Jest wiele dowodów na idealność Boga, wiadomo na przykład, to znaczy kto ma wiedzieć, ten wie, że nie każdy wie, kto wiedzieć powienien, że gdyby kąt nachylenia promienia Ziemi względem płaszczyzny jej orbity był nieco inny, to byłoby zupełnie inaczej. Mało natomiast sensownych dowodów na usterki boskiej produkcji, bo te wszystkie dotychczasowe wojny i bieżące nieszczęścia nie zdołowały mnie na razie przekonać. Jest za to jakimś głosem w sprawie pewien feler, pewien fałd skóry, który został umiejscowiony nie tam, gdzie trzeba, w zupełnym niemal skryciu przed światłem. Niech Szanownie raz, dwa, a może i trzy Zgromadzeni spóbują, dla intelektualnej ochłody, nim przegoni nas gonitwa wykarmienia niewdzięcznych potomków odkupienia, wyobrazić sobie korzystne i wielorakie implikacje przeszczepu tego fałdu z miejsca jego dotychczasowego zesłania boską niefrasobliwością na miejsce wyższe, ważniejsze, chociaż czytające Panie dziejku mogą akurat zaprotestować, mianowicie na głowę. Co by to było, gdyby tego, co bałwochwalcze przekonanie o wątpliwym nadmiarze mądrość starodawnych kultur nakazuje skroić na miarę zabobonnej wycinanki, nie tylko nie przycinać, ile hurtem przesunąć wyżej i zatrzymać na takiej akurat wysokości, ażeby nie zaburzać zdolności mowy, powonienia i rozglądania się za naturą bądź cywilizacją. Bądź cywilizacją raczej niż naturą.
Odpowiedź jest prosta i krótka do bólu samego procesu, otóż rzadkie przejawy boskiej nieopatrzności zostałyby natychmiast pozbawione jednego ze swoich ostatnich kontrargumentów. Wyobraźmy bowiem sobie, a cóż to w końcu dla nas, że świat by wtedy stanął na głowie, i to nie przy pomocy rąk, a dzięki przemieszczonemu z głową napletka. Wszystkie dotychczasowe doświadczenia, cały kulturowy kod ludzkości jednym gładkim posunięciem w górę ległby w gruzach, na gruncie których powstałby nowy, wspaniały i wielce wyczekiwany świat. Dodać należy naprędce, że tego świata wyczekują kiwani, to znaczy większość, kiwająca wszystkim mniejszość buja się przy tym przecząco.
Jakżeby się żyło, gdyby do szczęścia nie trzeba było odkrywać nowych lekarstw, liczyć na niepamięć przeszłych i żywiołowo narastajacych klęsk; życiem, gdzie jedyną jasną chwilą jest objawienie albo i nie błysków i blasków muskanego przez zblazowane Słońce rozpędzonego ogona zmrożonego w tanim cocktailu z pyłu i lodu? Jak by mógł wyglądać świat, gdyby Bóg w swej całej wszechmogącej roztropności nie przeoczył jawnie rzucającej się w oczy oczywistości, że u prawdziwego mężczyzny, u prawdziwego człowieka jedynym prawowitym miejscem do pokrycia delikatną skórką z wybałuszonymi żyłkami jest szyja i ewentualnie dolna część głowy?
Żyłoby się tak, a kto wie, może nawet lepiej. Zacznijmy z grubej rury, od szkoły. Nie było chyba w historii urwisa, któremu krewki nauczyciel przynajmniej raz nie natarłby uszu. Co się wtedy dzieje, wszyscy wiemy, nie ma sensu przywoływać inicjacji. Gdyby jednak w miejscu do potencjalnego natarcia nauczycielska agresja spotykała się z graniczącym napletkiem, to po pierwsze pięć razy z rzędu podrapałaby się sama w zamkniętym pokoju nauczycielskim przed takim zamiarem, a jeśli mimo to korciłoby ją nadal, charakter sprawy przybierałby wówczas zupełnie inny i społecznie niewybaczalny wymiar. W przypadku zaś wystarczająco rozwiniętego prowodyra on sam mógłby mieć z owej agresji jakąś łatwo definiowalną przyjemność. Napletek zatem (do pewnego stopnia, bo i tu można przesadzić) szybko w górę i jak ręką odjął, znika przemoc w szkole, przynajmniej w takim wydaniu, jakie obdarzonej większości jest boleśnie znane.
