Pewien ironista, zapóźniony czasoprzestrzennie z powodu jakiegoś kaprysu Palca Bożego, romantyk i jednocześnie nie bardzo szczęśliwy spadkobierca młodopolskiego bratania się z ludem, niespożyty kontestator standaryzacji, technicyzacji i obyczajowości współczesnej, a w zasadzie zadowolony właściciel łańcuchowego niewolnika przybudowego, przesiadujący tak bezsensownie, jak bezproduktywnie w swojej nadwiejskiej a podmiejskiej daczy, między jednym a drugim cyklem niezwykle twórczych kombinacji da czy nie da dziś, myślał o panoszącej się wszechwładnie i bezczelnie, wszędzie i od zarania, kodyfikacji.
O kodzie genetycznym słyszał jeszcze w czasach zniewolonego udziału w realizowaniu siermiężnej metody wykoślawiania młodych umysłów, potem spotykał się sporadycznie z kodem kłódkowym i zamkowym, zalała go pierwsza solidna fala kodu pocztowego, i omal nie zatopiło tsunami wszechobecnych kodów kreskowych. Starał się przeniknąć transcendentalnie, poprzez telepatyczne złamanie kodyfikatorów dostępu, boskie zamysły towarzyszące Mu w momencie stwarzania świata, a priori przyjmując istnienie jakiegoś planu, schematu, czyli kodu, według którego Najwyższy postępował, a poznanie którego niewątpliwie ułatwiłoby ziemskiemu myślicielowi poznanie i rozwiązywanie wielu ziemskich prawideł i zagadek.
Pana Boga póki co nie potrafił przeniknąć, tak jak nie dawał rady owej da czy nie w daczy, skupiał się zatem głównie i pastwił przenikająco-myślowo na najbliższym i jedynym niewolniku, tyleż systematycznie co bezpiecznie próbując przeniknąć kodyfikację nieszczęśnika. No bo jakie to kody rządzą akcjami i reakcjami tego na pierwszy rzut oka i rzut oka na naukowe dowody bezmyślnego kundelka? Dlaczego raz merda ogonem a innym razem szczerzy kły, a nie odwrotnie i nie odwrotnie odwrotnie, to znaczy nie szczerzy ogona i nie merda kłami? Pasjonujące, prawda?
Pytań na starcie, fundamentalnych pytań, było więcej. Dlaczego psy, nie zważając na gaz pieprzowy czy inne samoobronne gadżety, tak zajadle dziamgoczą wyczuwając listonosza, nie oszczędzając, w miarę możliwości, również nogawek jego spodni? Dlaczego gulgoczą ostrzegawczo na osobników poruszających się w obszarze okołognatowym? Co powoduje, że wywalają, leżąc w pozycji nagrzbietowej, całe niezakonserwowane podwozie przed wybranymi osobnikami?
W poszukiwaniu odpowiedzi zagłębił się z pasją odkrywcy w tomy lektur. Połknął “Kod Leonarda da Vinci” Browna, pochłonął również jego polski odpowiednik – Rekosza “Szyfr Jana Matejki”, przeczytałby jeszcze więcej, nawet jakiś Kod Partyzanta z Wyciętego Lasu, gdyby taki się pojawił. Nie dały mu te lektury wiele w sensie poznania kodyfikacji jako takiej, ale zrodziły odkrywczą, na miarę odkrycia Ameryki, super myśl. I chęć podzielenia się niebywałym odkryciem z tym swoim niewolnikiem, przyjacielem jednocześnie przydomowym.
Jak pomyślał, tak też i zrobił. Wziął pewnego dnia michę najlepszych poobiadowych resztek, dorzucił do tego kawał kiepsko ogryzionego gnata na deser i wychynął zza futryny drzwiowej zewnętrznej, udając się w kierunku Burkowej mini daczy. Powitanie było ciepłe podskokowo-nagrzbietowe, nie tylko przez zaskoczenie, ale i przywiązanie. Jednostronne łańcuchowe też. Odkrywca, wykorzystując bez skrupułów zaskoczenie, bez zbędnych ceregieli przystąpił do frontalnego ataku słownego:
– Mądry z ciebie pies, Burek, ale pamiętaj, jeśli chcesz być jeszcze mądrzejszy, to musisz najpierw dokładnie poznać kod interlokutora lub przeciwnika, a potem dopiero merdać ogonem lub ujadać.
12 października 2010 r.
Dziamgoczą
Nie znałem tego słowa.
Dziamgoczą
Nie znałem tego słowa.