Reklama

Dziś będzie trochę prowokująco.

Dziś będzie trochę prowokująco. Pewnie za długo w tym biznesie siedzę, dlatego mi odbija. Jestem gotów napisać o Polsce w budowie, w kategoriach co moim zdaniem się udało. Są to raptem cztery pozycje, dlatego czasu i miejsca wiele nie zajmie. Po pierwsze szczepionki, zdecydowanie się Tuskowi udało, naturalnie udało się dzięki szczęśliwie ułożonym sondażom i absolutnej wpadce PiS, które bezmyślnie i w czystej politycznej bijatyce upierało się przy szmelcu. Po drugie udały się limity CO2, chociaż tutaj też jestem pełen obaw na ile to się udało, a na ile zostało zamiecione. Niemniej i tak jestem w ciężkim szoku, że się Tusk kołchozowi postawił. Po trzecie udała się nie tyle cała reforma edukacji, co akcja „sześciolatki do szkół” i nie chodzi mi o to, co kto sądzi, chodzi mi o moje indywidualne zdanie. A czwarte? Wyleciało mi z głowy, wydawało mi się, że jest jakieś czwarte, jednak resetuję się już piąty raz i nie mogę sobie przypomnieć. Po co to „głupie” pisanie podające tlen nieudacznikom? Szczerze powiem, że prawie palce mi gniją gdy to stukam na klawiaturze, ale powiem skąd ta desperacja. To takie móje odreagowanie, żeby się nie pogubić. Dziennie naczytam się tylu idiotyzmów o „koncie”, „prawie jazdy”, „kocie Aliku”, że zaczynam reagować alergicznie. Widzę jakiś Nick, czy pierwsze słowa i zwyczajnie pozamiatałbym, nim kolejny raz przeczytam te same kretynizmy. Widzę trzy pozytywy w działalności Tuska, w tym jeden niepodważalny błąd PiS, jeśli chodzi o blokowanie słusznych posunięć, mam na myśli szczepionki. Czwarty sukces być może sobie przypomnę, ale zanim to oczekiwałbym i już sam nie wiem od kogo, aby w dyskusji na dowolny temat, wspiąć się przynajmniej na takie minimum intelektualne i widzieć rzeczy, a nie szyldy. Walę w Tuska, ponieważ ten lebiega do niczego innego się nie nadaje, nie potrafię znaleźć żadnego racjonalnego argumentu na obronę ignoranta. W każdej dziedzinie państwowości Kaczor, który nie jest żadnym ideałem, ale zwykłym mniejszym złem, które i w większe może się przerodzić, bije Tuska na łeb. Mit o gospodarczych kompetencjach PO, to już jest sieczka dla ubogich, wiele bym dał za powrót Gilowskiej. Polityka zagraniczna w wykonaniu tej ekipy to jest czysta błazenada, nigdy przez 20 lat nie byliśmy takim państewkiem, którym można się podetrzeć jakim jesteśmy teraz. Co nie znaczy, że tęsknię za Fotygą, dyplomatka z niej marna, intencje może i słuszne, ale wykonanie fatalne. Stosunek do prawa i sprawiedliwości wraz ze służbami specjalnymi i przeszłością, w wykonaniu PO jest na poziomie gangu. W tej dziedzinie żadną miarą nie da się porównać PO z PiS, jakkolwiek daleki jestem od idealizowania Kaczora, bo pomylić można się raz, ale kilkanaście razy: Kaczmarek, Kornatowski, Netzel, Lipiec, Kryże, Karski, Sikorski, itp., to zaczyna też niepokoić. Nie jestem w innej sytuacji niż w 2007 kiedy ciężko było przetrawić Leppera z Giertychem, dziś mam dokładnie tak samo. Żałosne mniejsze zło i mniejszego zła zdolnego realnie cokolwiek zmienić poza PiS nie widzę.

Nadal nie mam żadnych preferencji politycznych, zresztą partię dla mnie byłoby niezwykle trudno skonstruować, ponieważ nie mieszczę się w żadnym modelu ideologicznym. Rzecz jest prosta, kiedy widzę przed sobą TiR-a i rów, niechby nawet z brzozą, to skręcam w rów. Taki mamy realny wybór. Nie ma wyboru, czy jeść kawior, czy kaszankę. Jest wybór przeżyć, czy wykończyć się na dyzenterię. Po zderzeniu z TiR-em można liczyć tylko na zdany egzamin państwa, czyli trumnę z MOPS-u. Podróż po rowie daje jakąś szansę wyjścia na prostą. Mnie się już średnio chce roztrząsać co jest w budowie, co w burdelu, ja po prostu widzę zjawiska w skali makro. W tych wymienionych i w tych nie wymienionych. Dlatego też dość bezwzględnie zajmuję się każdą pierdołą, aby obronić makra. Nie mam w tym litości, czasami nie czuję potrzeby, aby doszukiwać się jakiegoś obiektywizmu i dostarczać tym samym paliwa do TiR-a, mnie paliwo jest potrzebne, żeby spieprzyć do rowu i wyjść na prostą. Cało to roztrząsanie w detalu ma tylko i wyłącznie jeden hurtowy cel – mniejsze zło. Nie przekona ani mnie, ani nikogo jak sądzę, jakiś epizod w tę w czy w tamtą, ale jak już sobie gadamy o epizodach, to warto zachować przynajmniej te minimalna kryteria jak dostrzeganie oczywistych budów i jeszcze większego burdelu. W tym miejscu poszedłem na skróty, tu już się praktycznie jeden nie uchował co dowcipkuje o kocie i zębach, ale też takich co za wiarę katolicką gotowi stosy palić, a za Polskę żony w ciąży na Putina posyłać, też nie widzę. Tylko, że to niewielkie pocieszenie i mikro skala. Gdyby przenieść na makro przynajmniej minima intelektu, jakie tu wyznaczyłem, bez względu na to, kto i co mówi, byłoby to minimalne poczucie normalności. Ponieważ to tylko naiwność i kalekie marzenia, cholernie się cieszę, że chociaż jeden adres w sieci daje mi poczucie i podstawy normalności. I wcale tu nie chodzi o moje samozadowolenie, mnie w zupełności wystarczy kilkanaście Nicków, po których wiem czego się spodziewać. Obojętnie o czym mowa, z każdej dyskusji oprócz prężenia mięśni i klasycznej przepychanki, co jest normą i kolorem, zawsze pozostaje wrażenie, że temat został pogłębiony, a nie spłycony. Czegoś podobnego praktycznie nie obserwuję w żadnym innym miejscu, gdzie ciężko o jakiekolwiek minima. Połączyłem kilka spraw naraz, ale mam nadzieje, że spoiwo jest widoczne – minimum inteligencji, na wstępie, a reszta może jakoś się ułoży.

Reklama

PS Czwarta rzecz to GMO odrzucone przez gajowego. Mam wrażenie, że to licytowanie ceny za ustawę, ale póki co weto na plus.

Reklama

135 KOMENTARZE

    • Komorowski oficjalnie zachwyca się żarciem GMO
      Afryka chyba obejdzie się smakiem, chodzi o realizację dwóch celów: likwidację tradycyjnej produkcji rolniczej w Polsce, opartej na smakowitych, i jak widać, zbyt konkurencyjnych roślinach oraz zrobienie prezentu koncernom które opatentowały cały cykl produkcji od firmowego ziarna, przez dopasowane do niego trutki i nawozy, do wzorcowej markowej świni. Każda podmiana na tradycyjny, nie firmowy produkt będzie złamaniem świętych praw autorskich, a za to idzie się siedzieć.
      Komorowski coś tam pewnie obiecał komu trzeba, i teraz jest w kropce. Twierdzi że GMO jest pyszne i zdrowe, jednak ustawę zawetował gdyż nie została poprzedzona należytą kampanią uświadamiającą ciemny naród, oraz wrzucono do niej zapiski dzięki którym nie te chłopaki co trzeba zarobić miały trochę forsy. Stąd niezbędna będzie korekta.

    • Komorowski oficjalnie zachwyca się żarciem GMO
      Afryka chyba obejdzie się smakiem, chodzi o realizację dwóch celów: likwidację tradycyjnej produkcji rolniczej w Polsce, opartej na smakowitych, i jak widać, zbyt konkurencyjnych roślinach oraz zrobienie prezentu koncernom które opatentowały cały cykl produkcji od firmowego ziarna, przez dopasowane do niego trutki i nawozy, do wzorcowej markowej świni. Każda podmiana na tradycyjny, nie firmowy produkt będzie złamaniem świętych praw autorskich, a za to idzie się siedzieć.
      Komorowski coś tam pewnie obiecał komu trzeba, i teraz jest w kropce. Twierdzi że GMO jest pyszne i zdrowe, jednak ustawę zawetował gdyż nie została poprzedzona należytą kampanią uświadamiającą ciemny naród, oraz wrzucono do niej zapiski dzięki którym nie te chłopaki co trzeba zarobić miały trochę forsy. Stąd niezbędna będzie korekta.

    • Komorowski oficjalnie zachwyca się żarciem GMO
      Afryka chyba obejdzie się smakiem, chodzi o realizację dwóch celów: likwidację tradycyjnej produkcji rolniczej w Polsce, opartej na smakowitych, i jak widać, zbyt konkurencyjnych roślinach oraz zrobienie prezentu koncernom które opatentowały cały cykl produkcji od firmowego ziarna, przez dopasowane do niego trutki i nawozy, do wzorcowej markowej świni. Każda podmiana na tradycyjny, nie firmowy produkt będzie złamaniem świętych praw autorskich, a za to idzie się siedzieć.
      Komorowski coś tam pewnie obiecał komu trzeba, i teraz jest w kropce. Twierdzi że GMO jest pyszne i zdrowe, jednak ustawę zawetował gdyż nie została poprzedzona należytą kampanią uświadamiającą ciemny naród, oraz wrzucono do niej zapiski dzięki którym nie te chłopaki co trzeba zarobić miały trochę forsy. Stąd niezbędna będzie korekta.

  1. Jeszcze orliki.
    Sam gram na jednym i jest wypas. Aczkolwiek w orlikach ministerstwo uczestniczy tylko w 33%, reszta to województwo i gmina.

    edit:

    odnośnie GMO to się nie zgadzam z wetem, GMO żremy wszyscy od zawsze, wystarczy zobaczyć jak wyglądają “dzikie” pomidory a raczej pomidorki – żywność jest modyfikowana przez człowieka metodą selekcji (genów, no bo czego innego?) od zawsze.

    • zostaje jeszcze tylko zmodyfikować ludzi
      żeby nie mogli jeść niczego innego.

      Chlor słusznie zauważył – nie mamy już swojego przemysłu, tylko “indyjskie centra usług” dla zagranicznych koncernów, teraz jeszcze wykończymy własne rolnictwo żeby zrobić miejsce dla zagranicznych fabryk żarcia.

    • ohydne, ale nietrujące
      Nie, to na czym innym polega.
      GMO to organizmy sztucznie wytworzone, które nie mogłyby powstać zwykłą metodą krzyżowania. Ponad sto lat stracono w Polsce na wyhodowanie naturalnym sposobem idealnej prawdziwej cebuli, pomidora, truskawki, ogórka.
      Choćby taka krajowa super cebula dorobiła się marki jako “polish onion”. Teraz cała ta robota będzie rozpieprzona o kant…
      Para przeciw GMO nie idzie we właściwy gwizdek. Nie ma obawy że od tego żarcia prawdziwym Polakom wyrośnie druga głowa, te produkty są nieszkodliwe, tyle że bez smaku i uboższe w pożyteczne składniki.
      Zagrożenie leży w uzależnieniu naszego pożywienia od interesu amerykańskich (głównie) koncernów biotechnologicznych.

      • Polish onion się obroni,
        Polish onion się obroni, naturalność to może być w przyszłości atut jeśli zaleje nas GMO. Z tym że czy ona jest “wyhodowana naturalnym sposobem” to nie do końca jestem pewien, bo w naturze taka cebula nie powstaje, ta jest wynikiem sztucznej selekcji (genów, no bo czego innego?).

        Jako ciekawostkę powiem, bo nie każdy zdaje sobie sprawę, że 99% ras psa domowego wywodzi się od wilka – sztucznie zmodyfikowanego przez człowieka metodą selekcji (genów). W efekcie mamy rewelacyjne psy pasterskie, ratownicze, myśliwskie itd itp. Jest też mnóstwo wpadek typu buldożek francuski który jest tak pokręconym mutantem że sam nie jest w stanie kopulować z uwagi błąd w konstrukcji podwozia albo chiwawa które nie są w stanie naturalnie urodzić.

        • to nie o to chodzi
          No ale Ty ciągle piszesz o selekcji i zwyczajnym krzyżowaniu, GMO to zupełnie co innego. Bierze się np DNA mikroba i wszczepia pod lupą w komórkę pomidora, powstaje coś nowego czego żadną selekcją i doborem gatunków nie dało by się zrobić.
          To najczęstsza zmyłka propagowana przez wiadome koła kurde, że jakoby przecie człowiek od zawsze manipuluje genami i nic złego się nie dzieje.

        • Nie myl GMO z krzyżówkami
          Nie myl GMO z krzyżówkami Franciszkanów, czy naturalnym krzyżowaniem gatunków. To ani “czarny tulipan”, ani nawet pszenżyto. GMO to są zmiany LABORATORYJNE, w naturalnych warunkach nigdy nie uzyskasz takich efektów. Czym innym jest jakieś hartowanie, naturalne krzyżowanie, a czym inny wszczepianie jednych organizmów w drugie. To tak jakbyś stosunek płciowy białego z Murzynem porównał do dzieła doktora Frankensteina. Chlor ma rację, chociaż ja nie jestem pewny Jego spokojem, że ten syf nie przyprawi człowieka o dwie głowy. Tego się nie da kontrolować, to jest zabawa w Pana Boga, a do tego ciężki szmal, zatem litości raczej nie będzie.

