Reklama



Chojnów dworzec PKP

Reklama

Rozdarte serce kibica i lokalnego patrioty, taki test kardiologiczny zafundowałem sobie wczoraj, w wyjątkowo chłodny i deszczowy dzień. Do miasteczka, w którym od zawsze było moje podwórko, tuż przy mojej kamienicy, obok stadionu i torów PKP, przyjechała drużyna miedziowa. Zagłębie Lubin z Frankiem Smudą odwiedziło moją rodzinną pipidówkę, aby rozegrać towarzyski mecz z tutejszą legendą futbolu MZKS Chojnowianka Chojnów. Nie mogłem się nie wybrać na takie wydarzenie kardiologiczne, ruszyłem mimo deszczu i istotnych zajęć. Zanim o wrażeniach z meczu, których w zasadzie nie będzie, parę słów wstępu. Chojnów pewnie nikomu i nic nie powie, zadupie jakich w Polsce tysiące, zanim jednak stało się zadupiem permanentnym miało swoją strukturę przemysłową, w którą niewielu zechce uwierzyć. W Chojnowie była najnowocześniejsza fabryka łańcuchów w Europie, nie takich dla psów i Krasul, ale takich do przekładni wszelkiego rodzaju, otwierał fabrykę sam Gierek. Obok największej fabryki w Europie, była jedna z największych, bodaj druga/trzecia papiernia w Polsce, pozostawiona jeszcze przez Niemca, potężny zakład.

Była w Chojnowie jedna z większych szwalni odzieży i galanterii skórzanej pod wdzięczną nazwą "Renifer". Te trzy nieproporcjonalne do skali miasteczka „kombinaty” dawały około 90% zatrudnienia tubylczej i okolicznie wioskowej ludności. Nie będzie chyba dla nikogo zaskoczeniem, że wszystkie wyżej wymienione kolosy padły ugięte w glinianych kolanach. W ułamku sekundy Chojnów stał się gminą o najwyższym bezrobociu, objętą programem wysokiego bezrobocia, czy jak to się tam kiedyś nazywało. Miasteczko nigdy nie było piękne i urokliwe, ale po totalnym bankructwie, przypominało krajobrazem kino moralnego niepokoju. Kompletnie nieprzystosowani do nowej rzeczywistości ludzie, życie toczyło się wokół pośredniaka i sklepu z tanim winem, gdyż lokalna Winiarnia, podobnie jak browar padły jak muchy. Kto młody obierał kierunek Wrocław, starsi robili na czarno i pobierali zasiłki, wspomagając się emeryturami jeszcze starszych. Przełom z 1989 roku to była katastrofa dla Chojnowian, tu niemal wszyscy tęsknili za komuną, gdzie roboty było więcej niż pracujących i z roboty można było wynieść to i owo.

Przez więcej niż 10 lat w Chojnowie nie działo się nic poza tym, że niszczało, degenerowało się, zapadało i tonęło. Powstawały jakieś małe firmy wokół zbankrutowanych kolosów i nawet jeden Niemiec kupił zakład, dawny POM. Co ciekawe, wszystkie te inicjatywy gospodarcze dające jakieś niewielkie liczby miejsc pracy powstawały według jednego schematu. Dawny dyrektor fabryki łańcuchów miał teraz firmę łańcuszkową, dawny dyrektor szwalni zatrudniał dawne pracownice w jakiejś pakamerze. Dawny kierownik POM, był teraz dyrektorem u Niemca, itd. Nie zdarzyło się, żeby na tym peerelowskim majątku i ludziach uwłaszczył się ktoś inny niż dawny peerelowski zarządca. Wszystko co powstało ze starego, powstało na starym, tyle, że w mniejszej skali i w dziewiętnastowiecznych warunkach kapitalistycznego znoju. Tu i ówdzie pojawiały się oczywiście prywatne inicjatywy młodych, ale to nigdy nie wychodziło poza małe rzemiosło, ściąganie samochodu z Niemiec, tudzież handel w szczęce. Nie licząc takich cudów jak jakaś agencja reklamowa, która zajmowała się wielkimi formatami graficznymi i kierowała swoją ofertę na zewnątrz, Chojnów szczęką, lawetą i garażowymi usługami stał, tudzież karłowatymi firemkami po dawnych gigantach.

Gdy kończyłem liceum, dopiero w ostatnim momencie załapałem się na coś takiego, co się komputer nazywało, ale to tylko z daleka, do końca LO jechaliśmy na ruskim, bo angielski w całym mieście to znał jeden doktor, co wrócił z Afryki, no i trochę jego syn. Jak większość moich rówieśników i kolejnych abiturientów lokalnych szkół średnich uciekałem z Chojnowa jak najdalej, do Mekki zwanej Wrocławiem. Tam emigranci z Chojnowa zdobywali wykształcenie i pieniądze na wykształcenie. Podłe, ale i ciekawe były to czasy. Nie wiem jak innych, ale mnie do zapyziałej dziury nie ciągnęło nic, jedna knajpa, zdarte chodnikowe płyty, kościół, raz do roku festyn z piwem z beczki, gdzie przygrywało jakieś lokalne disco polo, tudzież baby z koła gospodyń wiejskich. Taki był Chojnów i takim go nie chce pamiętać. W tej chwili mieszkam jakieś 8 kilometrów od miasteczka, ale jeśli się da omijam mniej lub bardziej szerokim łukiem, jakoś tak mam, że nie sentyment do miejsca, ale ogólne przygnębienie towarzyszy mi w tym mieście, jednak to się powoli zmienia. Od kilku lat obserwuję w Chojnowie zjawiska jakich wcześniej nie widziałem. Powstają jak grzyby po deszczu domy na obrzeżach miasta, powstało kilkadziesiąt małych firm, miasto piekarniami i cukierniami stoi, z którymi konkurują kwiaciarnie. Przez ulice Chojnowa przebić się trudno, tu zdaje się na jedną rodzinę przypada dwa samochody, nie wiem skąd środki na te pojazdy, ale to chyba jest tak, że jak się „przyciągnie” z Niemiec 4 fury, to na piętą można już zarobić.

Pojawiły się nowe witryny sklepowe, i nowe fasady w Rynku, ale to co najbardziej szokujące dla mnie, to sportowy rozwój miasta. W Chojnowie w tej chwili każda szkoła ma wielofunkcyjne boisko, poza tym powstał Orlik w miejskim parku, gdzie wcześniej była tylko łąka i drewniane prowizoryczne bramki. Powstaje w Chojnowie basen przy największej podstawówce, coś co 10 lat temu zostałoby tu uznane za jakąś fanaberię. W końcu na tym stadionie, do którego miałem 15 metrów przez płot powstał mały kompleks sportowy. Nowa płyta boiska 4-ligowego, trybuna z plastikowymi krzesełkami i podjazdami dla inwalidów, boisko treningowe, korty tenisowe. Na tym obiekcie, kiedyś niejaki Knop wypasał barany, a my juniorami będąc wchodziliśmy wślizgiem na tej murawie. Pamiętam, że największym problemem były korki, dostać prawdziwe korki od klubu, to jak Pana Boga złapać za pięty, zawsze dostawaliśmy jakieś trzewiki po seniorach, nie solidne futbolowe buty. Wczoraj chłopaki z Chojnowianki wybiegły w złotych, czerwonych i jakie kto sobie wymyślił, na takiej murawie biegali, że aż szkoda deptać.

Z dawnego klimatu nędzy i rozpaczy pozostały te znane, przepite twarze, zmęczone organizmy, ale nawet te chłopaki w kurtach z dużego kosza Tesco, jak jeden chuchali na swoje Nokie i odbierali rozmowy w ramach darmowych minut. O dawnym klimacie miast przypomniały też dwa zapuszczone psy, które wzięły udział w grze. Trochę żal było patrzeć na młode pokolenie w strojach dresowych i jeszcze smutniej się robiło słuchając ich dialogów o niczym, językiem nie tyle wulgarnym mówione, gdyż ten mnie nie razi, ale nijakim językiem analfabety. Z drugiej strony widziałem paru takich jak dawany ja, co od 8.00 rano do 16.00 po południu jeszcze nie trafili do domu. Worek szkolny na plecach, przyschnięta kanapka w dłoni, klucz na szyi i tuż po meczu na szkolnym boisku, przyszli na mecz Zagłębia. Ci rozmawiali już tak, że można mieć nadzieję, co z nich wyrośnie. Marzyło im się, żeby kiedyś jak Świerczewski, a marzenia to już poważny symptom myślenia i ambicji. Mimo dawnych zgrzytów z przeszłości wizytę na znanym mi doskonale i zupełnie nieznanym chojnowskim stadionie uważam za szczęśliwą i trafnie dobraną.

