Opowiem Wam historię. Opowiem Wam o tym, skąd się wzięli chrześcijanie w środku Afryki, wyznający kult Jezusa w czasach, gdy u nas rządził jeszcze Perun i Czarnobog. Opowiem o rozbitkach i potężnych królach. Opowiem o kościołach wykutych ręcznie w skale i o takich, które stoją samotnie na wyspach u źródeł Nilu. Opowiem o burzliwych dziejach najwyższego na świecie obelisku. Siadajcie i posłuchajcie.
Zaczniemy naszą opowieść na wodach Morza Czerwonego. Morze to, dla słabo zorientowanych jest akwenem oddzielającym Afrykę od Półwyspu Arabskiego. Na wodach tych pływały statki od tak dawna, że ciężko nawet określić początek żeglugi. W końcu znajduje się w okolicy wielu miejsc, które zwykliśmy uważać za kolebki wczesnych cywilizacji. Dla nas ważne jest, że tamtędy właśnie wyruszali na swoje misje ewangelizacyjne wcześni chrześcijanie, którzy chcieli szybko i w miarę bezpiecznie dotrzeć do terenów dzisiejszych Indii. Mamy wiek IV naszej ery, jeden z chrześcijańskich filozofów, zwany Meropiuszem, wybrał się na taką właśnie wycieczkę wraz z kilkoma kompanami. Niestety w tamtych czasach stateczki miały zwyczaj niekiedy się rozbijać, szczególnie w przypadku napotkania na często w tamtym rejonie występujące burze piaskowe (burza piaskowa na morzu, to swoją drogą musi być niesamowity widok, choć zabójczy). I właśnie łódź naszych bohaterów miał nieszczęście rozbić się u wybrzeży ówczesnego lokalnego mocarstwa – królestwa Aksum. Państwo to znajdowało się u progu swojego największego rozkwitu, zajmując tereny dzisiejszej Etiopii, Erytrei, część Sudanu i Nubii, oraz znaczny kawałek Egiptu w górnym biegu Nilu. Generalnie państwo po byku, wywodzące swoje korzenie od potomków króla Salomona. Stary mnich miał nieszczęście rozbić się właśnie na tym brzegu. Sam Meropiusz najprawdopodobniej został ukatrupiony przez autochtonów na miejscu, ale jego zmyślni towarzysze – mnisi Aedesiusz i Frumencjusz wyszli na brzeg mniej więcej w jednym kawałku. Jako że w Aksum nie było za wielu ludzi ich pokroju (czytaj: znających inne kultury, czytatych i pisatych), zostali oni prędziutko zaangażowani jako dworacy króla Ella Amidy. Po pewnym czasie wsiąknęli do tego stopnia, że pierwszy został podczaszym, a Frumencjusz nawet prywatnym sekretarzem i potem regentem nieletniego następcy tronu – Ezany. Przy okazji codziennej pracy, chłopy tyrały jeszcze na drugą zmianę – powoli nawracając dwór panujący na chrześcijaństwo. Po pewnym czasie obydwaj wyprosili możliwość powrotu do cywilizacji, i żeglując Nilem dotarli do egipskiej Aleksandrii (ile tych wszystkich Aleksandrii w ogóle było? Ktoś policzy?). W rzeczonej Aleksandrii rezydował ówczesny patriarcha lokalnego kościoła koptyjskiego (koptyjski generalnie znaczy – egipski). Frumencjusz opowiedział mu o królestwie Aksum, jednocześnie informując, że jego zdaniem ziemie te dojrzały już do chrystianizacji. Biskup nie namyślając się długo zakomenderował – w tył zwrot, informując Frumencjusza, że jako znający lokalny język i zwyczaje nadaje się idealnie do roli misjonarza na tamtym terenie. Nasz mnich zebrał więc manatki i pożeglował z powrotem – teraz już jako Abuna Salama (Ojciec Pokoju bodajże). Dość powiedzieć że misja zakończyła się powodzeniem – dobrze znany mu władca – Ezana przyjął wraz z całym krajem Chrześcijaństwo kilka lat później. W tym samym mniej więcej czasie, gdy wybrał się na podbój egipskiej krainy Kusz, poszerzając po raz kolejny granice swojego imperium. Kościół na terenie Etiopii pozostawał częścią aleksandryjskiej diecezji przez szesnaście następnych wieków, dopiero całkiem niedawno uzyskując autonomię.
