Pan Ignacy Lajkonik stał na balkonie i z niepokojem nasłuchiwał odległych jeszcze grzmotów i dudnień nadciągającej burzy. Ostatnie doświadczenia w tym względzie nauczyły go jednego: kiedy tylko słychać, że zbliża się nawałnica, należy w podskokach obiec mieszkanie i pozamykać wszystkie okna i lufciki. Inaczej do środka może dostać się deszcz (pół godziny wycierania, sześć ścierek do suszenia), grad (poślizg i bolesne stłuczenie miejsca, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę), a nawet niewielkie tornado (dwie godziny żmudnego rozplątywania kabli i zasłonek oraz sortowania pomieszanych maszynopisów, ale po stronie plusów – nareszcie porządnie potasowana talia kart). Mieszkanie pana Lajkonika wyglądało tak czasem po wizycie kuzynki Euforii, ale po pierwsze kuzynkę dało się ugłaskać – czego o burzy powiedzieć nie sposób – a po drugie tej wiosny Euforia nawiedzała pana Ignacego nieporównanie rzadziej niż gwałtowne zjawiska atmosferyczne. Co sobie zresztą bardzo chwalił.
Pan Lajkonik pozamykał więc skrupulatnie wszystkie okna, kiedy pierwsze krople deszczu zaczynały bębnić o parapet na zewnątrz, i skierował się do pomieszczenia, w którym burza nie miała czego szukać. Przede wszystkim dlatego, że było to jedyne pomieszczenie w mieszkaniu pana Ignacego pozbawione okien – czyli łazienka. Pan Lajkonik nie schował się jednak w łazience ze strachu przed piorunami i grzmotami, co to, to nie. Po prostu wychodzili wieczorem z panią Chandrą do znajomych, więc czas był najwyższy, żeby pozbyć się z policzków i podbródka kłującego zarostu, nazywanego przez piękniejszą połowę pana Ignacego czasem agrestem, a czasem – kiedy już nazbyt kłuł – kaktusem.
Stanął więc nasz bohater, który nie bardzo lubił się golić, przed lustrem, nałożył na brodę nieco pianki do golenia, w dłoń chwycił maszynkę jak jaki miecz i poczuł się trochę jak rycerz stojący przed smoczą jamą. Już, już miał ruszyć do ataku z kłującym gąszczem, kiedy w pobliżu rozległ się przenikliwy trzask, przechodzący w grzmot. Najwyraźniej burza była ciekawa, co też się u pana Lajkonika dzieje, i w ten oto subtelny sposób dawała mu do zrozumienia, że czas się pokazać. Po wyładowaniu światło łazienkowego kinkietu na ułamek sekundy przygasło, po czym powróciło do dawnego blasku, ale pan Ignacy zamiast wrócić do golenia, patrzył w lustro jak zahipnotyzowany. Na szczęście nie trafił go piorun, ale z lustrem stało się coś dziwnego.
Otóż niby dalej wisiało na swoim miejscu, niby dalej odbijał się w nim znieruchomiały pan Lajkonik, ale za nim – ZA NIM widniała całkiem inna łazienka niż przed chwilą. Zamiast kabiny prysznicowej w kącie stał nieduży sitzbad na lwich łapach, oświetlany przez dwie lampy naftowe, a na półeczce pod lustrem leżał zestaw do golenia, obejmujący między innymi nieduże mydełko, pędzel, pasek do ostrzenia brzytwy (którą trzymało w dłoni odbicie pana Ignacego), a nawet nieduży, białawy przedmiot, który pan Lajkonik po dojrzałym namyśle zidentyfikował jako ałun na drobne zacięcia.
Jako osoba bywała w świecie i czasem nawet poza nim, pan Lajkonik nie przestraszył się. Przede wszystkim starł z brody kleks pianki do golenia – to mogło poczekać. Rozważał przez chwilę różne możliwości – na przykład, że lustro w istocie nie było lustrem, ale wyświetlającym rzeczywistość monitorem, który od uderzenia pioruna się popsuł – doszedł jednak do wniosku, że to zbyt skomplikowane. Ostrożnie dotknął powierzchni zwierciadła i stwierdził ze zdumieniem, że jest całkiem elastyczna, jak napięta folia. Nacisnął mocniej i… dłoń przeszła na drugą stronę. „Aha!” pomyślał pan Ignacy, który żywo interesował się podobnymi fenomenami, „Efekt C.L. Dodgsona!”. Po czym przystawił do lustra łazienkowy taboret, wspiął się nań i śmiało dał krok na drugą stronę lustra.