Nawet wynik 0:7 nie popsuł mi nastroju, wszak nie o to chodzi. A o co chodzi? Może o to, że dało się uratować dawne kolosy peerelowskie i żyłoby się dostatnio? Chyba się nie dało, chociaż na pewno rozpieprzenie wszystkiego, to nie tylko efekt przełomu, ale i analfabetyzm gospodarczy. Nie chodzi też o to, że ściągane fury z Niemiec to chluba tego miasta, choć z tego na pewno wielu w mieście żyje. Chodzi o to, że tym miastem tuż po przełomie 1989 roku przez wiele lat zarządzał taryfiarz w roli burmistrza, z całym szacunkiem dla taryfiarzy. Na ten czas przypada nędza i ubóstwo miasta, patologia i brak nadziei. Od dwóch kadencji (może trzech) miastem zarządza burmistrz, który pochodzi z pobliskiej wioski, ale w przeciwieństwie do taryfiarza, jest absolwentem AWF i jako pierwszy w mieście uzyskał klasę trenerską, już nie pamiętam w jakim stopniu, ale zdaje się, że wtedy pozwalało to na trenowanie II ligi (obecnie I). Długo sobie nie potrenował lokalnej okręgówki, której zmiana treningu z przesiadywania w lokalnej mordowni, na spłacanie długu tlenowego nie pasowała. Potem uczył WF w technikum rolniczym i organizował młodzieżowe zespoły, z którymi jeździł po Polsce, aż któregoś pięknego dnia został burmistrzem.

W takim mieście jak Chojnów cudów się nie dokona, o tym burmistrz wiedział i poszedł burmistrz drogą usportowienia zapyziałej dziury i konsekwentnie realizuje ten plan. Nie tylko buduje obiekty dla szkół i obiekty dla miasta, ale ściąga fachowców do opieki nad młodzieżą. Kto jako tako orientuje się w historii polskiego futbolu, ten będzie wiedział, że Romuald Kujawa to wieloletni kapitan Zagłębia Lubin, z czasów świetności tego klubu. Dziś Kujawa jest trenerem Chojnowianki i pewnie to również zdecydowało, że do zapyziałego miasteczka przyjechał Franek Smuda, a na boisku, gdzie kiedyś srały barany Knopa, biegał Piotr Świerczewski i zawodnicy z Czarnego Lądu. Zmierzam do konkluzji, a ta choć złożona, w sumie bardzo prosta. Nikt nie mówi, że dało się przejść po PRL bez kosztów i suchą stopą, ale mam coraz większe wątpliwości, czy trzeba było rozpieprzać wszystko. Nikt nie oczekuje, że z prowincjonalnego miasteczka uda się zbudować Rzym, ale czy to powód by taką dziurą zarządzał taryfiarz? W Chojnowie dalej na obrzeżach można kręcić kino moralnego niepokoju, ale można też zrobić przyzwoity reportaż, o tym jak jedna zmiana na stanowisku burmistrza plus odrobina koniunktury na rynku, może zmienić grajdoł na powoli normalniejące miasteczko.


Stare zdjęcie z inwestycji, obcenie na ukończeniu

Jest stadion, lada dzień będzie basen, Chojnowianka grała z reprezentantami Polski, na festyny przyjeżdżał nawet KULT, czyli można jak się chce. Można coś zrobić nawet w beznadziejnych warunkach i można tym beznadziejnie żyjącym ludziom pokazać, że można żyć inaczej. Trzeba tylko dać szansę kompetentnym ludziom i pogonić taryfiarzy z urzędów. Nie wierzę, że w Polsce nie da się zrobić koniecznych reform, nie wierzę, że w Polsce Knop musi prowadzać barany, jeśli Chojnów można było zmienić, to Polska jest niczym innym jak 1000 Chojnowów. Wszystko się da zrobić, ale nie z taryfiarzami. Dla taryfiarzy nie mam już żadnego szacunku i mało mnie obchodzi jaki tatuaż partyjny mają na czole. Wczoraj luźno sobie dyskutowałem o przekazywaniu władzy w dół, dziś skojarzyłem tę dyskusję z wizytą na stadionie Chojnowianki, który ledwie poznałem i nie mam wątpliwości, że tędy droga. Droga do normalności przez lokalne, w naturalny sposób weryfikowane zarządzanie. Burmistrz Chojnowa wygrał ostanie wybory 80% wynikiem i następną kadencję ma pewną. Dlaczego? Ano dlatego, że ten człowiek ma jakąś pasję, jakiegoś bzika i widzę go non stop przy placach budowy. On po prostu umie i lubi to co robi, nie potrzebuje PR, Moniki Olejnik po swojej stronie i immunitetu. Szwajcaria, w Polsce tylko Szwajcaria, jak najmniej do centrali, wszystko w dół.

Reklama

136 KOMENTARZE

  1. Chojnów!
    Z przyjemnością przeczytałem tekst i widzę w tym, co opisujesz wiele prawdziwej pasji. Masz rację w docenianiu lokalnych struktur i tak będzie się działo, mimo wojen na górze. Ciekawy jestem widoków z Twojego miasteczka, tylko te zdjęcia białe, jakby całkowicie pokryte śniegiem. Coś Ci nie wyszły. Pozdrawiam!

  2. Chojnów!
    Z przyjemnością przeczytałem tekst i widzę w tym, co opisujesz wiele prawdziwej pasji. Masz rację w docenianiu lokalnych struktur i tak będzie się działo, mimo wojen na górze. Ciekawy jestem widoków z Twojego miasteczka, tylko te zdjęcia białe, jakby całkowicie pokryte śniegiem. Coś Ci nie wyszły. Pozdrawiam!

  3. Chojnów!
    Z przyjemnością przeczytałem tekst i widzę w tym, co opisujesz wiele prawdziwej pasji. Masz rację w docenianiu lokalnych struktur i tak będzie się działo, mimo wojen na górze. Ciekawy jestem widoków z Twojego miasteczka, tylko te zdjęcia białe, jakby całkowicie pokryte śniegiem. Coś Ci nie wyszły. Pozdrawiam!

  4. Chojnów!
    Z przyjemnością przeczytałem tekst i widzę w tym, co opisujesz wiele prawdziwej pasji. Masz rację w docenianiu lokalnych struktur i tak będzie się działo, mimo wojen na górze. Ciekawy jestem widoków z Twojego miasteczka, tylko te zdjęcia białe, jakby całkowicie pokryte śniegiem. Coś Ci nie wyszły. Pozdrawiam!

  5. za komuny była praca
    Moje miasto to był kiedyś niemal jeden ciąg fabryk i fabryczek.
    Fabryka czekolady, fabryka śrubek, fabryka atramentu „Delfin”, POLMO (czyli „Junak”), fabryka grzałek, fabryki gumy, kleju, farby i czego kto tam jeszcze chce.
    Wszystko to padło, jakiś czas stały 19 wieczne budyneczki fabryczne, potem zaczęło się walić, w końcu rozebrano w cholerę.
    Żałuję tego wszystkiego raczej ze względów poza rozumowych, tak jak szkoda mi latarni gazowych zlikwidowanych w mojej dzielnicy za Gierka.
    Jednak najważniejsze pytanie – czemu komuszy kraj pomimo napakowania wszelakim przemysłem, żył tak nędznie?
    Kiedyś tłumaczono to tym, że wszystko ruskie zabierają. Trochę owszem, podbierali hutom czy kopalniom, ale reszta efektów harówki dwóch pokoleń, to gdzie właściwie znikała?
    Może te fabryczki były od początku nonsensem ekonomicznym, a ich jedyną funkcją było “dawanie pracy”.

