Prezydent podpisał nowe prawo, przygotowane przez ministerstwo zdrowia, które znosi obowiązek stażu lekarskiego dla absolwentów uczelni medycznych.
Prezydent podpisał nowe prawo, przygotowane przez ministerstwo zdrowia, które znosi obowiązek stażu lekarskiego dla absolwentów uczelni medycznych. To posunięcie jest częścią reformy systemu, zwaną przewrotnie pakietem zdrowotnym.
W takim pakiecie, unowocześnionym, niczym „pisarze do piór“, młodzi lekarze mają się czwórkami udać do łóżek z chorymi. Z marszu, bo nie stać państwa na praktyczne szkolenie, a w końcu nic się nie stanie, jak pacjent umrze. Jest na takie okoliczności specjalna prowizja – łatwiejszy dostęp rodziny do uzyskania odszkodowań – również podpisana przez prezydenta, w ramach pakietu zdrowotnego.
Studia medyczne w Polsce są BARDZO DOBRE i absolwenci znajdują zatrudnienie za granicą bez problemu. Pan prezydent wykazał świadomość co do pierwszego członu tego złożonego zdania, ale drugiego nie, może akurat miał jakiś bul.
Decyzja była spowodowana chęcią usunięcia obciążenia budżetu na pensje dla stażystów, bo staż podyplomowy jest kontynuacją kształcenia i jest opłacany z puli „państwowej“.
Teraz szpitale będą musiały opłacać młodych lekarzy, ze swoich budżetów przyznawanych przez NFZ. Spowoduje to niechybnie balcerowiczość, czyli pensje rzędu „nie do utrzymania się“ dla stażystów, którzy się nadal uczą, ale pracując i to całkiem ciężko. Granice są otwarte, za granicami są możliwości – a to przecież też prezydenta motywacja była: lekarze wyjechali, to musimy naszym lekarzom karierę uprościć!
Po studiach wiedziałam wszystko i nic, pierwsza decyzja o podaniu leku realnemu pacjentowi była taka, że pot ciekł po tyłku.
W następnym kroku Reformator zdecyduje, że świeży absolwent Politechniki ma zbudować most, koniec kropka. Żadnych uników, wy krętacze, pasożyty!
każdy może wszystko
Wiesz, kiedyś tak było, że absolwent uczelni musiał wszystko umieć.
Czyli taki inżynier potrafił zrobić wszystko to co potrafił robotnik, majster czy technik danej branży plus miał dodatkowe skomplikowane umiejętności inżynierskie.
Po studiach można było dać go z miejsca do budowania mostu czy czegoś tam.
I komu to, kurde, przeszkadzało?
Z lekarzami i dentystami było podobnie.
Parę lat temu moja krewniaczka była na 3 roku zębologii i nie mogła się doczekać kiedy wreszcie zaczną czegoś uczyć o zębach, lub choćby wspomną mimochodem o istnieniu takiej problematyki.
Tak. Ale 🙂
Kiedyś było mniej wiedzy do opanowania, niż teraz.
Służę przykładem: mój wuj, lekarz, lekarzował całe życie bez wiedzy na temat kodu genetycznego, odkrytego pod koniec lat 50. Tę wiedzę musiałam posiadać na mój egzamin wstępny na studia. Wuj leczył ludzi z powodzeniem, za pomocą wtedy dostępnych metod. Do niczego wiedza o kodzie genetycznym potrzebna mu nie była.
Teraz też lekarz nie potrzebuje tego rodzaju wiedzy, żeby leczyć zapalenia oskrzeli, ale tę wiedzę posiadać powinien. Twoja krewniaczka została “lekarzem stomatologiem”, a nie rzemieślnikiem od zębów. Rzemiosła można nauczyć szybko, niejedna pomoc dentystyczna jest w stanie zęby łatać z dobrym skutkiem, ale studia uniwersyteckie mają wypuszczać ludzi o szerszych horyzontach.
Też się piekliłam, po co mi, wobec ogromu anatomii, fizjologii i biochemii, jeszcze filozofia, nauki społeczne, nauki polityczne, dwa językowe lektoraty i tego rodzaju szumy. Po to, że trzeba mieć horyzonty. To jest wyższe wykształcenie.
Teraz na lekarskich studiach ma być ostatni rok poświęcony nauce praktycznej. Jestem pewna, że nie ma czegoś takiego w EU. Bo to jest zniżenie rangi wykształcenia lekarza. Po studiach część idzie “leczyć ludzi”, część idzie “znakować leukocyty metioniną”. Po to są studia wyższe.
