Święto Dziękczynienia to najbardziej amerykańskie ze wszystkich obchodzonych świąt. Przede wszystkim to święto kultywujące więzi rodzinne jest okazją do ogniskowania bliskości i wspólnej refleksji nad minionym rokiem i podziękowania Bogu za otrzymane dary i nadzieję oraz siłę do sprostania nadchodzącym nowym zmaganiom.
Przy naprawdę suto zastawionych stołach niejako w cieniu pieczonego indyka, zasiadają klany rodzinne, aby z każdą przełkniętą porcją niesamowitych pyszności, przeżuwać satysfakcję z podjętych wysiłków i rozpływać się w ciepłej refleksji nad minionym czasem wśród bliskich i najbliższych osób, przy kieliszku wina na tle ogni domowego kominka. Spożycie wspólnego posiłku poprzedzone jest modlitwą dziękczynną skierowaną do Boga.
To trochę takie polskie Boże Narodzenie, bez prezentów, mniej religijne z dodatkiem, ale nie smutnym Święta Zmarłych, z podkreśleniem wagi rodzinnych więzi, trącące nieco ideą dożynków z refleksją po kolejnym roku pracy.
Amerykanie jak ptaki o tej porze roku wracają do swoich rodzinnych gniazd, jadąc samochodami, pociągami i lecąc samolotami, do swoich mam, ojców, dziadków, pradziadków, aby zaprezentować swoje narzeczone, mężów, dzieci i wnuki i wygrzać swoją duszę w bezpiecznym cieple troskliwego spojrzenia nestorów rodu.
Ten powrotny lot do rodzinnego domu w kraju rozpostartym od oceanu Spokojnego do Pacyfiku ma też miejscowy unikalny smaczek powrotów po dłuższym okresie nieobecności, w celu zrozumienia tradycyjnej mądrości czasu i postrzegania zmian jakie on ze sobą niesie, bo czas to nic innego jak dystans między narodzinami i śmiercią każdego z nas.
Zamiera życie zawodowe, pustoszeją szkoły, drogi i człowiek z wyroku kalendarza, dosiada jak zahipnozowany jakiegoś środka lokomocji, zostawia wszystko czym żyje na codzień i poddając się pierwotnym instynktom, przestaje opierać się bajkowemu światu marzeń, niby dawno minionych, ale zaczarowanych na zawsze w naszych dziecięcych tęsknotach i wspomnienieniach.
Oto właśnie Thanksgiving, coroczna chwila troskliwego odwiertu, zabieganych dążeniem do sukcesu ludzi, w celu poszukiwania prawdziwej bliskości i sensu ciągłości ludzkiego życia opartego na modelu więzi amerykańskiej rodziny.
Oczywiście to tylko powszechny model o który uderzają współczesne wichry i huragany nowocześności niszczące i demolujące tę ważną i unikalną tkankę tradycji amerykańskiej.
Powszechne i bezwzględne dążenie do sukcesu, nerwowa potrzeba natychmiastowego zaspakajania i gratyfikacji, rozpowszechniony egoizm, dbałość o jedynie słuszny swój punkt widzenia i interes.
Wszystko to zaprzeczające koncepcji koniecznego w małżeństwie kompromisu, sztuce pielęgnowania różnorodności partnera w konfederacyjnej koncepcji związku z uznaniem prymatu i potrzeby jego trwania.
Coraz wiecej wnucząt i prawnucząt rodzi się niezamężnym kobietom i one to unikają przy rodzinnych stołach bezsilnych, troskliwych i niepewnych spojrzeń rodziców, dziadków i pradziadków. Rozpad modelu tradycyjnej rodziny powszechny jest tak w kategorii ludzi klasy średniej jak i wśród ubogich żyjących na opiekuńczej siatce rządowej pomocy .
Niewidzialna ręka biurokracji państwowej zwiększającej swój udział w przestrzeni ekonomicznej kraju starając się zastąpić kobiecie partnera pomaga, jednocześnie eliminuje potrzebę dotychczasowego modelu rodziny i sprzyja jego wykolejeniu. Człowiek traci poczucie potrzeby odpowiedzialności za drugiego człowieka i niezdolny do kompromisu, dba tylko o siebie samego.
Pozytywne aspekty tradycji Święta Dziękczynienia są chłostane nowymi sposobami przez zawiadowców pieniądza i produktu szerzących nowe tradycje, nową wyobraźnię, pragnienia, wartości i nową moralność. Część ludzi po spożyciu wspólnego posiłku nie dopełnia już wieczoru w gronie rodzinnym.
To co kilka lat temu było jeszcze nie do pomyślenia staje się rzeczywistością. O godz. 8 wieczorem swoje podwoje otwierają sieci wielu sklepów z kuszącym wrzaskiem reklam pełnych sporych obniżek na artykuły. W ubiegłym roku sezon polowań na te szalone przeceny zaczynał się o północy w dziękczynny czwartek. W sumie nazwano to Czarnym Piątkiem, a to dlatego, że biznesy w handlu detalicznym umownie zaczynają dopiero zarabiać, wydobywając się spod dorocznej czerwonej kreski strat.
