Reklama

Pora już kończyć ten przydługi katalog celów, których realizacja moim skromnym zdaniem może ruszyć ten kraj z miejsca. Miałem wyłuszczyć o sso chozi w jednym, może dwóch wpisach, ale wyszło jak wyszło. Obiecuję już przestać ględzić, dziś już ostatni raz, później weźmiemy na warsztat rzeczy bardziej interesujące. A na razie jeszcze dwa słowa o tym kraju, gnębionym przez marazm zdecydowanej większości, i nadmiar energii pewnej małej grupy.

Ale może do rzeczy Kalosh, nie daj się znowu ponieść słowu, ty tu rządzisz chłopie. Więc do rzeczy, do rzeczy. Jest otóż w tym kraju pewna grupa ludzi, która pracuje w skandalicznych warunkach ? malutkie pokoiki, kiepskie wyposażenie. Słabe oświetlenie, ogromne zagęszczenie pracowników na metr kwadratowy. Zarobki pożałowania godne, szefostwo złośliwe, robota nudna. Nic dziwnego, że przyjęciami rządzi dobór negatywny ? trza naprawdę być w desperacji by tu trafić. Ale jednak nikt z tej grupy ludzi nie ma zamiaru rezygnować ? wszystkie powyższe niedogodności to mały pikuś, w porównaniu z tym co ta robota daje ? a daje ona nie mniej ni więcej tylko władzę. O kim mowa? Mowa o największej w tym kraju armii, o armii urzędniczej.

Powrócę na chwilę do historii, coby małą analogią ubarwić wywód. Mamy więc rok 1919, Polskie Państwo właśnie posklejało się z trzech zaborów. Oczywiście zagrożenie komunizmem, oczywiście wojny, wyniszczenie, brat niedawno strzelał do brata w innej armii. Lata zaborów pozostawiły po sobie oprócz realnych strat materialnych, przede wszystkim spustoszenie w postawach ludzkich, w mentalności, w podejściu do życia. Jak posklejać te kawałki, jak sprawić by organizm państwowy złożony z tak różnych elementów jak pruski dryl i rosyjskie samodzierżawie zaczął funkcjonować? Przecież gdyby nie zaczął, niechybnie pochłonęłaby nas dogrywka do I WŚ. Twórcy państwa doszli do jedynego słusznego wniosku, jaki można było wyciągnąć ? jeżeli to ma zadziałać, trzeba zacząć od tego co mamy najlepszego. Wzięli więc korpus administracyjny z jedynego zaboru, w którym Polak mógł awansować ? z Galicji. Wzięli, wprowadzili trochę poprawek na wzór francuski i konsekwentnie wprowadzili w całym kraju (no, trochę się ostało, głównie w pruskim, ale uprośćmy wywód). Miało to dwa podstawowe plusy ? raz, że ci urzędnicy, którzy ostali się w odnowionej administracji, mieli rzeczywiste poczucie elitarności, co wzmaga etos, – dwa, że bez oglądania się na zastany stan w różnych częściach państwa można było skokowo polepszyć procedury. Oczywiście wielu zacznie tu zaraz opowiadać o dyktaturze, o gnębionych biednych ludziach itp. Ale nie o tym dziś piszę ? piszę o tym, że przed wojną Pan Radca, to był Ktoś. Sam fakt, że dopuszczono go do możliwości służenia Państwu, stawiał go od razu w gronie elity ? czy lokalnej, czy w przypadku wyższych urzędników ? krajowej. A to zobowiązuje. Nie bez przyczyny kiedy przyszła kolejna wojna, życiowy wybór większości tych ludzi mógł być tylko jeden ? walka, podziemie (jeżeli oczywiście nie zostali już na początku wojny zapakowani w wagony, i wywiezieni w teraz już znanym nam kierunku). To zobowiązuje, zobowiązuje do patriotyzmu, do uczciwości, do dumy, do służby ludziom czyli państwu. Zobowiązuje do tego wszystkiego, co nazywamy etosem urzędniczym.