Czy przyjęcie chrześcijaństwa miało wpływ na Etiopię? Hmm. No miało. Przyjęcie chrztu przypadło na okres największego rozkwitu państwa, nadając mu dodatkową energię, i przyczyniając się do rozwoju kulturalnego w sposób wręcz niesamowity. Co prawda już w momencie pojawienia się rzeczonych mnichów w Aksum lokalna kultura była w stanie wytworzyć takie cuda jak tzw. Pałac Saby, czy kamienne obeliski z Aksum (o nich jeszcze opowiem nieco więcej). Jednak po przybyciu przedstawicieli chrześcijaństwa imperium zaczęło naprawdę pracować na swoją renomę. Ezana rozpoczął wybijanie złotych monet, początkowo były one opatrzone księżycem i gwiazdami, później już krzyżem. Jego następcy przy pomocy Bizancjum starali się przekroczyć Morze Czerwone, podbijając Arabię – jednak udało im się tylko uchwycić przyczółek – południowy kraniec półwyspu. Handlarze z Aksum wędrowali po całym Bliskim Wschodzie, nawiązując liczne kontakty. Rozkwit imperium trwał przez ponad dwa wieki, jednak zakusy na posiadanie Arabii w końcu skończyły się nieszczęśliwie.
Około 570 roku Aksum podjęło próbę zdobycia Mekki, jednak nie udało się i Etiopczycy musieli wynieść się z powrotem na drugi brzeg morza. To już powoli zaczynały się czasy dominacji wyznawców Islamu w rejonie. Ta dominacja stopniowo spowodowała upadek Aksum – ich kupcy byli blokowani w krajach zajętych przez muzułmanów, po zdobyciu przez Islam Egiptu – kraj stracił możliwość komunikacji z innymi terenami chrześcijańskimi. Ostatecznie muzułmanie opanowali nawet wybrzeże w okolicach Massaua – które stanowiło dla Aksum ostatnie okno na świat. To dobiło imperium, które pogrążyło się w chaosie na kilka ładnych wieków – ostateczny upadek Aksum datuje się na okolice IX – X wieku. W tym czasie Etiopski kościół koptyjski był już praktycznie całkowicie odcięty od reszty świata chrześcijańskiego. Dlatego też w tej religii obserwować można wiele zjawisk, które w naszej części globu powoli ulegały zmianie wraz z kolejnymi soborami, schizmami, sektami. Wiele obrzędów podtrzymywanych przez Koptów w Europie zostało już tak dawno zapomniane, że często są one brane za swoją odwrotność – pogańskie czy muzułmańskie naleciałości. Kościół koptyjski zachował w liturgii język gyyz, który w normalnej mowie nie jest już używany – dlatego często jest porównywany z łaciną. Chrześcijaństwo pozostało oficjalną religią państwową aż do 1974 roku.
