Brniemy dalej.
KAZIMIERZ II pseudo SPRAWIEDLIWY (no czy ja wiem?)
Brniemy dalej.
KAZIMIERZ II pseudo SPRAWIEDLIWY (no czy ja wiem?)
Pamiętamy, że Kazimierz miał to nieszczęście iż w chwili śmierci tatusia jeszcze nie było go na świecie. W związku z powyższym nie dostał od ojca działy ziemi. Siedział sobie najpierw przy mamusi, potem pętał się wśród braci na zasadzie ubogiego krewnego. W życiu warto mieć jednak trochę szczęścia. W końcu i do niego szczęście się uśmiechnęło.
W wyniku śmierci braciszka Henryka (ten z kolei szczęścia nie miał na wojnie z Prusami); dostał wreszcie swoja działę ziemi (1166). Braciszkowie przyznali mu ziemię wiślicką, to niedaleko Krakowa w Małopolsce. Ponieważ do Krakowa było tak blisko, bardzo korciło Kazimierza aby tam sobie znaleźć jakieś lokum. Najlepiej na Wawelu. Niestety zadomowiony tam był starszy brat Bolesław i jakoś nie myślał o wyprowadzce.
Po kilku latach trafiła się okazja aby ten stan zmienić. Zmarło się Bolesławowi (1173). Kazimierz wyrobił już sobie chody u co znaczniejszych ludzi w Krakowie. Przy ich to poparciu miał wskoczyć na ciepły jeszcze tron. Nie wyszło. Na tron wskoczył inny brat Mieszko Stary.
Wyszło za drugim podejściem. Przeciwko Mieszkowi wybuchł bunt wygoniono go i na tron za zgodą buntowników wstąpił Kazimierz (1177). Zagrał skutecznie. Zawarł bowiem sojusz z synem Mieszka Odonem. Jak pamiętamy Odon przegnał tatusia. Ostatecznie udało mu się Kaziowi, skupić pod swoim panowaniem Małopolskę, Kujawy, Cześć Wielkopolski z Gnieznem oraz Mazowsze. Mazowszem co prawda władał oficjalnie syn zmarłego Bolesława Kędzierzawego (Leszek) był jeszcze jednak dzieciakiem i stryj czyli Kazimierz sprawował nad nim opiekę. Żeby się chłopak nie stoczył.
Rządzenie w Krakowie przez Kazimierza było złamaniem zasad ustalonych przez ojca. Przecież nowy władca był najmłodszym z synów Bolesława Krzywoustego. Trzeba było coś z tym zrobić, bo lada chwila należało oczekiwać jakiś wstrętów ze strony szanownej rodzinki. Konieczne było jakieś silne wsparcie. A kto był wtedy silniejszy niż kościół? No nikt. Sprytnie wykombinował sobie Kazimierz że trzeba dostojników sobie pozyskać. Sprosił do Łęczycy książąt z innych dzielnic na elegancki obiad (1180). Zwano to wtedy zjazdem. W przerwach między prosięciem a baraninką udało mu się przekonać innych, że trzeba kościołowi pomóc bo niektórzy z dostojników wręcz niedojadają. Uznano, że książęta zrzekają się na rzecz kościoła prawa do dziedziczenia ruchomości (jakieś tam błyszczące przedmioty) po zmarłych dostojnikach kościoła. Przyjrzą się również postępkom swoich urzędników na ziemiach należących do kościoła. Krótko mówiąc, ustalono że w majątkach kościelnych kraść urzędnikom nie wolno.Komu wolno kraść dyskretnie nie określono.
Trzeba przyznać, że było to mistrzowskie posunięcie ze strony Kazimierza. Papież Aleksander III oczywiście zaakceptował postanowienia w Łęczycy, był to przecież dla jego firmy czysty zysk. Dorzucił jeszcze uznanie pryncypatu Kazimierza nad innymi książętami, bo to nic nie kosztowało.
Rok później wrócił do Wielkopolski z wygnania Mieszko Stary, ale tym władca się nie przejął. Nie było czym. Mieszko uzyskał tylko Gniezno w związku z tym był słabym przeciwnikiem. Pyskował co prawda że to jemu tron się należy, przypominało to jednak ujadanie ratlerka przy buldogu. Możliwe że mimo wszystko przylałby Mieszkowi ale zaprzątały go już inne problemy.