Reklama

Potem przyszła komuna. Kto porządny, starał się trzymać z dala od budowanych w oparciu o kolaborantów sowieckich struktur. Część głęboko uczciwych powodowana właśnie tym etosem próbowała się włączyć w odbudowę zniszczonego państwa ? szybko okazało się, że albo trza odejść, albo pogodzić się z brudnymi rękami. Wybór był w miarę prosty, komunistom nie zależało na sprawnym państwie, ale na posłusznych strukturach. I tak to szło, pokolenie po pokoleniu, urząd po urzędzie. Każdy wie jak było, nie będę się tu produkował ? nie bez przyczyny produkcja wyrobów czekolado-podobnych szła całą parą, wszak trza było jakoś uładzić te wszystkie królowe, czekające na nas w urzędach polskich wsi, miast, województw. A liczba tych królowych stale rosła, przecież królestwa poszczególnych kacyków partyjnych nie mogły maleć, musiały rosnąć. Postępujące zakłamanie rzeczywistości obfitowało m.in. powstawaniem kolejnych urzędów do walki z różnymi problemami, upaństwowienie wszystkiego co się rusza i nie rusza powodowało, że trzeba było coraz więcej ludzi by tego pilnować. A degrengolada tego środowiska postępowała, postępowała, postępowała ? aż w końcu cały ustrój wziął i pierdycznął. I znów mieliśmy sytuację jak kiedyś ? trzeba było zbudować państwo, żeby się kraj nie rozlazł w szwach. Ale tym razem było już inaczej ? tym razem postanowiono zbudować państwo na tym co było, nie zmieniać za wiele, by się nie rozpadło przypadkiem ? na tym właśnie kwiecie administracji, którego ewolucja postępowała przez 50 lat komuny.

Skutek jaki jest, każdy widzi. Chyba, że dawno nie był w urzędzie, ale zważywszy na ilość regulowanych przez państwo aspektów życia, podejrzewam, że jednak był. Ja, jako człowiek mający z racji obowiązków zawodowych styczność zarówno z administracją, jak i z prywatnymi przedsiębiorcami, przeżywam prawdziwy szok, przechodząc z jednego środowiska, do drugiego. Człowiek się nie daj Boże przyzwyczai do standardu w takim salonie telefonii komórkowej. A potem pójdzie np. zgłosić państwu polskiemu, że kochana żona urodziła mu potomstwo. Niby co do zasady dokładnie to samo ? tu mam dostać numer, i tam mam dostać numer. Nawet kwoty za tą usługę podobne. Ale o ile w salonie operatora możesz co najwyżej nabawić się oczopląsu od ilości ludków skaczących wokół Ciebie, o tyle w urzędzie zagrożeń jest nieco więcej. Zacznijmy od hemoroidów, wszak trzeba swoje odsiedzieć (jak są krzesła w urzędzie, przychylnym będąc z natury zakładam że są i się nie rozlazły) w kolejce. Może człowieka zawiać, może ogłuchnąć od trzaskających drzwi. A na koniec jeszcze może dostać kurpicy, kiedy już dostanie się do upragnionego pokoiku. Patrzeć wszak musi na niezadowoloną ze wszystkiego Urzędniczkę, która z uporem godnym lepszej sprawy walczy z jakimś nie wiadomo po co wprowadzonym systemem komputerowym (panie, dawniej to się wszystko szybciutko ręcznie pisało na maszynie, i dobrze było, i komu to przeszkadzało, panie?). Nie muszę dodawać, że walczy jednym lub w ekstremalnym przypadku dwoma palcami (a bo panie dawniej to było porządne maszyny, to miały, panie inny układ klawiszy, to się, panie szybciutko pisało, a teraz, panie to te komputry, człowiek sam nie wie gdzie jaka literka, panie!). Przerywając co chwilę swoją ciężką pracę, by włączyć się do pasjonującej dyskusji z pozostałymi trzema królowymi, które siedzą przy swoich biurkach, prowadząc wielopoziomowy dialog ukierunkowany na problemy egzystencjalne bohaterki wczorajszego odcinka Zielonopolskich. Na koniec dostajesz upragniony papier (jeżeli oczywiście przez cały czas pokornie potakiwałeś, zachowując postawę konstruktywną, z nisko schylonym czołem, podając wszystkie niezbędne państwu numerki, które otrzymałeś wcześniej w analogicznych okolicznościach) i żegnany gromkim ? Wejść ? oraz (pół na pół zazdroszczącymi i wrogimi) spojrzeniami współobywateli niedoli możesz nareszcie powtórnie zanurzyć się w normalność zbliżoną do kapitalizmu. Ja wiem, pewnie są w Polsce urzędy, gdzie urzędnicy są mili dla petentów. Że się już tu i ówdzie można umówić na godzinę. Że nie cała kadra urzędnicza pochodzi z czasów komuny, więc i patologie są nierównomiernie rozłożone. Ja to wszystko wiem. Ale zasadnicze dla mnie pytanie brzmi ? jak to się dzieje, że ludzie zarabiający w najlepszym przypadku połowę tego co ja, intelektualnie pałętający się zwykle w okolicach moich kolan, mogą mnie traktować w taki sposób. A mogą ? jeżeli nie traktują, to nie dlatego że nie mogą, lecz dlatego że nie chcą, bo może akurat w konkretnym przypadku, po głowie kołacze im się jakiś etos.