    • Absolutnie nie tęsknię za
      Absolutnie nie tęsknię za komuną i jej fabrykami, ale teraz po 20 latach jakimś cudem, tam gdzie była papiernia znów jest papiernia, tam gdzie były łańcuchy znów są łańcuchy, tylko tam gdzie był Renifer będzie pono Tesco. Jak na przykład upadła taka papiernia, kiedy szał na kolorowe opakowania na początku lat 90 kwitł w odreagowaniu na szarą komunę? Rozumiem, przekształcić, zmienić profil, zmienić własność, ale rozpieprzyć i po 20 latach reanimować? Teraz jest kilka papierni w Chojnowie i się opłaca. Rozumiem, że nie dało się utrzymać fabryki grabiarek konnych, ale zakład odzieży i galanterii skórzanej? Na czym polegała prywatyzacja tego dzikiego czasu? Otóż dyrektor takiej fabryki, doprowadzał ją do bankructwa jako dawny namiestnik PRL, a następnie majątek, głównie potrzebne maszyny, kupował za grosze, zakładał własną firmę i zatrudniał tych samych pracowników za połowę pensji. To była norma na moim zadupiu.

  6. za komuny była praca
    Moje miasto to był kiedyś niemal jeden ciąg fabryk i fabryczek.
    Fabryka czekolady, fabryka śrubek, fabryka atramentu „Delfin”, POLMO (czyli „Junak”), fabryka grzałek, fabryki gumy, kleju, farby i czego kto tam jeszcze chce.
    Wszystko to padło, jakiś czas stały 19 wieczne budyneczki fabryczne, potem zaczęło się walić, w końcu rozebrano w cholerę.
    Żałuję tego wszystkiego raczej ze względów poza rozumowych, tak jak szkoda mi latarni gazowych zlikwidowanych w mojej dzielnicy za Gierka.
    Jednak najważniejsze pytanie – czemu komuszy kraj pomimo napakowania wszelakim przemysłem, żył tak nędznie?
    Kiedyś tłumaczono to tym, że wszystko ruskie zabierają. Trochę owszem, podbierali hutom czy kopalniom, ale reszta efektów harówki dwóch pokoleń, to gdzie właściwie znikała?
    Może te fabryczki były od początku nonsensem ekonomicznym, a ich jedyną funkcją było “dawanie pracy”.

    • Absolutnie nie tęsknię za
      Absolutnie nie tęsknię za komuną i jej fabrykami, ale teraz po 20 latach jakimś cudem, tam gdzie była papiernia znów jest papiernia, tam gdzie były łańcuchy znów są łańcuchy, tylko tam gdzie był Renifer będzie pono Tesco. Jak na przykład upadła taka papiernia, kiedy szał na kolorowe opakowania na początku lat 90 kwitł w odreagowaniu na szarą komunę? Rozumiem, przekształcić, zmienić profil, zmienić własność, ale rozpieprzyć i po 20 latach reanimować? Teraz jest kilka papierni w Chojnowie i się opłaca. Rozumiem, że nie dało się utrzymać fabryki grabiarek konnych, ale zakład odzieży i galanterii skórzanej? Na czym polegała prywatyzacja tego dzikiego czasu? Otóż dyrektor takiej fabryki, doprowadzał ją do bankructwa jako dawny namiestnik PRL, a następnie majątek, głównie potrzebne maszyny, kupował za grosze, zakładał własną firmę i zatrudniał tych samych pracowników za połowę pensji. To była norma na moim zadupiu.

  7. za komuny była praca
    Moje miasto to był kiedyś niemal jeden ciąg fabryk i fabryczek.
    Fabryka czekolady, fabryka śrubek, fabryka atramentu „Delfin”, POLMO (czyli „Junak”), fabryka grzałek, fabryki gumy, kleju, farby i czego kto tam jeszcze chce.
    Wszystko to padło, jakiś czas stały 19 wieczne budyneczki fabryczne, potem zaczęło się walić, w końcu rozebrano w cholerę.
    Żałuję tego wszystkiego raczej ze względów poza rozumowych, tak jak szkoda mi latarni gazowych zlikwidowanych w mojej dzielnicy za Gierka.
    Jednak najważniejsze pytanie – czemu komuszy kraj pomimo napakowania wszelakim przemysłem, żył tak nędznie?
    Kiedyś tłumaczono to tym, że wszystko ruskie zabierają. Trochę owszem, podbierali hutom czy kopalniom, ale reszta efektów harówki dwóch pokoleń, to gdzie właściwie znikała?
    Może te fabryczki były od początku nonsensem ekonomicznym, a ich jedyną funkcją było “dawanie pracy”.

  8. za komuny była praca
    Moje miasto to był kiedyś niemal jeden ciąg fabryk i fabryczek.
    Fabryka czekolady, fabryka śrubek, fabryka atramentu „Delfin”, POLMO (czyli „Junak”), fabryka grzałek, fabryki gumy, kleju, farby i czego kto tam jeszcze chce.
    Wszystko to padło, jakiś czas stały 19 wieczne budyneczki fabryczne, potem zaczęło się walić, w końcu rozebrano w cholerę.
    Żałuję tego wszystkiego raczej ze względów poza rozumowych, tak jak szkoda mi latarni gazowych zlikwidowanych w mojej dzielnicy za Gierka.
    Jednak najważniejsze pytanie – czemu komuszy kraj pomimo napakowania wszelakim przemysłem, żył tak nędznie?
    Kiedyś tłumaczono to tym, że wszystko ruskie zabierają. Trochę owszem, podbierali hutom czy kopalniom, ale reszta efektów harówki dwóch pokoleń, to gdzie właściwie znikała?
    Może te fabryczki były od początku nonsensem ekonomicznym, a ich jedyną funkcją było “dawanie pracy”.

    • Absolutnie nie tęsknię za
      Absolutnie nie tęsknię za komuną i jej fabrykami, ale teraz po 20 latach jakimś cudem, tam gdzie była papiernia znów jest papiernia, tam gdzie były łańcuchy znów są łańcuchy, tylko tam gdzie był Renifer będzie pono Tesco. Jak na przykład upadła taka papiernia, kiedy szał na kolorowe opakowania na początku lat 90 kwitł w odreagowaniu na szarą komunę? Rozumiem, przekształcić, zmienić profil, zmienić własność, ale rozpieprzyć i po 20 latach reanimować? Teraz jest kilka papierni w Chojnowie i się opłaca. Rozumiem, że nie dało się utrzymać fabryki grabiarek konnych, ale zakład odzieży i galanterii skórzanej? Na czym polegała prywatyzacja tego dzikiego czasu? Otóż dyrektor takiej fabryki, doprowadzał ją do bankructwa jako dawny namiestnik PRL, a następnie majątek, głównie potrzebne maszyny, kupował za grosze, zakładał własną firmę i zatrudniał tych samych pracowników za połowę pensji. To była norma na moim zadupiu.

    • Absolutnie nie tęsknię za
      Absolutnie nie tęsknię za komuną i jej fabrykami, ale teraz po 20 latach jakimś cudem, tam gdzie była papiernia znów jest papiernia, tam gdzie były łańcuchy znów są łańcuchy, tylko tam gdzie był Renifer będzie pono Tesco. Jak na przykład upadła taka papiernia, kiedy szał na kolorowe opakowania na początku lat 90 kwitł w odreagowaniu na szarą komunę? Rozumiem, przekształcić, zmienić profil, zmienić własność, ale rozpieprzyć i po 20 latach reanimować? Teraz jest kilka papierni w Chojnowie i się opłaca. Rozumiem, że nie dało się utrzymać fabryki grabiarek konnych, ale zakład odzieży i galanterii skórzanej? Na czym polegała prywatyzacja tego dzikiego czasu? Otóż dyrektor takiej fabryki, doprowadzał ją do bankructwa jako dawny namiestnik PRL, a następnie majątek, głównie potrzebne maszyny, kupował za grosze, zakładał własną firmę i zatrudniał tych samych pracowników za połowę pensji. To była norma na moim zadupiu.

    • Absolutnie nie tęsknię za
      Absolutnie nie tęsknię za komuną i jej fabrykami, ale teraz po 20 latach jakimś cudem, tam gdzie była papiernia znów jest papiernia, tam gdzie były łańcuchy znów są łańcuchy, tylko tam gdzie był Renifer będzie pono Tesco. Jak na przykład upadła taka papiernia, kiedy szał na kolorowe opakowania na początku lat 90 kwitł w odreagowaniu na szarą komunę? Rozumiem, przekształcić, zmienić profil, zmienić własność, ale rozpieprzyć i po 20 latach reanimować? Teraz jest kilka papierni w Chojnowie i się opłaca. Rozumiem, że nie dało się utrzymać fabryki grabiarek konnych, ale zakład odzieży i galanterii skórzanej? Na czym polegała prywatyzacja tego dzikiego czasu? Otóż dyrektor takiej fabryki, doprowadzał ją do bankructwa jako dawny namiestnik PRL, a następnie majątek, głównie potrzebne maszyny, kupował za grosze, zakładał własną firmę i zatrudniał tych samych pracowników za połowę pensji. To była norma na moim zadupiu.

