Bezdyskusyjnie Ameryka pachnie dziś buntem, wyborcy mają dosyć obietnic wyborczych partyjnych elit tak z lewej, jak i z prawej strony politycznego spektrum. Dlatego “dynastyczni” kandydaci (Clinton, Bush) mimo ogromnych wpływów w partyjnych establishmentach mają poważne problemy ze swoim wyborcami, którzy wolą udzielać poparcia ludziom nie związanym z polityką.
Na scenę prezydenckich prawyborów w Partii Demokratycznej wkroczył (o czym pisałem poprzednim razem) witany entuzjastycznie przez młodych, stary socjalista Bernie Sanders, proponujący wywrócić skorumpowany system w Waszyngtonie do góry nogami. Przecież nie tak dawno wydawało się, że jest on jedynie kwiatkiem do kożucha “pewniaczki” byłej senator i byłej sekretarz stanu gotowej do prezydentury, ambitnej i bezwzględnej, kutej na 4 nogi Hillary Clinton. Za nią murem stoi partyjny demokratyczny establishment, wielkie nazwiska i pieniądze, ale jak dotychczas Bernie trzyma się jeszcze zaskakująco mocno.
Dziś czas spojrzeć na republikańskie podwórko, na którym obserwujemy nie tak dawno zupełnie nie do pomyślenia rozmaite tańce i swawole. W ogólnokrajowych sondażach od dłuższego czasu króluje do niedawna demokrata i liberał, teraz republikanin, miliarder deweloper o dość ciętym i rozpasanym języku, Donald J. Trump. Przodkowie Trumpa (oryginalnie nazwisko brzmiało Drumpf) przybyli z Niemiec, jego matka była Szkotką (Donald jest prezbiterianinem).
Interesująca jest historia “polityczna” Trumpa, który politykę traktuje bardzo przedmiotowo i partie zmieniał o wiele razy częściej niż żony. Do 1987 roku pozostawał demokratą, od 1987 do 1999 roku był republikaninem. Następnie przeszedł do Partii Reform (1999-2001), aby ponownie wylądować u demokratów (lata 2001 do 2009). Jednak powrócił na łono Partii Republikańskiej (2009 do 2011), by w latach 2011 do 2012 zostać bezpartyjnym. Ponownie powrócił do Partii Republikańskiej w 2012 r. w której szeregach ubiega się o nominację w wyścigu prezydenckim.
Tuż za nim plasuje się młody (45 lat) ambitny (urodzony w Kanadzie z matki Amerykanki i ojca politycznego uciekiniera z kubańskiej komunistycznej krainy szczęśliwości) prawnik i senator ze stanu Teksas, Ted Cruz. Reprezentujący osławiony oddolny ruch Tea Party, Cruz (baptysta, syn pastora) uchodzi za świetnego oratora, bardzo dobrego prawnika, twardego nieprzekupnego konserwatystę, mocno trzymającego się Konstytucji i Biblii.
Dalszych trzech kandydatów reprezentuje partyjny establishment , czyli młody drugi Kubańczyk z pochodzenia, złotousty i zwinny prawnik, senator ze stanu Floryda Marco Rubio (katolik), dalej gubernator stanu Ohio John Kasich (o korzeniach czesko-chorwackich katolików). Piątym kandydatem jest słynny neurochirurg o złotych dłoniach Afroamerykanin, dr Ben Carson (Adwentysta Dnia Siódmego), uczciwy, mądry i niezależny polityk.
Kilka dni temu szeregi kandydatów opuścił były gubernator stanu Floryda Jeb Bush (też katolik). A jeszcze kilka miesięcy temu zdobycie prezydentury przez Busha wydawało się być w zasięgu jego ręki. Jeb zgromadził $150 mln w swoim skarbcu jeszcze w 2015 r. i otoczył się grupą najlepszych republikańskich speców od wygrywania wyborów mając za sobą poparcie partyjnego establishmentu i rozpoznawalne nazwisko.
Ameryka według dużej części wyborców znalazła się na rozdrożu, rządzące elity zawiodły obywateli, dlatego wyborcy chcieliby posłać rządzącą elitę na śmietnik historii. Trump dla tych wyborców reprezentuje szczerość, siłę i autorytet, nawet kiedy uderza w cieszącego się szacunkiem byłego prezydenta G.W.Busha i jego globalistyczną politykę w zakresie w opinii wielu bezsensownych militarnych wypraw, imigracyjnego multi-kulti i globalnego handlu. Trump wpisuje się w klasyczną demokratyczną krytykę interwencji prezydencji Busha i Obamy w Iranie i Afganistanie, Libii, Syrii i Yemenie, które kosztowały dotychczas biliony dolarów (w USA czytaj tryliony) i ponad 6,000 zabitych i ok. 35,000 rannych. Trump również wskazuje na zgubne skutki “wolnego” handlu, który od kiedy G.W.Bush objął władzę pozwolił Chinom na zgromadzenie ok. $4 bln (USA $4 trylionów) nadwyżki w handlu, wyprowadzając miejsca pracy z Detroit do Szanghaju.
