Pukanie do drzwi obudziło
z letargu wegetujące komórki które
drgnęły na subtelny odgłos drewna
Puk puk
W zaciszu domowym brzmiało
Jak trąby wiodące na bitwę
Pierwsza potyczka odbyła się
Z pierzastą pościelą druga z kapciami
Wnet lampka rozświetliła pokój
Rozwiewając mrok – jedynie pozornie –
Zostawiając niczym noc czarne zakamarki
Gotowe znów wniść na sam środek
Gdy strumień światła zostanie przerwany
Puk puk
Prostująca się postać w odpowiedzi
Strzeliła ścięgnami i kośćmi
Zakończając salwę głębokim westchnieniem
Koniuszki palców u rąk masowały
Skroń – do sennego mózgu napłynęła
Lawina myśli które skotłowały się w
Puk puk
Coś niepokojącego jakby cień
Niedowierzania pojawił się
Na miękkich rysach twarzy
To chyba nie on? Serce przyspieszyło
Próbując wyrwać się z piersi
Źrenice zwężyły się bardziej niż tego wymagało
światło – nadzieja i obawa
Puk puk
Obrócił się nieznaczne do źródła dźwięku
Cierpliwego niczym drzewo w sadzie
Krok pierwszy został wykonany z nadludzkim
Wysiłkiem mięśnie sprzysięgły się chyba popaść
Z niemoc w końcu łkając poddały się poleceniu –
Nie wiedziały czy woli czy niewoli
Puk puk
Odbyło się to jednak inaczej
Puk puk
Pewnym krokiem skierował się do
Drzwi i chwycił za klamkę
Zatrzymał się przypominając
Sobie o niezapłaconym rachunku za prąd
Sprawa zdawała się być gardłowa
Zatrzymał dłoń
Puk puk
Nerwowo wodził wzrokiem po artykule
Leniwe wyrazy nie współgrały
Z treścią – intensywną i gęstą
Poczuł dysonans między tym co czytał
A tym co rozumiał – już idę, jeszcze sekundę
Dwie
Puk puk
Rozmowa z przyjacielem z przeszłości
Nastroiła go melancholijnie
Wspomnienia wymusiły odruch zadumy
Z której otrząsał się ze zdziwieniem
Że w nią wpadł
Powolutku wracał do równowagi
Niczym nie zakłóconej
Puk puk
Zmarszczki na czole nie wygładziły
Się od specyfików i stęchłego powietrza
Wgryzły się w skórę nie chcąc za nic
Stamtąd uciekać pasożytując
Na wrażliwej duszy i bystrych oczach
Śmiały się szyderczo z siwych włosów
Ginących pod warstwą pachnącej farby
Już idę tylko ją zmyję
Puk puk
Coraz bardziej uciekał w pamięć
Starając się wyłowić najprzyjemniejsze
Fragmenty najpierw mocną i zwartą siecią
Później lichą wędką
Doszukiwał się uśmiechu dziecka
Smaku mięsistego owocu zerwanego
Z zakazanego gaju zapach wieczoru
Skrytego w pochylonych gałęziach
W gwiazdach migających na znak pojednania
Z nocą
Szukał dzikości serca
Puk puk
Idę spieszę się pędzę lecę
Tylko jeszcze spojrzę na jej
Wargi ułożone na kształt skromnej
Ponęty wzbudzającej dreszcze
Zabijające oschłością i rozpalające nadzieję
Na posągową szyję ukradzioną od
Kariatydy podtrzymującą nie tylko głowę
Ale i morze marzeń wszystkie ciężkie
I ulotne
Puk puk
Poorana bruzdami dłoń opadła się
O mosiężny uchwyt
Drzwi uchyliły się bezgłośnie
Wpuszczając tajemniczo żywiczną atmosferę
Ciepło wdzierało się do środka
Ustępując jednak zawiesinie chłodu
Od lat panującego w mieszkaniu
Wytężył wzrok
Nikogo nie był w stanie dojrzeć
Drzwi zamknęły się równie bezszelestnie
Ściągnął kapcie przytulił się do opuszczonej
Perzyny i gdy zgasił światło
Ciemność na powrót wyszła z zakamarków
Już nie struchlała