Parę dni milczałem, święta, rodzina, drogi, cmentarze, takie tam. Parę dni minęło, ale wpis dotyczyć będzie właśnie wiadomości sprzed kilku dni. Rzecz dotyczy obrad polsko-rosyjskiej Komisji do spraw Trudnych. Tak trudnych, że aż nierozwiązywalnych.
Bo jak rozwiązać problem skrajnie innego spoglądania wstecz? Jak pogodzić Polaków, patrzących na Rosję z mieszaniną pogardy i podziwu, poprzez setki lat nawarstwionych kompleksów, z wielką Rosją, powracającą do imperialnych korzeni – i to korzeni wyrastających ze wszystkich imperiów przez nią tworzonych? Na pewno nie tak, jak zasugerował to dyżurny rosyjski lew salonowy – Siergiej Ławrow. Otwierając ostatnie posiedzenie tej komisji, stwierdził oczywisty dla niego zapewne fakt – "Zrównywanie stalinizmu i hitleryzmu to bluźnierstwo". Bluźnierstwo. Ostrzegł także, iż takie oceny historii mogą wywołać problemy w stosunkach między państwami i narodami. Przykro mi więc, bowiem przyczynić się muszę do wywoływania tych problemów.
Tak się bowiem składa, że w tym roku przypada 75 rocznica Wielkiego Głodu na Ukrainie. Głodu na Ukrainie! Dla tych mniej znających historię gospodarki, pozwolę sobie użyć nieco kwadratowego porównania. Wyobraźmy sobie, że nagle brakuje komputerów w Dolinie Krzemowej. Że brakuje tulipanów w Holandii. Że brakuje owiec w Szkocji. No nie wiem co tu jeszcze. Generalnie – tego się da wyobrazić. Ukraina 100, czy 80 lat temu to była kraina zboża, sama omalże zdolna wyżywić całą Rosję, i wyeksportować tyle ziarna, że nie opłacało się w ogóle rozwijać przemysłu. Wcześniej żywiła całą Rzeczpospolitą. Tymczasem kraina ta, mlekiem i miodem płynąca, była świadkiem największego bodaj głodu we współczesnej historii. Jak do tego doszło – pokrótce opowiem.
Najpierw cofnijmy się jednak jeszcze kilka lat do tyłu – do początku lat 20 ubiegłego wieku. Świeżo zakończyła się światowa wojna, w przypadku Rosji gehenna przedłużona była przez walki wewnętrzne, które ostatecznie zakończyły się zwycięstwem bolszewików. Jednak potężna, i wciąż rosnąca armia, która miała w zamyśle zanieść dobroć komunizmu na zachód Europy, potrzebowała ciągłej aprowizacji. Jakby tego było mało, w ’21 na terenie Ukrainy panowała potężna susza, co jak łatwo się domyślić wpłynęło znacząco na plony i ilość dostępnego ziarna siewnego. Jednak niezrażone tym kierownictwo Państwa, nałożyło w kolejnym roku na Ukrainę morderczy kontyngent zbożowy – innymi słowy nakazało dostawę po złodziejskich cenach urzędowych ogromnej ilości ziarna. Społeczeństwo próbowało się bronić, generalnie wypełnianie tego kontyngentu nie przebiegało zadowalająco – w tej sytuacji na wieś ruszyło wojsko, oraz wierni wyznawcy nowego systemu. Po kolei, Armia Czerwona pacyfikowała wioski, rekwirując całe znalezione zboże. Gdy zjedzono pozostałości po tych rekwizycjach – zaczął się głód. Jak się szacuje, w tym czasie na Ukrainie głodowało około trzy i pół miliona ludzi – około jednej trzeciej wszystkich ludzi mieszkających na wsi.