  9. hmmm
    to chyba nie tak, jako wielkoprzemysłowa klasa robotnicza w latach 80 mogę z ręką na sercu powiedzieć, że to było paczka-ameryka.
    zasada czy się stoi czy się leży faktycznie obowiązywała, normy ustawione były tak, że w ciągu 4 godzin wyrabiało się 100%, nie wysilając się ani trochę.
    W moim miasteczku skala upadków nie była jakaś powalająca, zbankrutowały dwa zakłady, ale obu trafili się syndykowie z jajami i zamiast sprzedaży wszystkiego jak leci wprowadzili programy naprawcze, zakłady działają. to na poczatku transformacji.
    potem padła rafineria, ale to zupełnie inna historia a prokuratura w Krakowie, ta od afery paliwowej nadal się tym zajmuje.
    największy zakład w mieście, fabryka co to kiedyś zatrudniała kilka tysięcy ludzi została hmmmm kupiona za pieniądze tejże fabryki przez kadrę zarządzająca i działa.
    Zwalanie upadku wielu firm na czas komuny jest jak najbardziej uzasadnione, stare, niedoinwestowane, z przerostami zatrudnienia nie miały najmniejszych szans na rynku.
    tam gdzie padły szybko po kilku latach marazmu następuje odbicie, rynek nie znosi próżni, są ludzie, są tereny, nierzadko budynki, pojawia się kapitał, początkowo mały, potem większy, nowe firmy zajmują coraz większy obszar, powoli otoczenie staje się normalne

      • hmmm
        pełna zgoda, ale musiało minąć sporo czasu, a może niewiele, zależy jak patrzeć, 20 lat to nie za długi okres,
        20 lat temu nie mieliśmy w zasadzie kadr umiejących zarządzać przedsiębiorstwami w warunkach wolnego rynku, nauka bywa bolesna, więc bolało.
        teraz jest znacznie lepiej, jak sadzę. gdyby wtedy, 20 lat temu nasza gospodarka została zasilona głównie kapitałem ludzkim, kadrą zarządzająca właśnie, starymi wyjadaczami którzy chcieli by uczyć młode wilczki to… a tak wilczki uczyły się nierzadko gryząc własne nogi, te które przeżyły biegną a dalej a do stada dołączają nowe

        • No właśnie nie, na dawnym
          No właśnie nie, na dawnym majątku PRL, przynajmniej w mojej mieścinie, głównie uwłaszczyli się ci, co doprowadzili do upadku tych fabryk. Kadry były i to cwane, więcej niż cwane w zarządzaniu. Tak zarządzić, żeby za grosze nabyć park maszynowy i za połowę ceny pracowników, to nie jest złe zarządzanie z punktu zarządzającego oczywiście, bo nie majątku i ludzi.

          • hmmm
            mówimy o czymś zupełnie innym, zupełnie. Aczkolwiek, jeśli ktoś kupił ten majątek, nieważne za ile, bo cena majątku to kwota jaka ktoś chce dać a nie to co sobie wymyślą jacyś urzędnicy czy tez strażnicy sreber, i jeśli ten majątek pracuje, daje prace, daje dochód, daje podatki to dobrze. majątek istnieje, jest pomnażany, ludzie pracują, żyją, płaca podatki, wszystko jest ok.
            A zdanie “Tak zarządzić, żeby za grosze nabyć park maszynowy i za połowę ceny pracowników, to nie jest złe zarządzanie z punktu zarządzającego oczywiście, bo nie majątku i ludzi.” to o ile pamiętam, redaktor Jaworowicz można sobie wygłaszać, albo na konwencji partyjnej, dowolnej partii z tych co to aż po grób majątku narodowego bronic będą, po grób ich lub jego

          • Nic nie rozumiesz powtarzasz
            Nic nie rozumiesz powtarzasz jakieś frazesy “tyle warte ile kto da”. Chodzi o to, że zarządzający tym majątkiem nie mieli żadnego interesu w tym, aby zakład przetrwał, mieli interes aby zbankrutował. Jestem ostatnią osobą, która broni nacjonalizacji i peerelowskiego modelu gospodarki, ale na litość Boską myśl, zamiast banały z Balcerowicza powtarzać w nieadekwatnych miejscach i sytuacjach. Patologią i to straszną było to, że ci sami co doprowadzali do bankructw, stawali się właścicielami majątku kupionego za gorsze. Można rozumieć te oczywistość, albo chrzanić o Jaworowicz. Pisałeś, że u Ciebie przyszedł syndyk z zewnątrz i tylko dlatego się to coś uratowało. Po co tu gadać o Jaworowicz i mantry Balcerowicza, zresztą niezbyt mądre powtarzać, co widać po prywatyzacjach PZU, jeśli to nie jest kwestia liberalizm/socjalizm, ale zdrowy rozum/patologia. Ten model prywatyzacji był patologią.

          • hmmm
            ale nie było innego modelu, chyba że wiesz jaki inny można było wprowadzić, jak w kraju bez kapitału wygenerować kapitał?
            patologiczni właściciele w drugim, trzecim pokoleniu staną się normalnymi,
            to nie mantry postbalcerowiczowskie,
            te dwa moje przypadki z syndykami to tez przypadki firm doprowadzone przez fachowców do upadku a potem szczęśliwie uratowane przez syndyków. takich przykładów jest pewnie znacznie więcej. jedna z tych firm koniec końców kupił jakiś gość z dolnego Ślaska, więc bardzo możliwe że on wcześniej się patologicznie gdzieś tam u was uwłaszczył na majątku i na tym uwłaszczonym coś stworzył
            patrzysz na to przez pryzmat własnej okolicy, w jednym miejscu jest tak w drugim srak, generalnie bilans wychodzi i tak na plus.
            sam piszesz, że jest tam powoli lepiej, i będzie jeszcze lepiej

          • Ale z tym to ja się mogę
            Ale z tym to ja się mogę zgodzić, wtedy wszyscy się uczyli i oczywiście, że z dwojga złego lepsza patologiczna prywatyzacja, niż reanimowanie peerelowskiego truchła. Ale krew mnie zalewa i kurwica bierze, kiedy po 20 latach znów słyszę to pieprzenie z początku lat 90: “tyle jest warte ile zapłaci”. Mogę bronić mniejszego zła, jak zwykle, ale do szału mnie doprowadza, stawianie tego bandyckiego modelu prywatyzacji jak jedynego wzorca. Zgoda na to, że patologii nie dało się uniknąć, ale po jaką cholerę patologię podtrzymywać. Nie tak i srak było, ale wszędzie było tak samo. Wszędzie od Chojnowa po Warszawę. Jeśli było tak czy srak, to zależało od przypadku, nie od modelu prywatyzacji, bo ten był jeden i patologiczny “tyle jest warte…”. Zostało jeszcze 100 miliardów do prywatyzacji, zobaczę czym będziemy łatać dziury budżetowe, jak wszystko sprzedamy. Ponoć wszystkie nasze problemy poznikają od prywatyzacji, tylko że się powoli kończą zakopane za stodołą broszki po babci PRL.

