Reklama

Dużo już pisałem o zagrożeniach wynikających z braku możliwości prowadzenia suwerennej polityki pieniężnej przez kraje należące do unii walutowej i wynikającej z tego postępującej ruinie gospodarek krajów o niskiej wydajności przemysłu (południe Europy vs Niemcy, Holandia). Tym razem chce zwrócić uwagę na kolejną pułapkę, jaką niesie za sobą taka integracja państw o różnym potencjale. Otóż w obrębie krajów strefy euro zniesione są taryfy oraz nie istnieją wahania kursowe (wyjątkiem może stać się Cypr). W pobieżnej ocenie taka sytuacja wydaje się sprawiedliwa: każdy ma jednakowe warunki, a więc niech wygra najlepszy. Ale spójrzmy głębiej: przecież sytuacja wyjściowa każdego kraju jest inna, warunki prowadzenia biznesu różne. Część krajów ma przemysł rozwinięty na najwyższym poziomie, o wysokiej innowacyjności i wydajności, a część dopiero się chce rozwijać… Chce się rozwijać! Czy w starciu z okrzepłymi przedsiębiorstwami, o potężnym zabezpieczeniu finansowym, ten rozwój jest w ogóle możliwy? Czy nowopowstająca firma jest w stanie nawiązać równorzędną walkę konkurencyjną z gigantem w swojej branży? Może próbować, niemniej mnie przypominałoby to raczej starcie boksera klasy ciężkiej z przedszkolakiem. Czy to jest sprawiedliwe? Część zwolenników gospodarki neoliberalnej, globalizmu zakrzykuje w tym momencie, że nie potrzeba słabeuszy. Sami są sobie winni – przegrali, to niech bankrutują. Niech zostaną tylko najlepsi! OK, chwytliwe hasło. I do czego prowadzi? Jak zostają tylko najlepsi… to w krajach słabszych bezrobocie rośnie i rośnie. Właśnie to poziom bezrobocia jest wskaźnikiem, który najlepiej pokazuje, kto należy do zwycięzców, a który kraj przegrywa i osuwa się w recesję.

http://econographics.wordpress.com/2013/04/05/eurozone-country-unemployment-rates/
Na tym wykresie za „przegrane” można uznać wszystkie kraje, które zakończyły swój wyścig cywilizacyjny, na wyższym poziomie bezrobocia niż Francja…
Jak widać, wygranych mamy wyłącznie na północy Europy. Kraje te wstępowały do unii walutowej, mając już dobrze rozwinięte, okrzepłe struktury przemysłu. Mając wysoką produktywność mogły tylko zyskać na zniesieniu wszelkich barier handlowych z krajami słabszymi. A przegrani po kolei odpadają i proszą o pomoc mająca uchronić ich przed całkowitym bankructwem…
I owszem, „dobra” Unia nie zostawia ich samym sobie, przekazuje pożyczki, obwarowane jednak drakońskimi warunkami: wymaga wprowadzenia ostrych oszczędności budżetowych. Dlatego kraje „przegrane” nie mają wyboru, tną wydatki, a w rezultacie stopa bezrobocia jeszcze szybciej rośnie. Jest to wynik oczywisty, gdyż efektem takich ruchów jest kurczący się popyt. Mniejszy popyt, to mniejsza produkcja, a to prowadzi do wzrostu bezrobocia, spadku dochodów budżetowych. 1% wymuszonych w obecnych warunkach gospodarki, oszczędności przynosi 1,6% spadku PKB. Gdzie ten spodziewany wzrost zaufania rynku i idące za nim nowe inwestycje, których spodziewała się Wielka Trójka (Europejski Bank Centralny, Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Komisja Europejska)???
Jest tylko jeden sposób na rozwiązanie problemu kurczącej się gospodarki. I tą właśnie drogą zaczyna teraz podążać Japonia – Abenomix, polityka bodźca fiskalnego. Ostatnio politycy we Włoszech optowali za podobnym rozwiązaniem. Jednak, czy mogą pójść tą drogą? To zależy już od Niemiec, które… nadal bezwzględnie wymagają realizacji strategii oszczędności finansowych.
Czyli mamy do czynienia z sytuacją bez precedensu w czasie pokoju: rząd podobno niepodległego kraju chce wprowadzić jak najbardziej korzystną dla swoich obywateli politykę gospodarczą. Ale realna możliwość wprowadzenia tej strategii zależy od innego państwa – od Niemiec. I to jest właśnie to niebezpieczeństwo, jakie niesie za sobą beztroskie pozbycie się suwerenności, jakie zafundowali swoim obywatelom politycy.
Z prawdziwą przykrością czytam nadal pojawiające się komentarze, obwiniające samych Greków, Hiszpanów, Irlandczyków za katastrofalny stan własnego państwa. Jak łatwo niektórzy wierzą w  ich „narodowe” lenistwo, skłonność do oszustw i niechęć do pracy. Niezależnie od indywidualnych, wakacyjnych obserwacji, to nie jest prawdziwe sedno problemu. Problemem jest stworzenie sytuacji, w której kraj będący w stanie zapaści finansowej, z gwałtownie wzrastającym bezrobociem i spadającymi dochodami budżetowymi, nie jest w stanie zrealizować strategii pozwalającej na rozwiązanie tych problemów. Ma związane ręce, gdyż wszelkie środki i narzędzia (polityka pieniężna, bodziec fiskalny) zostały wcześniej delegowane do innej organizacji. Taka jest rzeczywistość krajów wspólnej waluty i Unii Europejskiej…
Oby wykres powyżej był przestrogą dla Polaków. Stopa bezrobocia w Grecji, Hiszpanii i Portugalii jest nienormalna, tak również może stać się w Polsce! Przyjęcie przez Polskę wspólnej waluty już po kilku latach miałoby katastrofalne skutki. Zamiast myśleć o ściślejszej integracji, odpowiedzialni politycy powinni jeszcze raz zastanowić się, czy naprawdę warto być członkiem obecnej Unii Europejskiej? Czy bezkrytyczne popieranie idei globalizacji, oddanie się pod kuratelę „silniejszych” i liczenie na ich pomoc w razie potrzeby, nie spowoduje ponownego zniknięcia Polski z mapy Europy?
 

Reklama