Gdyby w owym czasie ktoś wybrał się na objazd Ukrainy, zobaczyłby sceny nie widziane w cywilizowanym świecie od setek lat. Kanibalizm. Mordy za bochenek chleba. Psy szarpiące zwłoki na drogach. Przetrzebione populacje takich zwierząt łownych, jak psy, koty, konie, myszy. Innych już dawno nie było. Ten głód szybko przeniósł się także do miast, które dotąd zaopatrywane były z centralnych spichlerzy. Tu również głód zgarniał krwawe żniwo. Archiwa podają, że w samym tylko marcu ’22 z ulic jednego tylko miasta – Odessy, usunięto około 1300 ciał. W sumie szacuje się, że ta odsłona dramatu pochłonęła około miliona ofiar. Ukrainę tym razem uratowały jednak dwie rzeczy – po pierwsze głód w tym okresie gnębił prócz Rosji jeszcze kilka innych krajów – przywódcom bolszewickim nie przyniosło więc jakiejś szczególnie dużej ujmy proszenie o pomoc zagraniczną. I tą pomoc uzyskali. Dodatkowo, wierchuszka bolszewicka przerażona rozmiarami spowodowanego przez siebie kryzysu, który zaowocować mógł buntem na dużą skalę, postanowiła „zaeksperymentować” z kapitalizmem – wprowadzając NEP – Nową Politykę Ekonomiczną.
To pozwoliło rolnictwu stanąć na nogi, a nawet – co zaradniejszym gospodarzom – pozwoliło się wzbogacić. To było już jednak zbyt wiele dla komunistycznych kacyków. Takie efekty pokazywały czarno na białym porażkę komunizmu. Typowo więc w tym systemie – odwrócono kota ogonem. Nowy trend w rolnictwie wyznaczać miała kolektywizacja – praca wspólna, praca zbiorowa, która z całą pewnością musiała być bardziej wydajna, niż niezaplanowane, rozproszone działania pojedynczych rolników. Skończyła się więc prosperity, będąca solą w oku moskiewskich władyków. W ’27 powróciły znienawidzone kontyngenty, znów przewidujące oddawanie przez republiki nierealnych ilości ziarna. W sytuacji, gdy chłopi odmawiali przekazywania zboża – władza ponownie sięgnęła po olbrzymi terror. I to przyniosło rezultaty – udało się wycisnąć, w szczególności z Ukrainy, pożądane ilości towarów. To dało do myślenia przywódcom Kraju Rad – Stalin oceniał sytuację w jednym z listów w sposób dość charakterystyczny – pisał „Zboże w kraju jest – trzeba tylko ośmielić się je wziąć.”
I brał. W ’29 na szeroką skalę przystąpiono do kolektywizacji rolnictwa. Na Ukrainie w owym czasie do partii komunistycznej należało jedynie około 5% ludności. Kołchozów było jak na lekarstwo. Tak słabe wyniki ukraińskich „towarzyszy” znacznie osłabiały ich pozycję. By ją ratować, postanowili oni przyśpieszyć planowane przez Moskwę działania. Plan kolektywizacji przewidywał zakończenie operacji na rok ’32 – na Ukrainie przyjęto jednak datę ’30 jako zakończenie procesu pozbawienia chłopstwa ziemi i włączenia jej do kołchozów. W tym czasie „rozkułaczono” na Ukrainie około 1,5 miliona osób, żyjących z produkcji żywności w około 200 tysiącach gospodarstw. Oczywiście cały proces był całkowicie „dobrowolny” – Ci którzy nie chcieli wspomagać nowej polityki państwa, albo wywożono do obozów, lub w łagodniejszej formie przenoszono na nieużytki, bez możliwości przyłączenia się do kołchozów. By zachęcić do wstępowania do kołchozów stosowano tortury, pobicia, palono gospodarstwa, aresztowano i wywożono opornych. Takie działania prowadzone były w całym kraju – dziczku już pod koniec ’30 partia mogła ogłosić sukces swojego planu – około 75% rolnictwa było już wtedy „rozkułaczone”. Na Ukrainie akurat proces ten postępował nieco wolniej – szacuje się, że w ’31 tylko około 60% gospodarstw stanowiły kołchozy. Na marginesie dodam, że Polacy mieszkający na Ukrainie całą koncepcję generalnie olali – w tym czasie do kołchozów wstąpiło jedynie około 16% z nich. Ale nie zmienia to faktu, że bolszewikom udało się przeprowadzić ich wielkie marzenie – rolnictwo zostało skolektywizowane, a nieliczne pozostające poza systemem gospodarstwa, gnębione były olbrzymimi podatkami, mającymi zachęcić ich właścicieli do przejścia na właściwą drogę.