Jak pisałem wyżej liderem republikańskiego peletonu bezsprzecznie jest Donald Trump, zwycięzca prawyborów w stanie New Hampshire i ostatnio w Karolinie Południowej, gdzie zdobył 33% głosów (zdobywając wszystkich 50 delegatów), następnym był Rubio 22%, tuż przed Cruzem 22%, Bush 8%, Kasich 8% i Carson 7%. Trump w większości sondaży osiąga od 30 do 40%.
Wyniki prawyborów z Nevady, gdzie zdecydowanie prowadzi Trump 45%, drugi Rubio 24% i trzeci Cruz 21%, dalej Carson 4,8% i Kasich 3,6%, pokazują jasno już, że Trumpa będzie trudno komukolwiek zatrzymać…
Należy się spodziewać, że po prawyborach (super wtorek) 1 marca w 13 stanach z peletonu odpadnie za przykładem Jeba Busha jeszcze kandydatów. Tak naprawdę walka rozegra się między Trumpem, Cruzem i kandydatem establishmentu Rubio, który już odzyskał równowagę po tym jak w jednej z ostatnich debat został ostro zaatakowany i poturbowany przez gubernatora stanu New Jersey Chrisa Christie (ten jednak bardziej zaszkodził sobie).
Większość jajogłowych speców od wyborów była pewna, że bezpardonowy i brawurowy w ataku Trump wyłoży się sam, najpierw kiedy zaatakował popularnego wśród republikanów byłego prezydenta Busha, później kiedy poszedł na wojnę z papieżem Franciszkiem (budowanie muru na granicy z Meksykiem). Jednak okazało się, że to Jeb Bush podkulił ogon i odszedł, a chrześcijanie (głównie ewangelicy) w Karolinie Południowej poparli w większym stopniu Trumpa niż Cruza (!).
Tradycyjnie walka wyborcza w Karolinie Południowej była bezpardonowa, ostra i często nieczysta. Liderowi Trampowi zagrażał zbliżający się Cruz, który również stał się obiektem niewybrednych ataków sympatycznego nabierającego rozpędu przedstawiciela partyjnego establishmentu Rubio. Cruz był w głupiej sytuacji ponieważ kiedy mówił o poglądach swoich adwersarzy ci obydwaj krzyczeli ustawicznie, że jest kłamcą, największym kłamcą…
Rubio nie chce słyszeć o tym, że wybrany głosami Tea Party protestującej przeciwko polityce republikańskiego establishmentu (korupcja, kolesiostwo), przeszedł na jego stronę i współdziałając z radykalnymi demokratami w Senacie (tzw. Grupa Ośmiu, m.in. Chuck Schumer, Dick Durbin, oraz Rubio i John McCain) popierał amnestię dla co najmniej 12 mln imigrantów (głównie Latynosów) nielegalnie przebywających w USA. Cruz skutecznie temu projektowi przeciwdziałał, zgłaszając “poparcie” razem z poprawką (“zatruta pigułka”) zastrzegającą, że imigranci ci będą mieli prawo stałego legalnego pobytu, ale nie będą mogli zostać obywatelami. Co rozwaliło projekt ponieważ demokraci widzieli w nielegalnych swoich przyszłych wyborców.
Trump jest chodzącym oryginałem, ludziom kojarzy się z niesłychanym optymizmem (jednak na poziomie ogólników), wręcz brawurą i bogatą mimiką. Zwykle udaje uśmiechniętego przyjemniaczka, ale jeśli ktoś stanie na jego drodze zachowuje się bardzo brutalnie, wręcz po chamsku pluje na oponentów, a po wyrządzeniu adwersarzowi szkody, szybko łagodzi język. Jest inteligentny, ukończył dobre biznesowe szkoły, zawodowo i materialnie osiągnął wiele (wart jest powyżej $4 mld). Posiada wielkie ego, ciągle chwali się swoim bogactwem i osiągnięciami podkreślając, że sam finansuje własną kampanię prezydencką. Z drugiej strony używa bardzo prostego i czasem dosadnego języka, co nawet podoba się jego wyborcom.
Co tu ukrywać, pracujący Amerykanie są sfrustrowani, ich zarobki stoją od dawna na podobnym poziomie, często tracą pracę na rzecz Chińczyków i innych zaoceanicznych pracowników o wiele niższym poziomie życia. Ameryka zmienia się też demograficznie, przybyli nielegalnie gotowi są pracować za mniejszą stawkę, również USA traci pozycję na arenie światowej. W świecie powszechnej politycznej poprawności pojawia się kandydat na POTUS, dumny i bogaty biznesmen, który rzuca oskarżenia na nielegalnie przybyłych Latynosów nazywając ich kryminalistami, gwałcicielami i dilerami narkotyków. Żeby tego było mało w obliczu krwawych islamskich zamachów w Europie i USA proponuje tymczasowe wstrzymanie imigracji z krajów muzułmańskich…
Komentatorzy rozważają jak taki facet może zostać prezydentem USA, przypuszczając, że w razie zwycięstwa złagodzi swój język i w stylu będzie przypominał Billa Clintona. Inni porównują go do Putina, lub byłego włoskiego premiera Silvio Berlusconiego, szczególnie myśląc o jego egzotycznym życiu osobistym i osobowości. Aktorzy są podobni, bogaci medialni, bombastyczni o nacjonalistycznym smaczku i zadufani biznesmeni z wielkim ego są widziani przez sfrustrowanych wyborców jako wybawiciele, którzy oczyszczą pole z zawodowych politycznych oszustów i wyprowadzą swój kraj na prostą używając swoich zdolności i umiejętności zdobytych w świecie biznesu. Można widzieć Trumpa jako typowego doświadczonego biznesmena, który widząc otwarcie i zapotrzebowanie na rynku politycznym szybko definiuje odbiorcę, jego potrzeby i szybko dostarcza mu potrzebny towar.
