki zarzut paść może. O szacunku świadczy chociażby ciężkość tematyki, jakiej się podejmuję. Staram się jednocześnie eksperymentować formą, bawić się słowem, raz podejść spontanicznie, raz „rzemieślniczo” (co trudniej). Przykładem jest np. „Agonia schyłkowego władcy”, struktury paradoksalnie głęboko przemyślanej i jednocześnie spontanicznej – komputer wieszał się co pięć minut, nie zdążałem wszystkiego zapisywać, skończę akapit, albo nie skończę, zacznę od nowa (ileż to razy biedny marszałek wstawał z łóżka, za każdym razem inaczej).
W „Listach” celowo użyłem stylu behawioralnego, bohater spożywa, myje się, kładzie spać, sprząta, obserwuje, pisze; rozwlekałem akcję, wydłużałem narratorską strunę, unikałem barokowej kwiecistości. W poprzednim tekście „pomacałem” strumień świadomości, wczuwając się w rolę bohatera nie panującego nad myślami. Sięgając dalej, korzystałem, modyfikowałem, styl reporterski, posługiwałem się kiczem i grafomanią (szanując pierwsze, wyśmiewając drugie), stosowałem patetyzm oraz turpizm – nie z powodu, iż nie wiem czego się złapać, ale, primo: etiuda, secundo: kocham różnorodność, odcięte kupony chowałbym do szuflady (zdaję sobie sprawę, że przy pewnej częstotliwości nie uniknie się wtórności wystrzelując wszystkie naboje wyobraźni).
Dziękuję za szczerą krytykę, której, co będę ukrywał, bardzo potrzebuję, szczególnie jeżeli przybiera taki kształt, jaki zaprezentowałeś. Obiecuje, że z większym pietyzmem podejdę do słowa, pohamuję spontaniczność, zracjonalizuję barometr formy i treści, bo jak człowiek jest symbiozą duszy i ciała, tak również dobra literatura nie może się obejść bez współpracy tych elementów.
A ja przylazłem na
A ja przylazłem na kontrowersje poczytać o rządzie. Miłe to zaskoczenie że i takie blogi tu się odnajdują. W miarę jak czas pozwoli postaram się przeczytać resztę tekstów. Zresztą, ze "staraniem" to przesadzam, to nie wysiłek a przyjemność. Przyjemnie się Pana czyta. Sądząc po tej próbce to dzięki temu, że Pan pisze na serio. Nie ma Pan wrażenia że marnuje Pan swój czas i czytelników (proszę mnie poprawić!) i dzięki temu Pan go nie marnuje.
Mówi Pan: "ciężkość tematyki". Ja nazywam to tematyką, po prostu. W oceanie literatury felietonistycznej, której motto wbrew pozorom brzmi "OK. Umię. O czym by tu…?" prawdziwym odpoczynkiem i relaksem jest twórczość w której ktoś coś głębiej przeżywa, coś go dręczy, prześladuje i zmusza by "dać wyraz". Tak że proszę o to dbać, karmić i podlewać. I nie pisać "pohamuję spontaniczność", nie mówić takich wstrętnych rzeczy ani nie myśleć. Jeszcze się spełni. Rzecz w tym, żeby spontaniczność opanować, zaprząc. Zresztą, na pewno Pan to wie. Jak i to, że się nigdy nie uda. Istniejemy na tej cieniutkiej błonce rozdzielającej bałagan od porządku i tylko tam możemy. I z drugiej strony: istnienie błonki zasadza się na splocie sił porządkujących i rozwalających. Dolewanie oliwy do tej bezsensownej wojny to nasz obowiązek! 🙂
Inercja tekstu to koniec pisania, na szczęście to nie Pana problem. Pański ogród żyje własnym życiem, sporo tu tego życia i stowarzyszonych kłopotów. Przyroda zawsze stara się szczelnie wypełnić ekosystem, podobnie u Pana sporo wilczych pędów. Nie chcę tu zbyt konkretnie, ponieważ nie lubię zabijania. Ale proszę brać pod uwagę, że w każdej garści ziemi, którą Pan zaczerpnie, jest pewna porcja autonomicznego, wolnego i nieokiełznanego "elementu". Te szumowiny mają własny światek i pół. I przeważnie nie jest to pański świat. I przeważnie nie jest to świat który można wyeliminować. Ale proszę kontrolować warunki współżycia. Nie pozwalać żeby obca materia dominowała.