Jak więc działało to rolnictwo, wyśnione przez wierchuszkę partii komunistycznej? Ano działało tak jak należy się domyślać. W ogóle nie działało. Chłopi, którzy „dobrowolnie” dołączyli do kołchozów, mieli gdzieś pracę dla wspólnego dobra, rozpamiętując dawniejsze czasy. Urzędowe ceny żywności, ustalane centralnie w Moskwie, były tak niskie, że kołchozy nie były w stanie same się utrzymać, ich pracownicy stale głodowali. Dodatkowo zasada „czy się stoi czy się leży…” działała w pełnej krasie. Szacuje się, że realnie pracą w tych gospodarstwach zajmowało się około 5 – 15% zatrudnionych. Reszta oddawała się apatii, pijaństwu i innym zajęciom, znanym nam również z Polski lat późniejszych. Krótko mówiąc – kołchozy zarządzane przez przysłanych z centrali aparatczyków marnowały nieprawdopodobne ilości żywności, kradzione dobra wyciekały poprzez czarny rynek, który jednak nie był w stanie zapewnić odpowiedniego zaopatrzenia kraju.
Oczywiście oficjalna wersja wydarzeń była zupełnie inna. Skrajnie wręcz inna. Kolektywne rolnictwo święcić miało tryumfy, zwiększając wydajność, i znakomicie zaspokajać zapotrzebowanie na żywność w uprzemysławiającym się Związku Radzieckim. W czasie, gdy rzeczywista wydajność produkcji rolnej zmalała z roku na rok o przynajmniej o jedną czwartą – jednocześnie utrzymano, lub wręcz podniesiono kontyngent zboża, którego miały dostarczać poszczególne republiki. Z Ukrainy wytransferowano w ’31 ponad połowę całego wyprodukowanego zboża, także siewnego. Wierchuszka ojczyzny proletariatu w tym samym czasie zapragnęła pozyskać dla przemysłu surowce i technologie, które pozwoliłyby w założeniu zamienić ZSRR w przemysłowego tygrysa. Postanowiono więc postawić na eksport żywności. W tej sytuacji niewywiązywanie się z planowych dostaw musiało być traktowane jak sabotaż, zdrada – wszak uniemożliwiało działania modernizacyjne. I tak właśnie było traktowane – w owym czasie kułak, drapieżnie chowający zbiory przed ludem pracującym, był najgorszym wrogiem sowieckiej propagandy. A tymczasem już na początku ’32 z Ukrainy zaczęły płynąć niepokojące sygnały – republika nie była w stanie wywiązywać się z nakazanych dostaw. Z Moskwy płynąć poczęły ostrzegawcze sygnały – Stalin pytał swoich ukraińskich towarzyszy – czy winne temu jest a) kolektywizacja b) sabotowanie rolnictwa przez niekompetentnych przywódców republiki? No cóż – na tak postawione pytanie nie ma dobrej odpowiedzi – wszak kolektywizacja, największe osiągnięcie światowej myśli rolniczej, szwankować nie mogło. Trzeba więc zintensyfikować działania na froncie. Jak się można jednak domyślić – niewiele to daje. Stalin postanawia więc – sabotażystów ukarać, z całą bezwzględnością. I zaczyna się ostra jazda. W całym ’32 aresztowanych zostaje kilkadziesiąt tysięcy kołchoźników, buchalterów, szefów brygad, i kto tam się jeszcze nawinął. Znaczna część z nich oskarżona zostaje o działanie na rzecz Polski, szpiegostwo i sabotowanie na zlecenie Piłsudskiego. Represje nadzoruje osobiście Wiaczesław Mołotow, tworzona jest czarna lista najbardziej sabotujących wiosek – jeżeli wieś się na niej znajdzie, to kaplica. Zostaje wykreślona z planu jakichkolwiek dostaw, czy żywności, czy surowców, czy wyrobów przemysłowych, likwiduje się sklepy. Mieszkaniec takiej wsi, nie ma prawa kupić czegokolwiek także poza miejscem zamieszkania. Represje, początkowo dotykające głównie bezpartyjnych, obecnie obejmują wszystkich, bez względu na przynależność partyjną.
