„Francuskiemu hrabi, który ma sowi mózg i ma sentyment babi”
S. Wyspiański
„W chrześcijaństwie, zwłaszcza średniowiecznym, sowa stała się symbolem głosicieli prawd Starego Testamentu, którzy nie dostrzegają światła Ewangelii, oraz wyobrażeniem złości, oszustwa, hipokryzji, kłamstwa i samego Szatana – księcia duchowej ciemności. Tak jak Szatan zastawia sidła na dzieci Adama, sowa prowadzi swoich towarzyszy w pułapki myśliwych.”
Bohater tej opowieści jest kolekcjonerem sowich gadżetów.
Ilekroć nadarzy mi się gdzieś natrafić na księdza Kazimierza Sowę lub ktoś znajomy w jakiejś luźnej pogawędce napomknie w jego temacie, postać tego kapłana nieodłącznie nasuwa mi przed oczyma figurkę Buddy przebywającego w stanie nirwany. Oczywiście patrząc na posążek tłuściutkiego i promieniującego szczęściem Buddy, którego można zobaczyć najczęściej w jakiejś z chińskich pagód, czy też tych tanich, wykonanych z gipsu i sprzedawanych w całej Europie emaliowanych główek „Oświeconego”, od razu kojarzy mi się z Kazimierzem Sową.
Myślę, że dzieje się to dlatego, ponieważ trudno jest zobaczyć (gdziekolwiek szukając na jakimś zdjęciu czy nagraniu) tego kapłana o wiecznie uśmiechniętej twarzy z rozbawionymi oczyma, w pozie innej niż ta jaką prezentuje „Przebudzony Budda”.
Trudno nawet wyobrazić sobie Kazimierza Sowę – Redaktora – inaczej niż znużonego, acz usatysfakcjonowanego po dniu ciężkiej, dobrze wykonanej pracy w telewizji TVN Biznes i Świat, układającego się do snu i, śniącego snem zadowolonego, sytego bobasa.
Czasami w głowie może zrodzić się pytanie, czy nie z tego właśnie powodu złośnicy, aby przy okazji dokuczyć wszystkim kapłanom, karmili opowieściami biednych ludzi historyjką o księdzu, który poszcząc, kazał gosposi przyrządzać sobie pieczoną kaczkę nie na smalcu, – jak zwykł jadać w dni zwykłe – lecz w piątki, wyjątkowo na maśle?
Czyż nie dlatego Arcybiskup Ignacy Krasicki zadziałał w bezsilności i napisał poemat Monachomachia, chcąc powstrzymać robaka toczącego święte drzewo? Czy to nie Redaktor Sowa z ambon liberalnych mediów, wrogich Kościołowi, co rusz nie ruga bez pardonu pasterzy, choć sam jak ta owca zbłąkana ?
Z Kazimierzem Sową wiąże się wiele innych, może o wiele bardziej ciekawych pytań. Ksiądz, który znany jest niemal wszystkim, nie z wyjątkowych osiągnięć ewangelizacyjnych, – gdyż jak przyznał „nie wierzy w nawrócenia, bo się szybko wypalają” – lecz z setek wywiadów udzielanych w tych wszystkich kolorowych tygodnikach dla pań i panów, a skończywszy na swoim ulubionym kanale telewizyjnym TVN 24 i TVN Biznes i Świat, gdzie prowadzi aktualnie autorski program.
Nie jest to dobra wróżba dla tej stacji, gdyż każde przedsięwzięcie medialne, w którym maczał swoje palce kończyło się zawsze ostatecznie klęską i zamknięciem. Tak było z Radiem Plus, czy Religią TV, w której pełnił rolę dyrektora, aż do jej upadku. Zanim jednak to się stało, nie ominęła go zaszczytna nagroda dziennikarska „Ślad” imienia Biskupa Jana Chrapka, którą odebrał podczas uroczystej gali w Domu Arcybiskupów Warszawskich za „stworzenie nowoczesnego medium poświęconego religiom, kulturze i wartościom duchowym".
– Kanał Religia TV to spełnienie naszych marzeń o nowoczesnej telewizji, która mówi o sprawach związanych z wiarą w sposób otwarty. Chcieliśmy telewizji, która stare tematy porusza w nowy sposób. Bez nadęcia, bez zbędnego moralizatorstwa. Telewizji, w której każdy zainteresowany mniej materialną stroną rzeczywistości znajdzie coś dla siebie. I to bez względu na to jak w Boga wierzy, a nawet czy w ogóle wierzy. Telewizji promującej takie wartości jak tolerancja, wrażliwość na bliźnich a przede wszystkim odwaga zadawania sobie ważnych, a czasem trudnych pytań. Mamy szczęście taką telewizję tworzyć. I chociaż przed nami wciąż wiele pracy, wydaje się jesteśmy na dobrej drodze… – przemawiał szczęśliwy odbierając statuetkę.