          • Za wiele rzeczy na raz.
            W warunkach naturalnych tworzenie GMO jest zupełnie normalnym i bardzo powszechnym procesem. Powiem więcej, zachodzi częściej i w o wiele większej skali niż przepastnych laboratoriach Monsanto. Dużą rolę odgrywają w tym wirusy, które do woli przenoszą sporej wielkości fragmenty materiału genetycznego pomiędzy różnorakimi organizmami. Nazywa się to horyzontalnym transferem genów i oprócz roślin występuje także w przypadku bakterii, gdyż zarówno jedne i drugie bez szwanku znoszą manipulacje genetyczne (w przeciwieństwie np. do zwierząt). To raz.

            Dwa… Inżynieria genetyczna w służbie rolnictwa to nie łączenie szczura z pomidorem dające toksyczny hybrydowy organizm. Wszystko kosztuje i ma dać zysk. Cel jest taki sam jak w przypadku krzyżowania klasycznego, czyli: większe owoce o intensywniejszym kolorze, większa odporność na suszę czy gwałtowniejszy wzrost. Klasyczne krzyżowanie trwa latami (bo operujemy całymi organizmami, a dodatkowo wszystko wydłuża czas niezbędny do wydania nasion – ok roku w naszym klimacie), po czym można rzucać na rynek nowe odmiany truskawo-poziomki, malino-jeżyny, czy pszenżyta. W przypadku GMO ingerujemy w produkcję JEDNGEO lub KILKU białek, modyfikując czy przeklonowując JEDEN lub KILKA genów kodujących te białka. Może to być na przykład enzym aktywujący produkcję barwników w skórce jabłuszka, dzięki czemu dojrzewając staje się czerwieńsze. Przy zastosowaniu kilku trików technicznych efekt otrzymujemy w przeciągu kilkunastu tygodni. Ale… Ale próby i testy, czy w ogóle nowa cecha nie ma skutków ubocznych, czy zostanie utrzymana i przekazana nowym pokoleniom trwają LATAMI. Innymi słowy, czas otrzymania wartościowego produktu jest taki sam w przypadku GMO jak i klasycznych krzyżówek. Zaś różnica między produktami wytworzonymi tymi dwoma strategiami jest praktycznie żadna. Na samym początku boomu GMO starano się wzbogacać rośliny jadalne pożytecznymi dla zdrowia karotenami. Niestety, żeby dowolny organizm syntetyzował karoteny trzeba go “nauczyć” wytwarzać enzymy konieczne do takiej syntezy. No to panowie zaczęli przeszczepiać geny z informacją o enzymach. Szło im powoli, ale nie poddawali się. Kiedy wreszcie ogłosili sukces, okazało się że ich robota była o kant rzyci potłuc, bo szlak syntezy karotenów występuje od dłuższego czasu w marchwi, z którego to powodu marchew jest pomarańczowa 🙂

            Gdzie więc pies pogrzebany? Ano odwalaniu tandety, czy sprzeniewierzeniu się temu, co po angielsku nazywa się ładnie ‘scientific integrity’. Kompanie takie jak w/w Monsanto, czy Delmonte mają zwyczajnie w dupie czy ich produkt jest pewny czy nie. Z tego powodu ograniczają testy i kontrole, co przekłada się na więcej nowych odmian w krótszym czasie i za mniejsze pieniądze. Innymi słowy ich konkurencyjność bije na głowę rodzimy Ożarów Mazowiecki. To troszkę podobnie jak z chińskimi zabawkami z cyjankami, czy z meblami z Ikei, które parują formaldehydem 🙂 Niby tandeta, ale prawie za frajer. Więc czemu by nie kupić? Skoro jeszcze w Discovery mówią, że to jest trendy i że w tym należy upatrywać sukces przyszłych pokoleń? Problem nie leży w technologii, ale zwyczajnej ludzkiej chciwości. I reklamie 🙂

            Poza tym, że każda nowa odmiana (czy to naturalna, sztuczna czyli franciszkańska, czy powstała w wyniku manipulacji genetycznych) pracuje według pewnego ewolucyjnego i nienaginającego się optimum. Znaczy to tyle, że jak otrzymamy odmianę truskawek o większych owocach to ucierpi na tym ich smak, zaś szybciej rosnące krzaki pomidorów są bardziej wrażliwe na zakażenia grzybowe i bakteryjne. Z tego powodu najlepszy sok na zimowe przeziębienia wychodzi z leśnych malin, a awangardowy pomidor Flavr Savr został wycofany z rynku prawie tak szybko jak został nań wprowadzony. Z pustego i Salomon nie naleje, ale niestety w przypadku rolniczego nowatorstwa niezaprzeczalne wady nowych produktów udało się przekuć, z punktu widzenia producenta, w ich niezaprzeczalne zalety. Niezależnie od sposobu otrzymania rolniczych bubli, ich stosowanie z automatu wymusza stosowanie środków ochrony roślin. Dodajmy do tego gleby, które tym szybciej są jałowione im lepsze i żywotniejsze gatunki uprawne (bo przecież niezależnie czy siejemy GMO czy nie, liczy się tylko kwintali z hektara, nie?), a stajemy przed koniecznością uzależnienia produkcji od sypania nawozów sztucznych. No i maszynka do zarabiania pieniążków zaczyna się kręcić jak głupia.

            I na zakończenie, to nie jest żadna zabawa w Pana Boga, tylko siermiężna laboratoryjna partanina, którą w 95 na 100 prób wywala się do kosza, bo po prostu nie wychodzi. Na Pana Boga człowiek jest na szczęście duuuuuużo za krótki. A prawdziwym problemem współczesnego rolnictwa nie jest GMO rosnące na piasku, ale piasek który pozostaje z czarnoziemów po zastosowaniu intensywnego współczesnego rolnictwa (z GMO czy bez).

          • niecne plany
            To co piszesz o złodziejskiej motywacji przy wprowadzaniu GMO brzmi przekonująco. Nie jestem jednak pewien czy istotnie stałym odwiecznym zjawiskiem przyrodniczym jest przenoszenie informacji genetycznej z marchewki na jabłko, z myszy na szczaw i tak dalej. No ale może i tak jest, kto tam wie?

          • Wbrew powszechnej, z jednej
            Wbrew powszechnej, z jednej strony krzywdzącej, z drugiej trochę wypracowanej opinii, nie jestem wszechwiedzący i dyskutuje do tego momentu, gdzie mogę rzecz ogarnąć tak zwanym chłopskim rozumem. Nie wchodzę w tę szczegółową wiedzą, ponieważ mnie to przerasta i szczerze mówiąc nie frapuje aż tak bardzo, by się douczyć. Większość z tego co napisałeś leży mi, albo logicznie, albo intuicyjnie. Jednak mam dokładnie tę samą wątpliwość co chlor. W swojej ignorancji i intuicji jednocześnie, upieram się, że czym innym jest naturalny sposób przenoszenia rozmaitych materiałów genetycznych, a czym innym coś robionego “na chama”. Porównam to inaczej. W naturze możliwy jest poślizg pod męskim prysznicem i zapłodnienie dziewicze, ale in vitro w przyrodzie się nie stanie. Zatem wydaje mi się, a nawet jestem pewien, że nie można porównywać GMO SZTUCZNEGO i możliwego TYLKO W WARUNKACH LABORATORYJNYCH, z naturalnymi procesami. Innymi słowy i nieco trywialnymi, to nie jest takie proste, że mucha ugryzie w dupę krowę, zrobi kupę na koniczynie i z tego powstanie krowkoniczyn. Gdyby to było takie proste, to stać by było na GMO byle Haiti, tymczasem gdzie są te laboratoria i jaki ciężki szmal wydają tylko po to, by coś było tanie w produkcji ładnie wyglądało, czyli gówno nastawiane na zysk w dodatku poza kontrolą. Jedna z teorii, a już nawet praktyk wskazuje, że ten szajs obecny na dużych obszarach, wypiera naturalne gatunki. I takich zagrożeń jest armia, bo co natura sama sobie pomiesza, to i z tym sobie poradzi, ale co głupki w pogoni za kasą wysmażą, to już widzimy w naszym obecnym żarciu dla ludzi. Ostatni raz pomidora jadłem jakieś 25 lat temu.

          • Człowiek-pomidor, nowy superbohater.
            Mnie pomidory nie przerażają bo zjadając je nie przejmuję ich genów i nie staję się powoli człowiekiem-pomidorem (mam nadzieję). Podobnie ze świnią, krową czy dżdżownicą, obojętnie co ci smakuje. Wniosek dla mnie jest prosty, zjadając krzyżówkę kapusty z fasolką szparagową moje geny są tak samo bezpieczne, bo pożeranie kogoś tylko w mitologi “dzikich” powoduje przejęcie jego cech.

          • encheiresin naturae
            zdolność przyrody do tworzenia nowych jakości poprzez syntezę różnych elementów;
            w tej materii jestem tępakiem, ale pójdę na instynkt – świtają mi jeszcze lekcje z biologii o mutacji genów, dostosowywaniu się organizmów do warunków przyrody, ponoć mutacje występują nie tylko poprzez krzyżówkę w procesie crossing over – bądź co bądź żyrafa nie miałaby długiej szyi, jeżeli pokarm by nie był na wysokości kilkunastu metrów, a kret ślepy jeżeli nie potrzebowałby światła;
            wynalezienie narzędzi, koła itp. wpływały na fizyczność ludzi, sposoby komunikacji na struny głosowe itp tym bardziej teraz papierowa pasza zamiast białka i witamin powoduje, że w jądrach jest piasek nie plemniki lub “produkowane” są chucherka chore biedactwa;
            do zdobyczy ludzkości podejść należy z konserwatywną ostrożnością i implementować w życie nie na hura, a rozum podpowiada, że co jest tworzone dla mas, dla ogromnego zysku, na siłę wdrażane (jak się droga prawna nie uda, wejdzie lewymi kanałami, a ustawa później będzie miała charakter deklaratoryjny, nie konstytutywny) jakością błyszczeć nie będzie;

          • Jesteśmy zgodni w tym
            że kampania pro gmo to pic i szwindel. Już 10 lat temu robione były zestawienia statystyczne, odnośnie tego kto potrzebuje i kto tak na prawdę korzysta na tworzeniu organizmów genetycznie modyfikowanych. Wyszło niezbicie, że ani rolnicy z Etiopii, ani gospodarki krajów rozwiniętych, a 5 czołowych gigantów biotechnologicznych. I to głównie z przyczyn, o których pisałem poprzednio. Natomiast co do zasady, to drobne ‘na chama’ manipulacje laboratoryjne są tylko bladym odbiciem tego, co na ogromna skalę ma miejsce w przyrodzie (włączając w to techniki manipulacji genetycznych które zostały podpatrzone, a nie wymyślone od zera). Tyle, że w przyrodzie ta niewyobrażalna liczba modyfikacji zachodzi spontanicznie, w sposób przypadkowy i jest na bieżąco weryfikowana. Przeżyje i się rozmnoży – dobrze, nie przeżyje i się nie rozmnoży – też dobrze. W przypadku GMO zmiana genetyczna jest zamierzona i wprowadzana w ściśle określonym miejscu w genomie. To troszkę tak, jakbyśmy dopisali dodatkowy wiersz w kodzie źródłowym, mając nadzieję, że algorytm nie pieprznie i że w standardowych warunkach będzie wykonywał pewne obliczenia odrobinę szybciej. I potem co robimy? Ano robimy wszystko, żeby te standardowe warunki za wszelką cenę utrzymać. Dlatego nie jestem aż takim pesymistą (choć oczywiście mogę się sromotnie mylić) i nie uważam, żeby groziła nam inwazja GMO, która wyprze stare dobre papierówki i węgierki dąborwieckie. To co sama przyroda wytworzyła w ciągu milionów lat, jest top ten i lepiej już się nie da. Dlatego każda nadprogramowa modyfikacja osłabia modyfikowany organizm i warunkach selekcji naturalnej GMO po prostu musi przegrać. Podobnie zresztą jak klasyczne krzyżówki muszą przegrać z organizmami dzikimi. To troszkę tak, jakby osiedlowego koksa biorącego 160 na klatę i 80 na bułę wysłać na selekcję do Formozy. Nie wytrzyma pierwszego dnia. Jeżeli zaś chodzi o muchy i koniczynę, to opisana przez Ciebie sekwencja zdarzeń w przypadku muchy i koniczyny nie jest możliwa. Natomiast w przypadku bakterii i wirusów jak najbardziej. W mniej więcej w ten sposób bakterie łapią odporność na antybiotyki, a wirus grypy na kolejne szczepionki.
            Tylko, że ja dalej widzę ciężar problemu nie w GMO, a w wielohektarowych monokulturach, nadużywaniu chemii, niedostatecznej suplementacji gleb czy wręcz w braku banalnego płodozmianu.

            A tak z innej beczki, to hoduj własne pomidorki 🙂 Co prawda jest to dość pracochłonne, ale przynajmniej przez 3 miesiące w roku będziesz jadł POMIDORY, a nie papier. Najfajniejsza jest odmiana koktailowa ‘koralik’. Sieje się to to samo niczym chwast, rośnie byle gdzie, do tego pachnie i smakuje wybornie, a na stole wygląda po prostu uroczo.

          • Powtórzę. Do szczegółów
            Powtórzę. Do szczegółów naukowych podchodzę z pokorą i chętnie przeczytałem cały tekst, nie dyskutuję w tym obszarze. Niemniej, i tu przyznaję, że INTUICYJNIE czuję, że GMO to nie jest to samo co przyspieszenie naturalnych procesów przyrody. Wspomniane przez Ciebie gatunki jabłek, to już śpiew łabędzi. Kupuję od 5 lat drzewka i nie w hipermarketach, ale w centralach nasiennych, to już jest jakieś kalectwo, bez chemii nie przeżyję. Pomidory jak najbardziej hoduję, ale to nie jest pomidor, nie to, żebym się czepiał, ale ja pamiętam jak smakował pomidor. Co do wypierania gatunków, to opieram się na trzech informacjach. Kukurydza GMO wytrzymuje Randap, a Randapu to ja używałem do wypalenia działki pod dom z 30-letnich chwastów. Druga rzecz to badania bodaj w Australii, gdzie stwierdzono wypieranie naturalnych gatunków przez GMO. Zresztą gdzie dziś można kupić łososia? Nie mówię o tej rąbance norweskiej, ale o łososiu. Obawiam się, że gdzieś na… Syberii “od chłopa”.