Jeśli trzeba rzemieślników, to trzeba wykształcić nowych felczerów.
W USA są dwa tego rodzaju zawody, asystent lekarza i pielęgniarka praktykująca. To są ludzie świetnie wyszkoleni, pracują podłączeni pod prowadzącego lekarza, i nadają się znakomicie na “lekarza” pierwszego kontaktu – który niedużo może zdziałać, ale zna się na tyle, że wie, gdzie pokierować.
Taką zajawką są ratownicy medyczni w Polsce – po licencjacie, dobrze wyszkoleni. Było obrazą dla lekarza specjalisty jeżdżenie w pogotowiu do banalnych przpadków, było zagrożeniem dla pacjenta, jeśli ten lekarz był znakomitym epidemiologiem, a miał życie ratować.
Studia wyższe mają być studiami wyższymi. Lekarz ma być lekarzem.
Inżynier umie zbudować, ale magister ma wyższe wykształcenie.
I tego nie wolno się pozbywać.
każdy może wszystko
Wiesz, kiedyś tak było, że absolwent uczelni musiał wszystko umieć.
Czyli taki inżynier potrafił zrobić wszystko to co potrafił robotnik, majster czy technik danej branży plus miał dodatkowe skomplikowane umiejętności inżynierskie.
Po studiach można było dać go z miejsca do budowania mostu czy czegoś tam.
I komu to, kurde, przeszkadzało?
Z lekarzami i dentystami było podobnie.
Parę lat temu moja krewniaczka była na 3 roku zębologii i nie mogła się doczekać kiedy wreszcie zaczną czegoś uczyć o zębach, lub choćby wspomną mimochodem o istnieniu takiej problematyki.
Tak. Ale 🙂
Kiedyś było mniej wiedzy do opanowania, niż teraz.
Służę przykładem: mój wuj, lekarz, lekarzował całe życie bez wiedzy na temat kodu genetycznego, odkrytego pod koniec lat 50. Tę wiedzę musiałam posiadać na mój egzamin wstępny na studia. Wuj leczył ludzi z powodzeniem, za pomocą wtedy dostępnych metod. Do niczego wiedza o kodzie genetycznym potrzebna mu nie była.
Teraz też lekarz nie potrzebuje tego rodzaju wiedzy, żeby leczyć zapalenia oskrzeli, ale tę wiedzę posiadać powinien. Twoja krewniaczka została “lekarzem stomatologiem”, a nie rzemieślnikiem od zębów. Rzemiosła można nauczyć szybko, niejedna pomoc dentystyczna jest w stanie zęby łatać z dobrym skutkiem, ale studia uniwersyteckie mają wypuszczać ludzi o szerszych horyzontach.
Też się piekliłam, po co mi, wobec ogromu anatomii, fizjologii i biochemii, jeszcze filozofia, nauki społeczne, nauki polityczne, dwa językowe lektoraty i tego rodzaju szumy. Po to, że trzeba mieć horyzonty. To jest wyższe wykształcenie.
Teraz na lekarskich studiach ma być ostatni rok poświęcony nauce praktycznej. Jestem pewna, że nie ma czegoś takiego w EU. Bo to jest zniżenie rangi wykształcenia lekarza. Po studiach część idzie “leczyć ludzi”, część idzie “znakować leukocyty metioniną”. Po to są studia wyższe.
Jeśli trzeba rzemieślników, to trzeba wykształcić nowych felczerów.
W USA są dwa tego rodzaju zawody, asystent lekarza i pielęgniarka praktykująca. To są ludzie świetnie wyszkoleni, pracują podłączeni pod prowadzącego lekarza, i nadają się znakomicie na “lekarza” pierwszego kontaktu – który niedużo może zdziałać, ale zna się na tyle, że wie, gdzie pokierować.
Taką zajawką są ratownicy medyczni w Polsce – po licencjacie, dobrze wyszkoleni. Było obrazą dla lekarza specjalisty jeżdżenie w pogotowiu do banalnych przpadków, było zagrożeniem dla pacjenta, jeśli ten lekarz był znakomitym epidemiologiem, a miał życie ratować.
Studia wyższe mają być studiami wyższymi. Lekarz ma być lekarzem.
Inżynier umie zbudować, ale magister ma wyższe wykształcenie.