A pamiętać należy, że Ukraina nie jest jedyną republiką, która zaczyna głodować. To samo tyczy się Północnego Kaukazu, Powołża, Południowego Uralu, Zachodniej Syberii czy Kazachstanu. Mołotow wraca z Ukrainy, i informuje o panującym na niej głodzie całe kierownictwo kraju. Ta wiadomość robi jednak niewielkie wrażenie na Politbiurze. Tymczasem głód na Ukrainie przybiera już formy przekraczające wszystko to, co zobaczyć można było 10 lat wcześniej. Wsie, gnębione zorganizowaną grabieżą organizowaną przez państwo dosłownie dogorywają. Przywożeni z innych krajów aktywiści tworzą lotne brygady, z pomocą czerwonoarmijców wyciskające z opustoszałych wsi ostatki ziarna. Zbydlęcenie prześladowców sięga zenitu, przy okazji rekwizycji dokonują mordów, podpaleń, gwałtów, porwań. By skuteczniej ściągać należności, władza wprowadza dekret sprawiający, iż donosiciel wskazujący miejsce ukrycia zboża, otrzymuje na własność 15% wskazanego dobra. Pozostałe przy życiu zwierzęta gospodarskie zostają praktycznie całkowicie wytrzebione przez wygłodniałych ludzi. W początkach ’33 w całym kraju nie ma już praktycznie niczego do jedzenia. Ludzie jedzą trawę, pokrzywy, padlinę. Największym przysmakiem staje się upolowany kret. "Zbierałem małe listki lipy, ślimaki, szukałem ubiegłorocznych zgniłych kartofli, brałem jajka z gniazd ptaków. Tej wiosny było bardzo dużo kretów. Ludzie rzucili się je łapać. Mięso kreta było bardzo smaczne, a za jego skórę można było dostać 10–15 kopiejek". Na ulicach wsi leżą pomarli ludzie. Zbiorowe mogiły wypełniają się ludzką masą – w połowie żywą, lecz niezdolną wykonywać jakichkolwiek ruchów. Opuchnięte ciała leżą wewnątrz domostw, szerzą się różne choroby. Ocalona kobieta wspomina: „Pamiętam, jak ojciec i matka wydzielali nam ostatnie okruszki, sami zaś puchli z głodu. Ale wkrótce nie było już czego dzielić. Wtedy zaczęliśmy puchnąć i my – dzieci. Starsze cały czas prosiły o jedzenie, a młodsze tylko płakały w kątach chaty. Rodzice umarli pierwsi, po nich – bracia Iwan i Grigorij”. Inny mieszkaniec kraju wspomina „Ludzie byli tacy wycieńczeni przez głód, że już nie wiedzieli, co robią. Tak. Wtedy tak leżali po drogach i prosili tak: wskazywali w usta, rozdziawiali usta i wskazywali, o tak, nie mogli już mówić, tylko pokazywał człowiek, żeby rzucić coś do ust. O tyle, strasznie było…”. Wielu ludzi zapamiętało niesamowitą wręcz ciszę panującą w całej Ukrainie – nic nie szczeka, nic nie miauczy, nawet ptaki nie latają.
Typowy raport administracyjny z tych czasów: „We wsi Worobiowka (w okolicach Kijowa) kołchoźnica Ch., zostawiwszy w domu 4 dzieci, poszła szukać dla nich jedzenia. W tym czasie 4-miesięczne dziecko zmarło i pozostałe dzieci zaczęły gryźć na surowo trupa zmarłego dziecka. Kiedy matka wróciła, porąbała na kawałki trupa zmarłego dziecka, ugotowała zupę i nakarmiła [pozostałe] dzieci. W ciągu 3 dni zmarło drugie dziecko Ch., w wieku 3 lat. Jego zwłoki również zostały zjedzone”.
