Reklama

Przyglądałem się z wielkim zainteresowaniem rozwojowi wypadków, po wygłupie w siedzibie mazowieckiej PO. Zaczęło się śmiesznie od alarmu na „Tłiterze”, który uruchomił jeden z najbardziej żenujących osobników związanych z partią matką, niejaki Konrad Niklewicz. Kto zna wzmiankowanego wie o co chodzi, kto nie zna, niech nie wyrządza sobie traumy próbą poznania, bo równie dobrze można pragnąć autografu Stefana Niesiołowskiego przebranego za Waldemara Kuczyńskiego. W każdym razie alarm dotyczył napaści z użyciem niebezpiecznej, ale od razu znanej substancji – gazu pieprzowego. Co ciekawe z miejsca podano też pierwszą zwrotkę „narracji”, w której wyśpiewano jednoznaczne motywy aktu agresji – napastnik chciał zaatakować kogoś z PO. Incydent skończył się tym, że recepcjonistce przegotowaną wodą opłukano w szpitalu oczy i wróciła do roboty, ale cały dzień temat próbowano rozpalić przy pomocy rozmaitych narzędzi propagandowych. Naturalnie większość skojarzy sobie wybryk jakiegoś pajaca, który błąka się po Warszawie od kilkunastu miesięcy i nie może się dostać do żadnego reality show, z dwoma innymi wydarzeniami. Pierwszym jest zabójstwo polityczne dokonane prze członka PO Ryszarda Cybę, pokazywane jako nieznane motywy przypadkowego wariata chcącego ustrzelić kogokolwiek od Millera, przez Niesiołowskiego i może na końcu Kaczyńskiego. Drugim była „napaść” na Wojewódzkiego przy użyciu „nieznanej brunatnej cieczy”. Najprawdopodobniej te dwa kneble podziałały, bo pomimo wielkiej ochoty na rozpętanie antyfaszystowskiej akcji wymierzonej w neonazistów Kaczyńskiego, skończyło się na nieudolnym sondowaniu. Zestawiając te trzy zdarzenia, każdy roztropny człowiek uzna, że zabójstwo zdecydowanie nie mieści się w kategorii: „nic się nie stało, to zwykły wariat, zdarza się”. Tymczasem „narracja” zabójstwo kompletnie zlekceważyła i sprowadziła właśnie do takiego poziomu, z kolei z obsikania Wojewódzkiego uczyniono połowę Armagedonu.

Reklama

Media potrafią z dowolnego błazna uczynić męczennika i z każdej ofiary pośmiewisko, ale dzięki Bogu naród coraz bardziej czuje się męczony i poirytowany produkowaniem sensacji powrozami szytych. Nieznana brunatna substancja, którą miano dokonać zamachu na błazna Wojewódzkiego stała się hitem i na stałe weszła do języka użytkowego, a jak wiadomo nie ma bardziej skutecznej satyry niż ludzie powtarzający słowa i zwroty klucze. Nachalne wciskanie męczeństwa skończyło się totalnym pośmiewiskiem i gdyby Wojewódzki mógł coś zmienić w swoim życiu, na pewno poprosiłby złotą rybkę o wyczyszczenie ataku z użyciem „żrącej substancji”. Na szczęście Wojewódzkiemu nie można już pomóc, ale jego doświadczenia nie poszły na marne. Propaganda z Czerskiej i Wiertniczej powąchała tu i tam, po czym stwierdziła, że z tej bzdury w siedzibie PO interesu zrobić się nie da. To nie te czasy, gdy władza wygwizdywała „kiboli”, teraz na władzę się gwiżdże. Jeśli nie udało się zrobić męczennika z telewizyjnego przebierańca, to tym bardziej nie uda się zrobić z partyjnej recepcjonistki. Na domiar złego, w tle ciągle straszy polityczne zabójstwo i najnowszy sondaż CBOS, który definitywnie zniósł „efekt Tuska”. Wniosek z tego wszystkiego wyciągam jeden – władza i zaplecze zaczyna się gubić tak bardzo, że nawet nie potrafi ocenić, który stopień propagandy może zastosować.

Za dobrych czasów, dla władzy dobrych, nikt nikogo nie pytał o sens i niebezpieczeństwo, po prostu brało się kamerę, mikrofon i pokazywało „pana Andrzeja”, zatrudnionego przez bimbrownika z Biłgoraja, aby odegrał agresywnego mohera. Dziś dobre czasy się skończyły i pozostaje wyciskać z podobnych „sensacji” ostatnie poty, które pozwolą połączyć jeden bzdet z drugim bzdetem. Ani Czerska, ani Wiertnicza nie miały śmiałości wspomnieć o zabójstwie w Łodzi, a o porównaniu z incydentem w Warszawie w ogóle nie było mowy. Pozostało pożenić Wojewódzkiego z recepcjonistką PO i tym sposobem pojawia się szansa na kolejny hit, który przejdzie do języka obiegowego. Jaka partia, taki napad, jaki Wojewódzki, taka substancja. Z drugiej strony tak do końca nie lekceważyłbym testowania możliwości, jakie daje „agresywny napad na partię bez alternatywy”. Wszystko wskazuje, że mamy do czynienia z absolutnym przypadkiem i niespełna rozumu osobnikiem, który robi za współczesnego Herostratesa, ale co podpowiedział, to podpowiedział. W zeszłym roku ruskiej ambasady też się nie udało spalić tak efektownie, jak planowano, ale za chwilę będzie okazja do korekty i dopracowana tragedia przed samymi wyborami byłaby całkiem okazałą deską ratunku, którą da się tłuc opozycję.

Reklama

16 KOMENTARZE

  1. Ten pan Andrzej to był prawdziwy popłoch wśród moich znajomych
    prawie z płaczem mnie przekonywali do głosowania na tę ruską swołocz żeby tylko mohery nie zawładnęły światem. Popukałam się w łeb ale wkurwiona jestem do dziś, bo skutki co je wtedy wieszczyłam widać w pełnej krasie.  
    Tak se myślałam, że to kolejny sik na pokaz. Ale teraz jak mi ktos wspomina o moherach to jadę ile wlezie.

  2. Ten pan Andrzej to był prawdziwy popłoch wśród moich znajomych
    prawie z płaczem mnie przekonywali do głosowania na tę ruską swołocz żeby tylko mohery nie zawładnęły światem. Popukałam się w łeb ale wkurwiona jestem do dziś, bo skutki co je wtedy wieszczyłam widać w pełnej krasie.  
    Tak se myślałam, że to kolejny sik na pokaz. Ale teraz jak mi ktos wspomina o moherach to jadę ile wlezie.