Dlaczego więc mogą ? ano dlatego mogą, bo mają coś czego ja nie mam ? prawo decydowania o moich sprawach. Bo pal sześć, jeżeli sprawa jest błaha, jak w moim przykładzie. Ale jeżeli chodzi o budowę domu na jedynej posiadanej przeze mnie działce, która z winy innych urzędników nie spełnia jakichś tam wymogów, lub jeżeli chodzi o wymiar daniny dla tego państwa, które w osobie urzędnika mnie gnębi ? ooo, to wtedy już sprawa zaczyna się na ostro. W naszym przepięknym kraju przykładowy urzędnik nie ponosi bowiem odpowiedzialności za swoje decyzje. Będę niegrzeczny, odmówi mojej prośbie (petycji, wnioskowi, podaniu, niepotrzebne skreślić) ? nie musi nawet za bardzo wysilać się na uzasadnienie. Jak się wścieknę, mogę iść do sądu, już po 5 latach sąd przyzna mi powiedzmy rację (noo, albo i nie przyzna, bo się pomylę w jakimś kolejnym papierku) ? będę mógł zbudować mój dom! Ale 5 lat nikt mi nie zwróci, nerwów też. Co gorsza, jak już przyjdzie do samej budowy, to istnieje ogromne prawdopodobieństwo, że znów trafię na tą samą urzędniczkę ? hehe, dzień dobry panu. Nawet jeżeli nie na nią, to na jakąś bliską koleżankę z klubu przyjaciół Zielonopolskich. I pozamiatane. Kto o zdrowych zmysłach porywałby się na tak karkołomną drogę życiową? Niewielu. Nie będę tu wałkował Kluski, on to ekstremum tego zjawiska. Ale w zwykłym, statystycznym życiu każdego Polaka takich kontaktów z królowymi jest całe mnóstwo, co wyrabia w obywatelu postawę łagodną wobec tej patologii. Jednostki mogą podjąć trud kopania się z koniem, trudno tego oczekiwać od całej populacji.