Na szczęście po jego drugiej stronie – prawem odbicia – również stał zydel, więc pan Lajkonik nie spadł na podłogę, tylko bezpiecznie zszedł i ciekawie rozejrzał się po wiktoriańskiej łazience. Popatrzył na umywalkę w kształcie muszli, westchnął i pokręcił głową. Oczywiście znajdowały się nad nią dwa kurki, osobno z ciepłą i zimną wodą, i oczywiście nigdzie nie było widać korka do odpływu. Łazienka łazienką, pomyślał pan Ignacy, ale co dalej? Ostrożnie uchylił drzwi. Za nimi ciągnął się wąski, ciemny korytarz, który kończył się następnymi drzwiami, zachęcająco uchylonymi. Wszystko naokoło wyglądało tak poczciwie i niegroźnie, że pan Lajkonik, nie zastanawiając się długo, ruszył korytarzem, otworzył następne drzwi i znalazł się w ogrodzie.
Właściwiej byłoby powiedzieć „na trawniku”. Przed pałacem, z którego był wyszedł, rozciągała się połać wystrzyżonej w szachownicę soczystozielonej trawy, przez jakieś ostatnie dziewięćset lat najwyraźniej podlewanej, strzyżonej i tak na zmianę. Z jednej strony obramowywała ją nieopodal kępa krzaków, z boku zaś otwierała się ocieniona platanami aleja. Po przeciwnej stronie znajdował się amatorski kort tenisowy, a zaraz obok niego altanka, w której siedział ktoś w niebieskiej sukience. Pan Ignacy podszedł bliżej, ale zanim zdążył się dokładnie przyjrzeć postaci (przez chwilę wydawało mu się, że na ławeczce siedzi odziany w błękit… nieduży szkielet?), okrzyknięto go z drugiej strony.
Oto przez trawnik, po prostej jak strzała linii nadchodziła dama w sukni koloru głębokiej, wpadającej w odcienie wręcz mahoniowe, czerwieni. Suknia wyglądała zresztą jak chory sen projektanta mody, któremu przyśniła się Grace Jones skrzyżowana z reklamowym ludzikiem Michelina, zwanym Bibendum. Pan Lajkonik, jako człowiek dobrze wychowany, a trochę i ciekawski, pospieszył jej naprzeciw. – Dzień dobry pani – zagaił. – Czy byłaby pani łaskawa objaśnić, gdzie się znajdujemy? Znalazłem się tu trochę z przypadku i obawiam się, że…
Kobieta spojrzała władczo na pana Ignacego. – Niech uklęknie i ukorzy się przed Naszym Majestatem – powiedziała – a potem niechże się przedstawi, z nazwiska i urodzenia!
Dopiero teraz pan Lajkonik zauważył, że osobliwe nakrycie głowy jest w istocie koroną.
Westchnął i postanowił się dostosować do wymagań. Klęknął, pochylił głowę i przedstawił się. – Wasza Wysokość, szlachetnie wymyślony Rycerz Lajkonik przybywa z dalekich stron, by Ci
służyć, w granicach zdrowego rozsądku! Ostatnie słowa pozwolił sobie wypowiedzieć półgłosem, zastanawiając się, czy nie urazi w ten sposób królowej. Ta jednak wydawała się zadowolona z takiego powitania. Rozchmurzyła się nieco i łaskawszym tonem rzekła:
– Powstań, rycerzu Keen O’Kyal. Choć strój twój dziwny, to mowa i maniery dworne. My, Elżbieta VIII, znana również jako Czerwona Królowa, jesteśmy zdania, że powinniśmy złożyć ci królewską propozycję, której z pewnością nie odrzucisz.