I tego nie wolno się pozbywać.
każdy może wszystko
Wiesz, kiedyś tak było, że absolwent uczelni musiał wszystko umieć.
Czyli taki inżynier potrafił zrobić wszystko to co potrafił robotnik, majster czy technik danej branży plus miał dodatkowe skomplikowane umiejętności inżynierskie.
Po studiach można było dać go z miejsca do budowania mostu czy czegoś tam.
I komu to, kurde, przeszkadzało?
Z lekarzami i dentystami było podobnie.
Parę lat temu moja krewniaczka była na 3 roku zębologii i nie mogła się doczekać kiedy wreszcie zaczną czegoś uczyć o zębach, lub choćby wspomną mimochodem o istnieniu takiej problematyki.
Tak. Ale 🙂
Kiedyś było mniej wiedzy do opanowania, niż teraz.
Służę przykładem: mój wuj, lekarz, lekarzował całe życie bez wiedzy na temat kodu genetycznego, odkrytego pod koniec lat 50. Tę wiedzę musiałam posiadać na mój egzamin wstępny na studia. Wuj leczył ludzi z powodzeniem, za pomocą wtedy dostępnych metod. Do niczego wiedza o kodzie genetycznym potrzebna mu nie była.
Teraz też lekarz nie potrzebuje tego rodzaju wiedzy, żeby leczyć zapalenia oskrzeli, ale tę wiedzę posiadać powinien. Twoja krewniaczka została “lekarzem stomatologiem”, a nie rzemieślnikiem od zębów. Rzemiosła można nauczyć szybko, niejedna pomoc dentystyczna jest w stanie zęby łatać z dobrym skutkiem, ale studia uniwersyteckie mają wypuszczać ludzi o szerszych horyzontach.
Też się piekliłam, po co mi, wobec ogromu anatomii, fizjologii i biochemii, jeszcze filozofia, nauki społeczne, nauki polityczne, dwa językowe lektoraty i tego rodzaju szumy. Po to, że trzeba mieć horyzonty. To jest wyższe wykształcenie.
Teraz na lekarskich studiach ma być ostatni rok poświęcony nauce praktycznej. Jestem pewna, że nie ma czegoś takiego w EU. Bo to jest zniżenie rangi wykształcenia lekarza. Po studiach część idzie “leczyć ludzi”, część idzie “znakować leukocyty metioniną”. Po to są studia wyższe.
Jeśli trzeba rzemieślników, to trzeba wykształcić nowych felczerów.
W USA są dwa tego rodzaju zawody, asystent lekarza i pielęgniarka praktykująca. To są ludzie świetnie wyszkoleni, pracują podłączeni pod prowadzącego lekarza, i nadają się znakomicie na “lekarza” pierwszego kontaktu – który niedużo może zdziałać, ale zna się na tyle, że wie, gdzie pokierować.
Taką zajawką są ratownicy medyczni w Polsce – po licencjacie, dobrze wyszkoleni. Było obrazą dla lekarza specjalisty jeżdżenie w pogotowiu do banalnych przpadków, było zagrożeniem dla pacjenta, jeśli ten lekarz był znakomitym epidemiologiem, a miał życie ratować.
Studia wyższe mają być studiami wyższymi. Lekarz ma być lekarzem.
Inżynier umie zbudować, ale magister ma wyższe wykształcenie.
I tego nie wolno się pozbywać.
To jest jedna z informacji ,,przykrytych”
bluzgami niespełnionego gitarzysty, na Ch. albo konferencją premiera z okazji zacumowania kontenerowca w Gdańsku. Równie przemilczaną jest ustawa o komercjalizacji szpitali(przekształcenie w spółki prawa handlowego). Pan Bronek wykładał tak: pacjent któremu się spieszy i jest gotów zapłacić, będzie obsłużony zaraz i to BEZ SZKODY DLA RESZTY (tej która ma czas i nie jest gotowa płacić – bo już dawno i po dwakroć zapłaciła).
Wychodzi na to, że Beata miała rację i nie płakała daremnie. Nie tyle może za Tomkiem, ile za tymi ,,lodami”.
Beata niech sobie płacze
Co do komercjalizacji szpitali, zdanie mam częściowo wyrobione. Co do prywatyzacji – mam stanowczo wyrobione: absolutnie nie.
Państwo jest instytucją przymusową, i ten przymus ma obowiązek odpłacać. W kwestii zdrowia nie ma, według mnie, “pomiłuj”.