Na wschodzie (Brześć) pogoniono z tronu jego siostrzeńca. Kazimierz zareagował szybko. Wraz z grupą uzbrojonych panów, wpadł do Brześcia (1182). Siostrzeniec Światosław wrócił na tron a nasz książę do Krakowa. Światosław był jednak nieostrożny w przyjmowaniu pokarmów ponieważ szybko dał się otruć. Na wschodzie Europy była to modna metoda rozwiązywania problemów.
Władzę po nim objął książę z sąsiedniego księstwa włodzimierskiego, Roman. Roman był jednak sprytny, więc w te pędy uznał że władca Krakowa jest jak najbardziej jego zwierzchnikiem umilowanym. Obu panom zaoszczędziło to kłopotów.
Jakiś czas potem (1184) trzeba było sypnąć kasą dla cesarza. Barbarossa domagał się bowiem zaległych należności z tytułu swego lenna nad władztwem Kazimierza. Tego pana lepiej było nie drażnić. Forsa wpłynęła na konto. Znaczy wysłano ją na wozie pod eskortą, czyli najszybszą wtedy formą przelewu.
Książę ciągle nie zaniedbywał podlizywania się kościołowi. Ufundował w Krakowie kolegiatę Św. Floriana. Starał się również pomóc miejscowemu biskupowi. Nie bez własnego interesu. Najwyższym dostojnikiem kościoła w Polsce był arcybiskup w Gnieźnie. Do Gniezna władza księcia nie sięgała. Udało się jednak coś ugrać u papieża Urbana III. Papież przyznał, że owszem najważniejszy jest jego przedstawiciel w Gnieźnie, ale zaraz po nim to jest biskup w Krakowie (1186).
Szczęśliwa passa trwała. W tym samym czasie zmarł Leszek syn Bolesława Kędzierzawego władający Mazowszem. Pewnie znowu się przeziębił lub coś w tym rodzaju. Znany był bowiem w rodzinie jako zdechlak. Kazimierz do tej pory sprawował nad nim opiekę. Ponieważ Leszkowi ziemska opieka już nie była potrzebna, Sprawiedliwy zaopiekował się zatem Mazowszem i Kujawami. Mieszko Stary co prawda próbował chapnąć to dla siebie, ale jak wspomniano wyżej był za słaby żeby się stawiać. Ponownie jednak Kazimierz nie mógł wyjaśnić ostatecznie spraw z Mieszkiem. Znowu powstało bowiem zamieszanie na wschodzie.
W księstwie Halickim dwóch panów nie mogło dogadać się kto ma tam władać. Polski książę postanowił poprzeć młodszego z nich Olega. Niestety nie udało się. Co gorsza zwycięski Włodzimierz zdemolował polskie pogranicze (1188). Czas było wykorzystać zawarte wcześniej porozumienie z Księciem włodzimiersko – brzeskim Romanem. Wspólnie udało im się wygnać Włodzimierza na Węgry. Król Węgier Bela III nie tyle przejął się losem wygnańca co raczej dostrzegł szansę. Wybrał się na Ruś, że niby broni biedaka. Wycieczka ta była owocna. Nasi musieli zwijać manatki. Bela mianował się królem Halicza i posadził na tronie swego syna Andrzeja. Haniebnie wykiwany Włodzimierz poleciał na skargę do Cesarza Fryderyka I. Cesarz wykazał się sporym poczuciem humoru. Postanowił zwiększyć komizm sytuacji i wysłał Włodka do Kazimierza Sprawiedliwego aby ten go bronił. Sprawiedliwy chwycił dowcip i pogonił Węgrów z Halicza. Bawiąc tam i dumając czy kogoś posadzić na tronie czy po prostu przyłączyć Halicz do swego kraju, dowiedział się o niepokojach w swojej stolicy. W Krakowie wybuchł bunt pod przewodnictwem kasztelana (taki burmistrz) miasta Henryka Kietlicza. Przyczyną buntu była zagraniczna polityka księcia. Te wszystkie wschodnie przepychanki sporo kosztowały. Kasę trzeba było brać rzecz jasna od poddanych. Wzbudziło to ich niezadowolenie, czemu w sumie trudno się dziwić. Przy okazji przekonał się Kazimierz że warto wspierać dostojników kościelnych bo w obronie jego panowania stanął biskup krakowski Pełka. Przegrał jednak bitwę o miasto. Buntownicy wsadzili na tron Mieszka Starego. Zemściło się dawne zaniedbanie.
