Reklama

Wspomnienia Tuska są mgliste jak smoleńska mgła.(…) Wspomnienia prezesa są jeszcze bardziej mętne.

Pomimo, że byłem kapralem jak pewien „Bolek” i pomimo tego, że ja na pewno skoczyłem przez płot: po wykluczeniu legalnego wyjścia przez bramę innej drogi nie było – a za płotem jak na złość z żadnej strony nie było żadnej wody, co wyklucza możliwość skorzystania z motorówki. Nasze motorówki desantowe – pełnomorskie kutry z silnikami diesla stały w hangarach na specjalnych platformach i czekały cierpliwie na kolejną wyprawę.

Reklama

Pomimo tych oczywistych uwarunkowań i przeszkód (brak wody za płotem) nie zostałem prezydentem. Nie wiem, czym to tłumaczyć. Może to wina braku wspomnianej wody, a może braku znajomości z właściwym Mietkiem, tych niewłaściwych znałem kilku. A może jedno i drugie i trzecie – brak jakiejkolwiek współpracy z SB włącznie z brakiem podpisu jakiegokolwiek świstka, czy blankietu potwierdzającego przyjęcie doli za donoszenie.
Dziś nie muszę kręcić, że kapral Smol coś tam podpisał, ale nie współpracował i że wywiódł całą SB na manowce i utarł im nosa. Otóż kapral Smol ani nie współpracował, ani nikogo z SB w tamtym czasie nie znał i nie musiał wyprowadzać na manowce.

Kapral Smol w tamtym pamiętnym czasie poszedł w kamasze. Nie żeby ot tak sam ochoczo na ochotnika pchać się do woja. Poborowy dostał bilet i poszedł bez zbędnych ceregieli. Ale wpierw poborowy Smol ukończył kurs spadochronowy w Łodzi, potem zrobił zawodowe prawo jazdy i to wszystko za państwowe socjalistyczne pieniądze PRL. W tamtym czasie normalny młodzieniec żeby nie zostać okrzyknięty niedorajdą, czy dupą wołową bez zaliczenia wojska, nie kombinował jak koń pod górę tylko zacisnął zęby i oczom nakazał milczeć, a sercu dziewczyny czekać. Po czym wypił ile się dało, bo większość na trzeźwo tego faktu znieść nie mogła i wsiadł do pociągu byle jakiego i zanim otrzeźwiał był już łysy jak kolano w przydużych często niekompletnych łachach i przydużych lub, co gorsza, przyciasnych buciorach.

Smol do wojska trafił w wieku 22 lat. Rówieśnicy już wyszli, albo w najgorszym przypadku wychodzili do rezerwy. Ot tak się złożyło. W każdym bądź razie po okresie unitarnym zaczęła się normalna służba. Czas między zimowym a wiosennym poligonem jakoś tam mijał. Samodzielny batalion nie był miejscem ani złym ani dobrym. Kadra nie była wredna a żołnierze nie najgorsi. Były przepustki i urlopy. A jak zabrakło jednego czy drugiego to w końcu był ten upragniony płot.

Wojna, którą ogłosił generał Jaruzelski zastała kaprala Smol w sytuacji o tyle dwuznacznej o ile dwuznacznie można podejść do tzw lewizny, na którą oddalił się Smol. Otóż kapral zamiast bronić ukochanej socjalistycznej ojczyzny i stanąć w nocy w pełnym rynsztunku z bronią u nogi spoczywał błogo bez odzienia, być może nawet w nogach, dziewczyny do której był trafił po wcześniejszym wychyleniu silniejszych trunków.
Około dziewiątej rano – i nie ma to nic wspólnego z Telerankiem, albowiem kapral Smol był zajęty zgoła czym innym niż wgapieniem się w srebrny ekran – rozległ się okrzyk z sąsiedniego pokoju: „wojna!”.
„Cóż skoro wojna, to wojna” – pomyślał kapral i zaczął się zbierać. Ale nie wpadł w panikę i nie do jednostki zaraz się udał. Otóż, kapral doskonale wiedział, którzy z jego żołnierzy są na urlopie lub przepsustach i gdzie ich szukać. Wsiadł do pociągu i odszukał, wpierw płetwonurka Janusza R*czyńskiego, potem kilku innych. Do koszar  wrócił sam nocą i nie wszedł bynajmniej bramą główną tylko skoczył raz jeszcze przez płot.

W batalionie panował totalny rozpieprz, co nie uszło uwadze kaprala. Zebrał myśli po czym odszukał swojego oficera. Po rozmowie dowiedział się, że z dniem ogłoszenia stanu wojennego z rozkazu jest na etacie chorążego i skoro nie wyjechał z częścią batalionu do Zielonki pod Warszawą, to ma zająć się organizacją życia w nowych warunkach dla rezerwistów i „zaginionych w akcji”*

W tydzień po ogłoszeniu wojny z własnym narodem w kierunku Warszawy wolno posuwała się niewielka kolumna samochodów. To co na trasie ujrzał kapral Smol to wielka smuta, wielki rozgardiasz. Co kawałek na poboczach lub wprost na drodze stały rozmaite wojskowe samochody. Jednym skończyło się paliwo, inne nie chciały jechać dalej z powodu awarii a jeszcze inne zwyczajnie się zawieruszyły. Taki stan trał prawie miesiąc. Gdyby ktokolwiek poważnie myślał żeby napaść na Polskę, to nie mógłby sobie lepszego momentu wybrać – ten był wyborny. Totalna rozpierducha. Dziś zapewne jest jeszcze gorzej. Polska za przyczyną politycznych bałwanów, a być może nawet zdrajców, całkowicie straciła zdolności obronne. Nielicznych obiektów wojskowych pilnują agencje ochrony mienia!