Jeżeli ktoś wybudował lub NORMALNIE kupił szpital
i robi normalny biznes – nic komu do tego. Natomiast zadekretowana ,,prywatyzacja” to jest kalka tego, co zrobił dyrektor z księgowym i pierwszym sekretarzem komitetu zakładowego, w 1990 roku – ,,sprywatyzowali zakład”. Nie wydając własnej złotówki.
Tą genialnie i ,,do bulu prostą” metodą jadą wyrośli z PZPR-u ,,liberałowie” do dzisiaj. Z tą tylko różnicą, że wymaga to trochę więcej inwencji i zaangażowania ,,artystów finansowych” – coś jak ArtB albo J&S – od skrzypiec do milardów.
Nie wiem czy jesteś – Solano – na bieżąco, ale ta ,,publiczna” i ,,powszechna” służba zdrowia praktycznie nie istnieje. Poważnie chory obywatel III RP nie ma szans dotrzeć przed oblicze lekarza – specjalisty w żaden normalny sposób, bo najbliższy termin to jest przyszły rok a wizyta nie może trwać dłużej jak 3-4 minuty,bo poczekalnia pełna. Może się zdarzyć cud i dostanie skierowanie na TK albo rezonans, tam z kolei kolejka na rok albo pół. Bo za marne 5 stów to od ręki.Teraz najciekawsze : wraca z dyskietką do swojego specjalisty, po kolejnym, półrocznym oczekiwaniu, a pan ,,doktor” nie ma laptopa, więc ogląda dysk DVD niczym małpa lusterko. Ma wrócić z opisem – za kolejne miesiące. Czy dożyje?
Jestem na bieżąco
Mój Ojciec jest na kardiochirurgii, w poniedziałek będzie miał operację. Cała historia tej jego choroby jest czysta – żadnych znajomości, żadnych płatności; ludzie kompetentni i sympatyczni, sprawne działanie.
Rozumiem, że tzw. Polska powiatowa jest skorumpowana, że nikt zdolny tam nie chce iść do pracy, wolą wyjechać za granicę, a na miejscu rządzi stara sitwa. Rozumiem.
Ale to, o co mi chodziło, to jest obniżenie wartości studiów medycznych. Jeśli ponad rok z 6-letnich studiów ma być przeznaczony na rzemiosło, a nie naukę, to polskie studia mogą się programowo nie zmieścić w europejskich standardach.
Co to by znaczyło – po pierwsze: koniec emigracji absolwentów. Nie będzie czego tam szukać z takim dyplomem.
Po drugie: produkowanie rzemieślników. Coś, co mi się kojarzy z ideą szkoły dziesięciolatki na wzór radziecki.
Tak, jak napisałam wcześniej: inżynier potrafi zbudować most, magister inżynier potrafi zbudować most i z racji wykształcenia, współtworzy polską elitę intelektualną.
Metropolia i w ogóle wielkie miasta rzadzą się
innymi prawami. Tak było od zawsze. Wielki szacunek wielkomiejskim lekarzom – biedowali pośród wielkiej konkurencji i marnych zarobków. Bo na prowincji czekały na nich – chata, dobre stanowisko w jakimś zapomnianym przez Boga szpitalu, no i tytuł ,,doktora” – jako bonus.
Później już tylko wystarczyło być. I pić.
Natomiast lekarz wyrosły w silnej konkurencji i takim samym środowisku – dzisiaj zbiera owoce za lata wyrzeczeń. Nie tylko najlepsze szpitale i kliniki są jego (znajomy neurochrurg obsługuje 3 szpitale i 2 przychodnie – odległe o 150 km), ale również ,,cała Europa”.
Natomiast lekarz małomiasteczkowy jest ,,dostawcą” zwolnień lekarskich i skierowań do …dawnych kolegów, którzy się oparli pokusom łatwego, miłego życia.
To jest jedna z informacji ,,przykrytych”
bluzgami niespełnionego gitarzysty, na Ch. albo konferencją premiera z okazji zacumowania kontenerowca w Gdańsku. Równie przemilczaną jest ustawa o komercjalizacji szpitali(przekształcenie w spółki prawa handlowego). Pan Bronek wykładał tak: pacjent któremu się spieszy i jest gotów zapłacić, będzie obsłużony zaraz i to BEZ SZKODY DLA RESZTY (tej która ma czas i nie jest gotowa płacić – bo już dawno i po dwakroć zapłaciła).