Nie było co czekać Kazimierz zabrał swoich i Rusinów i co koń wyskoczy ruszyli do Krakowa. Ponieważ panowie byli zaprawieni w siłowych rozwiązaniach, sprawa została raz dwa załatwiona. Kietlicza wygnano z kraju, Mieszko zwiał do siebie. Ucieczka nie udała się jednak synowi tego ostatniego Bolesławowi. Wsadzono go do pudła. Na krótko. Kazimierz dogadał się bowiem ze skłonnym wreszcie do negocjacji Mieszkiem.
Ustalono że najważniejszym z książąt jest oczywiście Kazimierz. W zamian za to uwolniono Bolesława i dano mu we władanie Kujawy.
Po uspokojeniu spraw wewnętrznych można było wrócić do polityki zagranicznej. Jaćwingowie zamieszkujący miej więcej dzisiejsze Podlasie, lubili co jakiś czas wybrać się na Mazowsze po różne potrzebne im przedmioty. Jaćwingowie nie mieli jakiegoś swego jednolitego państwa. Zbierali się od czasu do czasu w większe watahy i wtedy robili szkody u sąsiadów. Kazimierz postanowił z tym skończyć. Przylał poganom porządnie (1192). Wyprawa ta była ostatnią z większych przygód Sprawiedliwego. Zmarł w dwa lata później (1194). Okoliczności śmierci były trochę niejasne. Plotkowano coś o otruciu. Nikogo jednak za rękę nie złapano. Ocena panowania księcia wypada pozytywnie. Utrzymał większość ziem w swoim władaniu. Za granicą też nie brakło sukcesów. Całkiem nieźle jak na panujący wtedy w Polsce galimatias.
Niesamowite, jak tego Kazimierza
nosiło po Polsce i okolicach, a autostrad wtedy jeszcze nie było (no, może przetargi ogłoszono).
A na wuj mu byłą autostrada?
A na wuj mu była autostrada? Żeby płacić na bramkach? Miał kunia i stykło. Tanio i ekologicznie. :))
Płacić?
Nie, no król to państwo, sam sobie by nie płacił ; ) Ale taryfy na takich autostradach fajne by były: Od konia – 2 grosze, od wozu – 4 grosze, od wozu w dwie lub więcej par wołów – 7 groszy. Albo jakoś tak.
To wtedy media (znaczy tacy
To wtedy media (znaczy tacy krzykacze stojący na rynku) by go obsmarowali.
Ciekawe swoją drogą jakie by wtedy były przekręty na tych opłatach.
Na opłatach drogowych to nie wiem,
ale jak byłem w Niedzicy, to przewodnik opowiadał, że zamek w Czorsztynie (czyli w tej chwili po przeciwnej stronie zalewu – Zbiornika Czorsztyńskiego) powstał jako strażnica graniczna, której główną funkcją było pilnować, żeby sól z Bochni i Wieliczki, eksportowana za granicę po niższej cenie niż na rynek krajowy (bez podatku?), nie wracała do Polski jako konkurencja dla droższej soli krajowej. Miało się to dziać gdzieś za Kazimierza Wielkiego (który zamek rozbudował). Nie wiem, czy to prawda, sprzedaję, jak kupiłem, ale jeżeli to prawda, to masz przykład, jak mogły wtedy wyglądać przekręty.
A na media bym za bardzo wtedy nie liczył. Netu nie było, źródła pisane dostępne dla nielicznych, a przekaz ustny łatwo było przerwać za pomocą aparatu ścigania ; )
Słyszałem o tych przekrętach
Słyszałem o tych przekrętach na soli. Bo była ona wtedy naprawdę bardzo droga. Jeden z moich wykładowców twierdził nawet że to poszukiwanie łatwo dostępnych złóż soli było motorem odkryć geograficznych.
“Media” faktycznie nie były wtedy za mocne i dość łatwo było spotkać się z katem. Choć z drugiej strony instytucja nadwornego stańczyka była powszechnie zachowywana. A taki błazen w pierwszym rzędzie nabijał się z szefa. Taka koncesjonowana krytyka a jak by co to zawsze można było powiedzieć – błazen.
zaraz przekręty,
z jednej strony to polityka pro eksportowa i ochrona rynku wewn., dzisiaj to dopiero działa a z drugiej polityka fiskalna, jak i obecnie. Wszystko zgodnie z prawem a Wy, że przekręty.