Chyba jednak ta droga wspólna i jakże w zgodzie przemierzana w programach Religii TV wraz z nowoczesnym Ryszardem”Ju” Petru nie okazała się drogą dobrą dla tego kanału i „Kazka” – jak zwracają się do Sowy jego przyjaciele. A przyjaciół, jak każda znana medialnie persona ma teraz wielu. Licząc od strony lewej, do jeszcze bardziej lewej. W końcu to kapłan, który szczyci się, szeroko uśmiechając chwali, że „ochrzcił co najmniej pół rządu dzieci z platformy”. Lecz nie było tak zawsze różowo.
Nie wiadomo, co działoby się dziś z Kazimierzem Sową, księdzem, który jak dzieli się ze swoimi fanami „przeżywał kryzys, gdyby nie spotkał Mariusza Waltera i Jana Wejcherta.” I tylko dzięki „temu nieoczekiwanemu wyzwaniu, jakim była praca w telewizji, nie uległ zwątpieniu w drodze życiowego zamieszania. Wtedy pomyślałem, że to może być o wiele bardzie fascynujące (od posługi kapłańskiej – przyp. red.). Dobrze zrobiłem” – stanowczo konstatuje.
Zawsze zastanawiało mnie skąd bierze się ta nieprzepastna radość bijąca z twarzy tego kapłana. Skąd stał się posiadaczem kamienia filozoficznego szczęścia? Czy odnalazł ją w swoim kapłaństwie, modlitwie, może medytował kierując się wskazówkami mędrców wschodu? Raczej nie. Przecież w teologii sam przyznaje „nie jest za mocny”. Odpowiedź jest jak mawiał przyjaciel „Kazka” Bronisław Komorowski „jest arcy – boleśnie prosta”
– Mam taką teorię, że łatwiej się żyje, kiedy człowiek ma poczucie czystego sumienia. Kiedy nie masz obciążenia, które cię tłamsi i ogranicza. Jeśli nie masz, to taka życiowa forma jest dobra, dużo łatwiej jest funkcjonować. Nie bez znaczenia jest też, nazwijmy to, zapewnienie sobie życiowego minimum.
Życiowe minimum, które zapewnia podróże po całym świecie, dzięki czemu Kazimierz Sowa, ksiądz, może dzielić się swoim bogatym życiowym doświadczeniem, nabytym z autopsji.
– Bo jak uczy doświadczenie i zwykła obserwacja, zarówno tzw. gonienie za pieniądzem, jak i bieda źle wpływają na naszą moralność – stwierdza w filozoficznym zamyśleniu.
Więc, jeśli komuś przyszło do głowy, aby zastanawiać się nad stanem moralnym Sowy, niech się uspokoi, gdyż TVN Biznes i Świat opłaca sowicie kapłana, co „ochrzcił ponad pół rządu dzieci z platformy” za prowadzenie autorskiego programu „Piąta strona świata”, w którym „prowokuje do myślenia, tych którzy idą jednokierunkową ulicą zmierzającą do świetlistego celu i zapominają, że świat jest labiryntem, w którym musimy odkrywać różne drogi”.
Gdyby ktoś zechciał zarzucić mi jakąś niechęć, bądź pewną niezręczność (określenie używane często i nader modne) w stosunku do Kazimierza Sowy, wytykając mi, że piszę najpierw jego imię i nazwisko, a dopiero później podaję stan duchownego – ksiądz, śpieszę pilnie z wyjaśnieniem. Nie ma w tym krzty złośliwości. Czynię to wyłącznie przez szacunek dla jego własnych słów. Sięgnijmy zatem po nie.
– Jestem uczniem ks. Tischnera, który zwykł mawiać, że na początku jest człowiekiem, czyli w tym przypadku facetem, potem chrześcijaninem, później filozofem, a na końcu księdzem. Ja, uważam, że jeśli ktoś nie ma poczucia tożsamości, jako mężczyzna, to nie może być dobrym księdzem. Ci, którzy najzagorzalej deklarują swoją wiarę, kapłaństwo i najbardziej biją koloratką po oczach, dość łatwo rozczarowują siebie i innych.
