– Z kim sypiasz?
– Ja?… sama…
– Ooo!
– Nie, poprawka! Nie sypiam sama. Są jeszcze pchły w tej pościeli, gdzie niedawno był On.
– Z kim sypiasz?
– Ja?… sama…
– Ooo!
– Nie, poprawka! Nie sypiam sama. Są jeszcze pchły w tej pościeli, gdzie niedawno był On.
To znak, ba, dowód namacalny, że coś żyje obok mnie i trwa, …że ja żyję (czyżby?).
Były koty. Już ich nie ma. Odeszły.
Porządne. Obrały własną drogę „chadzania”.
Zostały tylko pchły w zakamarkach pościeli, na kocu i dywanie, bo nijak nie chcą opuścić tej krainy mlekiem i miodem płynącej. Zadziwiające! Dla mnie to już jedynie desolated area,
a dla pcheł szachrajek – raj…..
[ Jak bardzo punkt i kierunek patrzenia, rozmiar okazu, stopień rozwoju mózgu (coś jeszcze?) – może różnicować poziom satysfakcji z tych samych rzeczy. Och i jakie to smutne, że nie można obrać jednej zunifikowanej skali, wzoru jak w fizyce czy matematyce, by wynik prz tych samych ws …Reasumując: warto być pchłą! Cieszy się z tego co ma i kogo, bo wie iż długo nie pożyje..] Gnozologizowanie najprędzej zostawię, w tej chwili rozpaczy, dla innej mnie(?).
Myśli przemykały mi jak w młodości wczesnej, gdy schodząc z karuzeli nie rozpoznawałam żadnego kształtu – prócz obrazu wirującego w kolorach tęczy i żadnej emocji – prócz mdłości…Mdłości towarzyszą mi do teraz. Wachlarzyki barw na przemian z kołtunkami dziecinnych myśli już nieco rzadziej… może to przez upływ krwi? Mam przecież obrażenia rozległe i hemofilię najwidoczniej, gdyż krwi pełno. Zapętlenie rozważań sięgnęło pokładów irracjonalnych : od stanów psychologicznej próżni do stanów spazmatycznie łkającej fizjologii: krew, krew, rzeka krwi. Jak ją usunę??? Przez szpary drewnianej podłogi wniknęła już w posadzki i tylko kapu kap…oddechu nie ma i tętno też marne…
Z otchłani myśli w garze chyba z ołowiu, bo tak trudno było cokolwiek połączyć dziś w smakowitą i strawną treść, wyrwała mnie towarzyszka rozmowy – mieszkanka lewej półkuli z kolejnym pytaniem, całkiem natrętnym:
– I co dalej?
– ? ? ? Nie wiem. Zobaczę, dokąd poprowadzi mnie lekarz Pióro. Póki co boli jak cholera.
– Nic dziwnego – zachichotała. Inwalidka z Ciebie, ale bez możliwości odszkodowania za uszczerbek na zdrowiu. A mówiłam idź do armii! Przynajmniej miałabyś jakąś rekompensatę za podobne zdarzenie.
Dobijała mnie coraz bardziej…tacy czasem są znajomi, a co dopiero lokatorzy.
Krzyknęłam:
– Taaak!! Niestety cierpieć będę najdłużej. Całe życie! Bo kto płaciłby świadczenia za ucięte skrzydła?!? Eee….
Ona jednak bez zbytniej krępacji i współczucia dla mojego urazu, pytała nachalniej i głośniej:
– Ale nie o to mi chodziło? No „co dalej ” : czy się wykrwawisz dziś czy postarasz żyć?
-Yyyyy…? A co to za życie? …- zaskowytałam po raz n-ty – Zimno miii…[czy to przez utratę krwi czy przez lodowato – rozgorączkowany mózg, a może przez obraz krwi i amputowanych bezpowrotnie skrzydeł …a może powrotnie? ].
Lekarzu Pióro, ratuj! Przybywaj na pomoc!
Głuchy jęk i utrata przytomności…
Ległam w kałuży krwi, nie chcąc się już podnosić
bez Niego u boku…