          • hmmm
            problemy nie znikają od prywatyzacji, ale brak prywatyzacji lub choćby komercjalizacji, że o restrukturyzacji (normalnej, usprawniającej a nie dla zasady) nie wspomnę doprowadza do sytuacji takiej jak w PKP PR, czyli do niewypłacalności a tym samym bankructwa a co za tym idzie do powstania żerowiska dla sępów

  10. hmmm
    to chyba nie tak, jako wielkoprzemysłowa klasa robotnicza w latach 80 mogę z ręką na sercu powiedzieć, że to było paczka-ameryka.
    zasada czy się stoi czy się leży faktycznie obowiązywała, normy ustawione były tak, że w ciągu 4 godzin wyrabiało się 100%, nie wysilając się ani trochę.
    W moim miasteczku skala upadków nie była jakaś powalająca, zbankrutowały dwa zakłady, ale obu trafili się syndykowie z jajami i zamiast sprzedaży wszystkiego jak leci wprowadzili programy naprawcze, zakłady działają. to na poczatku transformacji.
    potem padła rafineria, ale to zupełnie inna historia a prokuratura w Krakowie, ta od afery paliwowej nadal się tym zajmuje.
    największy zakład w mieście, fabryka co to kiedyś zatrudniała kilka tysięcy ludzi została hmmmm kupiona za pieniądze tejże fabryki przez kadrę zarządzająca i działa.
    Zwalanie upadku wielu firm na czas komuny jest jak najbardziej uzasadnione, stare, niedoinwestowane, z przerostami zatrudnienia nie miały najmniejszych szans na rynku.
    tam gdzie padły szybko po kilku latach marazmu następuje odbicie, rynek nie znosi próżni, są ludzie, są tereny, nierzadko budynki, pojawia się kapitał, początkowo mały, potem większy, nowe firmy zajmują coraz większy obszar, powoli otoczenie staje się normalne

      • hmmm
        pełna zgoda, ale musiało minąć sporo czasu, a może niewiele, zależy jak patrzeć, 20 lat to nie za długi okres,
        20 lat temu nie mieliśmy w zasadzie kadr umiejących zarządzać przedsiębiorstwami w warunkach wolnego rynku, nauka bywa bolesna, więc bolało.
        teraz jest znacznie lepiej, jak sadzę. gdyby wtedy, 20 lat temu nasza gospodarka została zasilona głównie kapitałem ludzkim, kadrą zarządzająca właśnie, starymi wyjadaczami którzy chcieli by uczyć młode wilczki to… a tak wilczki uczyły się nierzadko gryząc własne nogi, te które przeżyły biegną a dalej a do stada dołączają nowe

        • No właśnie nie, na dawnym
          No właśnie nie, na dawnym majątku PRL, przynajmniej w mojej mieścinie, głównie uwłaszczyli się ci, co doprowadzili do upadku tych fabryk. Kadry były i to cwane, więcej niż cwane w zarządzaniu. Tak zarządzić, żeby za grosze nabyć park maszynowy i za połowę ceny pracowników, to nie jest złe zarządzanie z punktu zarządzającego oczywiście, bo nie majątku i ludzi.

          • hmmm
            mówimy o czymś zupełnie innym, zupełnie. Aczkolwiek, jeśli ktoś kupił ten majątek, nieważne za ile, bo cena majątku to kwota jaka ktoś chce dać a nie to co sobie wymyślą jacyś urzędnicy czy tez strażnicy sreber, i jeśli ten majątek pracuje, daje prace, daje dochód, daje podatki to dobrze. majątek istnieje, jest pomnażany, ludzie pracują, żyją, płaca podatki, wszystko jest ok.
            A zdanie “Tak zarządzić, żeby za grosze nabyć park maszynowy i za połowę ceny pracowników, to nie jest złe zarządzanie z punktu zarządzającego oczywiście, bo nie majątku i ludzi.” to o ile pamiętam, redaktor Jaworowicz można sobie wygłaszać, albo na konwencji partyjnej, dowolnej partii z tych co to aż po grób majątku narodowego bronic będą, po grób ich lub jego

          • Nic nie rozumiesz powtarzasz
            Nic nie rozumiesz powtarzasz jakieś frazesy “tyle warte ile kto da”. Chodzi o to, że zarządzający tym majątkiem nie mieli żadnego interesu w tym, aby zakład przetrwał, mieli interes aby zbankrutował. Jestem ostatnią osobą, która broni nacjonalizacji i peerelowskiego modelu gospodarki, ale na litość Boską myśl, zamiast banały z Balcerowicza powtarzać w nieadekwatnych miejscach i sytuacjach. Patologią i to straszną było to, że ci sami co doprowadzali do bankructw, stawali się właścicielami majątku kupionego za gorsze. Można rozumieć te oczywistość, albo chrzanić o Jaworowicz. Pisałeś, że u Ciebie przyszedł syndyk z zewnątrz i tylko dlatego się to coś uratowało. Po co tu gadać o Jaworowicz i mantry Balcerowicza, zresztą niezbyt mądre powtarzać, co widać po prywatyzacjach PZU, jeśli to nie jest kwestia liberalizm/socjalizm, ale zdrowy rozum/patologia. Ten model prywatyzacji był patologią.

          • hmmm
            ale nie było innego modelu, chyba że wiesz jaki inny można było wprowadzić, jak w kraju bez kapitału wygenerować kapitał?
            patologiczni właściciele w drugim, trzecim pokoleniu staną się normalnymi,
            to nie mantry postbalcerowiczowskie,
            te dwa moje przypadki z syndykami to tez przypadki firm doprowadzone przez fachowców do upadku a potem szczęśliwie uratowane przez syndyków. takich przykładów jest pewnie znacznie więcej. jedna z tych firm koniec końców kupił jakiś gość z dolnego Ślaska, więc bardzo możliwe że on wcześniej się patologicznie gdzieś tam u was uwłaszczył na majątku i na tym uwłaszczonym coś stworzył
            patrzysz na to przez pryzmat własnej okolicy, w jednym miejscu jest tak w drugim srak, generalnie bilans wychodzi i tak na plus.
            sam piszesz, że jest tam powoli lepiej, i będzie jeszcze lepiej

          • Ale z tym to ja się mogę
            Ale z tym to ja się mogę zgodzić, wtedy wszyscy się uczyli i oczywiście, że z dwojga złego lepsza patologiczna prywatyzacja, niż reanimowanie peerelowskiego truchła. Ale krew mnie zalewa i kurwica bierze, kiedy po 20 latach znów słyszę to pieprzenie z początku lat 90: “tyle jest warte ile zapłaci”. Mogę bronić mniejszego zła, jak zwykle, ale do szału mnie doprowadza, stawianie tego bandyckiego modelu prywatyzacji jak jedynego wzorca. Zgoda na to, że patologii nie dało się uniknąć, ale po jaką cholerę patologię podtrzymywać. Nie tak i srak było, ale wszędzie było tak samo. Wszędzie od Chojnowa po Warszawę. Jeśli było tak czy srak, to zależało od przypadku, nie od modelu prywatyzacji, bo ten był jeden i patologiczny “tyle jest warte…”. Zostało jeszcze 100 miliardów do prywatyzacji, zobaczę czym będziemy łatać dziury budżetowe, jak wszystko sprzedamy. Ponoć wszystkie nasze problemy poznikają od prywatyzacji, tylko że się powoli kończą zakopane za stodołą broszki po babci PRL.

          • hmmm
            problemy nie znikają od prywatyzacji, ale brak prywatyzacji lub choćby komercjalizacji, że o restrukturyzacji (normalnej, usprawniającej a nie dla zasady) nie wspomnę doprowadza do sytuacji takiej jak w PKP PR, czyli do niewypłacalności a tym samym bankructwa a co za tym idzie do powstania żerowiska dla sępów

  11. hmmm
    to chyba nie tak, jako wielkoprzemysłowa klasa robotnicza w latach 80 mogę z ręką na sercu powiedzieć, że to było paczka-ameryka.
    zasada czy się stoi czy się leży faktycznie obowiązywała, normy ustawione były tak, że w ciągu 4 godzin wyrabiało się 100%, nie wysilając się ani trochę.
    W moim miasteczku skala upadków nie była jakaś powalająca, zbankrutowały dwa zakłady, ale obu trafili się syndykowie z jajami i zamiast sprzedaży wszystkiego jak leci wprowadzili programy naprawcze, zakłady działają. to na poczatku transformacji.
    potem padła rafineria, ale to zupełnie inna historia a prokuratura w Krakowie, ta od afery paliwowej nadal się tym zajmuje.
    największy zakład w mieście, fabryka co to kiedyś zatrudniała kilka tysięcy ludzi została hmmmm kupiona za pieniądze tejże fabryki przez kadrę zarządzająca i działa.
    Zwalanie upadku wielu firm na czas komuny jest jak najbardziej uzasadnione, stare, niedoinwestowane, z przerostami zatrudnienia nie miały najmniejszych szans na rynku.
    tam gdzie padły szybko po kilku latach marazmu następuje odbicie, rynek nie znosi próżni, są ludzie, są tereny, nierzadko budynki, pojawia się kapitał, początkowo mały, potem większy, nowe firmy zajmują coraz większy obszar, powoli otoczenie staje się normalne

      • hmmm
        pełna zgoda, ale musiało minąć sporo czasu, a może niewiele, zależy jak patrzeć, 20 lat to nie za długi okres,
        20 lat temu nie mieliśmy w zasadzie kadr umiejących zarządzać przedsiębiorstwami w warunkach wolnego rynku, nauka bywa bolesna, więc bolało.
        teraz jest znacznie lepiej, jak sadzę. gdyby wtedy, 20 lat temu nasza gospodarka została zasilona głównie kapitałem ludzkim, kadrą zarządzająca właśnie, starymi wyjadaczami którzy chcieli by uczyć młode wilczki to… a tak wilczki uczyły się nierzadko gryząc własne nogi, te które przeżyły biegną a dalej a do stada dołączają nowe

        • No właśnie nie, na dawnym
          No właśnie nie, na dawnym majątku PRL, przynajmniej w mojej mieścinie, głównie uwłaszczyli się ci, co doprowadzili do upadku tych fabryk. Kadry były i to cwane, więcej niż cwane w zarządzaniu. Tak zarządzić, żeby za grosze nabyć park maszynowy i za połowę ceny pracowników, to nie jest złe zarządzanie z punktu zarządzającego oczywiście, bo nie majątku i ludzi.