Kolejnym objawem tej choroby jest korupcja. Objawem tylko ? śmiechem pustym reaguję na kolejne pomysły kolejnych rządów, jak walczyć ze zjawiskiem korupcji. Z korupcją nie trzeba walczyć, to tak jakby walczyć z zaczerwienieniem nosa u chorego na zapalenie płuc. Można, estetyczniej będzie w razie powodzenia, ale nie wróżę kuracji powodzenia. Szczególnie jeśli leczy się takie zapalenie dajmy na to z użyciem prątka gruźlicy. Ja wiem, przenośnia trochę gruba, ale przecie żaden lekarz w życiu nie pomyśli o takiej głupocie. A u nas w państwie, jak najbardziej. Co zrobić, by zmniejszyć korupcję ? najlepiej dać jeszcze więcej uprawnień, jeszcze innym urzędnikom. Niech zaczną kontrolować kolejne sfery życia, pewnie upilnują 40 milionów ludzi. Jedyny sens takich działań jaki mi przychodzi do głowy, to propaganda, i pewnie tak właśnie jest.

Jedyny sposób, by zwalczyć korupcję (a przy okazji inne objawy choroby ? nepotyzm, ignorancję urzędników, ich niskie zarobki, słabe morale, i wiele innych) to sprawić, by to urzędnikowi zależało na obsłużeniu obywatela, a nie odwrotnie. Pierwszym krokiem powinno być drastyczne ograniczenie zakresu wnikania państwa w życie obywatela i życie gospodarcze. Drugim, likwidacja urzędów, które przy takim ograniczeniu będą niepotrzebne. Dla tych urzędników, którzy ostaną się po takiej rzezi, wprowadzić bezwzględnie zasadę odpowiedzialności osobistej za podejmowane decyzje. Można by to wesprzeć systemem ubezpieczeń dla tych biednych urzędników, ale to sprawa marginalna ? podstawą jest, by urzędnik wiedział, że krzywda obywatela uderzy bezpośrednio w niego, nie w jego anonimowy urząd.

Generalnie to co postuluję, to powrót do ideału, który zaczęliśmy wprowadzać przy okazji przemiany 89. Wtedy kierunek był dobry ? swoboda gospodarcza i osobista, w ciągu kilku lat zaowocowała niebywałym wzrostem gospodarczym. Potem coś się jednak zepsuło ? i myślę nawet że wiem co. Mianowicie elita władzy, przemieniła się z byłych dysydentów, w zwyczajnych polityków. A polityk, w rozumieniu polskim musi wszak rozdawać swojej koterii zaszczyty. A jak się ograniczy liczbę zaszczytnych stanowisk, to nie będzie czym obdzielać akolitów. I tak doszliśmy do poziomu, gdy takim rozdawanym zaszczytem jest już nawet nie stanowisko kierownicze (chyba że się to odpowiednio nazwie ? np. Kierownik Referatu Konserwacji Podłóg, Poręczy i Parapetów, referat jednoosobowy) ale każde, na które polityka może mieć jakikolwiek wpływ. Dlatego naiwnością byłoby sądzić, że nasi politycy w przypływie patriotyzmu i kretynizmu, sami postanowią ograniczyć swoje wpływy. Nie, na to nie liczę nawet w najśmielszych snach. Jedyny sposób, by doprowadzić do tego, to po prostu wygenerowanie politykom innej motywacji do popełnienia takiej głupoty. Ponieważ to w większości przypadków ludzie racjonalni, przystąpią do ograniczania wpływów państwa tylko pod jednym warunkiem ? ano takim, że jedynym sposobem uzyskania włazy będzie tej właśnie władzy ograniczenie. Dopóki naród jako całość będzie się emocjonował kosztami przelotu czarteru do stolicy Belgii, zamiast zainteresować się kosztami administracji w swojej gminie, powiecie, województwie ? a na koniec państwie, nie ma mowy, by ktokolwiek mógł pozwolić sobie na luksus zachowania postawy pionowej w obecności urzędnika.

Kocham ten kraj ? dlatego właśnie moim celem jest zniszczenie tego państwa, rozumianego nie jako wspólnota wolnych obywateli ? lecz jako struktury organizacji służących kontrolowaniu każdego aspektu życia tychże. Tylko ograniczenie władzy urzędniczej pozwoli Polsce rozwinąć skrzydła, w które zaopatrzeni są jego obywatele.

