Gdyby chociaż skrzypce zagrały z odrobiną pstrokacizny
smyczki przeskakiwały zalotnie ze struny na strunę
mrużyły oczy lub przeszły w nieokiełznany galop
Gdyby chociaż skrzypce zagrały z odrobiną pstrokacizny
smyczki przeskakiwały zalotnie ze struny na strunę
mrużyły oczy lub przeszły w nieokiełznany galop
jedynie fagot (stara dobra drewniana rura)
wydął z siebie namiastkę życia
dołączył do motywu porażki donośnego oboju
po czym kontynuował go sam
allegro – przaśne i cierpkie – było chropowate
jak repryza je zwieńczająca
z wyciszeniem słuchać było eksplozję ulgi –
biedne instrumenty
po largo – okrutnie nazwanym maestoso – pytanie
nasuwało się mimochodem: gdzie jest dyrygent?
to ten jegomość z patykiem w ręku?
brat przyrodni chaosu mąż próżności
siostrzeniec nieładu?
w scherzo waltornie obwieściły triumfalnie
nędze wykonania reszta perliście temu zawtórowała
dyszące wiolonczele ogłosiły kapitulację
na rzecz zmęczonych kontrabasów
z nieudaną odsieczą ruszyła artyleria dęta
Boże – kiedy się to skończy
rondo zaskoczyło ślamazarnym tempem –
kuplet śmiertelnie spoważniał
i umarł w objęciach zimnego fletu
przesłanie zacodowano na finał
bębny huknęły parę razy na chwałę katastrofy…
gdy koncert jest nudny
ciekawiej jest obserwować widownię
i garstkę słuchaczy