          • hmmm
            mówimy o czymś zupełnie innym, zupełnie. Aczkolwiek, jeśli ktoś kupił ten majątek, nieważne za ile, bo cena majątku to kwota jaka ktoś chce dać a nie to co sobie wymyślą jacyś urzędnicy czy tez strażnicy sreber, i jeśli ten majątek pracuje, daje prace, daje dochód, daje podatki to dobrze. majątek istnieje, jest pomnażany, ludzie pracują, żyją, płaca podatki, wszystko jest ok.
            A zdanie “Tak zarządzić, żeby za grosze nabyć park maszynowy i za połowę ceny pracowników, to nie jest złe zarządzanie z punktu zarządzającego oczywiście, bo nie majątku i ludzi.” to o ile pamiętam, redaktor Jaworowicz można sobie wygłaszać, albo na konwencji partyjnej, dowolnej partii z tych co to aż po grób majątku narodowego bronic będą, po grób ich lub jego

          • Nic nie rozumiesz powtarzasz
            Nic nie rozumiesz powtarzasz jakieś frazesy “tyle warte ile kto da”. Chodzi o to, że zarządzający tym majątkiem nie mieli żadnego interesu w tym, aby zakład przetrwał, mieli interes aby zbankrutował. Jestem ostatnią osobą, która broni nacjonalizacji i peerelowskiego modelu gospodarki, ale na litość Boską myśl, zamiast banały z Balcerowicza powtarzać w nieadekwatnych miejscach i sytuacjach. Patologią i to straszną było to, że ci sami co doprowadzali do bankructw, stawali się właścicielami majątku kupionego za gorsze. Można rozumieć te oczywistość, albo chrzanić o Jaworowicz. Pisałeś, że u Ciebie przyszedł syndyk z zewnątrz i tylko dlatego się to coś uratowało. Po co tu gadać o Jaworowicz i mantry Balcerowicza, zresztą niezbyt mądre powtarzać, co widać po prywatyzacjach PZU, jeśli to nie jest kwestia liberalizm/socjalizm, ale zdrowy rozum/patologia. Ten model prywatyzacji był patologią.

          • hmmm
            ale nie było innego modelu, chyba że wiesz jaki inny można było wprowadzić, jak w kraju bez kapitału wygenerować kapitał?
            patologiczni właściciele w drugim, trzecim pokoleniu staną się normalnymi,
            to nie mantry postbalcerowiczowskie,
            te dwa moje przypadki z syndykami to tez przypadki firm doprowadzone przez fachowców do upadku a potem szczęśliwie uratowane przez syndyków. takich przykładów jest pewnie znacznie więcej. jedna z tych firm koniec końców kupił jakiś gość z dolnego Ślaska, więc bardzo możliwe że on wcześniej się patologicznie gdzieś tam u was uwłaszczył na majątku i na tym uwłaszczonym coś stworzył
            patrzysz na to przez pryzmat własnej okolicy, w jednym miejscu jest tak w drugim srak, generalnie bilans wychodzi i tak na plus.
            sam piszesz, że jest tam powoli lepiej, i będzie jeszcze lepiej

          • Ale z tym to ja się mogę
            Ale z tym to ja się mogę zgodzić, wtedy wszyscy się uczyli i oczywiście, że z dwojga złego lepsza patologiczna prywatyzacja, niż reanimowanie peerelowskiego truchła. Ale krew mnie zalewa i kurwica bierze, kiedy po 20 latach znów słyszę to pieprzenie z początku lat 90: “tyle jest warte ile zapłaci”. Mogę bronić mniejszego zła, jak zwykle, ale do szału mnie doprowadza, stawianie tego bandyckiego modelu prywatyzacji jak jedynego wzorca. Zgoda na to, że patologii nie dało się uniknąć, ale po jaką cholerę patologię podtrzymywać. Nie tak i srak było, ale wszędzie było tak samo. Wszędzie od Chojnowa po Warszawę. Jeśli było tak czy srak, to zależało od przypadku, nie od modelu prywatyzacji, bo ten był jeden i patologiczny “tyle jest warte…”. Zostało jeszcze 100 miliardów do prywatyzacji, zobaczę czym będziemy łatać dziury budżetowe, jak wszystko sprzedamy. Ponoć wszystkie nasze problemy poznikają od prywatyzacji, tylko że się powoli kończą zakopane za stodołą broszki po babci PRL.

          • hmmm
            problemy nie znikają od prywatyzacji, ale brak prywatyzacji lub choćby komercjalizacji, że o restrukturyzacji (normalnej, usprawniającej a nie dla zasady) nie wspomnę doprowadza do sytuacji takiej jak w PKP PR, czyli do niewypłacalności a tym samym bankructwa a co za tym idzie do powstania żerowiska dla sępów

  12. hmmm
    to chyba nie tak, jako wielkoprzemysłowa klasa robotnicza w latach 80 mogę z ręką na sercu powiedzieć, że to było paczka-ameryka.
    zasada czy się stoi czy się leży faktycznie obowiązywała, normy ustawione były tak, że w ciągu 4 godzin wyrabiało się 100%, nie wysilając się ani trochę.
    W moim miasteczku skala upadków nie była jakaś powalająca, zbankrutowały dwa zakłady, ale obu trafili się syndykowie z jajami i zamiast sprzedaży wszystkiego jak leci wprowadzili programy naprawcze, zakłady działają. to na poczatku transformacji.
    potem padła rafineria, ale to zupełnie inna historia a prokuratura w Krakowie, ta od afery paliwowej nadal się tym zajmuje.
    największy zakład w mieście, fabryka co to kiedyś zatrudniała kilka tysięcy ludzi została hmmmm kupiona za pieniądze tejże fabryki przez kadrę zarządzająca i działa.
    Zwalanie upadku wielu firm na czas komuny jest jak najbardziej uzasadnione, stare, niedoinwestowane, z przerostami zatrudnienia nie miały najmniejszych szans na rynku.
    tam gdzie padły szybko po kilku latach marazmu następuje odbicie, rynek nie znosi próżni, są ludzie, są tereny, nierzadko budynki, pojawia się kapitał, początkowo mały, potem większy, nowe firmy zajmują coraz większy obszar, powoli otoczenie staje się normalne

      • hmmm
        pełna zgoda, ale musiało minąć sporo czasu, a może niewiele, zależy jak patrzeć, 20 lat to nie za długi okres,
        20 lat temu nie mieliśmy w zasadzie kadr umiejących zarządzać przedsiębiorstwami w warunkach wolnego rynku, nauka bywa bolesna, więc bolało.
        teraz jest znacznie lepiej, jak sadzę. gdyby wtedy, 20 lat temu nasza gospodarka została zasilona głównie kapitałem ludzkim, kadrą zarządzająca właśnie, starymi wyjadaczami którzy chcieli by uczyć młode wilczki to… a tak wilczki uczyły się nierzadko gryząc własne nogi, te które przeżyły biegną a dalej a do stada dołączają nowe

        • No właśnie nie, na dawnym
          No właśnie nie, na dawnym majątku PRL, przynajmniej w mojej mieścinie, głównie uwłaszczyli się ci, co doprowadzili do upadku tych fabryk. Kadry były i to cwane, więcej niż cwane w zarządzaniu. Tak zarządzić, żeby za grosze nabyć park maszynowy i za połowę ceny pracowników, to nie jest złe zarządzanie z punktu zarządzającego oczywiście, bo nie majątku i ludzi.