          • Z łososiami…
            jest niestety tak, że albo z Syberii ‘od chłopa’, albo z importu z Alaski. Żeby kupić opcję pierwszą, trzeba się przejechać do Rosji lub Ukrainę (choć w grę wchodzi głównie kawior albo konserwa w puszce), natomiast import z Alaski idzie na pewno, choć w ograniczonej skali, do Niemiec (głównie mrożone filety wyższego sortu z łososia królewskiego). W sumie najprościej i najtaniej byłoby się wybrać do Norwegii na tygodniowy urlop wędkarski na otwartym morzu, a potem te kilkadziesiąt czy kilkaset kilo złowionego mięcha uwędzić. Oczywiście pozostaje jeszcze problem zwiezienia łupu do Polski… Co do tekstu, to postaram się coś napisać.

  2. Jeszcze orliki.
    Sam gram na jednym i jest wypas. Aczkolwiek w orlikach ministerstwo uczestniczy tylko w 33%, reszta to województwo i gmina.

    edit:

    odnośnie GMO to się nie zgadzam z wetem, GMO żremy wszyscy od zawsze, wystarczy zobaczyć jak wyglądają “dzikie” pomidory a raczej pomidorki – żywność jest modyfikowana przez człowieka metodą selekcji (genów, no bo czego innego?) od zawsze.

    • zostaje jeszcze tylko zmodyfikować ludzi
      żeby nie mogli jeść niczego innego.

      Chlor słusznie zauważył – nie mamy już swojego przemysłu, tylko “indyjskie centra usług” dla zagranicznych koncernów, teraz jeszcze wykończymy własne rolnictwo żeby zrobić miejsce dla zagranicznych fabryk żarcia.

    • ohydne, ale nietrujące
      Nie, to na czym innym polega.
      GMO to organizmy sztucznie wytworzone, które nie mogłyby powstać zwykłą metodą krzyżowania. Ponad sto lat stracono w Polsce na wyhodowanie naturalnym sposobem idealnej prawdziwej cebuli, pomidora, truskawki, ogórka.
      Choćby taka krajowa super cebula dorobiła się marki jako “polish onion”. Teraz cała ta robota będzie rozpieprzona o kant…
      Para przeciw GMO nie idzie we właściwy gwizdek. Nie ma obawy że od tego żarcia prawdziwym Polakom wyrośnie druga głowa, te produkty są nieszkodliwe, tyle że bez smaku i uboższe w pożyteczne składniki.
      Zagrożenie leży w uzależnieniu naszego pożywienia od interesu amerykańskich (głównie) koncernów biotechnologicznych.

      • Polish onion się obroni,
        Polish onion się obroni, naturalność to może być w przyszłości atut jeśli zaleje nas GMO. Z tym że czy ona jest “wyhodowana naturalnym sposobem” to nie do końca jestem pewien, bo w naturze taka cebula nie powstaje, ta jest wynikiem sztucznej selekcji (genów, no bo czego innego?).

        Jako ciekawostkę powiem, bo nie każdy zdaje sobie sprawę, że 99% ras psa domowego wywodzi się od wilka – sztucznie zmodyfikowanego przez człowieka metodą selekcji (genów). W efekcie mamy rewelacyjne psy pasterskie, ratownicze, myśliwskie itd itp. Jest też mnóstwo wpadek typu buldożek francuski który jest tak pokręconym mutantem że sam nie jest w stanie kopulować z uwagi błąd w konstrukcji podwozia albo chiwawa które nie są w stanie naturalnie urodzić.

        • to nie o to chodzi
          No ale Ty ciągle piszesz o selekcji i zwyczajnym krzyżowaniu, GMO to zupełnie co innego. Bierze się np DNA mikroba i wszczepia pod lupą w komórkę pomidora, powstaje coś nowego czego żadną selekcją i doborem gatunków nie dało by się zrobić.
          To najczęstsza zmyłka propagowana przez wiadome koła kurde, że jakoby przecie człowiek od zawsze manipuluje genami i nic złego się nie dzieje.

        • Nie myl GMO z krzyżówkami
          Nie myl GMO z krzyżówkami Franciszkanów, czy naturalnym krzyżowaniem gatunków. To ani “czarny tulipan”, ani nawet pszenżyto. GMO to są zmiany LABORATORYJNE, w naturalnych warunkach nigdy nie uzyskasz takich efektów. Czym innym jest jakieś hartowanie, naturalne krzyżowanie, a czym inny wszczepianie jednych organizmów w drugie. To tak jakbyś stosunek płciowy białego z Murzynem porównał do dzieła doktora Frankensteina. Chlor ma rację, chociaż ja nie jestem pewny Jego spokojem, że ten syf nie przyprawi człowieka o dwie głowy. Tego się nie da kontrolować, to jest zabawa w Pana Boga, a do tego ciężki szmal, zatem litości raczej nie będzie.

          • Za wiele rzeczy na raz.
            W warunkach naturalnych tworzenie GMO jest zupełnie normalnym i bardzo powszechnym procesem. Powiem więcej, zachodzi częściej i w o wiele większej skali niż przepastnych laboratoriach Monsanto. Dużą rolę odgrywają w tym wirusy, które do woli przenoszą sporej wielkości fragmenty materiału genetycznego pomiędzy różnorakimi organizmami. Nazywa się to horyzontalnym transferem genów i oprócz roślin występuje także w przypadku bakterii, gdyż zarówno jedne i drugie bez szwanku znoszą manipulacje genetyczne (w przeciwieństwie np. do zwierząt). To raz.

            Dwa… Inżynieria genetyczna w służbie rolnictwa to nie łączenie szczura z pomidorem dające toksyczny hybrydowy organizm. Wszystko kosztuje i ma dać zysk. Cel jest taki sam jak w przypadku krzyżowania klasycznego, czyli: większe owoce o intensywniejszym kolorze, większa odporność na suszę czy gwałtowniejszy wzrost. Klasyczne krzyżowanie trwa latami (bo operujemy całymi organizmami, a dodatkowo wszystko wydłuża czas niezbędny do wydania nasion – ok roku w naszym klimacie), po czym można rzucać na rynek nowe odmiany truskawo-poziomki, malino-jeżyny, czy pszenżyta. W przypadku GMO ingerujemy w produkcję JEDNGEO lub KILKU białek, modyfikując czy przeklonowując JEDEN lub KILKA genów kodujących te białka. Może to być na przykład enzym aktywujący produkcję barwników w skórce jabłuszka, dzięki czemu dojrzewając staje się czerwieńsze. Przy zastosowaniu kilku trików technicznych efekt otrzymujemy w przeciągu kilkunastu tygodni. Ale… Ale próby i testy, czy w ogóle nowa cecha nie ma skutków ubocznych, czy zostanie utrzymana i przekazana nowym pokoleniom trwają LATAMI. Innymi słowy, czas otrzymania wartościowego produktu jest taki sam w przypadku GMO jak i klasycznych krzyżówek. Zaś różnica między produktami wytworzonymi tymi dwoma strategiami jest praktycznie żadna. Na samym początku boomu GMO starano się wzbogacać rośliny jadalne pożytecznymi dla zdrowia karotenami. Niestety, żeby dowolny organizm syntetyzował karoteny trzeba go “nauczyć” wytwarzać enzymy konieczne do takiej syntezy. No to panowie zaczęli przeszczepiać geny z informacją o enzymach. Szło im powoli, ale nie poddawali się. Kiedy wreszcie ogłosili sukces, okazało się że ich robota była o kant rzyci potłuc, bo szlak syntezy karotenów występuje od dłuższego czasu w marchwi, z którego to powodu marchew jest pomarańczowa 🙂

            Gdzie więc pies pogrzebany? Ano odwalaniu tandety, czy sprzeniewierzeniu się temu, co po angielsku nazywa się ładnie ‘scientific integrity’. Kompanie takie jak w/w Monsanto, czy Delmonte mają zwyczajnie w dupie czy ich produkt jest pewny czy nie. Z tego powodu ograniczają testy i kontrole, co przekłada się na więcej nowych odmian w krótszym czasie i za mniejsze pieniądze. Innymi słowy ich konkurencyjność bije na głowę rodzimy Ożarów Mazowiecki. To troszkę podobnie jak z chińskimi zabawkami z cyjankami, czy z meblami z Ikei, które parują formaldehydem 🙂 Niby tandeta, ale prawie za frajer. Więc czemu by nie kupić? Skoro jeszcze w Discovery mówią, że to jest trendy i że w tym należy upatrywać sukces przyszłych pokoleń? Problem nie leży w technologii, ale zwyczajnej ludzkiej chciwości. I reklamie 🙂

            Poza tym, że każda nowa odmiana (czy to naturalna, sztuczna czyli franciszkańska, czy powstała w wyniku manipulacji genetycznych) pracuje według pewnego ewolucyjnego i nienaginającego się optimum. Znaczy to tyle, że jak otrzymamy odmianę truskawek o większych owocach to ucierpi na tym ich smak, zaś szybciej rosnące krzaki pomidorów są bardziej wrażliwe na zakażenia grzybowe i bakteryjne. Z tego powodu najlepszy sok na zimowe przeziębienia wychodzi z leśnych malin, a awangardowy pomidor Flavr Savr został wycofany z rynku prawie tak szybko jak został nań wprowadzony. Z pustego i Salomon nie naleje, ale niestety w przypadku rolniczego nowatorstwa niezaprzeczalne wady nowych produktów udało się przekuć, z punktu widzenia producenta, w ich niezaprzeczalne zalety. Niezależnie od sposobu otrzymania rolniczych bubli, ich stosowanie z automatu wymusza stosowanie środków ochrony roślin. Dodajmy do tego gleby, które tym szybciej są jałowione im lepsze i żywotniejsze gatunki uprawne (bo przecież niezależnie czy siejemy GMO czy nie, liczy się tylko kwintali z hektara, nie?), a stajemy przed koniecznością uzależnienia produkcji od sypania nawozów sztucznych. No i maszynka do zarabiania pieniążków zaczyna się kręcić jak głupia.

            I na zakończenie, to nie jest żadna zabawa w Pana Boga, tylko siermiężna laboratoryjna partanina, którą w 95 na 100 prób wywala się do kosza, bo po prostu nie wychodzi. Na Pana Boga człowiek jest na szczęście duuuuuużo za krótki. A prawdziwym problemem współczesnego rolnictwa nie jest GMO rosnące na piasku, ale piasek który pozostaje z czarnoziemów po zastosowaniu intensywnego współczesnego rolnictwa (z GMO czy bez).

          • niecne plany
            To co piszesz o złodziejskiej motywacji przy wprowadzaniu GMO brzmi przekonująco. Nie jestem jednak pewien czy istotnie stałym odwiecznym zjawiskiem przyrodniczym jest przenoszenie informacji genetycznej z marchewki na jabłko, z myszy na szczaw i tak dalej. No ale może i tak jest, kto tam wie?

          • Wbrew powszechnej, z jednej
            Wbrew powszechnej, z jednej strony krzywdzącej, z drugiej trochę wypracowanej opinii, nie jestem wszechwiedzący i dyskutuje do tego momentu, gdzie mogę rzecz ogarnąć tak zwanym chłopskim rozumem. Nie wchodzę w tę szczegółową wiedzą, ponieważ mnie to przerasta i szczerze mówiąc nie frapuje aż tak bardzo, by się douczyć. Większość z tego co napisałeś leży mi, albo logicznie, albo intuicyjnie. Jednak mam dokładnie tę samą wątpliwość co chlor. W swojej ignorancji i intuicji jednocześnie, upieram się, że czym innym jest naturalny sposób przenoszenia rozmaitych materiałów genetycznych, a czym innym coś robionego “na chama”. Porównam to inaczej. W naturze możliwy jest poślizg pod męskim prysznicem i zapłodnienie dziewicze, ale in vitro w przyrodzie się nie stanie. Zatem wydaje mi się, a nawet jestem pewien, że nie można porównywać GMO SZTUCZNEGO i możliwego TYLKO W WARUNKACH LABORATORYJNYCH, z naturalnymi procesami. Innymi słowy i nieco trywialnymi, to nie jest takie proste, że mucha ugryzie w dupę krowę, zrobi kupę na koniczynie i z tego powstanie krowkoniczyn. Gdyby to było takie proste, to stać by było na GMO byle Haiti, tymczasem gdzie są te laboratoria i jaki ciężki szmal wydają tylko po to, by coś było tanie w produkcji ładnie wyglądało, czyli gówno nastawiane na zysk w dodatku poza kontrolą. Jedna z teorii, a już nawet praktyk wskazuje, że ten szajs obecny na dużych obszarach, wypiera naturalne gatunki. I takich zagrożeń jest armia, bo co natura sama sobie pomiesza, to i z tym sobie poradzi, ale co głupki w pogoni za kasą wysmażą, to już widzimy w naszym obecnym żarciu dla ludzi. Ostatni raz pomidora jadłem jakieś 25 lat temu.

          • Człowiek-pomidor, nowy superbohater.
            Mnie pomidory nie przerażają bo zjadając je nie przejmuję ich genów i nie staję się powoli człowiekiem-pomidorem (mam nadzieję). Podobnie ze świnią, krową czy dżdżownicą, obojętnie co ci smakuje. Wniosek dla mnie jest prosty, zjadając krzyżówkę kapusty z fasolką szparagową moje geny są tak samo bezpieczne, bo pożeranie kogoś tylko w mitologi “dzikich” powoduje przejęcie jego cech.