Reklama

23 KOMENTARZE

    • Dlaczego wiecznie musimy
      Dlaczego wiecznie musimy zakładać że się nie da? Rozmawiajmy ze znajomymi, może nawet warto się narazić cioci na imieninach. Jeżeli wystarczająco wielu ludzi stwierdzi że to po prostu trzeba zrobić, to znajdzie się przywódca, który doprowadzi do spełnienia takich pragnień. A wydaje mi się, że ostatnio przybywa ludków, którzy się napatrzą prawdziwej państwowosci w takiej Irlandii, czy UKeju

  1. Drogi kolego !!!
    Aż mi się wstyd zrobiło, że ja tam takie tanie, bieżące “popierdółki”, a TY dotykasz sedna sprawy. Pewnie, że droga daleka – ale jak mówią mądrzy ludzie – “najdalsza podróż zawsze zaczyna się od pierwszego kroku”.
    Adekawatna diagnoza jest doskonałym pierwszym krokiem. Masz pomysł na drugi ?
    A może to zadanie dla nas Wszystkich ?

    Pozdrawiam

    • Wiesz. Od wielu lat chodzi mi
      Wiesz. Od wielu lat chodzi mi i moim wielu znajomym po głowie cała masa pomysłów, jak możnaby zorganizować taki ruch, który zmieni Polskę. Ale niestety, życie. Jeden się ożeni, i żona nie pozwala, drugi się poświęci w pracy. Ale może jeszcze kiedyś opiszę te pomysły, niektóre rzeczywiście nie wymagają wiele wysiłku. Pokazała to akcja z dwodem babci, że jak się ludki zbiorą, to może z tego wyjść coś znaczniejszego, niż zwykłe biadolenie

      • Jak byś coś “operacjonalizował” , to daj znać…
        …mimo obowiązków rodzinnych i zaaangażowania w pracę, to kwestia “zmieniania” Polski jest mi bliska. I chyba dotyczy to większości na tym forum. Jest tu niezły “think tank”, może też zdolny do “just do it” ?

        Pozdrawiam

        • zaryzykuję odpowiedź
          Dlaczego wyszło, jak wyszło, to powiedział poseł Jacek Kurski na spotkaniu w stoczni (marzec 2007):

          “16 miesięcy po wygranej PiS żaden działacz czy zwolennik naszej partii, który wykrwawiał się w naszych kampaniach wyborczych, nie może cierpieć głodu i niedostatku. Ci ludzie muszą w satysfakcjonujący sposób przejąć władzę w części sektora podlegającemu rządowi.” I dostał owacje. Ludzie – zwłaszcza angażujący się w politykę – NIE CHCĄ robić tego dla idei. Oni oczekują, że po wygranej dostaną stołki (władzę) albo kasę. A najlepiej jedno i drugie.

          Antidotum? Teoretycznie znane: wybierać tych, którzy
          – już udowodnili, że potrafią być odpowiedzialni, zarządzając (własnymi) firmami dla dobra ogółu (=firmy jako całości)
          – zarobili na tym taką kasę, że nachapanie się na państwowym nie będzie ich interesowało.
          – są w ogóle zainteresowani zrobieniem czegoś dla kraju/ narodu/ społeczeństwa, a nie tylko dla siebie.

          Teraz jeszcze pomysł na:
          a) zachęcenie takich menedżerów do pracy w rządzie i samorządach (marchewka)
          b) bezpiecznik, żeby nie wykorzystywali władzy do osobistych korzyści (kij)
          c) rozsądny sposób wybierania ich przez społeczeństwo (sznurek)

          i jesteśmy w domu.

          • Teoretycznie całkowita zgoda
            ale część problemu głębiej IMHO.

            Żeby cokolwiek zmienić potrzebna władza. Zdobycie jej wymaga odpowiedniego postępowania. Utrzymanie też wymaga odpowiedniego postępowania. Postępowanie nijak ma się do zmian.