Problem jest natury psychologicznej. Pan może mieć wrażenie że to "wszystko potrzebne" ewentualnie "się przyda". Jednak dla osoby postronnej źródło ewentualnej przydatności jest całkowicie ukryte. A wszystkie te pożyteczne drobiazgi utrudniają przedzieranie się przez tekst. Dla przykładu, czytam anonsowaną "Agonię". Tekst bardzo fajny, ale tak: na początku rozprasza mnie zagadnienie czy się pisze "na stałe przywarty do łóżka". Potem, na czym polega charyzmatyczna władza. W jakim trybie, jakiego typu narrator opowiada o życiu króla. Charyzmatyczna władza mogłaby ujść jako element żywego języka. Jeśli element żywego języka (w domyśle — króla), to po co dystansujące "takie miał przekonanie"? I tak dalej. Jak się człowiek już zacznie czepiać to mu wszystko przestaje pasować. W tym tekście akurat bardzo wiele jest ostatecznie do przyjęcia, ponieważ tekst jako całość dobry, poza tym sceny z dramaturgią świetnie zrobione. Jednak kompulsja dookreślania potrafi wyrządzić też nieodwracalne straty. Fasada kanclerza, pęknięcia na niej widoczne dla całego świata, tylko nie dla tego który jest najbliżej, króla. Jednak nasze oko w tej historii zaczepione jest pośród klejnotów na królewskiej koronie. Nawet jeśli sytuacja taka jest do pomyślenia, niedopuszczalne jest informowanie otwartym tekstem, patrz: "szkoda zresztą marnować taką urodę". Analogicznie, nawet jeśli "opiekunka władcy" miała kształtne i ponętne biodra, nie mógł tego zauważyć umierający król ani jego katafalk.
Mam nadzieję że nie wydadzą się Panu moje uwagi ponurym czepialstwem. Którym w istocie są. Ale przesłanka jakże szlachetna! Bo chodzi mi tylko o to, by więcej zostawiał Pan dla czytelnika — do domyślenia, doczytania między wierszami, zauważenia. Bardzo ryzykowna gra ale sporo do wygrania i… tylko po to jest potrzebny warsztat, który Pan tu sobie wyrabia. Inne zastosowania to hochsztaplerka.
No i kwestia zużycia. To się nie przydarza. Otóż ja jestem z tych, co chodzą i powtarzają, że prawdziwe możliwości twórcze wyczerpały się niedługo po stworzeniu świata. Różne źródła różne przedziały podają, ale w grę wchodzi od siedmiu dni do dziesięciu do potęgi minus trzydziestej sekundy. To czym my się tu i teraz zajmujemy, to jest coś nieco innego. Niektórzy mówią o tym "pokątna", "demiurgia", itp. ale chyba nie jest aż tak źle. Tak czy inaczej to nie "naboje wyobraźni" wystrzeliwujemy. Wyobraźnia — lufą, ale amunicja zupełnie innej i nieco tajemniczej proweniencji. Najprędzej będzie to ta krew, o której wyżej. Więc proszę się nie martwić i nie ograniczać. Sami cali jesteśmy wtórni, opowieści na całym świecie jest (tak na oko) trzy, cztery. I ta wtórność ma pozytywny sens, ba, ma "najlepszy możliwy sens". Oto powraca w nas ta własność świata, że jest, że bywa on ważny, dobry i wysoki. Do dzieła!
Drogi Autorze!