– Wasza Wysokość – ośmielił się wtrącić pan Ignacy – Wydaje mi się, że przestawiłem się Waszej Wysokości inaczej, moje nazwisko to „Lajkonik”…
– Ależ tak, usłyszałam wasze nazwisko wyraźnie, rycerzu O’Kyal – wyniośle odparła królowa, a nasz bohater zrozumiał, że w świecie po drugiej stronie lustra nie może być inaczej.
A potem poszli powoli w kierunku platanowej alei, pan Lajkonik obok i pół kroku za Czerwoną Królową, która perorowała przed siebie: – Trzeba wam wiedzieć, rycerzu, iż kilka tygodni temu opuścił Nas nasz małżonek, Czerwony Król, Jerzy Ryszard Romuald Martin. Cóż, naturalna kolej rzeczy, wymiana kadr, gra o tron… Ach, i nie wierzcie w to, co – może to być – usłyszycie. Sine plamy na całym ciele to chroniczna przypadłość w tej rodzinie. W podobnych okolicznościach pozby… Odeszła Nasza świekra. Ale do rzeczy, rycerzu O’Kyal: miejsce przy Naszym boku pozostaje wolne, a Królestwo winno mieć władcę. Mam nadzieję, że pojmujecie, com wam rzekła?
Pan Ignacy doskonale pojął, ale wolał jednak najpierw dowiedzieć się czegoś więcej. – Wasza Czerwona Wysokość, a czymże to zajmował się Jego Królewska Mość, zanim był łaskaw odejść? Jak mógłby służyć Królestwu u Twego boku przyszły szczęśliwy wybranek?
– Och, bez trudu. Od Naszego małżonka wymagamy, by dobrze się wysypiał, wspierał Nasze decyzje, podejmowane w trudzie rządzenia, i raz na tydzień wysłuchiwał Naszego Królewskiego Exposé, podkreślającego Nasze trafne wybory i jego, Króla, błędy. A ponieważ Nasza monarchia jest absolutną, to i małżeńskie wsparcie winno być absolutne.
– Czyli Czerwony Król nie musi pracować? – upewnił się pan, chwilowo rycerz, Lajkonik.
– Kalać dłonie prostą pracą? A skądże! – żachnęła się Czerwona Królowa. – Może oczywiście ujeżdżać rumaki i polować z sokołami, fechtunek doskonalić, ba, może nawet na dżabersmoki się wyprawiać. To rzecz pożyteczna a słuszna, aliści w takim względzie, w jakim nie staje Nam na przeszkodzie. Atoli zważcie, rycerzu, co otrzymacie: koronę, ciepłą strawę trzy razy na dzień i królestwo, jak okiem sięgnąć. Zmęczyły mnie już te rozhowory; chodźcie zatem do kaplicy, Nasz spowiednik już tam oczekuje, by związać nas świętym węzłem. Z dawien dawna już tak oczekuje, wypadałoby go z okowów nareszcie uwolnić…
Pan Lajkonik skłonił się nisko. – Wasza Królewska Mość! – powiedział. – Pozwólcie tedy, że udam się do pałacu po paradną zbroję, stosowną na tak radosną okazję, i powrócę do kaplicy odzian, jak przystało. Królowa popatrzyła na niego podejrzliwie, ale skinęła przyzwalająco dłonią. Pan Ignacy wycofał się tyłem, kłaniając uroczyście i z promiennym uśmiechem przyklejonym do twarzy. Kiedy tylko przekroczył drzwi pałacowego korytarza, pędem pobiegł do łazienki. Na szczęście wszystko było na swoim miejscu, włącznie z zydlem. Pan Lajkonik pospiesznie wgramolił się na stołek, po czym odetchnął z ulgą – przejście z powrotem było nadal możliwe. Nie ociągając się, wrócił do swojej własnej łazienki i popatrzył w lustro. Patrzył na niego nieco wystraszony Ignacy Lajkonik, którego broda i policzki nadal wymagały bezpośredniego kontaktu z maszynką. Pan Ignacy pospiesznie się ogolił, a mimo że dłonie mu się trzęsły – ani razu się nie zaciął. Potem popatrzył z zadumą na pojemnik z pianką, uśmiechnął się i wycisnął jego zawartość na lustro, starannie pokrywając całą jego powierzchnię.