            Dodatkowo: Maciuś I nie jest odpowiednim władcą. Całość tzn. 40*10^6 ludzi w świecie ~7*10^9 ludzi to ciut skomplikowany układ i czort znajet co od czego jak zależy.

            Kaczka miała szansę i prze***ła. Trafiła na mem i poooszło. Ale realizacja… Piana, para w gwizdek.

            Kluczem nie są układy, lustracja, złodziejstwo itp. głupoty. Kluczem są reguły (zasady) gry czyli przepisy. Czyli biurokracja. Wzrasta od 89 i musi uzasadnić swoją potrzebę. Czyli Parkinson RIP.

            Prostota + likwidacja podważa możliwość utrzymanie się u władzy czyli wprowadzenia/ania zmian ==>patrz początek czyli 1 akapit.

            Wcale nie jesteśmy w domu nawet jeżeli wiemy (w co wątpię) co należy zrobić. A czas płynie coraz szybciej.

          • no tak, to podejście na innym poziomie
            Prakseologicznym. Ale to nadal teoria. Moim zdaniem cały czas kręcimy się jak te myszy, co chciały kotu założyć dzwonek. Kot nie uważa tego za wskazane i tyle.

            Dopóki zasady działania ustala władza, którą te zasady mają później obowiązywać, to nie da sobie założyć tego dzwonka. A z kolei obywatelskie projekty ustaw, nawet najfajniejsze, też mają nikłą szansę przedarcia się przez Sejm i Senat. Czy w ciągu ostatnich 19 lat jakikolwiek z takich projektów został uchwalony i wprowadzony w życie (=powstały przepisy wykonawcze)?

            Właściwie pierwszy i ostatni akapit Twojego posta mówią wszystko.

          • Aż tak żle to to nie jest.
            Pomyśl, że jesteś postacią w filmie. Horror, komedia, coś dla Pań np. telenowela.
            Znajdziesz coś wg. gustu, poczucia humoru, pogody za oknem.
            Od razu lepiej, nie?

          • pomyśl dalej
            Wszak wolność to uświadomiona konieczność, czyż nie?
            Wszak wolną wolę wszyscy mamy, czyż nie?
            Kto mieczem wojuje od miecza ginie a gdy miecza do rąk nie bierze to na krzyżu.
            Stąd wybór to kwestia własnego smaku tylko, czyż nie?

            Sugestia: porozmawiać z producentem, reżyserem, scenarzystą, aktorami itd.
            I solidny argument w ręku.

          • offtopic się zrobił
            Raz: Matrixa już ktoś nakręcił. Bracia Wachowscy konkretnie.

            Dwa: Wolałbym podyskutować nad sposobem przerwania tego błędnego koła.

            Pozdrawiam

  2. hmmmmm
    tak sobie to czytałem i przed oczyma stanął mi mój ojciec, który przez 8 lat aż do dnia śmierci walczył ze swoim pracodawca o zmianę zaszeregowani w hierarchii instytucji, Wydział Finansowy Powiatowej Rady Narodowej, walczył o to by jego stanowisko zajmował ktoś kto ma lepsze od niego wykształcenie, miał przedwojenna maturę, a uważał że na jego stanowisku powinien być z wyższym wykształceniem ekonomicznym. Co roku składał podanie, hmmmm sam nie mogłem w to uwierzy gdy znalazłem te papiery, o przeniesienie na niższe stanowisko i co roku mu odmawiano. Urodziłem się i żyje na terenie Galicji tak samo jako mój ojciec.
    Pisałeś o etosie urzędnika a ja Ci powiem że pokolenie przedwojenne, to które przetrwało tu w Galicji nasiąkło tym etosem i zgodnie z nim pracowało.
    Już ich niema

  3. nie do końca, koledzy …
    Sugerujesz, że zbawieniem dla funkcjonowania państwa byłaby eliminacja ( niekoniecznie rozumiana jako Endlösung ) bandy urzędniczych nierobów. Hmmmmmmm….( pozdrawiam Starszego ! )