Drogi Autorze, piszę w takiej nieskomplikowanej sprawie, że mianowicie tekst mi się strasznie spodobał. To jest po pierwsze spodobało mi się moje odczytanie, chociaż z tym może i lepiej nie do Autora, bo to rzadko wychodzi komplement. A i niejeden autor gotów psa spuszczać, wolałbym wprzódy wybadać z jakim tu mam do czynienia?
Ale dopasowałem sobie tak, że nasze życie w najwłaściwszej swej treści to to, co w największej samotności tworzymy i myślę że znam aż za dobrze te momenty bohatera opowiadania, kiedy całkiem nowy etap zaczyna. Trudno się w tedy we własnej cielistości i konkrecie nie zakochać, bo też motywację mamy z własnej krwi, własnego szpiku i głębiej. "Kto krwią i w przypowieściach pisze…" brzęczy mi do ucha Nietzsche przy lada okazji. Tymczasem tutaj taka kosmologiczna ironia, o której Pan, jak dla mnie, napisał. Że ta dróżka-strużka od krwi do prozy życia prowadzi w obie strony. I kiedy zawiedzie ten koniec który dotychczas tylko dobra przyjmował, żadna ostateczna rzecz nie ostanie się ostateczna, nawet ważna, a następnie w ogóle się nie ostanie. A trzymając się bardzo dogmatycznie tego proletariackiego przesądu, że musi być przyczyna i skutek, widzimy tutaj role zgoła odwrócone. I to życie staje się nagle przyczyną krwi, oraz, analogicznie, życie w małych formach okazuje się źródłem anemii. Tak czytam puste szuflady. Straszne.
Po drugie, i o tym to już w ogóle nie wiem jak pisać, ale sprawy warsztatu. Mam wrażenie że trochę Pan olał kwestie technologii produkcji, może i słusznie, w końcu to wszystko tu za darmo. A może Pan strzeże spontanu, też zrozumiałe, bo może bez niego niczego nie będzie? Coś jest lepsze niż nic, ale to coś jest oprócz tego całkiem dobre! Rzecz w tym że ma Pan świetną rękę do narracji, to fantastyczne, że z głównym bohaterem prawie nic się nie dzieje a Pan ciągle opowiada o nim i opowiada. Podejrzewam że to zasługa faktu, że nawet jak robi coś Pan "nieokreślonym uczuciem, którego nie sposób sprecyzować", robi Pan to w sposób doskonale ścisły. Szczerze imponuje mi takie chłodne pisanie, pisanie jak chłodny łokieć. I zawracam dupy ponieważ uważam, że gdyby zadał sobie Pan trud połączyć tę precyzję w planie kosmicznym z należytą atencją dla słowno-zdaniowego warsztatu, to z takim uchem do prozatorskiej frazy trzaskałby Pan jedną rzecz genialną za drugą. Młodzież o podłym charakterze pisma przepisywałaby dla wprawki Pańskie opisy przyrody!
To tyle i proszę żeby pies był szczepiony 🙂
z należytą atencją
.
Dzięki za krytykę, psa spuszczał nie będę:)
Jako, że późno, myślenie zamglone, wiec niestety krótko odpowiem. Treść dość trafnie zanalizowałeś, jeżeli chodzi o formę – masz całkowitą rację, lecz mam coś do dodania – tylko, że w następnym odcinku, czyli jutro. Dobranoc.
Z uwagą przyjąłem krytykę
Z uwagą przyjąłem krytykę warstwy warsztatowej, wytłumaczeniem może być jedynie pośpiech, a taki był w istocie, jak i pisarskie nieopierzenie (pierwszy mój literacki tekst, to Polska Boska Komedia), co ma wpływ nie tyle na zasób słów i umiejętności ich wykorzystania, co na młodzieńczą niecierpliwość.