Szkoła to jeden problem, drugim jest zdrowie. Gdyby wraz z napletkiem przeszczepić głowie przypisywane mu nieuchronnie atrybuty, zwłaszcza te, które nie cieszą się zbytnim poważaniem, na przykład ruchomą bliskość dziurki, mogłoby się wnet okazać, że z permanentną dziurą w głowie nie tylko się nie umiera, lecz całkiem fajnie żyje, a w sprzyjających warunkach, o co wcale nie musi być znowu tak trudno, mogłaby być źródłem zupełnie nowego życia, nie fontanną starej i niemożliwej do wykrwawienia śmierci.
No i – jako extra boner bonus – te wszystkie zamęczane zwroty, których niewinnością mami nas rodzina albo grono jej przyjaciół: jednym pociągnięciem wyrzucone na śmietnik. Mamine „Puknij się w łeb, bo ja już zupełnie zachodzę w głowę!”, „Rób to z głową!” czy ojcowskie i bezsprzeczne tutaj „Ja tu jestem głową rodziny…”. A jakże pieszczotliwie i romantycznie brzmiałoby wyznanie spełnionego kochanka „Mam to z głowy” czy też wskazujące na trudny przecież do utrzymania w opisywanych okolicznościach nieprzerwany kontakt ze świadomością „Bez głowy – ani rusz!”. „Głowa do góry” mogłaby co prawda w takim rozdaniu utracić powab pocieszenia i dodatkowo dognębić niedoszłego pomazańca, ale to cena warta poświęcenia. Poza tym, jeśli już, strata byłaby co najmniej równoważona pozyskaniem nowego znaczenia powiedzenia, pejoratywnego w obecnym reżimie, „mieć siano w głowie”, które oznaczałoby ni mniej, a najprawdopodobniej więcej niż uznanie za zdobycie pożądanego doświadczenia w stodole, idealnie z niezbyt rezolutną wieśniaczką bądź z przelotnie zabawiającą się stajnikami rustykalizmu okrzesaną przez nas mieszczuszką. No i „ból głowy” czy jej „suszenie’” i idący za nimi szacun zdumionych kolegów, bo od przybytku przecież głowa nie boli: – Co ty stary wyprawiałeś całą noc, że masz dzisiaj taką migrenę? – Żona zawracała mi głowę, jestem jej oczkiem. Główka pracuje… na spokojniejszą.
Ostatecznie zatem, gdyby wypaliło, byłby to prawdziwy byt usłany stróżami bez konieczności wyciągania rąk do góry, z której opatrzność i tak w najlepszym razie podstawia boskie kolano do bujania bądź kawałek starczej nogi.
Czyli wszystko idzie po maśle jak z płatka, gdyby nie pewien drobiazg w obrazie. Przyglądnąwszy się jak nie ja i z bezpiecznej odległości, zauważyłem mianowicie ostatnio, na całe szczęście nie zauważyłem w ostatniej chwili, że ludzie są dziwni. Dziwni są. Ludzie są dziwni, a ja się dziwię. Świętują i cieszą się z rzeczy, na które zupełnie nie mają wpływu, gdzie w najlepszym wypadku ktoś inny dokonał za nich wyboru, na przykład dzień imienin, urodziny, rocznica wpadki. Dodajmy do tego pożal się Boże Narodzenie i Nowy Rok (przy okazji: znowu zbliżają się te dwa nieszczęścia chodzące parami w takt czkawki z siedmiodniowym obsuwem), wydarzenia kompletnie poza kontrolą nawet najbardziej przezornej jednostki, i pakiet uwarunkowanej historycznie a nieuświadomionej okupacji wolności wyboru czczenia pogodnych i występujących okresowo i donośnie wydarzeń gotowy, w sam raz wraz z szytymi na jedna miarę wszelkimi powikłaniami wynikającymi z hop-hop pochopnej radości obdarowanego tymże na głupawe chybił-trafił niewolnika. To nie koniec. O kłopotach, które wypływają z losowego narzucenia płci pisać nie będę, ze względów stricte osobistych tudzież kałużył przelanych łez, łaski bez, obejdzie się kulas bez laski. Można, wiadomo, świadomie manipulując na wielu poziomach, przy ostrożnym zachowaniu pionu, przyspieszyć termin, opóźnić nieco trudniej, i wybrać datę śmierci, śmierci swojej lub dowolnie napatoczonej pod butę osoby próbując tym sposobem w umiarkowany sposób się ratować, ale co to za radość, kiedy dookoła wszystkie płaczą, a po drodze wypada jeszcze wpaść na leżąco z wizytunią do kościoła. Byt człowieka jest usłany jak mało kogo i nikogo to nie dziwi, a już na pewno nie obchodzi. Znieczulica nawet na własny temat. I ja do takich właśnie ludzi chciałem wyskoczyć z moim pionierskim pomysłem.