Pewnie wielu, którzy znają Kazimierza Sowę, księdza, zastanawiało się dlaczego tak rzadko widzimy go w sutannie. Lecz jeśli jest jeszcze ktoś, kto wątpił w szczerość moich intencji, gdy wpierw stawiam nazwisko przed stanem duchownego, może przekona go sam.
– Sutannę uważam za historyczny, trochę archaiczny strój, na dodatek aseksualny.
Nie wiem, po co Sowie księdzu potrzebny jest strój mający rozbudzać w kimś zmysłowość, będący wabikiem. Chyba nie chodzi o te młode, piękne Ukrainki, które anonsuje na facebooku przyjacielowi, kiedy zaprasza go do kawiarni na kawę i pizze? Nie chcę się w to wmyślać, by przypadkiem „nie odkrywać tych różnych dróg” o których wspomina, lecz z tej racji uważam, że właściwym jest mówić o tym kapłanie najpierw Kazimierz, a potem ksiądz.
Jest jednak jeszcze coś, o czym trzeba koniecznie wspomnieć w kontekście tej barwnej postaci.
Jeżeli komukolwiek wydaje się, że jest sam lub zna kogoś, kto w dziedzinie polityki polskiej i zagranicznej jest skarbnicą wiedzy, chodzącą encyklopedią, kimś w rodzaju eksperta od tych spraw, w bezpośrednim zderzeniu z „Kazkiem” doświadczy nieprzyjemnego uczucia, dzieląc los ofiary, jaka spotyka ucznia, który nieprzygotowany staje do tablicy wywołany przez profesora. Sowa, bez najmniejszego problemu, obudzony w środku nocy, wymieni wszystkich z imienia i nazwiska Radnych Miasta Warszawy, podzieli ich liczbę względem przynależności partyjnej, a nawet poda, jak rozkładały się głosy w sprawie głosowania nad wnioskiem Prawa i Sprawiedliwości, zwłaszcza, gdy wniosek dotyczy Hanny Gronkiewicz Waltz. Można też iść w ciemno o zakład, że wie kim jest nawet wójt Ustrzyk Dolnych i będzie łatwo stracić postawione pieniądze, przyjmując z góry, iż nie wiedziałby, o czym debatowano tam na ostatniej sesji. Kto jest gubernatorem Stanu Teksas, kto został ministrem spraw zagranicznych na Filipinach? Myślę, że to pytanie nie tylko nie nastręczyłoby żadnego problemu Redaktorowi Sowie, a wręcz przeciwnie, zastanawiałby się, marszcząc swoje wysokie czoło, czy ktoś czasem nie próbuje go w coś diabelsko wkręcić, stawiając tak banalne pytania.
Lecz okazuje się, że jak wielki Achilles miał swoją słabość, i ten kapłan ma swoją sowią piętę, która ostatnio coraz mocniej spędza mu spokojny sen z powiek (co wydawało się kiedyś nie możliwym) odkąd Prawo i Sprawiedliwość wraz z Prezydentem Andrzejem Dudą przejęło stery na statku, jakim jest Polska; obecnie częściej zdarza się ujrzeć na jego obliczu pewnego rodzaju frasunek.
10 maj 2015 roku był dniem, gdy niebiosa sprzysięgły się Sowie i przyjaciołom i wbrew wierze, graniczącej po ludzku z pewnością, z jaką genialny matematyk oblicza dziecinne równanie, wymierzyły nieoczekiwany cios, który do dziś zaznaczył swe piętno, na nieskazitelnie beztroskim obliczu księdza. Tak wspomina ten tragiczny dla niego i bliskich dzień:
– Dół, poczucie porażki. Nieporównywalne z porażką Donalda Tuska w wyborach prezydenckich w 2005 roku. Bo Tusk przegrał w ostrej walce. A o prezydencie Komorowskim byłem przekonany, że wygra. Zaskoczenie. Szok.
Niestety ziarno goryczy zostało nieodzownie posiane. Zatem Kazimierz Sowa, jako kapłan wie, że w trudnych chwilach, aby nie poddać się kiełkującemu w jego sercu zgorzknieniu, na swoim ukochanym facebooku, sięga do Pisma Świętego, głosząc Ewangelie. Tam czytamy:
– Gdy się modlicie – pisał zapewne z nabożną trwogą do Rządu PiS, modlącego się przed obliczem Cudownego Obrazu NMP na Jasnej Górze – nie bądźcie jak obłudnicy. Oni lubią w synagogach i na rogach ulic wystawiać i modlić się, żeby się ludziom pokazać. Ty zaś, gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu.
Czyż te Słowo Boże w ustach tego kapłana, nie jest niezwykłym świadectwem?!