Czasem polityka fiskalna to też niezły przekręt,
ale w tym przypadku chodziło mi o to, że jak pilnowali z Czorsztyna, to widocznie byli chętni, żeby sól kupować rzekomo na eksport po niższej cenie, a potem wywozić ją z Polski i wwozić jako kontrabandę z powrotem, zarabiając na różnicy; względnie żeby jakąś hipotetyczną tańszą sól zagraniczną importować wbrew prawu. Czyli Czorsztyn był po to, żeby pilnować potencjalnych przekręciarzy, a nie stać na straży przekrętu.
sie domyslam,
tyle, że jeden przy drugim to ‘pikuś’ i do tego wbrew prawu.
Właśnie tak. To była walka z
Właśnie tak. To była walka z przekrętami. Zresztą pomysł tego przekrętu twórczo jest rozwijany teraz. Te lewe eksporty aby odzyskać VAT.To przecież nic innego niż to samo co tyle wieków temu już wynaleziono.
Niesamowite, jak tego Kazimierza
nosiło po Polsce i okolicach, a autostrad wtedy jeszcze nie było (no, może przetargi ogłoszono).
A na wuj mu byłą autostrada?
A na wuj mu była autostrada? Żeby płacić na bramkach? Miał kunia i stykło. Tanio i ekologicznie. :))
Płacić?
Nie, no król to państwo, sam sobie by nie płacił ; ) Ale taryfy na takich autostradach fajne by były: Od konia – 2 grosze, od wozu – 4 grosze, od wozu w dwie lub więcej par wołów – 7 groszy. Albo jakoś tak.
To wtedy media (znaczy tacy
To wtedy media (znaczy tacy krzykacze stojący na rynku) by go obsmarowali.
Ciekawe swoją drogą jakie by wtedy były przekręty na tych opłatach.
Na opłatach drogowych to nie wiem,
ale jak byłem w Niedzicy, to przewodnik opowiadał, że zamek w Czorsztynie (czyli w tej chwili po przeciwnej stronie zalewu – Zbiornika Czorsztyńskiego) powstał jako strażnica graniczna, której główną funkcją było pilnować, żeby sól z Bochni i Wieliczki, eksportowana za granicę po niższej cenie niż na rynek krajowy (bez podatku?), nie wracała do Polski jako konkurencja dla droższej soli krajowej. Miało się to dziać gdzieś za Kazimierza Wielkiego (który zamek rozbudował). Nie wiem, czy to prawda, sprzedaję, jak kupiłem, ale jeżeli to prawda, to masz przykład, jak mogły wtedy wyglądać przekręty.
A na media bym za bardzo wtedy nie liczył. Netu nie było, źródła pisane dostępne dla nielicznych, a przekaz ustny łatwo było przerwać za pomocą aparatu ścigania ; )
Słyszałem o tych przekrętach
Słyszałem o tych przekrętach na soli. Bo była ona wtedy naprawdę bardzo droga. Jeden z moich wykładowców twierdził nawet że to poszukiwanie łatwo dostępnych złóż soli było motorem odkryć geograficznych.
“Media” faktycznie nie były wtedy za mocne i dość łatwo było spotkać się z katem. Choć z drugiej strony instytucja nadwornego stańczyka była powszechnie zachowywana. A taki błazen w pierwszym rzędzie nabijał się z szefa. Taka koncesjonowana krytyka a jak by co to zawsze można było powiedzieć – błazen.
zaraz przekręty,
z jednej strony to polityka pro eksportowa i ochrona rynku wewn., dzisiaj to dopiero działa a z drugiej polityka fiskalna, jak i obecnie. Wszystko zgodnie z prawem a Wy, że przekręty.
Czasem polityka fiskalna to też niezły przekręt,
ale w tym przypadku chodziło mi o to, że jak pilnowali z Czorsztyna, to widocznie byli chętni, żeby sól kupować rzekomo na eksport po niższej cenie, a potem wywozić ją z Polski i wwozić jako kontrabandę z powrotem, zarabiając na różnicy; względnie żeby jakąś hipotetyczną tańszą sól zagraniczną importować wbrew prawu. Czyli Czorsztyn był po to, żeby pilnować potencjalnych przekręciarzy, a nie stać na straży przekrętu.
sie domyslam,
tyle, że jeden przy drugim to ‘pikuś’ i do tego wbrew prawu.
Właśnie tak. To była walka z
Właśnie tak. To była walka z przekrętami. Zresztą pomysł tego przekrętu twórczo jest rozwijany teraz. Te lewe eksporty aby odzyskać VAT.To przecież nic innego niż to samo co tyle wieków temu już wynaleziono.
Tak było.
Całkiem zgrabnie to Waćpan ująłeś.
Tak było.
Całkiem zgrabnie to Waćpan ująłeś.