Powrócę do Genesis. Zarejestrowałem się na portalu w ściśle określonym celu. Planuję napisać książkę, a niestety nie posiadam doświadczenia, a takowym nazwać nie można pisanie prac dyplomowych. Wpisy służą szlifowaniu i pogłębianiu umiejętności, ćwiczeniu, coś jak etiuda. Nie oznacza to, że lekce sobie ważę blog i czytelników, bo taki zarzut paść może. O szacunku świadczy chociażby ciężkość tematyki, jakiej się podejmuję. Staram się jednocześnie eksperymentować formą, bawić się słowem, raz podejść spontanicznie, raz „rzemieślniczo” (co trudniej). Przykładem jest np. „Agonia schyłkowego władcy”, struktury paradoksalnie głęboko przemyślanej i jednocześnie spontanicznej – komputer wieszał się co pięć minut, nie zdążałem wszystkiego zapisywać, skończę akapit, albo nie skończę, zacznę od nowa (ileż to razy biedny marszałek wstawał z łóżka, za każdym razem inaczej).
W „Listach” celowo użyłem stylu behawioralnego, bohater spożywa, myje się, kładzie spać, sprząta, obserwuje, pisze; rozwlekałem akcję, wydłużałem narratorską strunę, unikałem barokowej kwiecistości. W poprzednim tekście „pomacałem” strumień świadomości, wczuwając się w rolę bohatera nie panującego nad myślami. Sięgając dalej, korzystałem, modyfikowałem, styl reporterski, posługiwałem się kiczem i grafomanią (szanując pierwsze, wyśmiewając drugie), stosowałem patetyzm oraz turpizm – nie z powodu, iż nie wiem czego się złapać, ale, primo: etiuda, secundo: kocham różnorodność, odcięte kupony chowałbym do szuflady (zdaję sobie sprawę, że przy pewnej częstotliwości nie uniknie się wtórności wystrzelując wszystkie naboje wyobraźni).
Dziękuję za szczerą krytykę, której, co będę ukrywał, bardzo potrzebuję, szczególnie jeżeli przybiera taki kształt, jaki zaprezentowałeś. Obiecuje, że z większym pietyzmem podejdę do słowa, pohamuję spontaniczność, zracjonalizuję barometr formy i treści, bo jak człowiek jest symbiozą duszy i ciała, tak również dobra literatura nie może się obejść bez współpracy tych elementów.
A ja przylazłem na
A ja przylazłem na kontrowersje poczytać o rządzie. Miłe to zaskoczenie że i takie blogi tu się odnajdują. W miarę jak czas pozwoli postaram się przeczytać resztę tekstów. Zresztą, ze "staraniem" to przesadzam, to nie wysiłek a przyjemność. Przyjemnie się Pana czyta. Sądząc po tej próbce to dzięki temu, że Pan pisze na serio. Nie ma Pan wrażenia że marnuje Pan swój czas i czytelników (proszę mnie poprawić!) i dzięki temu Pan go nie marnuje.
Mówi Pan: "ciężkość tematyki". Ja nazywam to tematyką, po prostu. W oceanie literatury felietonistycznej, której motto wbrew pozorom brzmi "OK. Umię. O czym by tu…?" prawdziwym odpoczynkiem i relaksem jest twórczość w której ktoś coś głębiej przeżywa, coś go dręczy, prześladuje i zmusza by "dać wyraz". Tak że proszę o to dbać, karmić i podlewać. I nie pisać "pohamuję spontaniczność", nie mówić takich wstrętnych rzeczy ani nie myśleć. Jeszcze się spełni. Rzecz w tym, żeby spontaniczność opanować, zaprząc. Zresztą, na pewno Pan to wie. Jak i to, że się nigdy nie uda. Istniejemy na tej cieniutkiej błonce rozdzielającej bałagan od porządku i tylko tam możemy. I z drugiej strony: istnienie błonki zasadza się na splocie sił porządkujących i rozwalających. Dolewanie oliwy do tej bezsensownej wojny to nasz obowiązek! 🙂
Inercja tekstu to koniec pisania, na szczęście to nie Pana problem. Pański ogród żyje własnym życiem, sporo tu tego życia i stowarzyszonych kłopotów. Przyroda zawsze stara się szczelnie wypełnić ekosystem, podobnie u Pana sporo wilczych pędów. Nie chcę tu zbyt konkretnie, ponieważ nie lubię zabijania. Ale proszę brać pod uwagę, że w każdej garści ziemi, którą Pan zaczerpnie, jest pewna porcja autonomicznego, wolnego i nieokiełznanego "elementu". Te szumowiny mają własny światek i pół. I przeważnie nie jest to pański świat. I przeważnie nie jest to świat który można wyeliminować. Ale proszę kontrolować warunki współżycia. Nie pozwalać żeby obca materia dominowała.