          • encheiresin naturae
            zdolność przyrody do tworzenia nowych jakości poprzez syntezę różnych elementów;
            w tej materii jestem tępakiem, ale pójdę na instynkt – świtają mi jeszcze lekcje z biologii o mutacji genów, dostosowywaniu się organizmów do warunków przyrody, ponoć mutacje występują nie tylko poprzez krzyżówkę w procesie crossing over – bądź co bądź żyrafa nie miałaby długiej szyi, jeżeli pokarm by nie był na wysokości kilkunastu metrów, a kret ślepy jeżeli nie potrzebowałby światła;
            wynalezienie narzędzi, koła itp. wpływały na fizyczność ludzi, sposoby komunikacji na struny głosowe itp tym bardziej teraz papierowa pasza zamiast białka i witamin powoduje, że w jądrach jest piasek nie plemniki lub “produkowane” są chucherka chore biedactwa;
            do zdobyczy ludzkości podejść należy z konserwatywną ostrożnością i implementować w życie nie na hura, a rozum podpowiada, że co jest tworzone dla mas, dla ogromnego zysku, na siłę wdrażane (jak się droga prawna nie uda, wejdzie lewymi kanałami, a ustawa później będzie miała charakter deklaratoryjny, nie konstytutywny) jakością błyszczeć nie będzie;

          • Jesteśmy zgodni w tym
            że kampania pro gmo to pic i szwindel. Już 10 lat temu robione były zestawienia statystyczne, odnośnie tego kto potrzebuje i kto tak na prawdę korzysta na tworzeniu organizmów genetycznie modyfikowanych. Wyszło niezbicie, że ani rolnicy z Etiopii, ani gospodarki krajów rozwiniętych, a 5 czołowych gigantów biotechnologicznych. I to głównie z przyczyn, o których pisałem poprzednio. Natomiast co do zasady, to drobne ‘na chama’ manipulacje laboratoryjne są tylko bladym odbiciem tego, co na ogromna skalę ma miejsce w przyrodzie (włączając w to techniki manipulacji genetycznych które zostały podpatrzone, a nie wymyślone od zera). Tyle, że w przyrodzie ta niewyobrażalna liczba modyfikacji zachodzi spontanicznie, w sposób przypadkowy i jest na bieżąco weryfikowana. Przeżyje i się rozmnoży – dobrze, nie przeżyje i się nie rozmnoży – też dobrze. W przypadku GMO zmiana genetyczna jest zamierzona i wprowadzana w ściśle określonym miejscu w genomie. To troszkę tak, jakbyśmy dopisali dodatkowy wiersz w kodzie źródłowym, mając nadzieję, że algorytm nie pieprznie i że w standardowych warunkach będzie wykonywał pewne obliczenia odrobinę szybciej. I potem co robimy? Ano robimy wszystko, żeby te standardowe warunki za wszelką cenę utrzymać. Dlatego nie jestem aż takim pesymistą (choć oczywiście mogę się sromotnie mylić) i nie uważam, żeby groziła nam inwazja GMO, która wyprze stare dobre papierówki i węgierki dąborwieckie. To co sama przyroda wytworzyła w ciągu milionów lat, jest top ten i lepiej już się nie da. Dlatego każda nadprogramowa modyfikacja osłabia modyfikowany organizm i warunkach selekcji naturalnej GMO po prostu musi przegrać. Podobnie zresztą jak klasyczne krzyżówki muszą przegrać z organizmami dzikimi. To troszkę tak, jakby osiedlowego koksa biorącego 160 na klatę i 80 na bułę wysłać na selekcję do Formozy. Nie wytrzyma pierwszego dnia. Jeżeli zaś chodzi o muchy i koniczynę, to opisana przez Ciebie sekwencja zdarzeń w przypadku muchy i koniczyny nie jest możliwa. Natomiast w przypadku bakterii i wirusów jak najbardziej. W mniej więcej w ten sposób bakterie łapią odporność na antybiotyki, a wirus grypy na kolejne szczepionki.
            Tylko, że ja dalej widzę ciężar problemu nie w GMO, a w wielohektarowych monokulturach, nadużywaniu chemii, niedostatecznej suplementacji gleb czy wręcz w braku banalnego płodozmianu.

            A tak z innej beczki, to hoduj własne pomidorki 🙂 Co prawda jest to dość pracochłonne, ale przynajmniej przez 3 miesiące w roku będziesz jadł POMIDORY, a nie papier. Najfajniejsza jest odmiana koktailowa ‘koralik’. Sieje się to to samo niczym chwast, rośnie byle gdzie, do tego pachnie i smakuje wybornie, a na stole wygląda po prostu uroczo.

          • Powtórzę. Do szczegółów
            Powtórzę. Do szczegółów naukowych podchodzę z pokorą i chętnie przeczytałem cały tekst, nie dyskutuję w tym obszarze. Niemniej, i tu przyznaję, że INTUICYJNIE czuję, że GMO to nie jest to samo co przyspieszenie naturalnych procesów przyrody. Wspomniane przez Ciebie gatunki jabłek, to już śpiew łabędzi. Kupuję od 5 lat drzewka i nie w hipermarketach, ale w centralach nasiennych, to już jest jakieś kalectwo, bez chemii nie przeżyję. Pomidory jak najbardziej hoduję, ale to nie jest pomidor, nie to, żebym się czepiał, ale ja pamiętam jak smakował pomidor. Co do wypierania gatunków, to opieram się na trzech informacjach. Kukurydza GMO wytrzymuje Randap, a Randapu to ja używałem do wypalenia działki pod dom z 30-letnich chwastów. Druga rzecz to badania bodaj w Australii, gdzie stwierdzono wypieranie naturalnych gatunków przez GMO. Zresztą gdzie dziś można kupić łososia? Nie mówię o tej rąbance norweskiej, ale o łososiu. Obawiam się, że gdzieś na… Syberii “od chłopa”.

          • Z łososiami…
            jest niestety tak, że albo z Syberii ‘od chłopa’, albo z importu z Alaski. Żeby kupić opcję pierwszą, trzeba się przejechać do Rosji lub Ukrainę (choć w grę wchodzi głównie kawior albo konserwa w puszce), natomiast import z Alaski idzie na pewno, choć w ograniczonej skali, do Niemiec (głównie mrożone filety wyższego sortu z łososia królewskiego). W sumie najprościej i najtaniej byłoby się wybrać do Norwegii na tygodniowy urlop wędkarski na otwartym morzu, a potem te kilkadziesiąt czy kilkaset kilo złowionego mięcha uwędzić. Oczywiście pozostaje jeszcze problem zwiezienia łupu do Polski… Co do tekstu, to postaram się coś napisać.

  3. Jeszcze orliki.
    Sam gram na jednym i jest wypas. Aczkolwiek w orlikach ministerstwo uczestniczy tylko w 33%, reszta to województwo i gmina.

    edit:

    odnośnie GMO to się nie zgadzam z wetem, GMO żremy wszyscy od zawsze, wystarczy zobaczyć jak wyglądają “dzikie” pomidory a raczej pomidorki – żywność jest modyfikowana przez człowieka metodą selekcji (genów, no bo czego innego?) od zawsze.

    • zostaje jeszcze tylko zmodyfikować ludzi
      żeby nie mogli jeść niczego innego.

      Chlor słusznie zauważył – nie mamy już swojego przemysłu, tylko “indyjskie centra usług” dla zagranicznych koncernów, teraz jeszcze wykończymy własne rolnictwo żeby zrobić miejsce dla zagranicznych fabryk żarcia.

    • ohydne, ale nietrujące
      Nie, to na czym innym polega.
      GMO to organizmy sztucznie wytworzone, które nie mogłyby powstać zwykłą metodą krzyżowania. Ponad sto lat stracono w Polsce na wyhodowanie naturalnym sposobem idealnej prawdziwej cebuli, pomidora, truskawki, ogórka.
      Choćby taka krajowa super cebula dorobiła się marki jako “polish onion”. Teraz cała ta robota będzie rozpieprzona o kant…
      Para przeciw GMO nie idzie we właściwy gwizdek. Nie ma obawy że od tego żarcia prawdziwym Polakom wyrośnie druga głowa, te produkty są nieszkodliwe, tyle że bez smaku i uboższe w pożyteczne składniki.
      Zagrożenie leży w uzależnieniu naszego pożywienia od interesu amerykańskich (głównie) koncernów biotechnologicznych.

      • Polish onion się obroni,
        Polish onion się obroni, naturalność to może być w przyszłości atut jeśli zaleje nas GMO. Z tym że czy ona jest “wyhodowana naturalnym sposobem” to nie do końca jestem pewien, bo w naturze taka cebula nie powstaje, ta jest wynikiem sztucznej selekcji (genów, no bo czego innego?).

        Jako ciekawostkę powiem, bo nie każdy zdaje sobie sprawę, że 99% ras psa domowego wywodzi się od wilka – sztucznie zmodyfikowanego przez człowieka metodą selekcji (genów). W efekcie mamy rewelacyjne psy pasterskie, ratownicze, myśliwskie itd itp. Jest też mnóstwo wpadek typu buldożek francuski który jest tak pokręconym mutantem że sam nie jest w stanie kopulować z uwagi błąd w konstrukcji podwozia albo chiwawa które nie są w stanie naturalnie urodzić.

        • to nie o to chodzi
          No ale Ty ciągle piszesz o selekcji i zwyczajnym krzyżowaniu, GMO to zupełnie co innego. Bierze się np DNA mikroba i wszczepia pod lupą w komórkę pomidora, powstaje coś nowego czego żadną selekcją i doborem gatunków nie dało by się zrobić.
          To najczęstsza zmyłka propagowana przez wiadome koła kurde, że jakoby przecie człowiek od zawsze manipuluje genami i nic złego się nie dzieje.

        • Nie myl GMO z krzyżówkami
          Nie myl GMO z krzyżówkami Franciszkanów, czy naturalnym krzyżowaniem gatunków. To ani “czarny tulipan”, ani nawet pszenżyto. GMO to są zmiany LABORATORYJNE, w naturalnych warunkach nigdy nie uzyskasz takich efektów. Czym innym jest jakieś hartowanie, naturalne krzyżowanie, a czym inny wszczepianie jednych organizmów w drugie. To tak jakbyś stosunek płciowy białego z Murzynem porównał do dzieła doktora Frankensteina. Chlor ma rację, chociaż ja nie jestem pewny Jego spokojem, że ten syf nie przyprawi człowieka o dwie głowy. Tego się nie da kontrolować, to jest zabawa w Pana Boga, a do tego ciężki szmal, zatem litości raczej nie będzie.

          • Za wiele rzeczy na raz.
            W warunkach naturalnych tworzenie GMO jest zupełnie normalnym i bardzo powszechnym procesem. Powiem więcej, zachodzi częściej i w o wiele większej skali niż przepastnych laboratoriach Monsanto. Dużą rolę odgrywają w tym wirusy, które do woli przenoszą sporej wielkości fragmenty materiału genetycznego pomiędzy różnorakimi organizmami. Nazywa się to horyzontalnym transferem genów i oprócz roślin występuje także w przypadku bakterii, gdyż zarówno jedne i drugie bez szwanku znoszą manipulacje genetyczne (w przeciwieństwie np. do zwierząt). To raz.

            Dwa… Inżynieria genetyczna w służbie rolnictwa to nie łączenie szczura z pomidorem dające toksyczny hybrydowy organizm. Wszystko kosztuje i ma dać zysk. Cel jest taki sam jak w przypadku krzyżowania klasycznego, czyli: większe owoce o intensywniejszym kolorze, większa odporność na suszę czy gwałtowniejszy wzrost. Klasyczne krzyżowanie trwa latami (bo operujemy całymi organizmami, a dodatkowo wszystko wydłuża czas niezbędny do wydania nasion – ok roku w naszym klimacie), po czym można rzucać na rynek nowe odmiany truskawo-poziomki, malino-jeżyny, czy pszenżyta. W przypadku GMO ingerujemy w produkcję JEDNGEO lub KILKU białek, modyfikując czy przeklonowując JEDEN lub KILKA genów kodujących te białka. Może to być na przykład enzym aktywujący produkcję barwników w skórce jabłuszka, dzięki czemu dojrzewając staje się czerwieńsze. Przy zastosowaniu kilku trików technicznych efekt otrzymujemy w przeciągu kilkunastu tygodni. Ale… Ale próby i testy, czy w ogóle nowa cecha nie ma skutków ubocznych, czy zostanie utrzymana i przekazana nowym pokoleniom trwają LATAMI. Innymi słowy, czas otrzymania wartościowego produktu jest taki sam w przypadku GMO jak i klasycznych krzyżówek. Zaś różnica między produktami wytworzonymi tymi dwoma strategiami jest praktycznie żadna. Na samym początku boomu GMO starano się wzbogacać rośliny jadalne pożytecznymi dla zdrowia karotenami. Niestety, żeby dowolny organizm syntetyzował karoteny trzeba go “nauczyć” wytwarzać enzymy konieczne do takiej syntezy. No to panowie zaczęli przeszczepiać geny z informacją o enzymach. Szło im powoli, ale nie poddawali się. Kiedy wreszcie ogłosili sukces, okazało się że ich robota była o kant rzyci potłuc, bo szlak syntezy karotenów występuje od dłuższego czasu w marchwi, z którego to powodu marchew jest pomarańczowa 🙂

            Gdzie więc pies pogrzebany? Ano odwalaniu tandety, czy sprzeniewierzeniu się temu, co po angielsku nazywa się ładnie ‘scientific integrity’. Kompanie takie jak w/w Monsanto, czy Delmonte mają zwyczajnie w dupie czy ich produkt jest pewny czy nie. Z tego powodu ograniczają testy i kontrole, co przekłada się na więcej nowych odmian w krótszym czasie i za mniejsze pieniądze. Innymi słowy ich konkurencyjność bije na głowę rodzimy Ożarów Mazowiecki. To troszkę podobnie jak z chińskimi zabawkami z cyjankami, czy z meblami z Ikei, które parują formaldehydem 🙂 Niby tandeta, ale prawie za frajer. Więc czemu by nie kupić? Skoro jeszcze w Discovery mówią, że to jest trendy i że w tym należy upatrywać sukces przyszłych pokoleń? Problem nie leży w technologii, ale zwyczajnej ludzkiej chciwości. I reklamie 🙂

            Poza tym, że każda nowa odmiana (czy to naturalna, sztuczna czyli franciszkańska, czy powstała w wyniku manipulacji genetycznych) pracuje według pewnego ewolucyjnego i nienaginającego się optimum. Znaczy to tyle, że jak otrzymamy odmianę truskawek o większych owocach to ucierpi na tym ich smak, zaś szybciej rosnące krzaki pomidorów są bardziej wrażliwe na zakażenia grzybowe i bakteryjne. Z tego powodu najlepszy sok na zimowe przeziębienia wychodzi z leśnych malin, a awangardowy pomidor Flavr Savr został wycofany z rynku prawie tak szybko jak został nań wprowadzony. Z pustego i Salomon nie naleje, ale niestety w przypadku rolniczego nowatorstwa niezaprzeczalne wady nowych produktów udało się przekuć, z punktu widzenia producenta, w ich niezaprzeczalne zalety. Niezależnie od sposobu otrzymania rolniczych bubli, ich stosowanie z automatu wymusza stosowanie środków ochrony roślin. Dodajmy do tego gleby, które tym szybciej są jałowione im lepsze i żywotniejsze gatunki uprawne (bo przecież niezależnie czy siejemy GMO czy nie, liczy się tylko kwintali z hektara, nie?), a stajemy przed koniecznością uzależnienia produkcji od sypania nawozów sztucznych. No i maszynka do zarabiania pieniążków zaczyna się kręcić jak głupia.