Wychodzi na to, że Beata miała rację i nie płakała daremnie. Nie tyle może za Tomkiem, ile za tymi ,,lodami”.
Beata niech sobie płacze
Co do komercjalizacji szpitali, zdanie mam częściowo wyrobione. Co do prywatyzacji – mam stanowczo wyrobione: absolutnie nie.
Państwo jest instytucją przymusową, i ten przymus ma obowiązek odpłacać. W kwestii zdrowia nie ma, według mnie, “pomiłuj”.
Jeżeli ktoś wybudował lub NORMALNIE kupił szpital
i robi normalny biznes – nic komu do tego. Natomiast zadekretowana ,,prywatyzacja” to jest kalka tego, co zrobił dyrektor z księgowym i pierwszym sekretarzem komitetu zakładowego, w 1990 roku – ,,sprywatyzowali zakład”. Nie wydając własnej złotówki.
Tą genialnie i ,,do bulu prostą” metodą jadą wyrośli z PZPR-u ,,liberałowie” do dzisiaj. Z tą tylko różnicą, że wymaga to trochę więcej inwencji i zaangażowania ,,artystów finansowych” – coś jak ArtB albo J&S – od skrzypiec do milardów.
Nie wiem czy jesteś – Solano – na bieżąco, ale ta ,,publiczna” i ,,powszechna” służba zdrowia praktycznie nie istnieje. Poważnie chory obywatel III RP nie ma szans dotrzeć przed oblicze lekarza – specjalisty w żaden normalny sposób, bo najbliższy termin to jest przyszły rok a wizyta nie może trwać dłużej jak 3-4 minuty,bo poczekalnia pełna. Może się zdarzyć cud i dostanie skierowanie na TK albo rezonans, tam z kolei kolejka na rok albo pół. Bo za marne 5 stów to od ręki.Teraz najciekawsze : wraca z dyskietką do swojego specjalisty, po kolejnym, półrocznym oczekiwaniu, a pan ,,doktor” nie ma laptopa, więc ogląda dysk DVD niczym małpa lusterko. Ma wrócić z opisem – za kolejne miesiące. Czy dożyje?
Jestem na bieżąco
Mój Ojciec jest na kardiochirurgii, w poniedziałek będzie miał operację. Cała historia tej jego choroby jest czysta – żadnych znajomości, żadnych płatności; ludzie kompetentni i sympatyczni, sprawne działanie.
Rozumiem, że tzw. Polska powiatowa jest skorumpowana, że nikt zdolny tam nie chce iść do pracy, wolą wyjechać za granicę, a na miejscu rządzi stara sitwa. Rozumiem.
Ale to, o co mi chodziło, to jest obniżenie wartości studiów medycznych. Jeśli ponad rok z 6-letnich studiów ma być przeznaczony na rzemiosło, a nie naukę, to polskie studia mogą się programowo nie zmieścić w europejskich standardach.
Co to by znaczyło – po pierwsze: koniec emigracji absolwentów. Nie będzie czego tam szukać z takim dyplomem.
Po drugie: produkowanie rzemieślników. Coś, co mi się kojarzy z ideą szkoły dziesięciolatki na wzór radziecki.
Tak, jak napisałam wcześniej: inżynier potrafi zbudować most, magister inżynier potrafi zbudować most i z racji wykształcenia, współtworzy polską elitę intelektualną.
Metropolia i w ogóle wielkie miasta rzadzą się
innymi prawami. Tak było od zawsze. Wielki szacunek wielkomiejskim lekarzom – biedowali pośród wielkiej konkurencji i marnych zarobków. Bo na prowincji czekały na nich – chata, dobre stanowisko w jakimś zapomnianym przez Boga szpitalu, no i tytuł ,,doktora” – jako bonus.
Później już tylko wystarczyło być. I pić.
Natomiast lekarz wyrosły w silnej konkurencji i takim samym środowisku – dzisiaj zbiera owoce za lata wyrzeczeń. Nie tylko najlepsze szpitale i kliniki są jego (znajomy neurochrurg obsługuje 3 szpitale i 2 przychodnie – odległe o 150 km), ale również ,,cała Europa”.
Natomiast lekarz małomiasteczkowy jest ,,dostawcą” zwolnień lekarskich i skierowań do …dawnych kolegów, którzy się oparli pokusom łatwego, miłego życia.