Upadek imperium Aksum nie oznacza, że państwo jako takie przestało istnieć – istniało przez cały czas, zmagając się z naporem islamu, tocząc wewnętrzne walki pomiędzy poszczególnymi lokalnymi władcami. Przez kilkaset lat na całym terenie Etiopii wykształcił się rodzaj feudalizmu – z cesarzem jako najwyższym zwierzchnikiem. Jednak system był mało stabilny, dość często zmieniały się panujące dynastie, oczywiście wszystkie wywodząc swoje korzenie od mitycznych władców z rodu Salomona. Około XXII wieku państwo podniosło się z upadku pod panowaniem nowej dynastii zwanej Zagwe. Władca z tego rodu – Lalibela – miał pewnej nocy przedziwną wizję. Ponoć anioły zabrały go do nieba, gdzie dane mu było zobaczyć całe miasto kościołów, wykutych w litej skale. Krótka pogwarka z samym Bogiem wyjaśniła mu, że jego przeznaczeniem jest ucieleśnienie tej wizji na ziemi. Ta przedziwna opowieść spowodowała, że jego starszy brat, będący akurat wtedy cesarzem, abdykował na jego korzyść (ciekawe, prawda?), w końcu jakże tu mierzyć się z człowiekiem o tak wielkiej mocy. W każdym razie Lalibela nie rzucał słów na wiatr – zrealizował wizję w ciągu kolejnych 21 lat, co zważywszy na technikę wykonania naprawdę zasługuje na szacun (szczególnie w świetle trwającej już czas jakiś budowy autostrad w naszym pięknym kraju). Do realizacji zadania posprowadzał mnóstwo różnych macherów z całej okolicy – Aleksandrii, Jerozolimy itp. Technika była następująca – bierzesz wielki kawał skały, który sobie jest i leży. Wzdłuż wielkiego bloku skały stopniowo rzeźbisz głęboki rów. Jak jest już odpowiednio głęboki, to zaczynasz rzeźbić zewnętrzną powłokę – dach, ściany, zdobienia, okna, wykusze. Jak już wszystko wygląda cacy jak babka z piasku na plaży – zaczynasz rzeźbić wnętrze. Powoli przebijasz się przez ścianę, wydobywasz pomalutku skałę z wnętrza babki, zostawiając oczywiście wewnątrz odpowiednie podpory, łuki, filary – tak by całość się nie zawaliła jak skończysz. I oto gotowe – jest tylko jeden problem. Każdy kto podchodzi do tego wspaniałego dzieła, widzi głównie jego dach – w końcu całość jest zupełnie zanurzona w skale. Tak czy siak – budowle (czy to właściwie można nazwać budowlą? W końcu nikt tego nie budował?) w pełni zasługują na miano jednego z cudów świata – szczególnie że zgodnie z tradycją budowa trwała tylko 21 lat, bo ekipom pomagały nocami anioły.
Mijały lata, koptyjski kościół w Etiopii pozostawał coraz ciaśniej odizolowany od reszty świata chrześcijańskiego. W międzyczasie w Etiopii popularność zaczęła zdobywać tradycja klasztorów. Wybudowano ich tu całe mnóstwo, niektóre w tak zadziwiających zakątkach, jak samotne wyspy na jeziorze, z którego wypływa Nil. Państwo Etiopii narażone było na kolejne najazdy muzułmanów. Jeden z nich, w okolicach roku 1527 o mało co nie zakończył się likwidacją państwa. Był to czas, w którym emiraty znajdujące się na wybrzeżu Morza Czerwonego zjednoczyły się w celu zniszczenia okolicznych państw chrześcijańskich (nazwano te wydarzenia wielką wojną trzydziestoletnią). Etiopia miała być jedną z ofiar – olbrzymia armia islamska rozbiła w puch stawiających opór Etiopczyków, część lokalnych możnowładców by ratować skórę przeszła na islam. Cesarz Etiopii powoływał coraz to nowe armie, muzułmanie je niszczyli, i tak to trwało przez dziesiątki lat. Wydawało się, że nic nie jest w tanie uratować państwa przed upadkiem. Przełom nastąpił dopiero dzięki dwóm znaczącym wydarzeniom – uznaniu przez kościół koptyjski wojny za religijną, co powodowało pospolity opór całego społeczeństwa przeciw najeźdźcom, oraz nawiązaniu przez ówczesnego cesarza Klaudiusza przyjaznych stosunków z Portugalczykami. Ci ostatni zapewnili armii cesarza nowe uzbrojenie dzięki któremu mogli stawić skuteczny opór. Jednak mimo nowych sprzymierzeńców cesarz prowadziłby pewnie jeszcze długie lata wyniszczającą wojnę, jednak na przeszkodzie planom muzułmanów stanęła natura. Kilkuletnia straszliwa susza spowodowała, że wojska obu stron najzwyczajniej w świecie nie miały co jeść. Wojny w takich warunkach prowadzić się nie da, więc obie strony pozbierały zabawki i wróciły do domów.