Problem jest natury psychologicznej. Pan może mieć wrażenie że to "wszystko potrzebne" ewentualnie "się przyda". Jednak dla osoby postronnej źródło ewentualnej przydatności jest całkowicie ukryte. A wszystkie te pożyteczne drobiazgi utrudniają przedzieranie się przez tekst. Dla przykładu, czytam anonsowaną "Agonię". Tekst bardzo fajny, ale tak: na początku rozprasza mnie zagadnienie czy się pisze "na stałe przywarty do łóżka". Potem, na czym polega charyzmatyczna władza. W jakim trybie, jakiego typu narrator opowiada o życiu króla. Charyzmatyczna władza mogłaby ujść jako element żywego języka. Jeśli element żywego języka (w domyśle — króla), to po co dystansujące "takie miał przekonanie"? I tak dalej. Jak się człowiek już zacznie czepiać to mu wszystko przestaje pasować. W tym tekście akurat bardzo wiele jest ostatecznie do przyjęcia, ponieważ tekst jako całość dobry, poza tym sceny z dramaturgią świetnie zrobione. Jednak kompulsja dookreślania potrafi wyrządzić też nieodwracalne straty. Fasada kanclerza, pęknięcia na niej widoczne dla całego świata, tylko nie dla tego który jest najbliżej, króla. Jednak nasze oko w tej historii zaczepione jest pośród klejnotów na królewskiej koronie. Nawet jeśli sytuacja taka jest do pomyślenia, niedopuszczalne jest informowanie otwartym tekstem, patrz: "szkoda zresztą marnować taką urodę". Analogicznie, nawet jeśli "opiekunka władcy" miała kształtne i ponętne biodra, nie mógł tego zauważyć umierający król ani jego katafalk.
Mam nadzieję że nie wydadzą się Panu moje uwagi ponurym czepialstwem. Którym w istocie są. Ale przesłanka jakże szlachetna! Bo chodzi mi tylko o to, by więcej zostawiał Pan dla czytelnika — do domyślenia, doczytania między wierszami, zauważenia. Bardzo ryzykowna gra ale sporo do wygrania i… tylko po to jest potrzebny warsztat, który Pan tu sobie wyrabia. Inne zastosowania to hochsztaplerka.
No i kwestia zużycia. To się nie przydarza. Otóż ja jestem z tych, co chodzą i powtarzają, że prawdziwe możliwości twórcze wyczerpały się niedługo po stworzeniu świata. Różne źródła różne przedziały podają, ale w grę wchodzi od siedmiu dni do dziesięciu do potęgi minus trzydziestej sekundy. To czym my się tu i teraz zajmujemy, to jest coś nieco innego. Niektórzy mówią o tym "pokątna", "demiurgia", itp. ale chyba nie jest aż tak źle. Tak czy inaczej to nie "naboje wyobraźni" wystrzeliwujemy. Wyobraźnia — lufą, ale amunicja zupełnie innej i nieco tajemniczej proweniencji. Najprędzej będzie to ta krew, o której wyżej. Więc proszę się nie martwić i nie ograniczać. Sami cali jesteśmy wtórni, opowieści na całym świecie jest (tak na oko) trzy, cztery. I ta wtórność ma pozytywny sens, ba, ma "najlepszy możliwy sens". Oto powraca w nas ta własność świata, że jest, że bywa on ważny, dobry i wysoki. Do dzieła!
Drogi Autorze!