O, jakże dziwnie poczułem się po tych słowach śpiesząc na Msze Święte, Różańce, czy uczestnicząc w Roratach. Co gorsza, jak nieswojo musiał czuć się i bić z myślami ukochany prezydent Komorowski, który jeździł i publicznie pokazywał się z szacowną małżonką również na Jasnej Górze lub wtedy, gdy uczestniczył w specjalnej Mszy dziękczynnej z okazji zakończenia swojej misji?
Pocieszam się jednak myślą, że przecież Kazimierz Sowa, często przyznaje, iż w teologii „nie jest za mocny”. W tym chwytam się w „bulu, ale i nadzieji”. Czy wszyscy kapłani myślą tak samo ? Chyba nie, skoro sam zwierza się Redaktor Renacie Kim, mówiąc bez ogródek „Nie jestem sam. Jest nas kilku.”
Kilku spośród 27 tysięcy kapłanów, kilku? – zastanawiam się.
Sięgam więc do źródeł. Co mówi zatem błogosławiony męczennik Jerzy Popiełuszko? Co mówi o kapłaństwie, jego roli?
– Rola księdza jest taka, by głosić prawdę i za prawdę cierpieć.
On cierpiał wiele. Ale czy i Kazimierz Sowa, ksiądz nie cierpi widząc w Kościele modlącego się Prezydenta Dudę, Premier Szydło, a nawet Prezesa Kaczyńskiego? Czyż nie cierpi na duszy, kiedy widzi ministra Ziobro, Błaszczaka? Czyż nie daje nam dowodów na bolesne rozterki występując w tych wszystkich programach telewizyjnych, świadcząc niemal codziennie na facebooku, jak ciężko żyć ze świadomością rządów Prawa i Sprawiedliwości? Tak, to jego cierpienie.
My, patrząc i obserwując poczynania Kazimierza Sowy, księdza, musimy pamiętać o jego cierpieniu, a myśląc o naszym starajmy się lepiej zrozumieć, czym jest Dopust Boży, oraz dziękować Bogu za innych kapłanów i arcybiskupa metropolitę krakowskiego Marka Jędraszewskiego.
Epilog
Gdy pisałem tę nieco skróconą monografię Kazimierza Sowy, uszczuploną z racji poszanowania czytelnika ( któż o zdrowych zmysłach chciałby przebywać dłużej z tym indywiduum) oraz formy jaką dopuszcza blog, nie przypuszczałem, że już kilka miesięcy później, bohater tej opowieści wkroczy z całym impetem potwierdzając sam napisane o nim słowa, uwiecznione w legendarnej i ekskluzywnej restauracji swojego brata. Lecz znalazło się coś, co pomimo staranności z jaką podeszłem do opisu zwyczajów Kazimierza Sowy, księdza, uszło jednak mojej uwadze. Coś, z czym Kazek Sowa rzadko się rozstaje, o czym często wspomina, a nawet publicznie pokazuje. Jest nim kielich wina; ale nie jest to bynajmniej kielich mszalny. Widocznie po ujawnieniu taśm uznał, że paradowanie z kielichem tego szlachetnego trunku w towarzystwie starych kompanów nikogo nie może już gorszyć, choć na Stadionie Narodowym, podczas meczu reprezentacji Polski z Kazachstanem może oburzać tych nieobeznanych, jak to ma się z przestrzeganiem prawa polskiego zakazującego spożywania napojów wyskokowych. (W)ino Sowie wolno. Za wino Kazek nie daruje nawet kumplowi Petru. Jak Rychu mógł zachować się jak jakiś dzieciorób, co bierze 500+ i wynieść ukradkiem butelkę wina, której nie zdołali spożyć, po wypiciu kilku wcześniej? – żali się przy …kieliszku winka swoim kumplom z ferajny.
Ostatnia wieść niesie, że w końcu mają zapaść jakieś ważne postanowienia kurii krakowskiej w sprawie księdza wesołka. Ja osobiście proponowałbym karę najdotkliwszą w w przypadku tego upadłego moralnie kapłana; a mianowicie rekolekcje, modlitwę, pracę fizyczną i post. Nic więcej. Ale w jednej sprawie należy zachować niezwykła czujność i mieć oczy dookoła głowy. Za żadne skarby nie wpuścić Kazimierza Sowy do miejsca, gdzie przechowywane jest wino mszalne, a podczas sprawowania Eucharystii z udziałem tego kapłana podawać moszcz z winogron. Jeśli przetrwa tę próbę, zapewniam, że urodzi się na nowo.
Hoyt /2017