To jest jedna z informacji ,,przykrytych”
bluzgami niespełnionego gitarzysty, na Ch. albo konferencją premiera z okazji zacumowania kontenerowca w Gdańsku. Równie przemilczaną jest ustawa o komercjalizacji szpitali(przekształcenie w spółki prawa handlowego). Pan Bronek wykładał tak: pacjent któremu się spieszy i jest gotów zapłacić, będzie obsłużony zaraz i to BEZ SZKODY DLA RESZTY (tej która ma czas i nie jest gotowa płacić – bo już dawno i po dwakroć zapłaciła).
Wychodzi na to, że Beata miała rację i nie płakała daremnie. Nie tyle może za Tomkiem, ile za tymi ,,lodami”.
Beata niech sobie płacze
Co do komercjalizacji szpitali, zdanie mam częściowo wyrobione. Co do prywatyzacji – mam stanowczo wyrobione: absolutnie nie.
Państwo jest instytucją przymusową, i ten przymus ma obowiązek odpłacać. W kwestii zdrowia nie ma, według mnie, “pomiłuj”.
Jeżeli ktoś wybudował lub NORMALNIE kupił szpital
i robi normalny biznes – nic komu do tego. Natomiast zadekretowana ,,prywatyzacja” to jest kalka tego, co zrobił dyrektor z księgowym i pierwszym sekretarzem komitetu zakładowego, w 1990 roku – ,,sprywatyzowali zakład”. Nie wydając własnej złotówki.
Tą genialnie i ,,do bulu prostą” metodą jadą wyrośli z PZPR-u ,,liberałowie” do dzisiaj. Z tą tylko różnicą, że wymaga to trochę więcej inwencji i zaangażowania ,,artystów finansowych” – coś jak ArtB albo J&S – od skrzypiec do milardów.
Nie wiem czy jesteś – Solano – na bieżąco, ale ta ,,publiczna” i ,,powszechna” służba zdrowia praktycznie nie istnieje. Poważnie chory obywatel III RP nie ma szans dotrzeć przed oblicze lekarza – specjalisty w żaden normalny sposób, bo najbliższy termin to jest przyszły rok a wizyta nie może trwać dłużej jak 3-4 minuty,bo poczekalnia pełna. Może się zdarzyć cud i dostanie skierowanie na TK albo rezonans, tam z kolei kolejka na rok albo pół. Bo za marne 5 stów to od ręki.Teraz najciekawsze : wraca z dyskietką do swojego specjalisty, po kolejnym, półrocznym oczekiwaniu, a pan ,,doktor” nie ma laptopa, więc ogląda dysk DVD niczym małpa lusterko. Ma wrócić z opisem – za kolejne miesiące. Czy dożyje?
Jestem na bieżąco
Mój Ojciec jest na kardiochirurgii, w poniedziałek będzie miał operację. Cała historia tej jego choroby jest czysta – żadnych znajomości, żadnych płatności; ludzie kompetentni i sympatyczni, sprawne działanie.
Rozumiem, że tzw. Polska powiatowa jest skorumpowana, że nikt zdolny tam nie chce iść do pracy, wolą wyjechać za granicę, a na miejscu rządzi stara sitwa. Rozumiem.
Ale to, o co mi chodziło, to jest obniżenie wartości studiów medycznych. Jeśli ponad rok z 6-letnich studiów ma być przeznaczony na rzemiosło, a nie naukę, to polskie studia mogą się programowo nie zmieścić w europejskich standardach.
Co to by znaczyło – po pierwsze: koniec emigracji absolwentów. Nie będzie czego tam szukać z takim dyplomem.
Po drugie: produkowanie rzemieślników. Coś, co mi się kojarzy z ideą szkoły dziesięciolatki na wzór radziecki.
Tak, jak napisałam wcześniej: inżynier potrafi zbudować most, magister inżynier potrafi zbudować most i z racji wykształcenia, współtworzy polską elitę intelektualną.
Metropolia i w ogóle wielkie miasta rzadzą się
innymi prawami. Tak było od zawsze. Wielki szacunek wielkomiejskim lekarzom – biedowali pośród wielkiej konkurencji i marnych zarobków. Bo na prowincji czekały na nich – chata, dobre stanowisko w jakimś zapomnianym przez Boga szpitalu, no i tytuł ,,doktora” – jako bonus.
Później już tylko wystarczyło być. I pić.
