Reklama

 Media poinformowały, że Rada Polityki Pieniężnej nie zmieniła stóp procentowych, co tradycyjnie przewidzieli ankietowani ekonomiści.

 Media poinformowały, że Rada Polityki Pieniężnej nie zmieniła stóp procentowych, co tradycyjnie przewidzieli ankietowani ekonomiści. Mnie wprawdzie nikt nie ankietował, ale też nie spodziewałem się żadnych zmian. Podwyżka była niezbyt prawdopodobna, bo mamy kryzys, a w czasie kryzysu banki centralne nie podnoszą zwykle stóp. Bardziej możliwa była obniżka, bo "stymulowanie" gospodarki niskimi stopami jest nadal modne, pomimo nauczki z czasów Greenspana. Na szczęście RPP wykazała się rozsądkiem i uznała, że skoro stopa jest i tak niższa, niż poziom inflacji, to nie należy jej jeszcze mocniej ciąć. Okazało się zatem, że mamy przewidywalną politykę pieniężną. I całe szczęście. Przewidywalny był również wybór nowego szefa amerykańskiej Rezerwy Federalnej – prezydent Obama mianował na to stanowisko starego szefa, Bena Bernanke. Nie wiem, czy w tej sprawie też przeprowadzano jakąś ankietę, ale biorąc pod uwagę zamiłowanie obu panów do tzw. ratowania gospodarki, nie powinno to nikogo dziwić. Niestety, choć wybór nowego szefa Fed bywa przewidywalny, to polityka tego szefa nie zawsze.

Podział polityki monetarnej na przewidywalną i nieprzewidywalną jest oczywiście uproszczeniem, choć nie do końca. Politykę tę można bowiem prowadzić na dwa sposoby: albo według pewnych ściśle określonych reguł, albo według aktualnego widzimisię osób podejmujących najważniejsze decyzje w banku centralnym. Ta druga metoda, nazywana nieco bardziej naukowo "działaniami dyskrecjonalnymi", była praktykowana m. in. w USA po 2001 roku. Wtedy to ówczesny szef Rezerwy Federalnej, Alan Greenspan, stwierdził, że wobec kryzysu ( który nie był zresztą zbyt wielki ) należy obniżyć stopy, w celu "stymulowania gospodarki". Obniżki trwały przez trzy lata, w tym czasie sprowadzono główną stopę Fed do poziomu 1% ( mniejszego, niż ówczesny poziom inflacji ). Następnie, bodaj pod koniec 2005 roku, szykujący się do odejścia ze stanowiska Greenspan, doszedł do wniosku, że jego dotychczasowa polityka, prowadząca do stymulowania ekspansji kredytowej, czyli do napełniania gospodarki pustymi pieniędzmi, może doprowadzić do wzrostu inflacji. Ten bystry i niewątpliwie słuszny, choć "nieco" spóźniony wniosek pchnął Fed do decyzji o podwyżkach stóp, które do 2007 roku wzrosły o 4,25%. Niestety wyższe stopy sprawiły, że spadły ceny domów. Dlaczego "niestety", skoro obniżka cen powinna raczej cieszyć ludzi, niż martwić? Dlatego, że polityka władz USA doprowadziła do masowego wzrostu podaży kredytów hipotecznych, a to z kolei wpłynęło na ciągły wzrost cen nieruchomości. Wiele osób brało więc kredyt, którego nie było w stanie spłacić i kupowało dom, licząc na to, że za jakiś czas sprzedadzą go ze sporym zyskiem, spłacą kredyt z odsetkami i starczy im jeszcze na częściowo samodzielne kupno nowego mieszkania. Te plany pokrzyżowała jednak podwyżka stóp i bańka na rynku nieruchomości pękła. Wraz z nią pękła wiara w to, że derywaty, którymi "zabezpieczono" udzielone dotychczas kredyty są wiele warte. Zaczął się kryzys.