          • hmmm
            mówimy o czymś zupełnie innym, zupełnie. Aczkolwiek, jeśli ktoś kupił ten majątek, nieważne za ile, bo cena majątku to kwota jaka ktoś chce dać a nie to co sobie wymyślą jacyś urzędnicy czy tez strażnicy sreber, i jeśli ten majątek pracuje, daje prace, daje dochód, daje podatki to dobrze. majątek istnieje, jest pomnażany, ludzie pracują, żyją, płaca podatki, wszystko jest ok.
            A zdanie “Tak zarządzić, żeby za grosze nabyć park maszynowy i za połowę ceny pracowników, to nie jest złe zarządzanie z punktu zarządzającego oczywiście, bo nie majątku i ludzi.” to o ile pamiętam, redaktor Jaworowicz można sobie wygłaszać, albo na konwencji partyjnej, dowolnej partii z tych co to aż po grób majątku narodowego bronic będą, po grób ich lub jego

          • Nic nie rozumiesz powtarzasz
            Nic nie rozumiesz powtarzasz jakieś frazesy “tyle warte ile kto da”. Chodzi o to, że zarządzający tym majątkiem nie mieli żadnego interesu w tym, aby zakład przetrwał, mieli interes aby zbankrutował. Jestem ostatnią osobą, która broni nacjonalizacji i peerelowskiego modelu gospodarki, ale na litość Boską myśl, zamiast banały z Balcerowicza powtarzać w nieadekwatnych miejscach i sytuacjach. Patologią i to straszną było to, że ci sami co doprowadzali do bankructw, stawali się właścicielami majątku kupionego za gorsze. Można rozumieć te oczywistość, albo chrzanić o Jaworowicz. Pisałeś, że u Ciebie przyszedł syndyk z zewnątrz i tylko dlatego się to coś uratowało. Po co tu gadać o Jaworowicz i mantry Balcerowicza, zresztą niezbyt mądre powtarzać, co widać po prywatyzacjach PZU, jeśli to nie jest kwestia liberalizm/socjalizm, ale zdrowy rozum/patologia. Ten model prywatyzacji był patologią.

          • hmmm
            ale nie było innego modelu, chyba że wiesz jaki inny można było wprowadzić, jak w kraju bez kapitału wygenerować kapitał?
            patologiczni właściciele w drugim, trzecim pokoleniu staną się normalnymi,
            to nie mantry postbalcerowiczowskie,
            te dwa moje przypadki z syndykami to tez przypadki firm doprowadzone przez fachowców do upadku a potem szczęśliwie uratowane przez syndyków. takich przykładów jest pewnie znacznie więcej. jedna z tych firm koniec końców kupił jakiś gość z dolnego Ślaska, więc bardzo możliwe że on wcześniej się patologicznie gdzieś tam u was uwłaszczył na majątku i na tym uwłaszczonym coś stworzył
            patrzysz na to przez pryzmat własnej okolicy, w jednym miejscu jest tak w drugim srak, generalnie bilans wychodzi i tak na plus.
            sam piszesz, że jest tam powoli lepiej, i będzie jeszcze lepiej

          • Ale z tym to ja się mogę
            Ale z tym to ja się mogę zgodzić, wtedy wszyscy się uczyli i oczywiście, że z dwojga złego lepsza patologiczna prywatyzacja, niż reanimowanie peerelowskiego truchła. Ale krew mnie zalewa i kurwica bierze, kiedy po 20 latach znów słyszę to pieprzenie z początku lat 90: “tyle jest warte ile zapłaci”. Mogę bronić mniejszego zła, jak zwykle, ale do szału mnie doprowadza, stawianie tego bandyckiego modelu prywatyzacji jak jedynego wzorca. Zgoda na to, że patologii nie dało się uniknąć, ale po jaką cholerę patologię podtrzymywać. Nie tak i srak było, ale wszędzie było tak samo. Wszędzie od Chojnowa po Warszawę. Jeśli było tak czy srak, to zależało od przypadku, nie od modelu prywatyzacji, bo ten był jeden i patologiczny “tyle jest warte…”. Zostało jeszcze 100 miliardów do prywatyzacji, zobaczę czym będziemy łatać dziury budżetowe, jak wszystko sprzedamy. Ponoć wszystkie nasze problemy poznikają od prywatyzacji, tylko że się powoli kończą zakopane za stodołą broszki po babci PRL.

          • hmmm
            problemy nie znikają od prywatyzacji, ale brak prywatyzacji lub choćby komercjalizacji, że o restrukturyzacji (normalnej, usprawniającej a nie dla zasady) nie wspomnę doprowadza do sytuacji takiej jak w PKP PR, czyli do niewypłacalności a tym samym bankructwa a co za tym idzie do powstania żerowiska dla sępów

  13. hmmm
    to chyba nie tak, jako wielkoprzemysłowa klasa robotnicza w latach 80 mogę z ręką na sercu powiedzieć, że to było paczka-ameryka.
    zasada czy się stoi czy się leży faktycznie obowiązywała, normy ustawione były tak, że w ciągu 4 godzin wyrabiało się 100%, nie wysilając się ani trochę.
    W moim miasteczku skala upadków nie była jakaś powalająca, zbankrutowały dwa zakłady, ale obu trafili się syndykowie z jajami i zamiast sprzedaży wszystkiego jak leci wprowadzili programy naprawcze, zakłady działają. to na poczatku transformacji.
    potem padła rafineria, ale to zupełnie inna historia a prokuratura w Krakowie, ta od afery paliwowej nadal się tym zajmuje.
    największy zakład w mieście, fabryka co to kiedyś zatrudniała kilka tysięcy ludzi została hmmmm kupiona za pieniądze tejże fabryki przez kadrę zarządzająca i działa.
    Zwalanie upadku wielu firm na czas komuny jest jak najbardziej uzasadnione, stare, niedoinwestowane, z przerostami zatrudnienia nie miały najmniejszych szans na rynku.
    tam gdzie padły szybko po kilku latach marazmu następuje odbicie, rynek nie znosi próżni, są ludzie, są tereny, nierzadko budynki, pojawia się kapitał, początkowo mały, potem większy, nowe firmy zajmują coraz większy obszar, powoli otoczenie staje się normalne

      • hmmm
        pełna zgoda, ale musiało minąć sporo czasu, a może niewiele, zależy jak patrzeć, 20 lat to nie za długi okres,
        20 lat temu nie mieliśmy w zasadzie kadr umiejących zarządzać przedsiębiorstwami w warunkach wolnego rynku, nauka bywa bolesna, więc bolało.
        teraz jest znacznie lepiej, jak sadzę. gdyby wtedy, 20 lat temu nasza gospodarka została zasilona głównie kapitałem ludzkim, kadrą zarządzająca właśnie, starymi wyjadaczami którzy chcieli by uczyć młode wilczki to… a tak wilczki uczyły się nierzadko gryząc własne nogi, te które przeżyły biegną a dalej a do stada dołączają nowe

        • No właśnie nie, na dawnym
          No właśnie nie, na dawnym majątku PRL, przynajmniej w mojej mieścinie, głównie uwłaszczyli się ci, co doprowadzili do upadku tych fabryk. Kadry były i to cwane, więcej niż cwane w zarządzaniu. Tak zarządzić, żeby za grosze nabyć park maszynowy i za połowę ceny pracowników, to nie jest złe zarządzanie z punktu zarządzającego oczywiście, bo nie majątku i ludzi.

