W polskiej branży politycznej dorobiliśmy się wielu atrakcyjnych sformułowań, któ
W polskiej branży politycznej dorobiliśmy się wielu atrakcyjnych sformułowań, których próżno szukać w innych krajach. Jednym z takich było słynne oskarżenie posiłkowe głoszące nową maksymę prawną: „jak nie ma dowodów to znaczy, że zostały zniszczone”.
Autorstwo przypisuje się niejakiemu Ziobro, ale nie może być tak w partii, do której Ziobro należy, żeby prezes nie przebił członka, nie Ziobro, ale całego członka partii. No i prezes przebija komentując bulwersująca nas wszystkich sprawę „tarczy antykorupcyjnej”. Prezes komentuje tak, że jeśli są jakieś dokumenty co to pan Kamiński mówi, że ich nie było, to znaczy, że zostały zniszczone. Nie, zaraz, coś tu się nie zgadza, coś redakcja pomyliła, bo przecież nie prezes. Inaczej to szło. Jak są dokumenty co ich nie było, to znaczy, że te dokumenty zostały antydatowane.
O co chodzi konkretnie? Konkretnie chodzi o to, że jak Kamiński powiedział o nieistniejących dokumentach, natychmiast rząd takie dokumenty wyprodukował z datą wsteczną. Prezes już nie mówił jak to się stało, że do tych nieistniejących dokumentów pan Kamiński pisał odpowiedzi i czy te odpowiedzi antycypowały antydatowane dokumenty, ale prezesa się nie weryfikuje, prezesowi się wierzy na słowo. Prezes słowo daje i wiadomo jak było. Dzięki Bogu i póki co, słowo prezesa ciałem się nie staje, a wręcz czymś przeciwnym.