Przed większymi sklepami rozgrywały się dantejskie sceny. Ludzie na kilka godzin przed ich otwarciem stoją (czasem śpią) w kolejce (czyli rezygnują z Thanksgiving!), niektórzy rozbijają namioty… Dochodzi do bójek, wpychania się do kolejek, nawet użycia broni. Ktoś zażartował, że w Ameryce byłby ekonomiczny boom, jeśli ci sami ludzie włożyliby podobną energię w szukanie pracy…
W godzinie otwarcia zebrany lud, jak bydło pędzone biczem pożądania, przejawia zachowanie właściwe samobójczym religijnym sektom, rzucając się w ślepym pędzie (jak po zbawienie, czy w lepszej sprawie…), tratując swoich mniej mobilnych współnieszczęśników. Oto smutna próbka nowych zachowań i wartości zaszczepianych przez niewidzialną rękę, kształtującą nowe społeczeństwo potrzebne do realizacji dalekosiężnych planów nowych panów rodzaju ludzkiego. Patrząc na te obrazy jakby z III świata, można pomyśleć, Ameryki już nie ma…
Przyjmuje się, że pierwszy Thanksgiving miał miejsce w Plymuth, w stanie Massachusetts w 1621. Jego uczestnikami byli przybyli z Anglii na statku „Mayflower” pielgrzymi, którzy oddali się razem z okolicznymi Indianami 3 dniowej biesiadzie, na której główną atrakcją były dzikie indyki. Faktycznie, pielgrzymi przeżyli swoją pierwszą srogą zimę z pomocą miejscowego indiańskiego plemienia Wampanoag, który następnie brał udział w biesiadzie.
http://www.alternet.org/culture/no-thanks-thanksgiving
W 1863 r. prezydent A. Lincoln wydał proklamację ustanawiającą oficjalnie święto Thanksgiving i ustanawiającą go na ostatni czwartek listopada. Ze względów biznesowych prezydent FDR w 1941 r. przesunął je na 4-ty czwartek listopada, oficjalnie wpisując je jako święto do prawa federalnego.
Od lat 40 – tych XX wieku, prezydent USA oficjalnie ułaskawia dwa indyki, aby godnie dożyły swoich dni. W kilku miastach kraju tradycyjnie mają miejsce słynne parady (NYC, Detroit), mają również miejsce ważne rozgrywki sportowe. W sąsiedniej Kanadzie, święto Dziękczynienia ma miejsce w 2 – gi poniedziałek października.
Inny punkt widzenia na świętowanie Thanksgiving reprezentuje znany ze swoich lewackich poglądów, profesor wydziału dziennikarstwa z Austin (University of Texas), Robert Jensen. Jensen publikuje na witrynie związanej z globalistą i finansowym spekulantem, socjalistą, węgierskim Żydem z USA, Georgem Sorosem, który w Polsce sponsoruje Instytut Stefana Batorego i Otwarte Społeczeństwo. Prof. Jensen pisze też w Texas Triangle, w Austin, w tygodniku dla gejów i lesbijek.
Autor porównuje białych osadników z Anglii i innych krajów europejskich, do niemieckich nazistów, mówiąc o ludobójstwie Indian (którzy skolonizowali Amerykę ok. 10 tys. lat wcześniej).
http://www.alternet.org/culture/no-thanks-thanksgiving
Jensen przypomina, że od 1970 r. istnieje inna tradycja, alternatywna do Thanksgiving, nazwana Dniem Żałoby i obchodzona w proteście do mitologizowania amerykańskiego eksperymentu i upamiętnienia ludobójstwa Indian.
Ameryce zagraża jeszcze inny ruch, który nabiera rozgłosu właśnie w okresie Thanksgiving. W lokalnych mediach w Kalifornii, w Massachusetts i w innych częściach Ameryki krążą informacje o niebezpiecznych bojówkach, dobrze uzbrojonych w ostrą broń i decybele, dzikich indyków. Coraz więcej spokojnych obywateli Ameryki, dostaje się w łapy tych rozpasanych, mnożących się jak grzyby po deszczu gangów.
http://boston.cbslocal.com/2012/11/21/turkey-complaints-on-the-rise-in-brookline/
Tymczasem nie wiadomo kto ich finansuje i jakie mają żądania i programy. Jak inne grupy terrorystyczne napadają z nienacka siejąc popłoch i wyrządzając szkody. Nie wiadomo czy zgodzą się usiąść do rozmów przy stole, a jeśli tak to w jakiej roli? Z pewnością dają się we znaki Amerykanom, którzy przed wiekami wydziedziczyli ich z praw do swobodnego używania należnych im zasobów naturalnych. Wydaje się jednak, że te napady można zmniejszyć w naprawdę jakiś ludzki sposób… Wielu ludzi wyraziło już swoje zainteresowanie taką perspektywą…
Jacek K. Matysiak