22 sierpnia 1932 r. milicja poinformowała o wydarzeniach we wsi Sofijiwka. 6 lipca 1932 r. mieszkaniec miasta Berdiańsk Nikołaj Czułkow zawiadomił o zaginięciu swojej córki Walentyny. W śledztwie ustalono, że kobiecie mającej na utrzymaniu dwójkę dzieci, na początku marca 1932 r. skończyły się zapasy żywności, zaczęła puchnąć. Zwracała się o pomoc do rady wiejskiej i zarządu kołchozu. Pod koniec marca 1932 r. kiedy usnął syn, zawołała do siebie córeczkę, następnie wziąwszy nóż stołowy, poderżnęła jej krtań. Później położyła ciało na ławce, przykryła i poszła spać. Następnego dnia odcięła dziewczynce głowę i włożyła do kotła. Pozostałą część ciała pokroiła na kawałki i zakopała. Po przeszukaniu gospodarstwa milicja znaleźła porąbane zwłoki dziewczynki. Inny przypadek – świadek ze wsi Ryżawka wspomina, że w jednej z chat zastano kobietę gotującą głowę trzyletniej córki.
Oficjalnie władze potwierdziły około trzy i pół tysiąca przypadków kanibalizmu. Niewielu jednak historyków wierzy w takie rachuby, raczej liczba o klasę wyższa mogłaby oddawać rzeczywistą skalę zjawiska.
Najbardziej cierpieli oczywiście najsłabsi – dzieci. Rodzice marli, pozostawione bez opieki dzieci tułały się po polach w poszukiwaniu czegokolwiek co można włożyć w usta. Zdesperowani rodzice porzucali dzieci w miastach, licząc na to, że trafią one do domów dziecka. W Charkowie pod koniec maja ’33 stwierdzono około dziesięciu tysięcy dzieci do rozmieszczenia w domach opieki. Jednej tylko nocy, z 27 na 28 maja odnaleziono około 700 porzuconych dzieci na ulicach miasta.
W tym samym czasie władze ze spokojem obserwowały agonię milionów ludzi. Delegacje kołchoźników jeżdżące do Moskwy dowiadywały się, że obecne przejściowe problemy, w porównaniu z tym co było 10 lat wcześniej, to dziecinna igraszka. Zabroniono lekarzom wpisywania w akty zgonu prawdziwej przyczyny śmierci, nakazując zamiast tego wskazywanie rozmaitych chorób. A Związek Sowiecki spokojnie eksportował zboże za granicę, w gigantycznych ilościach, finansując kolejne nieżyciowe pomysły partyjnych kacyków. Komuniści odrzucali kolejne propozycje pomocy zagranicznej, odpowiadając, że w kraju nic się nie dzieje, rolnictwo pracuje znakomicie, czego dowodem jest wszak wspomniany kolosalny eksport żywności. Prasa prześcigała się w publikacji zdjęć zadowolonych z życia, pulchnych kołchoźników. Sekretarz partii z Charkowa, Roman Terechow udał się do Stalina, by poinformować go o głodzie (przypuszczał bowiem, że słodki przywódca nie jest o nim informowany, stąd brak działań), na co ojciec narodu nazwał go "świetnym opowiadaczem bajek". "Wymyśliliście bajkę o głodzie i myślicie, że nas przestraszycie – nie uda się". Dużą wagę przykładano do dezinformacji Zachodu. Korespondent "New York Timesa" w Rosji Walter Duranty, który wiedząc już wówczas dobrze, jaka jest prawda (wynika to z ujawnionych później jego rozmów z dyplomatami brytyjskim i polskim), pisał że "jakakolwiek informacja o głodzie jest przesadą albo umyślną propagandą". W 1932 r. nagrodzono go za to zresztą Nagrodą Pulitzera, za "bezstronne i obiektywne reportaże" ze Związku Sowieckiego.