Reklama

To doświadczenie pokazuje, że "dyskrecjonalna" polityka pieniężna jest zła i nie sprawdza się w praktyce, pomimo tego, że wiele osób broni jej, uznając ją za dobre "działanie antycykliczne" ze strony państwa. W rzeczywistości nie da się jednak zapewnić gospodarce trwałego rozwoju przez manipulowanie podażą pieniądza. Wręcz przeciwnie, gospodarce służy tylko stabilny pieniądz i stabilna polityka, prowadzona według ściśle określonych zasad. Pytanie brzmi jakie to mają być zasady? Cóż, tu pojawiło się kilka propozycji. Pierwsza z nich jest dziełem Miltona Friedmana, jednego z twórców tzw. chicagowskiej szkoły ekonomii. Friedman był monetarystą i jak sama nazwa wskazuje uważał, że polityka monetarna jest bardzo ważna. Twierdził też ( przynajmniej na początku, potem się chyba z tego wycofał ), że najlepszą politykę bank centralny prowadzi wtedy, gdy utrzymuje podaż pieniądza na stałym, niskim poziomie, 3-4% rocznie, co z jednej strony będzie zapobiegało zbyt wysokiej inflacji, a z drugiej pojawieniu się deflacji. To założenie jest słuszne tylko wtedy, gdy przez "inflację" rozumiemy wzrost ilości pieniędzy. Jeśli natomiast rozumiemy przez nią "wzrost cen", to założenie słuszne być przestaje. Dlaczego? Dlatego, że wielkość cen zależy nie tylko od wielkości podaży pieniądza. Duży wpływ na ceny ma także podaż towarów i usług oraz popyt na nie. Jeśli podaż maleje, to ceny rosną, nawet jeśli nie wydrukowano zbyt dużo pieniędzy. Jeśli popyt rośnie, dzieje się tak samo. Oczywiście ilość pieniądza w obiegu też ma znaczenie i to znaczenie ogromne – jeśli ilość pieniądza w obiegu rośnie szybciej, niż ilość dóbr, to pieniądz będzie coraz tańszy, a dobra coraz droższe. Problem w tym, że to ile pieniędzy trafi w obieg tylko częściowo zależy od banku centralnego.

Co najmniej taki sam, a prawdopodobnie nawet większy wpływ na ceny ma rząd i jego polityka fiskalna. Jak rząd może wpływać na ceny? Choćby zaciągając gigantyczne długi, albo podnosząc podatki. Deficyt działa tu zwykle po jakimś czasie, natomiast wysoka podwyżka podatków i/lub ceł, może szybko doprowadzić do ograniczenia podaży i tym samym do wzrostu cen. Do wzrostu cen mogą prowadzić także inne decyzje rządu, np. nowe regulacje, więcej koncesji i zezwoleń, itp. Tak więc rząd ma znacznie więcej możliwości zaburzenia mechanizmu rynkowego i popsucia gospodarki, niż centralny bankier. Nie znaczy to, że bankier nie może tu nic zdziałać. Przeciwnie, może, co pokazał Greenspan ( uważany zresztą za monetarystę, jak Friedman ). Musi jednak trafić w odpowiednie warunki – jeśli mamy kryzys i jeśli banki niechętnie udzielają kredytów, a ludzie stają się bardziej oszczędni, to nawet bliskie zeru stopy nie wpłyną na szybki wzrost inflacji. Tak więc "reguła Friedmana" nie jest regułą najlepszą, choć nie jest też zła – z pewnością sprawdziłaby się lepiej, niż "dyskrecjonalna" polityka Greenspana, czy kogokolwiek innego. Zostawmy jednak tę zasadę i przejdźmy do kolejnej, znanej jako "reguła Taylora". Jej autorem jest, amerykański ekonomista, były doradca George’a W. Busha, John B. Taylor, zaliczany ( przynajmniej przez anglojęzyczną Wikipedię ) do nowych keynesistów – jeśli Wikipedia słusznie go zalicza, to dajcie nam Bogowie tylko takich keynesistów, jak on i żadnych innych. Reguła Taylora mówi, że bank centralny powinien wyznaczyć dwie wielkości – cel inflacyjny i PKB potencjalny. W przypadku celu, Taylor proponuje 2%, natomiast PKB potencjalny to średni wzrost PKB z ostatnich lat. Taylor twierdzi, że jeśli inflacja wykracza o 1% ponad cel, bank centralny powinien podnieść stopę o 0,5%, jeśli natomiast znajduje się ona o procent poniżej celu, to stopa powinna spaść o 0,5%. Podobnie powinno postępować się w przypadku wzrostu PKB powyżej PKB potencjalnego, czy spadku PKB poniżej tej wielkości. Jeśli natomiast inflacja wynosi 2%, a PKB rośnie w "średnim" tempie, stopa procentowa powinna znajdować się w okolicach 4%.