A może jednak, skoro tak dobrze mi się dziś ze sobą gaworzy, zmierzę się z osławionym od prawie samego początku końcem i przyznam, że wszelką przyczyną nieludzkich potknięć zapowiadających męczeńską śmierć z powolnego uświadomiania sobie nieuchronności tego końca jest najzwyczajniej w świecie vibrato głosu, który mi po tym wszystkim, a ponoć to dopiero wstęp, drży jak przegoniona drgawkami torba na jajka? Taka kulka na strunkach, którymi nie pociągam, a i tak się porusza. Mówię za siebie, choć przy moim wokalu powinienem zawsze był siedzieć cicho, jeśli ciężko mi ustać w mówieniu. Dlatego od teraz służę WYŁĄCZNIE samym milczeniem. Słowo stało się ciałem, znowu dało dupy. Na wszelki wypadek chronię się przed ciosem i siadam, proszę mnie więcej nie zatrzymywać. Siedzę jednak tak prosto jak zwykłem stać i jeszcze mi się zdążyło przy tym pomyśleć, że odpocznę i chociaż raz daruję sobie poziom, ale ostatecznie zawziąłem się godnie i nie przyjąłem, schylać się nie zamierzam, zbyt duży kąt stamtąd do mojej moralnie ustawionej i zupełnie poza kątem pozycji.
Spokojna głowa, znalazłem miejsce na napletek
Reklama
Reklama
lepiej nie ruszać niczego
No nie wiem. Najwidoczniej lud dokonywał wielokrotnie takich prób ze złym skutkiem, skoro mądrosć ludowa głosi iż zamienianie się na łby jest poważnym bledem.
No tak, właściwie
też się poddałem, w tym poddałem się mądrości ludowej i nie zamierzam więcej wyskakiwać z pionierskimi pomysłami, tym bardziej, że jak się okazuje, istnieją już one w pierwotnej postaci zbiorowych mądrości. Czyli wyważam otwarte drzwi, choć i to prawdopodobnie zbyt nonszalancko brzmi, po prostu walę głową w otwarte wrota tej stodoły, a w środku, zamiast niewiasty, jurny baran, a ze mną w sumie dwa, jeśli oczywiście zdołam wślizgnąć się do środka, baran może stawiac opór.
Pesymistycznie to zabrzmiało, ale kto powiedział, że prawda nie boli, prawda?
Dziękuję, że Chlor niniejszym potwierdza, iż jest w wymienionej w tekście świetnej Trójcy.
Bóg zapłać, a ja się pod Boga podepnę.
lepiej nie ruszać niczego
No nie wiem. Najwidoczniej lud dokonywał wielokrotnie takich prób ze złym skutkiem, skoro mądrosć ludowa głosi iż zamienianie się na łby jest poważnym bledem.
No tak, właściwie
też się poddałem, w tym poddałem się mądrości ludowej i nie zamierzam więcej wyskakiwać z pionierskimi pomysłami, tym bardziej, że jak się okazuje, istnieją już one w pierwotnej postaci zbiorowych mądrości. Czyli wyważam otwarte drzwi, choć i to prawdopodobnie zbyt nonszalancko brzmi, po prostu walę głową w otwarte wrota tej stodoły, a w środku, zamiast niewiasty, jurny baran, a ze mną w sumie dwa, jeśli oczywiście zdołam wślizgnąć się do środka, baran może stawiac opór.
Pesymistycznie to zabrzmiało, ale kto powiedział, że prawda nie boli, prawda?
Dziękuję, że Chlor niniejszym potwierdza, iż jest w wymienionej w tekście świetnej Trójcy.
Bóg zapłać, a ja się pod Boga podepnę.
Bardzo dobry wieczór!
Bardzo dobry wieczór!