Kiedy zaś półtorej godziny później, już po burzy, wychodzili z panią Chandrą w gości, przed klatką stał z miotłą dozorca, pan Monolit Pyszczak, przez znajomych poufale zwany Mońkiem. Poczciwy ten człowiek sprzątał liście i gałązki, którymi nawałnica usłała chodnik, i właśnie zrobił sobie przerwę. Rozmawiał z sąsiadem z czwartego piętra o wszystkim i o niczym; o życiu, polityce i nieustająco ciężkich czasach. Pan Lajkonik i jego towarzyszka właśnie go mijali, gdy po raz kolejny wypowiedział swoje credo: – W życiu, panie kochany, ważne jest, jak zrobić, żeby się nie narobić, a zarobić, o!
Pan Ignacy zrobił jeszcze parę kroków zawahał się, przeprosił na chwilę panią Chandrę, i cofnął do dozorcy. – Panie Mońku – zagadnął – zajrzałby pan któregoś dnia do mnie? Miałbym dla pana małą robótkę w łazience…
_________________
Tekst chroniony prawem autorskim (wszystkie części cyklu o p. Lajkoniku). Opublikowany w witrynie www.kontrowersje.net oraz na blogu madagaskar08.pl . Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i przedruk tylko za zgodą autora.
Myślałem
Myślałem, że Lajkonik ogoli się natychmiast po przejściu na drugą stronę. Ale nie – zachciało się eksplorować odwrotny świat. Ledwie się wywinął z gry o tron;-).
Ps.1. Przy okazji wygląda na to, że dla pani Chandry nastał złoty wiek przy tej wspaniałej pogodzie.
Ps.2. Bardzo fajnie się to czyta
Dzień dobry
Nie ogolił się, bo maszynkę zostawił po swojej stronie, a brzytwą wolał nie ryzykować. Dobrze, że się wywinął, jeszcze by się okazało, że w jego rodzinie sine plamy też są dziedziczne.
PS1. Masz na myśli pogodę typu monsunowego?
PS2. Dziękuję, miło, że Ci się chciało.
Myślałem
Myślałem, że Lajkonik ogoli się natychmiast po przejściu na drugą stronę. Ale nie – zachciało się eksplorować odwrotny świat. Ledwie się wywinął z gry o tron;-).
Ps.1. Przy okazji wygląda na to, że dla pani Chandry nastał złoty wiek przy tej wspaniałej pogodzie.
Ps.2. Bardzo fajnie się to czyta
Dzień dobry
Nie ogolił się, bo maszynkę zostawił po swojej stronie, a brzytwą wolał nie ryzykować. Dobrze, że się wywinął, jeszcze by się okazało, że w jego rodzinie sine plamy też są dziedziczne.
PS1. Masz na myśli pogodę typu monsunowego?
PS2. Dziękuję, miło, że Ci się chciało.
coś mi dzwoni
Może za dużo czytam opowieści fantastycznych i już mi się miesza, ale chyba gdzieś czytałem o przechodzeniu przez lustro, i o udanym powrocie.
A może to był jakiś film?
Jedni trzymają szkielety w szafach
inni w altankach ogrodowych. Ten w altance i sukience miał na imię Alicja. Wcale nie wróciła, mimo że pan Lewis Carroll twierdzi inaczej.
coś mi dzwoni
Może za dużo czytam opowieści fantastycznych i już mi się miesza, ale chyba gdzieś czytałem o przechodzeniu przez lustro, i o udanym powrocie.
A może to był jakiś film?
Jedni trzymają szkielety w szafach
inni w altankach ogrodowych. Ten w altance i sukience miał na imię Alicja. Wcale nie wróciła, mimo że pan Lewis Carroll twierdzi inaczej.