            I na zakończenie, to nie jest żadna zabawa w Pana Boga, tylko siermiężna laboratoryjna partanina, którą w 95 na 100 prób wywala się do kosza, bo po prostu nie wychodzi. Na Pana Boga człowiek jest na szczęście duuuuuużo za krótki. A prawdziwym problemem współczesnego rolnictwa nie jest GMO rosnące na piasku, ale piasek który pozostaje z czarnoziemów po zastosowaniu intensywnego współczesnego rolnictwa (z GMO czy bez).

          • niecne plany
            To co piszesz o złodziejskiej motywacji przy wprowadzaniu GMO brzmi przekonująco. Nie jestem jednak pewien czy istotnie stałym odwiecznym zjawiskiem przyrodniczym jest przenoszenie informacji genetycznej z marchewki na jabłko, z myszy na szczaw i tak dalej. No ale może i tak jest, kto tam wie?

          • Wbrew powszechnej, z jednej
            Wbrew powszechnej, z jednej strony krzywdzącej, z drugiej trochę wypracowanej opinii, nie jestem wszechwiedzący i dyskutuje do tego momentu, gdzie mogę rzecz ogarnąć tak zwanym chłopskim rozumem. Nie wchodzę w tę szczegółową wiedzą, ponieważ mnie to przerasta i szczerze mówiąc nie frapuje aż tak bardzo, by się douczyć. Większość z tego co napisałeś leży mi, albo logicznie, albo intuicyjnie. Jednak mam dokładnie tę samą wątpliwość co chlor. W swojej ignorancji i intuicji jednocześnie, upieram się, że czym innym jest naturalny sposób przenoszenia rozmaitych materiałów genetycznych, a czym innym coś robionego “na chama”. Porównam to inaczej. W naturze możliwy jest poślizg pod męskim prysznicem i zapłodnienie dziewicze, ale in vitro w przyrodzie się nie stanie. Zatem wydaje mi się, a nawet jestem pewien, że nie można porównywać GMO SZTUCZNEGO i możliwego TYLKO W WARUNKACH LABORATORYJNYCH, z naturalnymi procesami. Innymi słowy i nieco trywialnymi, to nie jest takie proste, że mucha ugryzie w dupę krowę, zrobi kupę na koniczynie i z tego powstanie krowkoniczyn. Gdyby to było takie proste, to stać by było na GMO byle Haiti, tymczasem gdzie są te laboratoria i jaki ciężki szmal wydają tylko po to, by coś było tanie w produkcji ładnie wyglądało, czyli gówno nastawiane na zysk w dodatku poza kontrolą. Jedna z teorii, a już nawet praktyk wskazuje, że ten szajs obecny na dużych obszarach, wypiera naturalne gatunki. I takich zagrożeń jest armia, bo co natura sama sobie pomiesza, to i z tym sobie poradzi, ale co głupki w pogoni za kasą wysmażą, to już widzimy w naszym obecnym żarciu dla ludzi. Ostatni raz pomidora jadłem jakieś 25 lat temu.

          • Człowiek-pomidor, nowy superbohater.
            Mnie pomidory nie przerażają bo zjadając je nie przejmuję ich genów i nie staję się powoli człowiekiem-pomidorem (mam nadzieję). Podobnie ze świnią, krową czy dżdżownicą, obojętnie co ci smakuje. Wniosek dla mnie jest prosty, zjadając krzyżówkę kapusty z fasolką szparagową moje geny są tak samo bezpieczne, bo pożeranie kogoś tylko w mitologi “dzikich” powoduje przejęcie jego cech.

          • encheiresin naturae
            zdolność przyrody do tworzenia nowych jakości poprzez syntezę różnych elementów;
            w tej materii jestem tępakiem, ale pójdę na instynkt – świtają mi jeszcze lekcje z biologii o mutacji genów, dostosowywaniu się organizmów do warunków przyrody, ponoć mutacje występują nie tylko poprzez krzyżówkę w procesie crossing over – bądź co bądź żyrafa nie miałaby długiej szyi, jeżeli pokarm by nie był na wysokości kilkunastu metrów, a kret ślepy jeżeli nie potrzebowałby światła;
            wynalezienie narzędzi, koła itp. wpływały na fizyczność ludzi, sposoby komunikacji na struny głosowe itp tym bardziej teraz papierowa pasza zamiast białka i witamin powoduje, że w jądrach jest piasek nie plemniki lub “produkowane” są chucherka chore biedactwa;
            do zdobyczy ludzkości podejść należy z konserwatywną ostrożnością i implementować w życie nie na hura, a rozum podpowiada, że co jest tworzone dla mas, dla ogromnego zysku, na siłę wdrażane (jak się droga prawna nie uda, wejdzie lewymi kanałami, a ustawa później będzie miała charakter deklaratoryjny, nie konstytutywny) jakością błyszczeć nie będzie;

          • Jesteśmy zgodni w tym
            że kampania pro gmo to pic i szwindel. Już 10 lat temu robione były zestawienia statystyczne, odnośnie tego kto potrzebuje i kto tak na prawdę korzysta na tworzeniu organizmów genetycznie modyfikowanych. Wyszło niezbicie, że ani rolnicy z Etiopii, ani gospodarki krajów rozwiniętych, a 5 czołowych gigantów biotechnologicznych. I to głównie z przyczyn, o których pisałem poprzednio. Natomiast co do zasady, to drobne ‘na chama’ manipulacje laboratoryjne są tylko bladym odbiciem tego, co na ogromna skalę ma miejsce w przyrodzie (włączając w to techniki manipulacji genetycznych które zostały podpatrzone, a nie wymyślone od zera). Tyle, że w przyrodzie ta niewyobrażalna liczba modyfikacji zachodzi spontanicznie, w sposób przypadkowy i jest na bieżąco weryfikowana. Przeżyje i się rozmnoży – dobrze, nie przeżyje i się nie rozmnoży – też dobrze. W przypadku GMO zmiana genetyczna jest zamierzona i wprowadzana w ściśle określonym miejscu w genomie. To troszkę tak, jakbyśmy dopisali dodatkowy wiersz w kodzie źródłowym, mając nadzieję, że algorytm nie pieprznie i że w standardowych warunkach będzie wykonywał pewne obliczenia odrobinę szybciej. I potem co robimy? Ano robimy wszystko, żeby te standardowe warunki za wszelką cenę utrzymać. Dlatego nie jestem aż takim pesymistą (choć oczywiście mogę się sromotnie mylić) i nie uważam, żeby groziła nam inwazja GMO, która wyprze stare dobre papierówki i węgierki dąborwieckie. To co sama przyroda wytworzyła w ciągu milionów lat, jest top ten i lepiej już się nie da. Dlatego każda nadprogramowa modyfikacja osłabia modyfikowany organizm i warunkach selekcji naturalnej GMO po prostu musi przegrać. Podobnie zresztą jak klasyczne krzyżówki muszą przegrać z organizmami dzikimi. To troszkę tak, jakby osiedlowego koksa biorącego 160 na klatę i 80 na bułę wysłać na selekcję do Formozy. Nie wytrzyma pierwszego dnia. Jeżeli zaś chodzi o muchy i koniczynę, to opisana przez Ciebie sekwencja zdarzeń w przypadku muchy i koniczyny nie jest możliwa. Natomiast w przypadku bakterii i wirusów jak najbardziej. W mniej więcej w ten sposób bakterie łapią odporność na antybiotyki, a wirus grypy na kolejne szczepionki.
            Tylko, że ja dalej widzę ciężar problemu nie w GMO, a w wielohektarowych monokulturach, nadużywaniu chemii, niedostatecznej suplementacji gleb czy wręcz w braku banalnego płodozmianu.

            A tak z innej beczki, to hoduj własne pomidorki 🙂 Co prawda jest to dość pracochłonne, ale przynajmniej przez 3 miesiące w roku będziesz jadł POMIDORY, a nie papier. Najfajniejsza jest odmiana koktailowa ‘koralik’. Sieje się to to samo niczym chwast, rośnie byle gdzie, do tego pachnie i smakuje wybornie, a na stole wygląda po prostu uroczo.

          • Powtórzę. Do szczegółów
            Powtórzę. Do szczegółów naukowych podchodzę z pokorą i chętnie przeczytałem cały tekst, nie dyskutuję w tym obszarze. Niemniej, i tu przyznaję, że INTUICYJNIE czuję, że GMO to nie jest to samo co przyspieszenie naturalnych procesów przyrody. Wspomniane przez Ciebie gatunki jabłek, to już śpiew łabędzi. Kupuję od 5 lat drzewka i nie w hipermarketach, ale w centralach nasiennych, to już jest jakieś kalectwo, bez chemii nie przeżyję. Pomidory jak najbardziej hoduję, ale to nie jest pomidor, nie to, żebym się czepiał, ale ja pamiętam jak smakował pomidor. Co do wypierania gatunków, to opieram się na trzech informacjach. Kukurydza GMO wytrzymuje Randap, a Randapu to ja używałem do wypalenia działki pod dom z 30-letnich chwastów. Druga rzecz to badania bodaj w Australii, gdzie stwierdzono wypieranie naturalnych gatunków przez GMO. Zresztą gdzie dziś można kupić łososia? Nie mówię o tej rąbance norweskiej, ale o łososiu. Obawiam się, że gdzieś na… Syberii “od chłopa”.

          • Z łososiami…
            jest niestety tak, że albo z Syberii ‘od chłopa’, albo z importu z Alaski. Żeby kupić opcję pierwszą, trzeba się przejechać do Rosji lub Ukrainę (choć w grę wchodzi głównie kawior albo konserwa w puszce), natomiast import z Alaski idzie na pewno, choć w ograniczonej skali, do Niemiec (głównie mrożone filety wyższego sortu z łososia królewskiego). W sumie najprościej i najtaniej byłoby się wybrać do Norwegii na tygodniowy urlop wędkarski na otwartym morzu, a potem te kilkadziesiąt czy kilkaset kilo złowionego mięcha uwędzić. Oczywiście pozostaje jeszcze problem zwiezienia łupu do Polski… Co do tekstu, to postaram się coś napisać.

  4. Z orlikami to nie tak!
    Orliki byłoby można uznać za sukces, gdyby przyjrzało im się CBA pod wodzą Mariusza Kamińskiego. Chodzą słuchy, że w bardzo wielu miejscach przetargi na orliki musiały wygrywać firmy powiązane z PO dlatego, że to był pomysł Tuska. A dalej działo się już tak, jak w Wałbrzychu.

  5. Z orlikami to nie tak!
    Orliki byłoby można uznać za sukces, gdyby przyjrzało im się CBA pod wodzą Mariusza Kamińskiego. Chodzą słuchy, że w bardzo wielu miejscach przetargi na orliki musiały wygrywać firmy powiązane z PO dlatego, że to był pomysł Tuska. A dalej działo się już tak, jak w Wałbrzychu.

  6. Z orlikami to nie tak!
    Orliki byłoby można uznać za sukces, gdyby przyjrzało im się CBA pod wodzą Mariusza Kamińskiego. Chodzą słuchy, że w bardzo wielu miejscach przetargi na orliki musiały wygrywać firmy powiązane z PO dlatego, że to był pomysł Tuska. A dalej działo się już tak, jak w Wałbrzychu.

  7. Ja bym jednak jako czwarty
    Ja bym jednak jako czwarty sukces zaliczył skuteczne rozpieprzenie sił zbrojnych. Udana produkcja kadr wzoru: BMW (Bierny, Mierny ale Wierny). Niestety metoda uprawiania polityki: ja Wam sie do dupy nie dobieram, Wy nie zawracacie mi dupy problemami poległa w smoleńskim zagajniku.

    GMO to nie problem takiego czy innego żarcia tylko technologii produkcji. Nasiona nadają się wyłącznie do jednorazowego użytku, w kolejnym roku trzeba kupować kolejne. Wchodząc z GMO do Indii puszczono z torbami setki tysięcy chłopów którzy musieli brać kredyty na zakup zmodyfikowanego ziarna, a uzyskane plony nie pokrywały kosztów. Ziemia została przejęta za bezcen, setki chłopów popełniło samobójstwa przez bankructwo. I o to idzie cała rozgrywka – uzależnienie producentów rolnych od dostawców zmodyfikowanego gówna.

    • Z GMO był jeszcze jeden istotny problem – praw autorskich
      Kiedyś oglądałem film, w którym pokazano chłopinę kanadyjskiego, co to orał i siał – a siał na swoje nieszczęście koło gospodarstwa stosującego GMO. Jak co zasiał – to i zebrał – a jak zebrał to i sprzedał – a co nie sprzedał, to sobie znowu siał – i tak rok w rok. W pewnym momencie został aresztowany za… naruszenie praw autorskich.

      Po pobraniu próbek ziarna z jego pola, sądownie udowodniono, że zasiał ziarno posiadające opatentowane modyfikacje genetyczne, bez posiadania na to stosownych licencji. Chłopina zdziwił się wielce, bo nic od nikogo nie kradł, nie kupował – tylko siał ze swojego pola jak zawsze.