    Powiem rzecz niepopularną – otóż większość tych ludzi zachowuje się – naprawdę ! – racjonalnie ! Oczywiście, jest to racjonalność ograniczona do bardzo wąskiej, własnej perspektywy – ale też większość z nas tak działa, nieliczni tylko walczą o powszechne dobro nie dbając o własne. Podstawowym problemem jest nie poziom dobrej woli szeregowego urzędnika, ale stan prawa, w zakresie którego on działa i organizacja struktur państwowych w których pracuje.

    Bardzo charakterystycznym przykładem była słynna sprawa piekarza, którego rozłożył finansowo VAT naliczany od czerstwego chleba ofiarowanego potrzebującym. Komentowane to było jako szczyt głupoty urzędnika, który tego podatku zażądał. Tymczasem gość działał zgodnie z obowiązującym prawem – gdyby postąpił inaczej, nawet tylko odwlekając wydanie decyzji w oczekiwaniu na decyzję naczelnika o społecznie uzasadnionym umorzeniu, cały czas oczekiwania umilałaby mu perspektywa zarzutu korupcji, mogącego doprowadzić nawet do prokuratora. Dodajmy, że tenże naczelnik nie mógł podjąć tejże decyzji, dopóki nie została stwierdzona zaległość – a więc zanim się mleko nie rozlało. Ciekaw jestem, ilu krytycznych komentatorów podjęłoby się w tej sytuacji “obywatelskiego nieposłuszeństwa”.

    Nie twierdzę, że w urzędach nie ma leni ani głupków – jest ich tam co najmniej tyle, co gdzie indziej, ale podstawowa sprawa to klarowność prawa i jednoznaczność jego wymagań. Kolejną jest sprawność urzędów centralnych, których nieruchawość i niewydolność wzmacnia obserwowany na dole patologiczny ( acz powszechny ) racjonalizm, sygnalizowany powyżej.

    I tak wracamy do iście filozoficznego dylematu – wiadomo, że trzeba naprawiać prawo oraz odpolityczniać możliwie wszystkie stołki w urzędach, i że musi to zrobić ekipa naszych pożal się Boże wybrańców – czyli ci, którym jest to jak najbardziej nie na rękę. I w dodatku naprawiając prawo trzeba by uniknąć sytuacji znanej już z historii ustawy o podatku VAT – której główny autor po wejściu jej w życie wycofał się z polityki i spokojnie sobie żyje z nauczania, jak wykorzystywać luki prawne w swoim dziele.

    Gdyby się nam to udało, panie Lusie i Ziuty i inne jednopalczaste albo nauczą się pracować, albo usunie je niewidzialna ręka rynku ( pracy ). W przeciwnym wypadku żadne piętrowe kontrole, pokazowe zwolnienia czy nawet procesy szeregowych urzędników nie załatwią niczego

    • Chyba jednak nie doczytałeś
      Chyba jednak nie doczytałeś 😀

      Ja przytaczam obraz, ale doskonale zdaję sobie sprawę, że szeregowy urzędnik nie ma obecnie za bardzo po co zachowywać się inaczej niż się zachowuje. Dlatego trzeba zmienić podejście państwa do obywatela – podejście urzędnika zmieni się samo. Jeżeli państwo nie będzie miało za wiele do gadania w zakresie mojej osoby, to urzędy się ucywilizują. To się przekłada na prawo oczywiście, ale najważniejsza jest zmiana filozofii sprawowania władzy, pod którą pisze się przepisy.

    • No widzisz, tylko tu masz
      No widzisz, tylko tu masz wolność, zmień dealera, skoro w tym cię traktują podle. Polecam, to działa, nazywa się niewidzialna ręka rynku. Jeszcze paru niezadowolonych z obsługi, i w miejsce salonu komóreczkowego będzie pralnia. A urząd jak stał tak stoi.