W tym właśnie sztuka, Autor wszystko wymyślił
a akcja dzieje się u mnie, w głowie. Nawet nie przechodziłem na drugą stronę, całość idealnie się odbiła. Z tą całością to trochę na wyrost, bo tylko tyle, ile było się w stanie zobaczyć, a na pewno wszystkiego się nie zobaczyło, bo to by trzeba było mieć więcej szczęścia w życiu i przede wszystkim, bardziej się w nim o nie starać, ale najważniejsze i ślepy przy odrobinie uczciwości dostrzeże, że rzadko widziana wyborność ponownie trafiła pod czytelnicze strzechy i przed ekrany.
Czyta się tak, że tylko druku brakuje i zapachu papieru, wszystko mam nadzieję przed Autorem. W najgorszym razie, który nie byłby w końcu taki zły, przełożyć na światowy i w takiej wersji pozostać sobą, zostając wreszcie należycie docenionym po właściwej stronie lustra. Czego życzy wierny kibic
r
W ogóle wszystko tutaj
dzieje się w głowie. W głowie i w oczach, a sedno w tym, żeby móc spojrzeć w lustro, bo nigdy nie wiadomo, ile jest pani Chandry po jednej stronie, a takiej Czerwonej Królowej po drugiej. A może i na odwrót, bo przecież z każdej strony coś się w tym lustrze odbija?
Pięknie dziękuję i pozdrawiam serdecznie!
W tym właśnie sztuka, Autor wszystko wymyślił
a akcja dzieje się u mnie, w głowie. Nawet nie przechodziłem na drugą stronę, całość idealnie się odbiła. Z tą całością to trochę na wyrost, bo tylko tyle, ile było się w stanie zobaczyć, a na pewno wszystkiego się nie zobaczyło, bo to by trzeba było mieć więcej szczęścia w życiu i przede wszystkim, bardziej się w nim o nie starać, ale najważniejsze i ślepy przy odrobinie uczciwości dostrzeże, że rzadko widziana wyborność ponownie trafiła pod czytelnicze strzechy i przed ekrany.
Czyta się tak, że tylko druku brakuje i zapachu papieru, wszystko mam nadzieję przed Autorem. W najgorszym razie, który nie byłby w końcu taki zły, przełożyć na światowy i w takiej wersji pozostać sobą, zostając wreszcie należycie docenionym po właściwej stronie lustra. Czego życzy wierny kibic
r
W ogóle wszystko tutaj
dzieje się w głowie. W głowie i w oczach, a sedno w tym, żeby móc spojrzeć w lustro, bo nigdy nie wiadomo, ile jest pani Chandry po jednej stronie, a takiej Czerwonej Królowej po drugiej. A może i na odwrót, bo przecież z każdej strony coś się w tym lustrze odbija?
Pięknie dziękuję i pozdrawiam serdecznie!
Spenglerem patrząc to Lajkonik fellachem trąci.
"Moje kochane znaczki, moje znaczuszki! Wy jedyne nigdy nie psujecie mi nerwów."
Obawiam się,
że muszę Kota prosić o obniżenie lotów. Niech będzie, że nawiązania rozumiem, każde z osobna, powierzchownie zapewne, ale zestawienia ni w ząb.
Trochę przystępniej, nawet jeżeli wyrafinowanie myśli na tym straci? Pliz?
zagadka
Chyba kluczowy jest ten fellach. Kiedyś była drobna dyskusja o jakimś fellachu, ale nie pamiętam o co chodziło.
Może trzeba wystukać: "fellah, Szprengler".
Na razie ja również nie kumam.
Trop
BTW, C. ma dobre intuicje.
Spenglerem patrząc to Lajkonik fellachem trąci.
"Moje kochane znaczki, moje znaczuszki! Wy jedyne nigdy nie psujecie mi nerwów."
Obawiam się,
że muszę Kota prosić o obniżenie lotów. Niech będzie, że nawiązania rozumiem, każde z osobna, powierzchownie zapewne, ale zestawienia ni w ząb.
Trochę przystępniej, nawet jeżeli wyrafinowanie myśli na tym straci? Pliz?
zagadka
Chyba kluczowy jest ten fellach. Kiedyś była drobna dyskusja o jakimś fellachu, ale nie pamiętam o co chodziło.
Może trzeba wystukać: "fellah, Szprengler".
Na razie ja również nie kumam.
Trop
BTW, C. ma dobre intuicje.