Wady i zalety? Zaletą jest to, że reguła jest dość prosta i że wynika ona z konkretnych liczb i z danych dotyczących stanu gospodarki, a nie z czyjegoś widzimisię. Według tych zasad, a przynajmniej w sposób zbliżony do nich, prowadzono politykę pieniężną w USA od połowy lat 80 do 2001 roku. Wadą jest z kolei to, że reguła zakłada "schładzanie" gospodarki przy "zbyt szybkim" wzroście i jej "podgrzewanie" przy wzroście zbyt wolnym, jakby gospodarka była starym żarciem, które można sobie podgrzać, schłodzić, albo wyrzucić na śmietnik. "Szczęściem w nieszczęściu" jest to, że Taylor chce gospodarkę "schładzać" i "podgrzewać" w myśl konkretnych zasad, a nie na podstawie czyichś opinii i pomysłów. Właśnie to, że w zasadzie Taylora są jakieś zasady, sprawia, że jest ona całkiem niezłym sposobem na prowadzenie polityki monetarnej. Zasady ma jednak nie tylko Taylor, zasadami kierował się także Jude Wanniski, zwolennik ekonomii podaży, który zaproponował ciekawą i moim zdaniem dobrą metodę prowadzenia polityki pieniężnej. Wanniski chciał związać podaż pieniądza z ceną złota. Nie miał to być jednak standard złota, jaki proponują niektórzy "Austriacy", czyli pełne pokrycie rezerw w złocie i zakaz wszelkiego dodruku. Wanniski proponował tylko, by bank centralny ustalił jakiś parytet ( może to być średnia cena złota w ostatnich latach ), powiedzmy 800 dolarów za uncję. Jeśli cena złota wzrośnie ponad 800 dolarów, bank centralny powinien dokonać sprzedaży papierów wartościowych na otwartym rynku, "wysysając" w ten sposób nadmiar pieniądza z obiegu. Jeśli natomiast cena złota spadnie poniżej "parytetu" bank powinien "dodrukować" trochę pieniędzy, dokonując zakupów na otwartym rynku. W ten sposób cena pieniądza ma być stabilna.

Czemu Wanniski proponuje, by złoto było "kotwicą inflacyjną"? Dlatego, że cena złota, podobnie jak cena każdego innego towaru, zależy od jego podaży i od popytu na nie. Podaż złota jest jednak w miarę stała i nie zmienia się zbyt często, ani zbyt szybko, dlatego jego cena zależy głównie od popytu. Popyt na złoto rośnie wtedy, gdy polityka monetarna jest zbyt luźna, co rodzi "oczekiwania inflacyjne". Jeśli natomiast ta polityka jest zbyt sztywna, to pojawiają się "oczekiwania deflacyjne" i popyt na złoto spada, a wraz z popytem cena. Tak więc cena złota w systemie proponowanym przez Wanniskiego byłaby "wskaźnikiem", który mówiłby bankowi centralnemu, kiedy trzeba zwiększyć podaż pieniądza, a kiedy lepiej ją zmniejszyć. Czy to dobry pomysł? Moim zdaniem tak i z pewnością każdy z tych trzech pomysłów na politykę pieniężną jest lepszy, niż "dyskrecjonalne" pomysły urzędników, którym wydaje się, że mogą swoimi decyzjami "uratować" gospodarkę i którzy nie rozumieją, że o tym jak gospodarka wygląda decydują działania milionów ludzi, a nie decyzje jednego, czy drugiego "zbawcy".

Reklama

25 KOMENTARZE

          • Jesteś kierowcą czy pasażerem?
            Decydujesz czyli masz dostęp do kierownicy i gazu. Pasażer może ci pyskować co najwyżej. No chyba, że się wq*i, zaciuka i zabierze kierownicę. Czyli podejmie decyzję polityczną. Ty, z politycznych powodów, dbasz by podziwiał widoki. Ale: Ty podejmujesz decyzje. Decydujesz. Reszta co najwyżej narzeka.

            Ciut inaczej: świat jest niepoznawalny. Wypowiadasz twierdzenie o, i działasz. Decydujesz.

            Kto działa ten decyduje. I odwrotnie.

          • Jesteś kierowcą czy pasażerem?
            Decydujesz czyli masz dostęp do kierownicy i gazu. Pasażer może ci pyskować co najwyżej. No chyba, że się wq*i, zaciuka i zabierze kierownicę. Czyli podejmie decyzję polityczną. Ty, z politycznych powodów, dbasz by podziwiał widoki. Ale: Ty podejmujesz decyzje. Decydujesz. Reszta co najwyżej narzeka.

            Ciut inaczej: świat jest niepoznawalny. Wypowiadasz twierdzenie o, i działasz. Decydujesz.

            Kto działa ten decyduje. I odwrotnie.

