Odbicie księżycowej poświaty na wymarłym jeziorze
Cisza osłania od szczęku ciężkiego oręża
Nieporuszona tafla wody w spokoju splendorze
Niedostrzegalnie mącona krwią z języka węża
To tylko czas letnich ludzi
Każdy podziwia nikt się nie budzi
Przeistoczenie kilku ran na ciele
Sterowane z głębin absurdu
Zostaje z tego nic albo niewiele
Jakaś mgiełka bez życia trudów
Skrupulatnie wykrojone zostało cierpienie
Lekkie jak papier kwitnie zbawienie
Bezmiar samotności pozbawiony grzechu
Jest doświadczeniem łakomych powietrza
Chciwych ciszy spragnionych oddechu
Czeka na końcu niespodzianka odwieczna
Zjawi się każdemu z osobna nawet gdy pełna miłości dłoń
Pożegna czule zapach życia a przywita rozkładu woń
Księżyc zakończył blask swój nad wizją śniętą
Ludzie letni ocknęli się w niemym zdziwieniu
Czas upłynął nieubłaganie miarą niepojętą
Kto z nich wstanie a kto zatraci w oniemieniu?
Jezioro dotychczas nieporuszone kipi od sił w walce zwartych
Czerwień zawiera pełnię poświecenia dla istot otchłani wydartych