Przeskoczę teraz ładnych parę lat, bo wpis znowu robi się niebezpiecznie długi. Państwo dotrwało do czasów kolonialnych. Chrapkę na ziemie Abisynii miały Włochy, jednak zostały skutecznie pogonione i kraj uniknął kolonizacji przez Europejskich przyjaciół. Później jednak, przed samą II WŚ Mussolini zapragnął odegrać się na tym skrawku ziemi, i przynieść mu cywilizację. W ramach przywożenia cywilizacji wojska włoskie wywiozły jeden z najcenniejszych skarbów Etiopii – kamienny obelisk króla Ezana (tego samego, którego niańczył Frumencjusz), który jest najwyższą na świecie konstrukcją wykonaną przez człowieka z jednego kawałka kamienia. Liczy sobie nieco ponad 24 metry wysokości, i wspaniale zdobił fronton włoskiego ministerstwa ds. Afryki w Rzymie. Po wojnie, władze Etiopii wspierane przez ONZ wywierały nacisk na władze włoskie, by te oddały bezcenny skarb. W końcu w 1997 Włosi zdecydowali, że oddadzą obelisk na miejsce. Liczący sobie 1700 lat granitowy blok nie jest jednak taki prosty do przewożenia. Na dodatek Etiopia w międzyczasie utraciła dostęp do morza, jedyną droga transportu bezcennego kamyka stało się powietrze. Łatwo powiedzieć – stela waży trochę ponad 150 ton, jeszcze nie widzieli takiego samolotu, który by ją uniósł. Tak więc na potrzeby transportu obelisk został pocięty na trzy części, każdą z nich mógł przewieźć specjalnie przygotowany samolot. Ale samolot, wiozący na pokładzie taki ciężar potrzebuje długiego lotniska, na którym mógłby wylądować. W całej Etiopii takiego nie było, więc ONZ na spółkę z Włochami zasponsorowali jego budowę w okolicach Aksum, tak by można było wylądować. W 2005 roku przewieziono kamyki, a już trzy lata później zakończono ustawianie obelisku na właściwym miejscu. Cała operacja kosztowała grupo ponad 6 milionów dolarów. Tak właśnie zakończył się ostatni akt „Najazdu cywilizacji”, tak pięknie opisywanego przez autora książeczki, która rozpoczęła niniejszy tekst.
Uff, obiecuję że to ostatni raz, następne tekty będą krótsze 🙂
hmmm
takie są dobre, wręcz w sam raz
absolutnie nie chcę krotszych!!
byleby były równie ciekawe.
Zrobiłem książkę z Twoich
Zrobiłem książkę z Twoich wpisów. Jeśli będziesz kontynuował cykl, skorzystaj z opcji “dodaj podstronę” to ułatwi dostęp do całego cyklu. Podstronę dodaje się zawsze do ostatniego tekstu.
Długi, ale dobrze się czyta,
Długi, ale dobrze się czyta, więc nie musisz niczego skracać. Dlaczego Etiopia?
A czemu nie? 🙂
A tak jakoś wypadło, że o tym czytałem 😀
Mnie sie podoba. Nie
Mnie sie podoba. Nie skracaj.
Do dzisiaj najbardziej widoczna pamiatka po wloskiej “armii” (oprocz obelisku i zdjec zolnierzy w krotkich spodenkach) jest wszechobecna pasta (makaron).
Nie skracaj
Dla mnie mógłby być ten tekst nawet dłuższy…
doskonały tekst…
więcej proszę:)
Czyta się jak jeden akapit.
Nie skracaj zatem, bo będzie wrażenie, że napisałeś tylko tytuł.