Natomiast lekarz wyrosły w silnej konkurencji i takim samym środowisku – dzisiaj zbiera owoce za lata wyrzeczeń. Nie tylko najlepsze szpitale i kliniki są jego (znajomy neurochrurg obsługuje 3 szpitale i 2 przychodnie – odległe o 150 km), ale również ,,cała Europa”.
Natomiast lekarz małomiasteczkowy jest ,,dostawcą” zwolnień lekarskich i skierowań do …dawnych kolegów, którzy się oparli pokusom łatwego, miłego życia.
Jak sobie pomyślę, jakim jestem inżynierem…
… to aż się boję do lekarza iść ;-). Prawda jest taka, że fajnie by było trafić na konsylium do doktora House’a. Ale druga prawda jest też taka, że doktor House to mit. Może ja jestem pechowy, ale boli mnie to, że co miesiąc płacę haracz na opiekę zdrowotną, po czym gdy ta okazuje się potrzebna, to skutecznie udowadnia mi, że z zawracaniem dupy to mam się udać gdzieś indziej. W dodatku pewnie pechowa jest moja rodzina, bo zawsze jest tak samo… kosztowne utrzymywanie FIKCJI.
Więc gdybym ja teraz został prezydentem, i miał podpisać cokolwiek co zaoszczędzi w wydatkach budżetowych – to cała ta medycyna obecna byłaby pierwsza pod nóż braku finansowania i oszczędności budżetowych. Bo po co finansować coś, co i tak w praktyce nie działa – a jeśli już, to tylko prywatnie. Po co utrzymywać fikcję? Może gdyby nagle lekarzom się finansowo pogorszyło – to powróciłby szacunek i ZAINTERESOWANIE pacjentem.
Na obecną chwilę, pieniądze niby idą za pacjentem. W praktyce podejrzewam, że dzieje się tak- pacjent się pojawia, dostaje kopa, by nie zawracał głowy – po czym gdyby było to do sprawdzenia, to pewnie ten sam pacjent by się aż zdziwił, ile i jak drogich zabiegów właśnie doświadczył. Papier wszystko przyjmie – i właśnie za to wszyscy płacimy – i ten zgoła mafijny system jest nie do ruszenia.
Realia są też takie, że czy młody lekarz trafi na opłacany przez państwo staż, czy też poszuka sobie pracy – to będzie robił to samo – będzie olewał pacjenta.
To wygląda w praktyce tak (w moim przypadku przynajmniej): odczekać swoje w kolejce, potem klasyczna fraza: “panie doktorze, mam gorączkę, trzęsie mnie, źle się czuję…itd. *niepotrzebne skreślić”, i klasyczna odpowiedź: “A co mi pan tu ***… a ile pan waży?… 100kg?… oj, to idź pan do apteki, kup pan se Rutinoskorbin… no i gimnastyka jest ważna… Następny proszę… Ale panie doktorze, tu mam wyniki badań… -No, jest źle, ale nie wiem dlaczego. Proszę zapisać się do poradni XXX w wojewódzkim mieście i zaklepać sobie wizytę, i to jak najszybciej, bo pierwszy wolny termin z NFZ-tu będzie… będzie już w przyszłym roku, to może pan dożyjesz…”.
Kris,
Okropnie mi przykro, że takie coś Cię spotyka.
Napisałam powyżej, zerknij.
Jak sobie pomyślę, jakim jestem inżynierem…
… to aż się boję do lekarza iść ;-). Prawda jest taka, że fajnie by było trafić na konsylium do doktora House’a. Ale druga prawda jest też taka, że doktor House to mit. Może ja jestem pechowy, ale boli mnie to, że co miesiąc płacę haracz na opiekę zdrowotną, po czym gdy ta okazuje się potrzebna, to skutecznie udowadnia mi, że z zawracaniem dupy to mam się udać gdzieś indziej. W dodatku pewnie pechowa jest moja rodzina, bo zawsze jest tak samo… kosztowne utrzymywanie FIKCJI.
Więc gdybym ja teraz został prezydentem, i miał podpisać cokolwiek co zaoszczędzi w wydatkach budżetowych – to cała ta medycyna obecna byłaby pierwsza pod nóż braku finansowania i oszczędności budżetowych. Bo po co finansować coś, co i tak w praktyce nie działa – a jeśli już, to tylko prywatnie. Po co utrzymywać fikcję? Może gdyby nagle lekarzom się finansowo pogorszyło – to powróciłby szacunek i ZAINTERESOWANIE pacjentem.