          • hmmm
            mówimy o czymś zupełnie innym, zupełnie. Aczkolwiek, jeśli ktoś kupił ten majątek, nieważne za ile, bo cena majątku to kwota jaka ktoś chce dać a nie to co sobie wymyślą jacyś urzędnicy czy tez strażnicy sreber, i jeśli ten majątek pracuje, daje prace, daje dochód, daje podatki to dobrze. majątek istnieje, jest pomnażany, ludzie pracują, żyją, płaca podatki, wszystko jest ok.
            A zdanie “Tak zarządzić, żeby za grosze nabyć park maszynowy i za połowę ceny pracowników, to nie jest złe zarządzanie z punktu zarządzającego oczywiście, bo nie majątku i ludzi.” to o ile pamiętam, redaktor Jaworowicz można sobie wygłaszać, albo na konwencji partyjnej, dowolnej partii z tych co to aż po grób majątku narodowego bronic będą, po grób ich lub jego

          • Nic nie rozumiesz powtarzasz
            Nic nie rozumiesz powtarzasz jakieś frazesy “tyle warte ile kto da”. Chodzi o to, że zarządzający tym majątkiem nie mieli żadnego interesu w tym, aby zakład przetrwał, mieli interes aby zbankrutował. Jestem ostatnią osobą, która broni nacjonalizacji i peerelowskiego modelu gospodarki, ale na litość Boską myśl, zamiast banały z Balcerowicza powtarzać w nieadekwatnych miejscach i sytuacjach. Patologią i to straszną było to, że ci sami co doprowadzali do bankructw, stawali się właścicielami majątku kupionego za gorsze. Można rozumieć te oczywistość, albo chrzanić o Jaworowicz. Pisałeś, że u Ciebie przyszedł syndyk z zewnątrz i tylko dlatego się to coś uratowało. Po co tu gadać o Jaworowicz i mantry Balcerowicza, zresztą niezbyt mądre powtarzać, co widać po prywatyzacjach PZU, jeśli to nie jest kwestia liberalizm/socjalizm, ale zdrowy rozum/patologia. Ten model prywatyzacji był patologią.

          • hmmm
            ale nie było innego modelu, chyba że wiesz jaki inny można było wprowadzić, jak w kraju bez kapitału wygenerować kapitał?
            patologiczni właściciele w drugim, trzecim pokoleniu staną się normalnymi,
            to nie mantry postbalcerowiczowskie,
            te dwa moje przypadki z syndykami to tez przypadki firm doprowadzone przez fachowców do upadku a potem szczęśliwie uratowane przez syndyków. takich przykładów jest pewnie znacznie więcej. jedna z tych firm koniec końców kupił jakiś gość z dolnego Ślaska, więc bardzo możliwe że on wcześniej się patologicznie gdzieś tam u was uwłaszczył na majątku i na tym uwłaszczonym coś stworzył
            patrzysz na to przez pryzmat własnej okolicy, w jednym miejscu jest tak w drugim srak, generalnie bilans wychodzi i tak na plus.
            sam piszesz, że jest tam powoli lepiej, i będzie jeszcze lepiej

          • Ale z tym to ja się mogę
            Ale z tym to ja się mogę zgodzić, wtedy wszyscy się uczyli i oczywiście, że z dwojga złego lepsza patologiczna prywatyzacja, niż reanimowanie peerelowskiego truchła. Ale krew mnie zalewa i kurwica bierze, kiedy po 20 latach znów słyszę to pieprzenie z początku lat 90: “tyle jest warte ile zapłaci”. Mogę bronić mniejszego zła, jak zwykle, ale do szału mnie doprowadza, stawianie tego bandyckiego modelu prywatyzacji jak jedynego wzorca. Zgoda na to, że patologii nie dało się uniknąć, ale po jaką cholerę patologię podtrzymywać. Nie tak i srak było, ale wszędzie było tak samo. Wszędzie od Chojnowa po Warszawę. Jeśli było tak czy srak, to zależało od przypadku, nie od modelu prywatyzacji, bo ten był jeden i patologiczny “tyle jest warte…”. Zostało jeszcze 100 miliardów do prywatyzacji, zobaczę czym będziemy łatać dziury budżetowe, jak wszystko sprzedamy. Ponoć wszystkie nasze problemy poznikają od prywatyzacji, tylko że się powoli kończą zakopane za stodołą broszki po babci PRL.

          • hmmm
            problemy nie znikają od prywatyzacji, ale brak prywatyzacji lub choćby komercjalizacji, że o restrukturyzacji (normalnej, usprawniającej a nie dla zasady) nie wspomnę doprowadza do sytuacji takiej jak w PKP PR, czyli do niewypłacalności a tym samym bankructwa a co za tym idzie do powstania żerowiska dla sępów

  14. Pare miwsięcy temu
    ukazał się tu tekst o zarządcy Rzeszowa, dobry gospodarz zmienil to miasto, moje miasto też się zmienia na lepsze. Nie wiem jednak czy jest to skutek dobrego rządzenia. Unijne pieniądze, firma Misiaka niezłe poradziła sobie z prywatyzacją i są skutki. Ale muszę orzyznać, że kryzys widać w drobnym handlu.

  15. Pare miwsięcy temu
    ukazał się tu tekst o zarządcy Rzeszowa, dobry gospodarz zmienil to miasto, moje miasto też się zmienia na lepsze. Nie wiem jednak czy jest to skutek dobrego rządzenia. Unijne pieniądze, firma Misiaka niezłe poradziła sobie z prywatyzacją i są skutki. Ale muszę orzyznać, że kryzys widać w drobnym handlu.

  16. Pare miwsięcy temu
    ukazał się tu tekst o zarządcy Rzeszowa, dobry gospodarz zmienil to miasto, moje miasto też się zmienia na lepsze. Nie wiem jednak czy jest to skutek dobrego rządzenia. Unijne pieniądze, firma Misiaka niezłe poradziła sobie z prywatyzacją i są skutki. Ale muszę orzyznać, że kryzys widać w drobnym handlu.

  17. Pare miwsięcy temu
    ukazał się tu tekst o zarządcy Rzeszowa, dobry gospodarz zmienil to miasto, moje miasto też się zmienia na lepsze. Nie wiem jednak czy jest to skutek dobrego rządzenia. Unijne pieniądze, firma Misiaka niezłe poradziła sobie z prywatyzacją i są skutki. Ale muszę orzyznać, że kryzys widać w drobnym handlu.

  18. Pare miwsięcy temu
    ukazał się tu tekst o zarządcy Rzeszowa, dobry gospodarz zmienil to miasto, moje miasto też się zmienia na lepsze. Nie wiem jednak czy jest to skutek dobrego rządzenia. Unijne pieniądze, firma Misiaka niezłe poradziła sobie z prywatyzacją i są skutki. Ale muszę orzyznać, że kryzys widać w drobnym handlu.

  19. A mnie ciągle jest żal krakowskich kiosków. Z betonu
    były, okrągłe, o średnicy metra. Wysokie na dwa i z daszkiem przypominającym kopułę minaretu. Ciasno w nich było, jak fix. Zimno jeszcze bardziej.
    No i były przyczynkiem do kawałów. Łazi pijak naokoło kiosku, z łapami jakby przyklejonymi do niego i mamrocze – kurwa, zamurowali mnie.

  20. A mnie ciągle jest żal krakowskich kiosków. Z betonu
    były, okrągłe, o średnicy metra. Wysokie na dwa i z daszkiem przypominającym kopułę minaretu. Ciasno w nich było, jak fix. Zimno jeszcze bardziej.
    No i były przyczynkiem do kawałów. Łazi pijak naokoło kiosku, z łapami jakby przyklejonymi do niego i mamrocze – kurwa, zamurowali mnie.

  21. A mnie ciągle jest żal krakowskich kiosków. Z betonu
    były, okrągłe, o średnicy metra. Wysokie na dwa i z daszkiem przypominającym kopułę minaretu. Ciasno w nich było, jak fix. Zimno jeszcze bardziej.
    No i były przyczynkiem do kawałów. Łazi pijak naokoło kiosku, z łapami jakby przyklejonymi do niego i mamrocze – kurwa, zamurowali mnie.

  22. A mnie ciągle jest żal krakowskich kiosków. Z betonu
    były, okrągłe, o średnicy metra. Wysokie na dwa i z daszkiem przypominającym kopułę minaretu. Ciasno w nich było, jak fix. Zimno jeszcze bardziej.
    No i były przyczynkiem do kawałów. Łazi pijak naokoło kiosku, z łapami jakby przyklejonymi do niego i mamrocze – kurwa, zamurowali mnie.

  23. A mnie ciągle jest żal krakowskich kiosków. Z betonu
    były, okrągłe, o średnicy metra. Wysokie na dwa i z daszkiem przypominającym kopułę minaretu. Ciasno w nich było, jak fix. Zimno jeszcze bardziej.
    No i były przyczynkiem do kawałów. Łazi pijak naokoło kiosku, z łapami jakby przyklejonymi do niego i mamrocze – kurwa, zamurowali mnie.