Nikt nie wie ile dokładnie ofiar pochłonął Wielki Głód z lat 1932-33. Na samej Ukrainie, szczuje się liczbę ofiar na minimum 3,5 miliona ofiar. Bardziej prawdopodobna jest jednak liczba zbliżona do szacunków obecnych władz Ukrainy, licząca około 10 milionów ludzi. Ale trzeba jeszcze pamiętać o tym, że Głód panował wtedy także w Kazachstanie (około 1 – 1,3 miliona ofiar), Powołżu (około 1 milion ofiar), czy Północnym Kaukazie (nie mniej niż 165 tysięcy ofiar). Sowieckie władze utajniły na długie lata wyniki spisu ludności, przeprowadzonego w 1937 roku – pokazującego szokującą wręcz depopulację wymienionych terenów. Klęski głodu zdarzały się, zdarzają i pewnie jeszcze będą zdarzać w historii ludzkości. Jednak opisany przeze mnie okres był w tym zakresie jednak wyjątkowy. Po pierwsze dlatego, że został wywołany całkowicie sztucznie, z powodów ekonomiczno-politycznych. Dlatego że panował na terenach nawet w tych latach obficie rodzących plony. Oraz dlatego, że odpowiedzialne za niego państwo skupiło wszystkie swoje działania na jego ukrywaniu, a nie przeciwdziałaniu mu.
Odtajnione już dokumenty sowieckie wskazują, że ówczesne władze miały pełną świadomość sytuacji, że celowo zaostrzały wręcz sytuację, by wytępić ludność zbyt słabo angażującą się w budowę nowego ustroju. A współczesna Rosja, w dalszym ciągu odżegnuje się od wzięcia pełnej odpowiedzialności za te ofiary. Obecnie 26 państw uznaje te wydarzenia za zbrodnię ludobójstwa. Rosja stanowczo sprzeciwia się takiemu stawianiu sprawy, co potwierdziła głosami Dumy choćby w tym roku. Odnosząc się do słów ministra Ławrowa – ja w tej sytuacji muszę bluźnić. Uważam wręcz, że bluźnierstwem może być co najwyżej nie zauważanie takich paraleli.
PS. Jak zwykle prześlizgnąłem się jedynie po wierchu wydarzeń. Zainteresowanych zapraszam na poniższe strony:
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80625,5852754,_Zrownywanie_stalinizmu_i_hitleryzmu_to_bluznierstwo_.html
http://www.mfa.gov.ua/poland/pl/publication/content/20139.htm
http://www.wiadomosci24.pl/artykul/ukraina_wspomina_ofiary_wielkiego_glodu_50748.html
http://pl.wikipedia.org/wiki/Wielki_g%C5%82%C3%B3d_na_Ukrainie
http://wiadomosci.onet.pl/1399615,1292,1,kioskart.html
http://www.polityka.pl/wielki-glod/Lead30,1143,237023,18/
Ludzie ludziom…
Syberia, Ukraina, Rwanda – można zwątpić w człowieka…
Ludzie ludziom…
Syberia, Ukraina, Rwanda – można zwątpić w człowieka…
Ludzie ludziom…
Syberia, Ukraina, Rwanda – można zwątpić w człowieka…
dopóki potomkowie ofiar nie upomną się
Stalin był Bogiem. Jahwe na żiemi, tu i teraz. Fakt który poraża mózg. To kiedyś byli chrześcijanie, co prawda wschodni, ale zawsze.
Nie trafiłem kogoś kto w taki sposób to przeanalizował.
Nie upomną się, raczej wyprą się myśli o. No chyba że polityka czyli Ukraina <->Rosja. Ale struktura ludnościowa zdaje się coś nie tego.
dopóki potomkowie ofiar nie upomną się
Stalin był Bogiem. Jahwe na żiemi, tu i teraz. Fakt który poraża mózg. To kiedyś byli chrześcijanie, co prawda wschodni, ale zawsze.
Nie trafiłem kogoś kto w taki sposób to przeanalizował.
Nie upomną się, raczej wyprą się myśli o. No chyba że polityka czyli Ukraina <->Rosja. Ale struktura ludnościowa zdaje się coś nie tego.
dopóki potomkowie ofiar nie upomną się
Stalin był Bogiem. Jahwe na żiemi, tu i teraz. Fakt który poraża mózg. To kiedyś byli chrześcijanie, co prawda wschodni, ale zawsze.
Nie trafiłem kogoś kto w taki sposób to przeanalizował.
Nie upomną się, raczej wyprą się myśli o. No chyba że polityka czyli Ukraina <->Rosja. Ale struktura ludnościowa zdaje się coś nie tego.