  1. USA pany
    Trochę irytujące (dla Polaka) jest to, że przeciętni amerykanie nie ponoszą praktycznie żadnych kosztów kryzysu, żyją dalej dokładnie tak samo jak wcześniej.
    Jedynym wskaźnikiem interesującym tamtejszego średniego producenta-handlowca jest kurs juana.
    Przynajmniej tak mówią.

  2. USA pany
    Trochę irytujące (dla Polaka) jest to, że przeciętni amerykanie nie ponoszą praktycznie żadnych kosztów kryzysu, żyją dalej dokładnie tak samo jak wcześniej.
    Jedynym wskaźnikiem interesującym tamtejszego średniego producenta-handlowca jest kurs juana.
    Przynajmniej tak mówią.

  3. Brawo Ja
    Kompletny i klarowny tekst.
    PS
    Oczywiście jak zwykle muszę się nie zgodzić … ale tym razem nie z Tobą :). Uważam, że to złoto wcale nie jest takie stabilne – patrz chociażby różne nierynkowe decyzje banków centralnych dotyczące tego kruszcu bądź ewentuale decyzje nielicznych producentów.

  4. Brawo Ja
    Kompletny i klarowny tekst.
    PS
    Oczywiście jak zwykle muszę się nie zgodzić … ale tym razem nie z Tobą :). Uważam, że to złoto wcale nie jest takie stabilne – patrz chociażby różne nierynkowe decyzje banków centralnych dotyczące tego kruszcu bądź ewentuale decyzje nielicznych producentów.

    • Masz na myśli Ludowy Bank
      Masz na myśli Ludowy Bank Chin i jego zwiększanie złotych rezerw? Ja myślę, że ta polityka nie jest głupia i może wynikać ze strachu przed inflacją w USA. A tak poza tym – która z reguł jest Twoim zdaniem najlepsza?

      • Raczej takie porozumienia
        http://www.bankier.pl/wiadomosc/Europejskie-banki-dogadaly-sie-w-sprawie-zlota-1997993.html
        albo np. gwałtowne zwiększenie wydobycia przez posiadaczy złóż. Poza tym złoto musiałoby chyba bardzo mocno podrożeć, aby zapewnić pokrycie dla obecnego, światowego obrotu gospodarczego. Ciekawe jak zwolennicy złotego pieniądza wyobrażają sobie okres przejściowy?
        Co do reguł to stawiam na Taylorowską. Co prawda potencjalny PKB to jedynie namiastka sumy produkcji potencjalnej i jak to ze średnią jedni mogą “grzać” a inni odczują “ochłodzenie”, ale chyba nic lepszego, póki co, nie wymyślono.

        • Gwałtowne zwiększenie
          Gwałtowne zwiększenie wydobycia może natrafić na dwa rodzaje trudności – po pierwsze natury… no, po prostu trudności ze strony natury. Istnieją jakieś fizyczne ograniczenia. Po drugie istnieje kwestia kosztów. Nikt nie będzie masowo zwiększał wydobycia, jeśli jego koszty będą większe, niż potencjalne zyski ze sprzedaży. Zostaje jeszcze kwestia zachowania banków centralnych, ale myślę, że w razie przyjęcia przez nie zasady “złotej kotwicy inflacyjnej”, powstrzymałyby się przed takimi ruchami. Zresztą z artykułu wynika, że złoto, które postanowiły sprzedać banki europejskie, tylko w części trafiło na rynek, bo część została kupiona i zamknięta w sejfach przez inne banki. No i wreszcie kwestia złotego pieniądza – to akurat nie problem, bo Wanniski nie proponuje standardu złota. Pieniądz w jego projekcie nadal jest papierowy i nie ma pokrycia w złocie. Złoto, a konkretnie popyt na nie, jest tu jedynie miernikiem oczekiwań inflacyjnych.

          Jeśli chodzi o regułę Taylora, to jest moim zdaniem dobra, choć dobrze byłoby ją uzupełnić o “przypis”, mówiący, by stopa nie była nigdy niższa od poziomu inflacji – tak na wszelki wypadek, by nie napompować zbyt dużej bańki kredytowej.

          PS. Jeszcze coś mi się przypomniało. Przed Greenspanem popularna była teza, że komputer lepiej pokierowałby polityką monetarną, niż ludzie w banku centralnym. Kiedy Greenspan “uratował” gospodarkę po “dot-comach” skrytykowano ten pogląd, twierdząc, że nie ma idealnego algorytmu i że Greenspan udowodnił swoimi działaniami coś przeciwnego. Dzisiaj wygląda na to, że zwolennicy komputera mieli rację.