      Problem był w tym, że sąsiedztwo pola GMO powodowało mieszanie się ziaren i uprawy… z wiatrem – co w efekcie skutkowało tym, że część kłosów pochodziła z roślin z pola od roślin genetycznie modyfikowanych z kodami patentowymi. I tak z chłopiny zrobiono przestępcę – winnego ogromnych odszkodowań.

      I z całym tym GMO chodzi tylko o to, by jedzenie stało się licencjonowane – a za wszytko zapłacimy my.

  8. Ja bym jednak jako czwarty
    Ja bym jednak jako czwarty sukces zaliczył skuteczne rozpieprzenie sił zbrojnych. Udana produkcja kadr wzoru: BMW (Bierny, Mierny ale Wierny). Niestety metoda uprawiania polityki: ja Wam sie do dupy nie dobieram, Wy nie zawracacie mi dupy problemami poległa w smoleńskim zagajniku.

    GMO to nie problem takiego czy innego żarcia tylko technologii produkcji. Nasiona nadają się wyłącznie do jednorazowego użytku, w kolejnym roku trzeba kupować kolejne. Wchodząc z GMO do Indii puszczono z torbami setki tysięcy chłopów którzy musieli brać kredyty na zakup zmodyfikowanego ziarna, a uzyskane plony nie pokrywały kosztów. Ziemia została przejęta za bezcen, setki chłopów popełniło samobójstwa przez bankructwo. I o to idzie cała rozgrywka – uzależnienie producentów rolnych od dostawców zmodyfikowanego gówna.

    • Z GMO był jeszcze jeden istotny problem – praw autorskich
      Kiedyś oglądałem film, w którym pokazano chłopinę kanadyjskiego, co to orał i siał – a siał na swoje nieszczęście koło gospodarstwa stosującego GMO. Jak co zasiał – to i zebrał – a jak zebrał to i sprzedał – a co nie sprzedał, to sobie znowu siał – i tak rok w rok. W pewnym momencie został aresztowany za… naruszenie praw autorskich.

      Po pobraniu próbek ziarna z jego pola, sądownie udowodniono, że zasiał ziarno posiadające opatentowane modyfikacje genetyczne, bez posiadania na to stosownych licencji. Chłopina zdziwił się wielce, bo nic od nikogo nie kradł, nie kupował – tylko siał ze swojego pola jak zawsze.

      Problem był w tym, że sąsiedztwo pola GMO powodowało mieszanie się ziaren i uprawy… z wiatrem – co w efekcie skutkowało tym, że część kłosów pochodziła z roślin z pola od roślin genetycznie modyfikowanych z kodami patentowymi. I tak z chłopiny zrobiono przestępcę – winnego ogromnych odszkodowań.

      I z całym tym GMO chodzi tylko o to, by jedzenie stało się licencjonowane – a za wszytko zapłacimy my.

  9. Ja bym jednak jako czwarty
    Ja bym jednak jako czwarty sukces zaliczył skuteczne rozpieprzenie sił zbrojnych. Udana produkcja kadr wzoru: BMW (Bierny, Mierny ale Wierny). Niestety metoda uprawiania polityki: ja Wam sie do dupy nie dobieram, Wy nie zawracacie mi dupy problemami poległa w smoleńskim zagajniku.

    GMO to nie problem takiego czy innego żarcia tylko technologii produkcji. Nasiona nadają się wyłącznie do jednorazowego użytku, w kolejnym roku trzeba kupować kolejne. Wchodząc z GMO do Indii puszczono z torbami setki tysięcy chłopów którzy musieli brać kredyty na zakup zmodyfikowanego ziarna, a uzyskane plony nie pokrywały kosztów. Ziemia została przejęta za bezcen, setki chłopów popełniło samobójstwa przez bankructwo. I o to idzie cała rozgrywka – uzależnienie producentów rolnych od dostawców zmodyfikowanego gówna.

    • Z GMO był jeszcze jeden istotny problem – praw autorskich
      Kiedyś oglądałem film, w którym pokazano chłopinę kanadyjskiego, co to orał i siał – a siał na swoje nieszczęście koło gospodarstwa stosującego GMO. Jak co zasiał – to i zebrał – a jak zebrał to i sprzedał – a co nie sprzedał, to sobie znowu siał – i tak rok w rok. W pewnym momencie został aresztowany za… naruszenie praw autorskich.

      Po pobraniu próbek ziarna z jego pola, sądownie udowodniono, że zasiał ziarno posiadające opatentowane modyfikacje genetyczne, bez posiadania na to stosownych licencji. Chłopina zdziwił się wielce, bo nic od nikogo nie kradł, nie kupował – tylko siał ze swojego pola jak zawsze.

      Problem był w tym, że sąsiedztwo pola GMO powodowało mieszanie się ziaren i uprawy… z wiatrem – co w efekcie skutkowało tym, że część kłosów pochodziła z roślin z pola od roślin genetycznie modyfikowanych z kodami patentowymi. I tak z chłopiny zrobiono przestępcę – winnego ogromnych odszkodowań.

      I z całym tym GMO chodzi tylko o to, by jedzenie stało się licencjonowane – a za wszytko zapłacimy my.

  10. Polska w budowie, tenis w porcie
    Pewien młody i zdolny człowiek, prowadzący bloga obywatelskiego rozwoju (trochę dziwna ta nazwa, bo nie wiadomo o jaki rozwój chodzi, lecz jeżeli o własny, to wszystko OK) dał się ponieść inspiracji z prasy zachodniej i opracował własną mapę Polski według zadanego w tamtej prasie wzoru. Wzór ten jest tak czytelny, że nie warto tracić czasu na jego objaśnienie. Pamiętacie Gabon? Polskę i Gabon łączy to, że nie rosą tam fistaszki. Ale wychodzi na to, że nie jest chyba niestety tak, iż Kaczyński, teraz już niestety nie pamiętam – który, nie wiedział co mówi.
    I ta kariera polityczna pewnego kibica, ten marsz zwycięstwa z Uzbekistanu do Peru. Wszystko się zgadza, jak Polska w budowie.

    • Błąd, totalny błąd przy
      Błąd, totalny błąd przy czytaniu tego obrazka i jego interpretacji. Dla przykładu: PKB województwa lubelskiego jest takie samo jak Bahrajnu (108 pozycja na liście INDEXMUNDI), gdy liczymy według PPP. I ten wynik jest całkiem niezły. Niestety, wychodzi totalna dupa gdy liczymy według dochodu per capita. Dla Bahrajnu wynosi on 40 300 USD(2010r) i ten wynik daje Bahrajnowi 20 pozycję na świecie. Dla województwa lubelskiego kształtuje się on w granicach 9000-9500 USD.
      Jak zwykle nic nie zależy od danych, wszystko zależy od tego jak się nimi żongluje. Obrazek efektowny ale dla wiedzy rzeczywistej do niczego nie przydatny.

      • Ja chętnie używam tej mapki i
        Ja chętnie używam tej mapki i nie ukrywam, że propagandowo. Niestety przy tej skali chłamu i łgarstw jakie fundują się masom, trzeba masom od czasu do czasu podsunąć inny smak. Ale ponieważ i zwłaszcza pod tym tekstem, nie wypada mi robić z siebie idioty, muszę przyznać oczywistą rację. W ogóle jedyny miernik PKB jaki widzę, to proste jak drut percapita. Cała reszta to sieczka i nic więcej, nawet nie próbuję rozgryzać tych zaklęć, bo to zwyczajna propaganda, nie statystyka.

      • Autor bloga porównywał
        Autor bloga porównywał bezwzględne wartości PKB, stwierdzając to wyraźnie już w pierwszym zdaniu. Powiedzmy sobie szczerze, że dane z uwzględnieniem PKP per capita są zbyt szokujące, żeby można je było bezkarnie i nieodpowiedzialnie podać do publicznej, czy choćby blogowej wiadomości. Liczy się efekt zaskoczenia, pierwsze 5 sekund 🙂
        Prawdę mówiąc ta mapka w takim ujęciu wcale nie jest aż tak nieprzychylna dla opinii o polskiej gospodarce, ale o tym sza!
        A ponieważ sama jestem ciekawa wyniku, to zaraz siadam i zrobię inną mapkę, o ile mi nikt i nic nie przeszkodzi. W tym – brak umiejętności.
        Pozdrawiam

  11. Polska w budowie, tenis w porcie
    Pewien młody i zdolny człowiek, prowadzący bloga obywatelskiego rozwoju (trochę dziwna ta nazwa, bo nie wiadomo o jaki rozwój chodzi, lecz jeżeli o własny, to wszystko OK) dał się ponieść inspiracji z prasy zachodniej i opracował własną mapę Polski według zadanego w tamtej prasie wzoru. Wzór ten jest tak czytelny, że nie warto tracić czasu na jego objaśnienie. Pamiętacie Gabon? Polskę i Gabon łączy to, że nie rosą tam fistaszki. Ale wychodzi na to, że nie jest chyba niestety tak, iż Kaczyński, teraz już niestety nie pamiętam – który, nie wiedział co mówi.
    I ta kariera polityczna pewnego kibica, ten marsz zwycięstwa z Uzbekistanu do Peru. Wszystko się zgadza, jak Polska w budowie.

    • Błąd, totalny błąd przy
      Błąd, totalny błąd przy czytaniu tego obrazka i jego interpretacji. Dla przykładu: PKB województwa lubelskiego jest takie samo jak Bahrajnu (108 pozycja na liście INDEXMUNDI), gdy liczymy według PPP. I ten wynik jest całkiem niezły. Niestety, wychodzi totalna dupa gdy liczymy według dochodu per capita. Dla Bahrajnu wynosi on 40 300 USD(2010r) i ten wynik daje Bahrajnowi 20 pozycję na świecie. Dla województwa lubelskiego kształtuje się on w granicach 9000-9500 USD.
      Jak zwykle nic nie zależy od danych, wszystko zależy od tego jak się nimi żongluje. Obrazek efektowny ale dla wiedzy rzeczywistej do niczego nie przydatny.

      • Ja chętnie używam tej mapki i
        Ja chętnie używam tej mapki i nie ukrywam, że propagandowo. Niestety przy tej skali chłamu i łgarstw jakie fundują się masom, trzeba masom od czasu do czasu podsunąć inny smak. Ale ponieważ i zwłaszcza pod tym tekstem, nie wypada mi robić z siebie idioty, muszę przyznać oczywistą rację. W ogóle jedyny miernik PKB jaki widzę, to proste jak drut percapita. Cała reszta to sieczka i nic więcej, nawet nie próbuję rozgryzać tych zaklęć, bo to zwyczajna propaganda, nie statystyka.

      • Autor bloga porównywał
        Autor bloga porównywał bezwzględne wartości PKB, stwierdzając to wyraźnie już w pierwszym zdaniu. Powiedzmy sobie szczerze, że dane z uwzględnieniem PKP per capita są zbyt szokujące, żeby można je było bezkarnie i nieodpowiedzialnie podać do publicznej, czy choćby blogowej wiadomości. Liczy się efekt zaskoczenia, pierwsze 5 sekund 🙂
        Prawdę mówiąc ta mapka w takim ujęciu wcale nie jest aż tak nieprzychylna dla opinii o polskiej gospodarce, ale o tym sza!
        A ponieważ sama jestem ciekawa wyniku, to zaraz siadam i zrobię inną mapkę, o ile mi nikt i nic nie przeszkodzi. W tym – brak umiejętności.
        Pozdrawiam

  12. Polska w budowie, tenis w porcie
    Pewien młody i zdolny człowiek, prowadzący bloga obywatelskiego rozwoju (trochę dziwna ta nazwa, bo nie wiadomo o jaki rozwój chodzi, lecz jeżeli o własny, to wszystko OK) dał się ponieść inspiracji z prasy zachodniej i opracował własną mapę Polski według zadanego w tamtej prasie wzoru. Wzór ten jest tak czytelny, że nie warto tracić czasu na jego objaśnienie. Pamiętacie Gabon? Polskę i Gabon łączy to, że nie rosą tam fistaszki. Ale wychodzi na to, że nie jest chyba niestety tak, iż Kaczyński, teraz już niestety nie pamiętam – który, nie wiedział co mówi.
    I ta kariera polityczna pewnego kibica, ten marsz zwycięstwa z Uzbekistanu do Peru. Wszystko się zgadza, jak Polska w budowie.

    • Błąd, totalny błąd przy
      Błąd, totalny błąd przy czytaniu tego obrazka i jego interpretacji. Dla przykładu: PKB województwa lubelskiego jest takie samo jak Bahrajnu (108 pozycja na liście INDEXMUNDI), gdy liczymy według PPP. I ten wynik jest całkiem niezły. Niestety, wychodzi totalna dupa gdy liczymy według dochodu per capita. Dla Bahrajnu wynosi on 40 300 USD(2010r) i ten wynik daje Bahrajnowi 20 pozycję na świecie. Dla województwa lubelskiego kształtuje się on w granicach 9000-9500 USD.
      Jak zwykle nic nie zależy od danych, wszystko zależy od tego jak się nimi żongluje. Obrazek efektowny ale dla wiedzy rzeczywistej do niczego nie przydatny.

      • Ja chętnie używam tej mapki i
        Ja chętnie używam tej mapki i nie ukrywam, że propagandowo. Niestety przy tej skali chłamu i łgarstw jakie fundują się masom, trzeba masom od czasu do czasu podsunąć inny smak. Ale ponieważ i zwłaszcza pod tym tekstem, nie wypada mi robić z siebie idioty, muszę przyznać oczywistą rację. W ogóle jedyny miernik PKB jaki widzę, to proste jak drut percapita. Cała reszta to sieczka i nic więcej, nawet nie próbuję rozgryzać tych zaklęć, bo to zwyczajna propaganda, nie statystyka.