Drogi Autorze, piszę w takiej nieskomplikowanej sprawie, że mianowicie tekst mi się strasznie spodobał. To jest po pierwsze spodobało mi się moje odczytanie, chociaż z tym może i lepiej nie do Autora, bo to rzadko wychodzi komplement. A i niejeden autor gotów psa spuszczać, wolałbym wprzódy wybadać z jakim tu mam do czynienia?
Ale dopasowałem sobie tak, że nasze życie w najwłaściwszej swej treści to to, co w największej samotności tworzymy i myślę że znam aż za dobrze te momenty bohatera opowiadania, kiedy całkiem nowy etap zaczyna. Trudno się w tedy we własnej cielistości i konkrecie nie zakochać, bo też motywację mamy z własnej krwi, własnego szpiku i głębiej. "Kto krwią i w przypowieściach pisze…" brzęczy mi do ucha Nietzsche przy lada okazji. Tymczasem tutaj taka kosmologiczna ironia, o której Pan, jak dla mnie, napisał. Że ta dróżka-strużka od krwi do prozy życia prowadzi w obie strony. I kiedy zawiedzie ten koniec który dotychczas tylko dobra przyjmował, żadna ostateczna rzecz nie ostanie się ostateczna, nawet ważna, a następnie w ogóle się nie ostanie. A trzymając się bardzo dogmatycznie tego proletariackiego przesądu, że musi być przyczyna i skutek, widzimy tutaj role zgoła odwrócone. I to życie staje się nagle przyczyną krwi, oraz, analogicznie, życie w małych formach okazuje się źródłem anemii. Tak czytam puste szuflady. Straszne.
Po drugie, i o tym to już w ogóle nie wiem jak pisać, ale sprawy warsztatu. Mam wrażenie że trochę Pan olał kwestie technologii produkcji, może i słusznie, w końcu to wszystko tu za darmo. A może Pan strzeże spontanu, też zrozumiałe, bo może bez niego niczego nie będzie? Coś jest lepsze niż nic, ale to coś jest oprócz tego całkiem dobre! Rzecz w tym że ma Pan świetną rękę do narracji, to fantastyczne, że z głównym bohaterem prawie nic się nie dzieje a Pan ciągle opowiada o nim i opowiada. Podejrzewam że to zasługa faktu, że nawet jak robi coś Pan "nieokreślonym uczuciem, którego nie sposób sprecyzować", robi Pan to w sposób doskonale ścisły. Szczerze imponuje mi takie chłodne pisanie, pisanie jak chłodny łokieć. I zawracam dupy ponieważ uważam, że gdyby zadał sobie Pan trud połączyć tę precyzję w planie kosmicznym z należytą atencją dla słowno-zdaniowego warsztatu, to z takim uchem do prozatorskiej frazy trzaskałby Pan jedną rzecz genialną za drugą. Młodzież o podłym charakterze pisma przepisywałaby dla wprawki Pańskie opisy przyrody!
To tyle i proszę żeby pies był szczepiony 🙂
z należytą atencją
.
Dzięki za krytykę, psa spuszczał nie będę:)
Jako, że późno, myślenie zamglone, wiec niestety krótko odpowiem. Treść dość trafnie zanalizowałeś, jeżeli chodzi o formę – masz całkowitą rację, lecz mam coś do dodania – tylko, że w następnym odcinku, czyli jutro. Dobranoc.
Z uwagą przyjąłem krytykę
Z uwagą przyjąłem krytykę warstwy warsztatowej, wytłumaczeniem może być jedynie pośpiech, a taki był w istocie, jak i pisarskie nieopierzenie (pierwszy mój literacki tekst, to Polska Boska Komedia), co ma wpływ nie tyle na zasób słów i umiejętności ich wykorzystania, co na młodzieńczą niecierpliwość.
