Reklama

Może być pięknie i emocjonująco. Jak wczoraj na stadionie Lecha w Poznaniu. 24 tysiące kibiców. Przebieg meczu z Austrią Wiedeń – prawdziwy dreszczowiec.

Może być pięknie i emocjonująco. Jak wczoraj na stadionie Lecha w Poznaniu. 24 tysiące kibiców. Przebieg meczu z Austrią Wiedeń – prawdziwy dreszczowiec. Z happy endem, czyli awansem do kolejnej rundy pucharu UEFA. Opis, zdjęcia a także głosy rozanielonych fanów, rownież śledzących mecz przez internet spoza kraju, można obejrzeć i poczytać np. tutaj.

Reklama

Wspaniale to wyglądało, prawda? Ale fotograf nie zauważył jednego pikantnego stadionowego szczegółu. Kiedy puszczam Bąka, mówię Jacek – głosił dowcipny transparent, który zawisł między trybuną i murawą. Można by uśmiechnąć się z politowaniem. Nie takie rzeczy polskie stadiony widują. Gdyby nie dwa inne wydarzenia towarzyszące meczowi. Jacek Bąk, reprezentujący obecnie wiedeńską drużynę, został w hotelu po przyjeździe do Poznania brutalnie zaatakowany przez barczystego osiłka. Oczywiście w imię polskiego futbolowego patriotyzmu. Z tych samych powodów, należy przypuszczać, autokar austriackich kibiców jadących na mecz został napadnięty przez bandziorów w kominiarkach. Na stacji benzynowej koło Rydzyny. Co najmniej dwie osoby zostały ranne.

Lech wygrał. Szaleństwo w mieście trwa. Tym bardziej, że Wiśle się nie udało. Lechici i ich miłośnicy nie wybaczyliby ministrowi Drzewieckiemu, gdyby tego awansu nie dało się skonsumować. Gdyby zamach na PZPN się udał, a międzynarodowa piłkarska centrala w rewanżu odebrała drużynie prawo do dalszych rozgrywek. Nie wybaczyliby, mimo że 52% Polaków decyzje ministra, Trybunału Arbitrażowego i kuratora pochwala (33% jest przeciwnych, reszta nie ma zdania). Czyli większość pochwala, a nawet głosi, że jedyną szansą dla polskiej piłki kopanej jest opcja zerowa. Ale wygląda na to, że sympatycy Lecha, jak już wyleczą pomeczowego kaca, mogą spać spokojnie.

Trzecia wojna futbolowa polskich rządów z PZPN zakończy się jak dwie poprzednie. Wielkim przegranym będzie znowu ten, który konflikt rozpętał, czyli minister sportu. Mirosław Drzewiecki podzieli los swoich poprzedników – Jacka Dębskiego i Tomasza Lipca – donosi dzisiejszy dziennik Polska.

Uff. Smrodu tych kilku zdań z prasowego artykułu nie da się przyperfumować żadnym kevinem kleinem, hugo bossem czy nawet versace for machos. Jeśli gazeta pisze prawdę, a nie dała się oczadzić bączkiem puszczonym przez któregoś z członków PZPN po spotkaniu z ministrem, to kloaczny dół zwany polskim futbolem nie ma szans na zasypanie. Gorzej. Będzie większy, jeszcze bardziej śmierdzący niż dotychczas. Swój bezpośredni wkład do niego dodadzą obecni tchórzliwi polityczni decydenci. Nie mówiąc o redakcji gazety o dumnej nazwie, która los obecnego ministra sportu przesądziła w sposób, rzec można, bezkompromisowy. Szczęście w nieszczęściu, że nie dopowiedziała do końca: przewiduje, że Drzewiecki skończy w pierdlu, jak Lipiec, czy jak Dębski …? No i drugie szczęście prawdziwe, że ze wszystkich futbolowych awantur ostatnich dni jedyny PZPN wyjdzie jak zwykle czysty i pachnący. Bo, jak powiedział typowany na jego nowego szefa wiceszef Kręcina, przecież od walki z piłkarską korupcją są sądy i prokuratura, ze stadionowymi chuliganami, zwanymi czasami kibolami lub pseudokibicami walczyć powinna policja. Ich PZPN-u celem pozostanie organizować i czuwać.

Reklama

1 KOMENTARZ

  1. PS do notki
    nie najlepszy to zwyczaj “odpowiadać” na własny tekst; ale to jest po prostu uzupełnienie; okazuje się jednak, że to Polska puściła bąka, albo dała się wpuścić w kanał dezinformatorowi z PZPN-u, albo … gra własną grę; okazuje się także że “polityczni decydenci”, przynajmniej Tusk i Schetyna, nie są tchórzliwi, przynajmniej dopóki większość “opinii publicznej” jest za ukatrupieniem PZPN-owskiej mafii; okazuje się także, że rację miał (prawie jak zwykle) MK wieszając psy na dziennikarzach (właśnie wysłuchałam Żakowskiego); a co dalej z atmosferą wokół Lecha, ewentualnie doniosę (bo media ogólnopolskie nie są chyba zainteresowane)