      • Autor bloga porównywał
        Autor bloga porównywał bezwzględne wartości PKB, stwierdzając to wyraźnie już w pierwszym zdaniu. Powiedzmy sobie szczerze, że dane z uwzględnieniem PKP per capita są zbyt szokujące, żeby można je było bezkarnie i nieodpowiedzialnie podać do publicznej, czy choćby blogowej wiadomości. Liczy się efekt zaskoczenia, pierwsze 5 sekund 🙂
        Prawdę mówiąc ta mapka w takim ujęciu wcale nie jest aż tak nieprzychylna dla opinii o polskiej gospodarce, ale o tym sza!
        A ponieważ sama jestem ciekawa wyniku, to zaraz siadam i zrobię inną mapkę, o ile mi nikt i nic nie przeszkodzi. W tym – brak umiejętności.
        Pozdrawiam

  13. Sprawa emisji CO2 została przerżnięta, jak wszystko inne
    Od 2013 roku polskie firmy będą musiały kupować prawa do emisji dwutlenku węgla na aukcjach. Zdaniem Brukseli koszt uprawnień wyniesie ok. 39 euro za tonę, ale zaprzeczają temu najnowsze szacunki banków.

    Dane Fortisu mówią o 70 euro za tonę, prognoza Deutsche Bank to nawet 100 euro za tonę. Tymczasem z obliczeń prof. Krzysztofa Żmijewskiego z Politechniki Warszawskiej wynika, że cena mogłaby dojść nawet do 118 euro. To poziom emisji, powyżej którego nie będzie się opłacało licytować, bo przedsiębiorcy będą woleli zapłacić karę 100 euro za dodatkową tonę emisji.

    Jego zdaniem w perspektywie 2020 roku ceny jednej megawatogodziny energii wzrosną o 120 – 240 zł, w zależności od tego, czy sprawdzą się prognozy cen Komisji Europejskiej czy banków.

    Polska wnioskowała o przyznanie praw do emisji 284 mln ton CO2 rocznie. Trudno ocenić, jak bardzo zawyżony był nasz wniosek, dostaliśmy tylko 208,5 mln ton.

    Jeżeli jednak zapotrzebowanie polskiego przemysłu rzeczywiście wynosi 284 mln ton, do 2013 roku firmy będą musiały wydawać na brakujące uprawnienia 1 – 1,4 mld euro rocznie. Później ich koszty drastycznie skoczą – nawet do 15,4 mld euro rocznie, jeżeli się sprawdzą czarne scenariusze ekspertów.

    • chamstwo i drobnomieszczaństwo
      Zbójeckie kraje nie znają litości, i nie pozwolą pechowcom na ożywienie gospodarki. Węgiel powoduje upały w zimie, Polski “atom” nawet gdy go nie ma zabija zachodnią cywilizację, łupek niesie śmierć. Pozostają nam wiatraki napędzane prądem ze spalania Puszczy Białowieskiej.
      Całą tą propagandę o wyrównywaniu w Unii poziomu życia można sobie wsadzić.

    • Co do CO2 to…
      chodzi tylko o zrobienie dużej kasy przez lepszych cwaniaków (elektrownie atomowe? producenci wiatraków?) i przywalenie węglowym kopalniom (bo przecież za samochody nikt się w Unii na razie nie zabrał). Takie akcje pojawiają się cały czas – dopiero co przerabialiśmy żarówki.
      Pozytywów tych działań nie będzie bo to co ograniczymy w emisji z nawiązką wyemitują Chiny czy inne Indie. Dziwi mnie tylko, że Niemcy się na to godzą mając koło 50% energetyki opartej na węglu i gazie – może mają jakiegoś alternatywnego asa w rękawie, tylko po co im wtedy rura w Bałtyku…

      • No chyba niedługo trzeba będzie ruszyć szlakiem
        Zielonki 🙂

        energooszczędność żarówki jest w biegu długodystansowym – jak wchodzisz do łazienki to żzera więcej.

        “Po zapowiedzi, że zgodnie z dyrektywą UE, nastąpi całkowite wstrzymanie produkcji tradycyjnych żarówek (z żarzącym się włóknem wolframowym dającym światło) eko – entuzjaści najpierw odtrąbili tryumf Matki – Ziemi nad trującym ja ludzkim pomiotem, potem trochę mniej fanatyczni, ale politycznie poprawni, ogłosili, że ograniczymy w ten sposób globalne ocieplenie klimatu.

        Od niedawna zaś rozlegają się głosy nawołujące do wstrzymania wykonania tej dyrektywy. Powód jest prosty: poza jedną zaletą, tj. nieco mniejszym, niż tradycyjne żarówki, zużyciem energii, świetlówki “ekologiczne” mają same wady.

        Po pierwsze, ich wytworzenie jest bardziej energochłonne niż produkcja tradycyjnych żarówek, po drugie są droższe, a także maja niższą efektywność (stosunek kosztu do trwałości). Po trzecie, wiele osób doświadcza problemów ze zdrowiem podczas ich używania. Wreszcie są one toksyczne!

        Departament Środowiska, Żywności i Spraw Wiejskich rządu brytyjskiego, opublikował wytyczne jak postępować w wypadku stłuczenia się tzw. ekologicznej żarówki. Otóż z powodu dość wysokiej zawartości rtęci, w zasadzie należy opuścić pomieszczenie, w którym taka żarówka się rozbiła. Nie wolno jej szczątków odkurzać odkurzaczem, należy ubrać gumowe rękawice i delikatnie pozamiatać pozostałości, do szczelnie zamykanej torby plastikowej. Torbę należy dostarczyć do punktu przyjmującego zużyte baterie.

        Najzabawniejsza jest ostatnia rada: – Spróbuj nie wdychać powietrza znad żarówki. (gdyż zawiera opary rtęci).”

        http://finanse.wp.pl/kat,104124,title,Wykiwalismy-Unie-Da-sie-kupic-normalne-zarowki,wid,12717395,wiadomosc.html?ticaid=1ce92

        • za tanie i za proste
          To tradycyjne żarówki mają same wady: ich produkcja jest tania co generuje niższe podatki, są łatwe do wytworzenia co powoduje iż mogły je robić prymitywne kraje niegodne posiadania wysokiej technologii, wymagają niewielu, tanich surowców (Polska ma ogromne złoża wolframu o czym mało się mówi), co niekorzystnie zbija ich cenę, odpady są nietrujące i łatwe do przeróbki więc nie nakręcają biznesu recyklingowego.
          Same nieszczęścia.

  14. Sprawa emisji CO2 została przerżnięta, jak wszystko inne
    Od 2013 roku polskie firmy będą musiały kupować prawa do emisji dwutlenku węgla na aukcjach. Zdaniem Brukseli koszt uprawnień wyniesie ok. 39 euro za tonę, ale zaprzeczają temu najnowsze szacunki banków.

    Dane Fortisu mówią o 70 euro za tonę, prognoza Deutsche Bank to nawet 100 euro za tonę. Tymczasem z obliczeń prof. Krzysztofa Żmijewskiego z Politechniki Warszawskiej wynika, że cena mogłaby dojść nawet do 118 euro. To poziom emisji, powyżej którego nie będzie się opłacało licytować, bo przedsiębiorcy będą woleli zapłacić karę 100 euro za dodatkową tonę emisji.

    Jego zdaniem w perspektywie 2020 roku ceny jednej megawatogodziny energii wzrosną o 120 – 240 zł, w zależności od tego, czy sprawdzą się prognozy cen Komisji Europejskiej czy banków.

    Polska wnioskowała o przyznanie praw do emisji 284 mln ton CO2 rocznie. Trudno ocenić, jak bardzo zawyżony był nasz wniosek, dostaliśmy tylko 208,5 mln ton.

    Jeżeli jednak zapotrzebowanie polskiego przemysłu rzeczywiście wynosi 284 mln ton, do 2013 roku firmy będą musiały wydawać na brakujące uprawnienia 1 – 1,4 mld euro rocznie. Później ich koszty drastycznie skoczą – nawet do 15,4 mld euro rocznie, jeżeli się sprawdzą czarne scenariusze ekspertów.

    • chamstwo i drobnomieszczaństwo
      Zbójeckie kraje nie znają litości, i nie pozwolą pechowcom na ożywienie gospodarki. Węgiel powoduje upały w zimie, Polski “atom” nawet gdy go nie ma zabija zachodnią cywilizację, łupek niesie śmierć. Pozostają nam wiatraki napędzane prądem ze spalania Puszczy Białowieskiej.
      Całą tą propagandę o wyrównywaniu w Unii poziomu życia można sobie wsadzić.

    • Co do CO2 to…
      chodzi tylko o zrobienie dużej kasy przez lepszych cwaniaków (elektrownie atomowe? producenci wiatraków?) i przywalenie węglowym kopalniom (bo przecież za samochody nikt się w Unii na razie nie zabrał). Takie akcje pojawiają się cały czas – dopiero co przerabialiśmy żarówki.
      Pozytywów tych działań nie będzie bo to co ograniczymy w emisji z nawiązką wyemitują Chiny czy inne Indie. Dziwi mnie tylko, że Niemcy się na to godzą mając koło 50% energetyki opartej na węglu i gazie – może mają jakiegoś alternatywnego asa w rękawie, tylko po co im wtedy rura w Bałtyku…

      • No chyba niedługo trzeba będzie ruszyć szlakiem
        Zielonki 🙂

        energooszczędność żarówki jest w biegu długodystansowym – jak wchodzisz do łazienki to żzera więcej.

        “Po zapowiedzi, że zgodnie z dyrektywą UE, nastąpi całkowite wstrzymanie produkcji tradycyjnych żarówek (z żarzącym się włóknem wolframowym dającym światło) eko – entuzjaści najpierw odtrąbili tryumf Matki – Ziemi nad trującym ja ludzkim pomiotem, potem trochę mniej fanatyczni, ale politycznie poprawni, ogłosili, że ograniczymy w ten sposób globalne ocieplenie klimatu.

        Od niedawna zaś rozlegają się głosy nawołujące do wstrzymania wykonania tej dyrektywy. Powód jest prosty: poza jedną zaletą, tj. nieco mniejszym, niż tradycyjne żarówki, zużyciem energii, świetlówki “ekologiczne” mają same wady.

        Po pierwsze, ich wytworzenie jest bardziej energochłonne niż produkcja tradycyjnych żarówek, po drugie są droższe, a także maja niższą efektywność (stosunek kosztu do trwałości). Po trzecie, wiele osób doświadcza problemów ze zdrowiem podczas ich używania. Wreszcie są one toksyczne!

        Departament Środowiska, Żywności i Spraw Wiejskich rządu brytyjskiego, opublikował wytyczne jak postępować w wypadku stłuczenia się tzw. ekologicznej żarówki. Otóż z powodu dość wysokiej zawartości rtęci, w zasadzie należy opuścić pomieszczenie, w którym taka żarówka się rozbiła. Nie wolno jej szczątków odkurzać odkurzaczem, należy ubrać gumowe rękawice i delikatnie pozamiatać pozostałości, do szczelnie zamykanej torby plastikowej. Torbę należy dostarczyć do punktu przyjmującego zużyte baterie.

        Najzabawniejsza jest ostatnia rada: – Spróbuj nie wdychać powietrza znad żarówki. (gdyż zawiera opary rtęci).”

        http://finanse.wp.pl/kat,104124,title,Wykiwalismy-Unie-Da-sie-kupic-normalne-zarowki,wid,12717395,wiadomosc.html?ticaid=1ce92

        • za tanie i za proste
          To tradycyjne żarówki mają same wady: ich produkcja jest tania co generuje niższe podatki, są łatwe do wytworzenia co powoduje iż mogły je robić prymitywne kraje niegodne posiadania wysokiej technologii, wymagają niewielu, tanich surowców (Polska ma ogromne złoża wolframu o czym mało się mówi), co niekorzystnie zbija ich cenę, odpady są nietrujące i łatwe do przeróbki więc nie nakręcają biznesu recyklingowego.
          Same nieszczęścia.

  15. Sprawa emisji CO2 została przerżnięta, jak wszystko inne
    Od 2013 roku polskie firmy będą musiały kupować prawa do emisji dwutlenku węgla na aukcjach. Zdaniem Brukseli koszt uprawnień wyniesie ok. 39 euro za tonę, ale zaprzeczają temu najnowsze szacunki banków.

    Dane Fortisu mówią o 70 euro za tonę, prognoza Deutsche Bank to nawet 100 euro za tonę. Tymczasem z obliczeń prof. Krzysztofa Żmijewskiego z Politechniki Warszawskiej wynika, że cena mogłaby dojść nawet do 118 euro. To poziom emisji, powyżej którego nie będzie się opłacało licytować, bo przedsiębiorcy będą woleli zapłacić karę 100 euro za dodatkową tonę emisji.

    Jego zdaniem w perspektywie 2020 roku ceny jednej megawatogodziny energii wzrosną o 120 – 240 zł, w zależności od tego, czy sprawdzą się prognozy cen Komisji Europejskiej czy banków.

    Polska wnioskowała o przyznanie praw do emisji 284 mln ton CO2 rocznie. Trudno ocenić, jak bardzo zawyżony był nasz wniosek, dostaliśmy tylko 208,5 mln ton.

    Jeżeli jednak zapotrzebowanie polskiego przemysłu rzeczywiście wynosi 284 mln ton, do 2013 roku firmy będą musiały wydawać na brakujące uprawnienia 1 – 1,4 mld euro rocznie. Później ich koszty drastycznie skoczą – nawet do 15,4 mld euro rocznie, jeżeli się sprawdzą czarne scenariusze ekspertów.

    • chamstwo i drobnomieszczaństwo
      Zbójeckie kraje nie znają litości, i nie pozwolą pechowcom na ożywienie gospodarki. Węgiel powoduje upały w zimie, Polski “atom” nawet gdy go nie ma zabija zachodnią cywilizację, łupek niesie śmierć. Pozostają nam wiatraki napędzane prądem ze spalania Puszczy Białowieskiej.
      Całą tą propagandę o wyrównywaniu w Unii poziomu życia można sobie wsadzić.

    • Co do CO2 to…
      chodzi tylko o zrobienie dużej kasy przez lepszych cwaniaków (elektrownie atomowe? producenci wiatraków?) i przywalenie węglowym kopalniom (bo przecież za samochody nikt się w Unii na razie nie zabrał). Takie akcje pojawiają się cały czas – dopiero co przerabialiśmy żarówki.
      Pozytywów tych działań nie będzie bo to co ograniczymy w emisji z nawiązką wyemitują Chiny czy inne Indie. Dziwi mnie tylko, że Niemcy się na to godzą mając koło 50% energetyki opartej na węglu i gazie – może mają jakiegoś alternatywnego asa w rękawie, tylko po co im wtedy rura w Bałtyku…

      • No chyba niedługo trzeba będzie ruszyć szlakiem
        Zielonki 🙂

        energooszczędność żarówki jest w biegu długodystansowym – jak wchodzisz do łazienki to żzera więcej.