Powrócę do Genesis. Zarejestrowałem się na portalu w ściśle określonym celu. Planuję napisać książkę, a niestety nie posiadam doświadczenia, a takowym nazwać nie można pisanie prac dyplomowych. Wpisy służą szlifowaniu i pogłębianiu umiejętności, ćwiczeniu, coś jak etiuda. Nie oznacza to, że lekce sobie ważę blog i czytelników, bo taki zarzut paść może. O szacunku świadczy chociażby ciężkość tematyki, jakiej się podejmuję. Staram się jednocześnie eksperymentować formą, bawić się słowem, raz podejść spontanicznie, raz „rzemieślniczo” (co trudniej). Przykładem jest np. „Agonia schyłkowego władcy”, struktury paradoksalnie głęboko przemyślanej i jednocześnie spontanicznej – komputer wieszał się co pięć minut, nie zdążałem wszystkiego zapisywać, skończę akapit, albo nie skończę, zacznę od nowa (ileż to razy biedny marszałek wstawał z łóżka, za każdym razem inaczej).
W „Listach” celowo użyłem stylu behawioralnego, bohater spożywa, myje się, kładzie spać, sprząta, obserwuje, pisze; rozwlekałem akcję, wydłużałem narratorską strunę, unikałem barokowej kwiecistości. W poprzednim tekście „pomacałem” strumień świadomości, wczuwając się w rolę bohatera nie panującego nad myślami. Sięgając dalej, korzystałem, modyfikowałem, styl reporterski, posługiwałem się kiczem i grafomanią (szanując pierwsze, wyśmiewając drugie), stosowałem patetyzm oraz turpizm – nie z powodu, iż nie wiem czego się złapać, ale, primo: etiuda, secundo: kocham różnorodność, odcięte kupony chowałbym do szuflady (zdaję sobie sprawę, że przy pewnej częstotliwości nie uniknie się wtórności wystrzelując wszystkie naboje wyobraźni).
Dziękuję za szczerą krytykę, której, co będę ukrywał, bardzo potrzebuję, szczególnie jeżeli przybiera taki kształt, jaki zaprezentowałeś. Obiecuje, że z większym pietyzmem podejdę do słowa, pohamuję spontaniczność, zracjonalizuję barometr formy i treści, bo jak człowiek jest symbiozą duszy i ciała, tak również dobra literatura nie może się obejść bez współpracy tych elementów.
A ja przylazłem na
A ja przylazłem na kontrowersje poczytać o rządzie. Miłe to zaskoczenie że i takie blogi tu się odnajdują. W miarę jak czas pozwoli postaram się przeczytać resztę tekstów. Zresztą, ze "staraniem" to przesadzam, to nie wysiłek a przyjemność. Przyjemnie się Pana czyta. Sądząc po tej próbce to dzięki temu, że Pan pisze na serio. Nie ma Pan wrażenia że marnuje Pan swój czas i czytelników (proszę mnie poprawić!) i dzięki temu Pan go nie marnuje.
Mówi Pan: "ciężkość tematyki". Ja nazywam to tematyką, po prostu. W oceanie literatury felietonistycznej, której motto wbrew pozorom brzmi "OK. Umię. O czym by tu…?" prawdziwym odpoczynkiem i relaksem jest twórczość w której ktoś coś głębiej przeżywa, coś go dręczy, prześladuje i zmusza by "dać wyraz". Tak że proszę o to dbać, karmić i podlewać. I nie pisać "pohamuję spontaniczność", nie mówić takich wstrętnych rzeczy ani nie myśleć. Jeszcze się spełni. Rzecz w tym, żeby spontaniczność opanować, zaprząc. Zresztą, na pewno Pan to wie. Jak i to, że się nigdy nie uda. Istniejemy na tej cieniutkiej błonce rozdzielającej bałagan od porządku i tylko tam możemy. I z drugiej strony: istnienie błonki zasadza się na splocie sił porządkujących i rozwalających. Dolewanie oliwy do tej bezsensownej wojny to nasz obowiązek! 🙂
Inercja tekstu to koniec pisania, na szczęście to nie Pana problem. Pański ogród żyje własnym życiem, sporo tu tego życia i stowarzyszonych kłopotów. Przyroda zawsze stara się szczelnie wypełnić ekosystem, podobnie u Pana sporo wilczych pędów. Nie chcę tu zbyt konkretnie, ponieważ nie lubię zabijania. Ale proszę brać pod uwagę, że w każdej garści ziemi, którą Pan zaczerpnie, jest pewna porcja autonomicznego, wolnego i nieokiełznanego "elementu". Te szumowiny mają własny światek i pół. I przeważnie nie jest to pański świat. I przeważnie nie jest to świat który można wyeliminować. Ale proszę kontrolować warunki współżycia. Nie pozwalać żeby obca materia dominowała.