Newt Gingrich były kandydat na POTUS analizując popularność Trumpa powiedział:
“Mamy tu do czynienia z bardzo prostą zasadą. Jeżeli uważasz, że cały Waszyngton jest chory, chcesz kogoś kto wywróciłby go do góry nogami, wtedy lubisz Trumpa i detale nie będą miały już dla ciebie znaczenia”
Wycofanie się z wyścigu ulubieńca republikańskiego establishmentu Jeba Busha pozostawia pole do walki o drugie miejsce przez dwóch młodych senatorów i prawników pochodzenia kubańskiego Cruza i Rubio. Ten ostatni logicznie ma większe szanse na przejęcie znacznej liczby wyborców po Bushu. Obaj kandydaci zdobyli swoje pozycje dzięki poparciu Tea Party, obydwaj są przeciwko ograniczeniom w posiadaniu broni, przeciwko aborcji i reformie Obamacare. Są też zwolennikami obniżenia podatków, zlikwidowania ministerstwa edukacji, ograniczenia agresywnych regulacji ochrony środowiska i obydwaj udzielają poparcia Izraelowi. Niektórzy obserwatorzy porównują Rubio do wygrywającego wdziękiem i charyzmą J.F. Kennedy, zaś Cruza do roztaczającego przed wyborcami obraz czyhających zagrożeń R. M. Nixona…
Ameryka istotnie ulega poważnym zmianom, oto co powiedział Marco Rubio po zajęciu drugiego miejsca w Karolinie Południowej:
“Otrzymałem poparcie od gubernatora o indyjskim pochodzeniu, która to poparła kandydata prezydenckiego o kubańskim pochodzeniu i jutro będę prowadził kampanię z pomocą Afroamerykańskiego senatora. To sytuacja ma miejsce w stanie Karolina Południowa”
W tej politycznej grze ogromną rolę odgrywają pieniądze, choć przykład przegranego Jeba Busha dysponującego $150 mln temu zaprzecza. Miliarder żydowskiego pochodzenia 82 letni potentat kasynowy (Las Vegas, Macao) Sheldon Adelson, który na poprzednią kampanię prezydencką z 2012 r. przeznaczył, aż $100 mln, dziś oficjalnie nie wszedł jeszcze do gry. Zwykle dostarcza on pieniędzy również grupom wspierającym poszczególnych kandydatów, jak Americans for Prosperity (republikański establishment braci Koch), czy Crossroads (Karl Rove). Koło Adelsona ciągle jeszcze z pustymi kieszeniami krążą głodni kandydaci. Jednak miliarder, który od lat dba głownie o interes i bezpieczeństwo Izraela czeka na oczyszczenie pola i wyłonienie się węższego grona kandydatów, a najlepiej lidera peletonu. Ważnym graczem jest tu jego żona (i zarazem wspólnik) Miriam, która darzy sympatią Cruza, zaś sam Adelson preferuje Rubio. Do tej pory Aldensonowie wydali jedynie $2,6 mln na komitety poparcia dla większości kandydatów i po kilka tysięcy dla Rubio i jego rywala Cruza.
Trump nie przyjmuje dotacji i w zasadzie sam finansuje swoją kampanię, zaś o Adelsonie sympatyzującym z Rubio wyraził się, że magnat kasyn czuje, że może urobić Rubio na swoją doskonałą kukiełkę.
Po kolejnym ostatnim zwycięstwie Trumpa w Nevadzie nie wiadomo czy ktokolwiek potrafi zatrzymać go w pochodzie po nominację na kandydata na Prezydenta z ramienia Partii Republikańskiej. Na najbliższym horyzoncie pojawiają się prawybory 1 marca, aż w 13 stanach, czyli tzw. Super wtorek. Jednym z tych stanów będzie Teksas, stan który Ted Cruz reprezentuje w Senacie. Pozostaje pytanie, czy Cruz zdoła wygrać w swoim stanie ze zwycięsko rozpędzonym Trumpem? Jeśli nie, to będzie to oznaczało koniec szans Cruza. Następna odsłona nastąpi już 15 marca w stanie Floryda, czy Marco Rubio będzie w stanie pobić na swoim terenie Donalda Trumpa?
Ale o tym następnym razem…
Jacek K. Matysiak
2016/02/24, Kalifornia