Część batalionu kaprala Smola stacjonowało w nowo otwartym hotelu robotniczym w Zielonce.
24 grudnia rano kapral został wezwany do szefa sztabu i zastępcy ds politycznych majora Po*sakiewicza i tam się dowiedział, że weźmie udział w kolacji wigilijnej z generałem Wojciechem Jaruzelskim. Samochód kilka godzin objeżdżał Warszawę co chwila zatrzymując się w różnych jednostkach. W końcu skompletowano ekipę na wieczerzę wigilijną z generałem i odjechali w kierunku Wesołej. Było już mocno ciemno. Mroźne powietrze przeszywało płuca a w głowie tłukły się myśli. W naprędce przygotowanej szatni szesnastu żołnierzy rozmaitych formacji zostało broń i wierzchnie okrycia.

W niewielkiej sali podzielonej na dwie części stały dwie kamery, za stołem prezydialnym siedział Jaruzelski z Kiszczakiem i bodajże gen. brygady Baryła i kilku innych w tym znany z telewizorów wojskowy spiker w stopniu porucznika.

Zanim żołnierzy wprowadzono na salę polecono, aby zachować powagę i spokojnie i rzeczowo wygłosić swoje kwestie przygotowane przez politruków. Stół dla żołnierzy był skromnie zastawiony posiłkami. Mimo zachęceń do podzielnia się „swoimi” refleksjami nikt specjalnie nie rwał się aby zabrać głos. Kapral Smol, podobnie jak dziesięciu innych, nie zabrał głosu. Kolacja była udana – tak ją określił generał. Kiedy kamery zostały wyłączone stół został raz jeszcze zastawiony i żołnierze, już bez udziału generała i jego świty, mogli w milczeniu zjeść sytą kolację z dwunastu potraw.

Droga powrotna szybko minęła w kompletnej ciszy. Wiadomość, że kolację z generałem obejrzy cała Polska nie cieszyła większości jej uczestników. Żołnierzy rozwieziono i nigdy więcej się już nie spotkali w tym składzie.
Z tego co dziś wiadomo materiał był na tyle słaby, że nie wszedł na antenę i leży w archiwach niejawnych dawnego departamentu MSW.

Kapral Smol tego dnia nie był szczęśliwym człowiekiem. Nie napawała go optymizmem wizja, że w telewizji zobaczą go najbliżsi i znajomi. Złościła go nowa sytuacja i perspektywa wydłużonej służby z nieznanym terminem jej zakończenia. Wkurzało wstrzymanie przepustek i urlopów i nagła tęsknota do swojej macierzystej jednostki z płotem, który przyskakiwało się na raz i w niecały kwadrans można było już cieszyć się widokiem zgoła innym niż widok kolegów w mundurach.

Dawno było, a jakby działo się wczoraj. Wspomniany płetwonurek Janusz R*czyński już w pierwszych godzinach po ogłoszeniu stanu wojennego brał udział a akcji ratowniczej i poszukiwawczej wydobycia załogi czołgu, który spadł do kanału elbląskiego na trasie Elbląg – Gdańsk.
Dowódca czołgu, podporucznik SOR, i dwóch kaprali nie mieli żadnych szans. Czołg spadł wieżyczką w dół. Z późniejszej relacji Janusza okazało się, że jego ekipa pilnie szukała karabinu z wieżyczki czołgu – bezskutecznie. Tym faktem wielce zbulwersowany był szef kontrwywiadu wojskowego S. Wa*da.

Kapral Smol znał wielu żołnierzy w tym również kilku kaprali, którzy podobnie jak on skakali przez płot. Nie zdarzyło się jednak, aby któryś z nich został prezydentem choćby najmniejszego miasta.

Wspomnienia Tuska są mgliste jak smoleńska mgła. Dziwi fakt, że jego bliscy koledzy i koleżanki jak np. Marek Sa*owski, Maryla Ba*ziąg zostali internowani, a on – opozycyjny dziennikarz – nie.

Wspomnienia prezesa są jeszcze bardziej mętne. Jeden z szefów ochrony aresztu na Kurkowej w Gdańsku twierdził, że prezes przebywał jakiś czas w tamtym miejscu i tam został skrzywdzony. Stąd zapewne ta awersja do mężczyzn kochających inaczej. Jeśli na to dodatkowo nałożymy fakt, że za dojścia do władzy PIS próbowano w rządzie dać posadę dla byłego naczelnika aresztu na Kurkowej, który ma na swych rękach krew opozycjonistów, to historia ta może mieć coś na rzeczy.

Dziwny jest ten świat i dziwne, często poplątane są ścieżki człowieczego losu.

Reklama