Reklama

Psychologia przez wielu słusznie jest nazywana paranauką, zresztą z socjologią chyba jest podobnie, chociaż tutaj rzadziej dmucha się w szklaną kulę, a częściej po prostu obserwuje masowe reakcje, które nie odnoszą się do zawartości duszy, ale pozwalają odczytać kierunek marszu grupowego. Nie przepadam za psychologią, z socjologią trochę sobie radzę, niemniej dziś coś mnie ciągnie w stronę intuicji i psychologizowania właśnie, które w jakimś sensie przechodzi w analizę socjologiczną. Obserwuję sobie dwie rzeczy naraz, pierwszą jest dewaluacja środków, drugą depresja notabli. Właściwie jedno i drugie zjawisko ma charakter masowy, ale najdobitniej widać, co się dzieje patrząc na twarze przedstawicieli PRLII. Jest taki aktor, Zborowski się nazywa, przyjrzałem się temu aktorowi, gdy usiłował coś ciekawego powiedzieć o Wałęsie, w sensie człowiek i potem film. Naprzeciw Zborowskiego siedział Englert, jest taki aktor, i jakby czekał, żeby kolega Wiktor zdjął z niego cały ciężar lub chociaż przetarł szlaki. Nic z tego, Zborowski zaczął mówić o Wałęsie i od pierwszego zdania było widać, że strach ma w oczach na samą myśl, co po swoich słowach może odczytać na Fecebooku. Notable PRL II są w depresji i ledwie potrafią z siebie wydobyć, jakieś takie nieskładne: „Dla mnie Wałęsa zawsze będzie bohaterem, oczywiście przy wszystkich wadach, ale wiadomo, że są środowiska, które uważają inaczej i nie chciałbym się za bardzo zagłębiać w ten temat”. Englert patrząc na depresje Zborowskiego chyba sobie pomyślał, że kończy się bezpowrotnie pewna epoka, to miękkie lądowanie z PRL do PRLII. Ludzie wpadają w załamanie nerwowe, a środki wyrazu i nacisku się zdewaluowały. 1523 listy otwarte podpisane na rzecz obrony absolutnych pierdół i pierdółek, uodporniły prosty lud na przekaz notabli.

Reklama

Gdy się w poniedziałek pisze list w sprawie transwestyty, w środę ściga księdza pedofila, w piątek agituje na rzecz godnego krzewienie spuścizny po JPII, no to w niedziele apel, żeby zostać w chałupach albo z miłości do Hanki iść na grzyby, za cholerę zadziałać nie może. Widać wyraźnie, że znani i kochani, noszeni na rękach przez władzę, ze wzajemnością, czują się coraz podlej i nawet we własnym gronie zaczynają się nerwowo rozglądać. Słyszałeś? 25 się odłączyło, 25 naszych się odłączyło! Takie smutne pogawędki odbywają się w kuluarach. Na wizji jeden na drugiego łypie i czeka, który się pierwszy wychyli i czy aby w dobrą stronę. W złotych czasach waliło się prosto z mostu kto bohater, kto bydle, kto mędrzec, kto idiota, kto talent, a kto beztalencie. U schyłku epoki zmęczeni notable w oczach mają jedną wielką prośbę i nostalgię – „ech za komuny było lepiej, niechby i komuna wróciła, byle od tego pluralizmu na łeb nie dostać”. Środowisko nam się kurczy, siła przebicia maleje, kolejne porażki pogłębiają i tak beznadziejne nastroje, no i najgorsze, że z tego dna, w tym wieku już się odbić nie da. Co ma powiedzieć Zborowski o Wajdzie, kiedy wiadomo, że z pominięciem wszelkich politycznych pułapek, badziewia oglądać się nie da, o czym można się przekonać zerkając na kilka scen reklamowych. Jak ma się wychylić Englert skoro coś jednak w życiu osiągnął i tak w żywe oczy idioty z siebie robić nie może, wszak od 50 lat nic tylko gra i chyba nawet reżyseruje. Chciałoby się pozamykać dzioby maluczkim, jeno sił brak i coraz częściej strachem powiewa, że tak źle jeszcze nigdy nie było, a perspektywa rysuje się jeszcze gorsza.

Nie wiem, może się mylę, jak uprzedzałem to jest taka psychologizująca socjologia, jednak coś chyba musi być na rzeczy albo ci aktorzy tak kiepsko grają. Z drugiej strony jakby było dobrze, to przecież „Pokłosia” nie dołączano by do „Przyjaciółki”, bo „Przekrój” nie zdążył się załapać. Wajda nie musiałby po cichu dostawać polskiej nominacji do Oskara, ale znalazłoby się odważne jury, które wręczyłoby trzynaście nagród na festiwalu w Gdyni. O ile ma być dobrze, to Michnik nie bredziłby coś o „religii Smoleńskiej”, przy okazji wręczenia nagrody „literackiej” następnej Mniszkównie bez cyckonosza, która widzi w Polsce horror. Musiało się coś pieprzyć, a kto wie, czy się wszystko nie pieprzy, wszystko czym kiedyś bez wysiłku można było pozatykać „roszczeniowe” gęby wołające: „wolności i chleba”. No i wreszcie, gdyby nie było tak źle z PRL II, to mnie by się nie chciało psychologizować socjologicznie, bo sam byłbym w ciężkiej depresji. Widzę po aktorach i reżyserach PRL II, że jeśli będą nowe odcinki, to już tylko na zamkniętych pokazach z udziałem kombatantów systemu, poszukujących we własnych szeregach zdrajców.

Reklama

4 KOMENTARZE