Nie wiem, czy Pan zauważył, ale ja tak. Mianowicie uważam, że próbował Pan obniżyć loty i odwołać się do humoru i satyry, które – jak wiemy już od starożytności – są sztukami niższymi niż poważne tragedie, ody etc. Niestety, nie udało się. Humor nie wytrzymał i (zwłaszcza pod koniec, bliżej puenty) nieuchronnie odleciał Pan w stronę poważnych zagadnień, refleksji nad kondycją ludzką i w ogóle rzeczy ważkich.
Z czego moja zjadliwa i sardoniczna uciecha, albowiem nie masz to, jak się komuś noga, albo co gorsza pióro powinie. Niestety, alas, znów Pan mnie zmusił do myślenia i przemyślenia pewnych spraw, a pewnie się Pan spodziewał, że prychnę śmiechem już przy żartach na temat frazeologii, i taki nastrój zostanie mi już do końca, tak? A niedoczekanie!
Pozdrawiam serdecznie i nie tylko
Pański Q
Dobry wieczór tynfa wart,
dzień dobry,
Pan doskonale wie, że ja w rozrywce robię i w żadne filozoficzne kondycje zaciągać się nie daję, przynajmniej na poziomie świadomych pragnień i ambicji. Zawsze jednak miło przeczytać, że odwiedzają pajaca lepsi przelewając tym samym znakomitą cząstkę siebie na niewinnego łubu dubu łud bi od bidy komika. Pan próbuje wznosić sobą moje i już za samą dobroczynność Pan Bóg zapłać się należy. W każdym razie, jeśli poznać człowieka po Gościach, to faktycznie, musi niezły ze mnie jegomość, za to również dam na tacę, po kolędzie i kądzieli.
Cieszę się jak dziecko i chłopak z Yorkshire ze wszystkiego, co Pan wnosi tutaj sobą, ale kłamać nie będę, śmiech to zdrowie i jako taki dla mnie najważniejszy, proszę więc nade wszystko pruć – czytając – bebechy,a spełniona będzie rola moja, amen.
Kłaniam się Panu i oby tylko tak dalej, a zadyndam się na cacy, czyli, jak to mówią Angliki, umarł robiąc to, co kochał.
Serdeczności i uściski
dź
Bardzo dobry wieczór!
Bardzo dobry wieczór!
Nie wiem, czy Pan zauważył, ale ja tak. Mianowicie uważam, że próbował Pan obniżyć loty i odwołać się do humoru i satyry, które – jak wiemy już od starożytności – są sztukami niższymi niż poważne tragedie, ody etc. Niestety, nie udało się. Humor nie wytrzymał i (zwłaszcza pod koniec, bliżej puenty) nieuchronnie odleciał Pan w stronę poważnych zagadnień, refleksji nad kondycją ludzką i w ogóle rzeczy ważkich.
Z czego moja zjadliwa i sardoniczna uciecha, albowiem nie masz to, jak się komuś noga, albo co gorsza pióro powinie. Niestety, alas, znów Pan mnie zmusił do myślenia i przemyślenia pewnych spraw, a pewnie się Pan spodziewał, że prychnę śmiechem już przy żartach na temat frazeologii, i taki nastrój zostanie mi już do końca, tak? A niedoczekanie!
Pozdrawiam serdecznie i nie tylko
Pański Q
Dobry wieczór tynfa wart,
dzień dobry,
Pan doskonale wie, że ja w rozrywce robię i w żadne filozoficzne kondycje zaciągać się nie daję, przynajmniej na poziomie świadomych pragnień i ambicji. Zawsze jednak miło przeczytać, że odwiedzają pajaca lepsi przelewając tym samym znakomitą cząstkę siebie na niewinnego łubu dubu łud bi od bidy komika. Pan próbuje wznosić sobą moje i już za samą dobroczynność Pan Bóg zapłać się należy. W każdym razie, jeśli poznać człowieka po Gościach, to faktycznie, musi niezły ze mnie jegomość, za to również dam na tacę, po kolędzie i kądzieli.
Cieszę się jak dziecko i chłopak z Yorkshire ze wszystkiego, co Pan wnosi tutaj sobą, ale kłamać nie będę, śmiech to zdrowie i jako taki dla mnie najważniejszy, proszę więc nade wszystko pruć – czytając – bebechy,a spełniona będzie rola moja, amen.
Kłaniam się Panu i oby tylko tak dalej, a zadyndam się na cacy, czyli, jak to mówią Angliki, umarł robiąc to, co kochał.
Serdeczności i uściski
dź