Na obecną chwilę, pieniądze niby idą za pacjentem. W praktyce podejrzewam, że dzieje się tak- pacjent się pojawia, dostaje kopa, by nie zawracał głowy – po czym gdyby było to do sprawdzenia, to pewnie ten sam pacjent by się aż zdziwił, ile i jak drogich zabiegów właśnie doświadczył. Papier wszystko przyjmie – i właśnie za to wszyscy płacimy – i ten zgoła mafijny system jest nie do ruszenia.
Realia są też takie, że czy młody lekarz trafi na opłacany przez państwo staż, czy też poszuka sobie pracy – to będzie robił to samo – będzie olewał pacjenta.
To wygląda w praktyce tak (w moim przypadku przynajmniej): odczekać swoje w kolejce, potem klasyczna fraza: “panie doktorze, mam gorączkę, trzęsie mnie, źle się czuję…itd. *niepotrzebne skreślić”, i klasyczna odpowiedź: “A co mi pan tu ***… a ile pan waży?… 100kg?… oj, to idź pan do apteki, kup pan se Rutinoskorbin… no i gimnastyka jest ważna… Następny proszę… Ale panie doktorze, tu mam wyniki badań… -No, jest źle, ale nie wiem dlaczego. Proszę zapisać się do poradni XXX w wojewódzkim mieście i zaklepać sobie wizytę, i to jak najszybciej, bo pierwszy wolny termin z NFZ-tu będzie… będzie już w przyszłym roku, to może pan dożyjesz…”.
Kris,
Okropnie mi przykro, że takie coś Cię spotyka.
Napisałam powyżej, zerknij.
Jak sobie pomyślę, jakim jestem inżynierem…
… to aż się boję do lekarza iść ;-). Prawda jest taka, że fajnie by było trafić na konsylium do doktora House’a. Ale druga prawda jest też taka, że doktor House to mit. Może ja jestem pechowy, ale boli mnie to, że co miesiąc płacę haracz na opiekę zdrowotną, po czym gdy ta okazuje się potrzebna, to skutecznie udowadnia mi, że z zawracaniem dupy to mam się udać gdzieś indziej. W dodatku pewnie pechowa jest moja rodzina, bo zawsze jest tak samo… kosztowne utrzymywanie FIKCJI.
Więc gdybym ja teraz został prezydentem, i miał podpisać cokolwiek co zaoszczędzi w wydatkach budżetowych – to cała ta medycyna obecna byłaby pierwsza pod nóż braku finansowania i oszczędności budżetowych. Bo po co finansować coś, co i tak w praktyce nie działa – a jeśli już, to tylko prywatnie. Po co utrzymywać fikcję? Może gdyby nagle lekarzom się finansowo pogorszyło – to powróciłby szacunek i ZAINTERESOWANIE pacjentem.
Na obecną chwilę, pieniądze niby idą za pacjentem. W praktyce podejrzewam, że dzieje się tak- pacjent się pojawia, dostaje kopa, by nie zawracał głowy – po czym gdyby było to do sprawdzenia, to pewnie ten sam pacjent by się aż zdziwił, ile i jak drogich zabiegów właśnie doświadczył. Papier wszystko przyjmie – i właśnie za to wszyscy płacimy – i ten zgoła mafijny system jest nie do ruszenia.
Realia są też takie, że czy młody lekarz trafi na opłacany przez państwo staż, czy też poszuka sobie pracy – to będzie robił to samo – będzie olewał pacjenta.
To wygląda w praktyce tak (w moim przypadku przynajmniej): odczekać swoje w kolejce, potem klasyczna fraza: “panie doktorze, mam gorączkę, trzęsie mnie, źle się czuję…itd. *niepotrzebne skreślić”, i klasyczna odpowiedź: “A co mi pan tu ***… a ile pan waży?… 100kg?… oj, to idź pan do apteki, kup pan se Rutinoskorbin… no i gimnastyka jest ważna… Następny proszę… Ale panie doktorze, tu mam wyniki badań… -No, jest źle, ale nie wiem dlaczego. Proszę zapisać się do poradni XXX w wojewódzkim mieście i zaklepać sobie wizytę, i to jak najszybciej, bo pierwszy wolny termin z NFZ-tu będzie… będzie już w przyszłym roku, to może pan dożyjesz…”.
Kris,
Okropnie mi przykro, że takie coś Cię spotyka.
Napisałam powyżej, zerknij.