        “Po zapowiedzi, że zgodnie z dyrektywą UE, nastąpi całkowite wstrzymanie produkcji tradycyjnych żarówek (z żarzącym się włóknem wolframowym dającym światło) eko – entuzjaści najpierw odtrąbili tryumf Matki – Ziemi nad trującym ja ludzkim pomiotem, potem trochę mniej fanatyczni, ale politycznie poprawni, ogłosili, że ograniczymy w ten sposób globalne ocieplenie klimatu.

        Od niedawna zaś rozlegają się głosy nawołujące do wstrzymania wykonania tej dyrektywy. Powód jest prosty: poza jedną zaletą, tj. nieco mniejszym, niż tradycyjne żarówki, zużyciem energii, świetlówki “ekologiczne” mają same wady.

        Po pierwsze, ich wytworzenie jest bardziej energochłonne niż produkcja tradycyjnych żarówek, po drugie są droższe, a także maja niższą efektywność (stosunek kosztu do trwałości). Po trzecie, wiele osób doświadcza problemów ze zdrowiem podczas ich używania. Wreszcie są one toksyczne!

        Departament Środowiska, Żywności i Spraw Wiejskich rządu brytyjskiego, opublikował wytyczne jak postępować w wypadku stłuczenia się tzw. ekologicznej żarówki. Otóż z powodu dość wysokiej zawartości rtęci, w zasadzie należy opuścić pomieszczenie, w którym taka żarówka się rozbiła. Nie wolno jej szczątków odkurzać odkurzaczem, należy ubrać gumowe rękawice i delikatnie pozamiatać pozostałości, do szczelnie zamykanej torby plastikowej. Torbę należy dostarczyć do punktu przyjmującego zużyte baterie.

        Najzabawniejsza jest ostatnia rada: – Spróbuj nie wdychać powietrza znad żarówki. (gdyż zawiera opary rtęci).”

        http://finanse.wp.pl/kat,104124,title,Wykiwalismy-Unie-Da-sie-kupic-normalne-zarowki,wid,12717395,wiadomosc.html?ticaid=1ce92

        • za tanie i za proste
          To tradycyjne żarówki mają same wady: ich produkcja jest tania co generuje niższe podatki, są łatwe do wytworzenia co powoduje iż mogły je robić prymitywne kraje niegodne posiadania wysokiej technologii, wymagają niewielu, tanich surowców (Polska ma ogromne złoża wolframu o czym mało się mówi), co niekorzystnie zbija ich cenę, odpady są nietrujące i łatwe do przeróbki więc nie nakręcają biznesu recyklingowego.
          Same nieszczęścia.

  16. GMO – jak nie wiadomo o co chodzi…
    W machlojkach wokół GMO chodzi o to, co zawsze. O kasę. I to wielką.

    1. Przeplatające się w mediach informacje o GMO są zasłoną dymną. Wspomina się o szkodliwości takiej żywności lub też jej nieszkodliwości. Nikt (może poza radiem WNET) nie zająknął się, że tak naprawdę grozi nam całkowite UZALEŻNIENIE od nasion modyfikowanych genetycznie. Będzie to następstwem forsowanej ustawy o nasiennictwie, w której GMO jako takie wspomniane jest prawie mimochodem.

    2. Z rolnictwem mam do czynienia tylko jako pożeracz jego produktów. Dlatego byłem w ciężkim szoku, kiedy przeanalizowałem zapisy ustawy o nasiennictwie (a jest to monstrum o objętości kilkuset stron). Wnioski są nieciekawe:

    a) cały obrót NASIONAMI w Polsce ma być regulowany. Rolnicy są zobowiązani do zakupu nasion w centralach nasiennych. Muszą dokumentować ile kupili nasion, skąd, co z nimi zrobili. Mają się rozliczać niemalże z każdego ziarenka.

    b) ustawa w dramatyczny sposób OGRANICZA możliwość wykorzystania tzw. nasion ekologicznych, czyli pochodzących ze źródeł innych, niż centrale nasienne. Tym samym, wspomniana wcześniej “polish onion” nie ma szans na przetrwanie, gdyż będzie stopniowo wypychana z rynku przez nasiona z central nasiennych

    c) absurd trwa dalej. Jeżeli rolnik kupi nasiona z centrali nasiennej, wysieje je, zbierze plon i coś mu z tego plonu zostanie, co mógłby wykorzystać jako nasiona, to nie może ich tak po prostu zasiać. Wcześniej musi…. zapłacić centrali nasiennej OPŁATĘ LICENCYJNĄ!

    3. Jeszcze wisienka na torcie. CICHACZEM są wykupywane wszystkie centrale nasienne w Polsce. Za ułamek ceny przechodzą w ręce firm powiązanych z koncernem MOSANTO (jedna ze światowych korporacji będących liderem w obrocie GMO). Przykład: http://www.radiownet.pl/publikacje/kolejna-centrala-nasion-sprzedana

    Wprowadzenie GMO zmierza zatem do:

    – likwidacji lokalnych, ekologicznych upraw
    – całkowite uzależnienie rolnictwa od Central Nasiennych (obowiązek rozliczenia z nasion; opłaty licencyjne)
    – w ostateczności całkowite uzależnienie rolnictwa od Central Nasiennych będących w posiadaniu kilku korporacji

    To ostatnie oznacza GRUBĄ KASĘ dla firm pokroju MOSANTO. Oraz całkowite uzależnienie rolnictwa od nasion GMO. Tak jest już na przykład w USA, którego rolnictwo w stu procentach produkuje w oparciu o nasiona GMO.

    Polecam stronę Radia WNET. Jako jedyni w mediach pilotują sprawę protestów przeciwko GMO.

    P.S. Jeszcze jedna, ważna rzecz mi umknęła. GMO nie jest NEUTRALNE dla człowieka. Bardzo polecam wysłuchać do końca: http://www.radiownet.pl/publikacje/kolejna-centrala-nasion-sprzedana#/publikacje/mamy-prawo-wiedziec-co-nasz-rzad-chce-zrobic

      • Jeżeli Leppera zaciukano po to, by przykryć coś innego
        to GMO i skok na nasiennictwo może być właśnie tym, co chciano przykryć. Idealnie pasuje, ze względu na rolnicze środowisko.
        Środowisko zastanawiać się będzie czy AL i kto i dlaczego zamiast zjednoczyć się w obronie interesów.

  17. GMO – jak nie wiadomo o co chodzi…
    W machlojkach wokół GMO chodzi o to, co zawsze. O kasę. I to wielką.

    1. Przeplatające się w mediach informacje o GMO są zasłoną dymną. Wspomina się o szkodliwości takiej żywności lub też jej nieszkodliwości. Nikt (może poza radiem WNET) nie zająknął się, że tak naprawdę grozi nam całkowite UZALEŻNIENIE od nasion modyfikowanych genetycznie. Będzie to następstwem forsowanej ustawy o nasiennictwie, w której GMO jako takie wspomniane jest prawie mimochodem.

    2. Z rolnictwem mam do czynienia tylko jako pożeracz jego produktów. Dlatego byłem w ciężkim szoku, kiedy przeanalizowałem zapisy ustawy o nasiennictwie (a jest to monstrum o objętości kilkuset stron). Wnioski są nieciekawe:

    a) cały obrót NASIONAMI w Polsce ma być regulowany. Rolnicy są zobowiązani do zakupu nasion w centralach nasiennych. Muszą dokumentować ile kupili nasion, skąd, co z nimi zrobili. Mają się rozliczać niemalże z każdego ziarenka.

    b) ustawa w dramatyczny sposób OGRANICZA możliwość wykorzystania tzw. nasion ekologicznych, czyli pochodzących ze źródeł innych, niż centrale nasienne. Tym samym, wspomniana wcześniej “polish onion” nie ma szans na przetrwanie, gdyż będzie stopniowo wypychana z rynku przez nasiona z central nasiennych

    c) absurd trwa dalej. Jeżeli rolnik kupi nasiona z centrali nasiennej, wysieje je, zbierze plon i coś mu z tego plonu zostanie, co mógłby wykorzystać jako nasiona, to nie może ich tak po prostu zasiać. Wcześniej musi…. zapłacić centrali nasiennej OPŁATĘ LICENCYJNĄ!

    3. Jeszcze wisienka na torcie. CICHACZEM są wykupywane wszystkie centrale nasienne w Polsce. Za ułamek ceny przechodzą w ręce firm powiązanych z koncernem MOSANTO (jedna ze światowych korporacji będących liderem w obrocie GMO). Przykład: http://www.radiownet.pl/publikacje/kolejna-centrala-nasion-sprzedana

    Wprowadzenie GMO zmierza zatem do:

    – likwidacji lokalnych, ekologicznych upraw
    – całkowite uzależnienie rolnictwa od Central Nasiennych (obowiązek rozliczenia z nasion; opłaty licencyjne)
    – w ostateczności całkowite uzależnienie rolnictwa od Central Nasiennych będących w posiadaniu kilku korporacji

    To ostatnie oznacza GRUBĄ KASĘ dla firm pokroju MOSANTO. Oraz całkowite uzależnienie rolnictwa od nasion GMO. Tak jest już na przykład w USA, którego rolnictwo w stu procentach produkuje w oparciu o nasiona GMO.

    Polecam stronę Radia WNET. Jako jedyni w mediach pilotują sprawę protestów przeciwko GMO.

    P.S. Jeszcze jedna, ważna rzecz mi umknęła. GMO nie jest NEUTRALNE dla człowieka. Bardzo polecam wysłuchać do końca: http://www.radiownet.pl/publikacje/kolejna-centrala-nasion-sprzedana#/publikacje/mamy-prawo-wiedziec-co-nasz-rzad-chce-zrobic

      • Jeżeli Leppera zaciukano po to, by przykryć coś innego
        to GMO i skok na nasiennictwo może być właśnie tym, co chciano przykryć. Idealnie pasuje, ze względu na rolnicze środowisko.
        Środowisko zastanawiać się będzie czy AL i kto i dlaczego zamiast zjednoczyć się w obronie interesów.

  18. GMO – jak nie wiadomo o co chodzi…
    W machlojkach wokół GMO chodzi o to, co zawsze. O kasę. I to wielką.

    1. Przeplatające się w mediach informacje o GMO są zasłoną dymną. Wspomina się o szkodliwości takiej żywności lub też jej nieszkodliwości. Nikt (może poza radiem WNET) nie zająknął się, że tak naprawdę grozi nam całkowite UZALEŻNIENIE od nasion modyfikowanych genetycznie. Będzie to następstwem forsowanej ustawy o nasiennictwie, w której GMO jako takie wspomniane jest prawie mimochodem.

    2. Z rolnictwem mam do czynienia tylko jako pożeracz jego produktów. Dlatego byłem w ciężkim szoku, kiedy przeanalizowałem zapisy ustawy o nasiennictwie (a jest to monstrum o objętości kilkuset stron). Wnioski są nieciekawe:

    a) cały obrót NASIONAMI w Polsce ma być regulowany. Rolnicy są zobowiązani do zakupu nasion w centralach nasiennych. Muszą dokumentować ile kupili nasion, skąd, co z nimi zrobili. Mają się rozliczać niemalże z każdego ziarenka.

    b) ustawa w dramatyczny sposób OGRANICZA możliwość wykorzystania tzw. nasion ekologicznych, czyli pochodzących ze źródeł innych, niż centrale nasienne. Tym samym, wspomniana wcześniej “polish onion” nie ma szans na przetrwanie, gdyż będzie stopniowo wypychana z rynku przez nasiona z central nasiennych

    c) absurd trwa dalej. Jeżeli rolnik kupi nasiona z centrali nasiennej, wysieje je, zbierze plon i coś mu z tego plonu zostanie, co mógłby wykorzystać jako nasiona, to nie może ich tak po prostu zasiać. Wcześniej musi…. zapłacić centrali nasiennej OPŁATĘ LICENCYJNĄ!

    3. Jeszcze wisienka na torcie. CICHACZEM są wykupywane wszystkie centrale nasienne w Polsce. Za ułamek ceny przechodzą w ręce firm powiązanych z koncernem MOSANTO (jedna ze światowych korporacji będących liderem w obrocie GMO). Przykład: http://www.radiownet.pl/publikacje/kolejna-centrala-nasion-sprzedana

    Wprowadzenie GMO zmierza zatem do:

    – likwidacji lokalnych, ekologicznych upraw
    – całkowite uzależnienie rolnictwa od Central Nasiennych (obowiązek rozliczenia z nasion; opłaty licencyjne)
    – w ostateczności całkowite uzależnienie rolnictwa od Central Nasiennych będących w posiadaniu kilku korporacji

    To ostatnie oznacza GRUBĄ KASĘ dla firm pokroju MOSANTO. Oraz całkowite uzależnienie rolnictwa od nasion GMO. Tak jest już na przykład w USA, którego rolnictwo w stu procentach produkuje w oparciu o nasiona GMO.

    Polecam stronę Radia WNET. Jako jedyni w mediach pilotują sprawę protestów przeciwko GMO.

    P.S. Jeszcze jedna, ważna rzecz mi umknęła. GMO nie jest NEUTRALNE dla człowieka. Bardzo polecam wysłuchać do końca: http://www.radiownet.pl/publikacje/kolejna-centrala-nasion-sprzedana#/publikacje/mamy-prawo-wiedziec-co-nasz-rzad-chce-zrobic

      • Jeżeli Leppera zaciukano po to, by przykryć coś innego
        to GMO i skok na nasiennictwo może być właśnie tym, co chciano przykryć. Idealnie pasuje, ze względu na rolnicze środowisko.
        Środowisko zastanawiać się będzie czy AL i kto i dlaczego zamiast zjednoczyć się w obronie interesów.