Problem jest natury psychologicznej. Pan może mieć wrażenie że to "wszystko potrzebne" ewentualnie "się przyda". Jednak dla osoby postronnej źródło ewentualnej przydatności jest całkowicie ukryte. A wszystkie te pożyteczne drobiazgi utrudniają przedzieranie się przez tekst. Dla przykładu, czytam anonsowaną "Agonię". Tekst bardzo fajny, ale tak: na początku rozprasza mnie zagadnienie czy się pisze "na stałe przywarty do łóżka". Potem, na czym polega charyzmatyczna władza. W jakim trybie, jakiego typu narrator opowiada o życiu króla. Charyzmatyczna władza mogłaby ujść jako element żywego języka. Jeśli element żywego języka (w domyśle — króla), to po co dystansujące "takie miał przekonanie"? I tak dalej. Jak się człowiek już zacznie czepiać to mu wszystko przestaje pasować. W tym tekście akurat bardzo wiele jest ostatecznie do przyjęcia, ponieważ tekst jako całość dobry, poza tym sceny z dramaturgią świetnie zrobione. Jednak kompulsja dookreślania potrafi wyrządzić też nieodwracalne straty. Fasada kanclerza, pęknięcia na niej widoczne dla całego świata, tylko nie dla tego który jest najbliżej, króla. Jednak nasze oko w tej historii zaczepione jest pośród klejnotów na królewskiej koronie. Nawet jeśli sytuacja taka jest do pomyślenia, niedopuszczalne jest informowanie otwartym tekstem, patrz: "szkoda zresztą marnować taką urodę". Analogicznie, nawet jeśli "opiekunka władcy" miała kształtne i ponętne biodra, nie mógł tego zauważyć umierający król ani jego katafalk.
Mam nadzieję że nie wydadzą się Panu moje uwagi ponurym czepialstwem. Którym w istocie są. Ale przesłanka jakże szlachetna! Bo chodzi mi tylko o to, by więcej zostawiał Pan dla czytelnika — do domyślenia, doczytania między wierszami, zauważenia. Bardzo ryzykowna gra ale sporo do wygrania i… tylko po to jest potrzebny warsztat, który Pan tu sobie wyrabia. Inne zastosowania to hochsztaplerka.
No i kwestia zużycia. To się nie przydarza. Otóż ja jestem z tych, co chodzą i powtarzają, że prawdziwe możliwości twórcze wyczerpały się niedługo po stworzeniu świata. Różne źródła różne przedziały podają, ale w grę wchodzi od siedmiu dni do dziesięciu do potęgi minus trzydziestej sekundy. To czym my się tu i teraz zajmujemy, to jest coś nieco innego. Niektórzy mówią o tym "pokątna", "demiurgia", itp. ale chyba nie jest aż tak źle. Tak czy inaczej to nie "naboje wyobraźni" wystrzeliwujemy. Wyobraźnia — lufą, ale amunicja zupełnie innej i nieco tajemniczej proweniencji. Najprędzej będzie to ta krew, o której wyżej. Więc proszę się nie martwić i nie ograniczać. Sami cali jesteśmy wtórni, opowieści na całym świecie jest (tak na oko) trzy, cztery. I ta wtórność ma pozytywny sens, ba, ma "najlepszy możliwy sens". Oto powraca w nas ta własność świata, że jest, że bywa on ważny, dobry i wysoki. Do dzieła!